Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 366
Rok pierwszego wydania: 1987
Rok polskiej premiery: 1991
Dzięki autorce bloga Kącik z Książką 21
września odbył się pierwszy ogólnopolski dzień czytania dzieł Stephena
Kinga, a cały miesiąc został ogłoszony swego rodzaju festiwalem
twórczości mistrza literackiego horroru. Jako fanka wykreowanych przez
niego historii bez wahania wzięłam udział w akcji, choć ubolewam nad
tym, że udało mi się przeczytać zaledwie jedną powieść. Spośród kilku
tytułów zgromadzonych w mojej biblioteczce spontanicznie wybrałam Misery,
decydując się na spotkanie z nieco innym Kingiem niż znany mi
dotychczas. Nie sięgnęłam więc po kolejną opowieść grozy, ale zabrałam
się za thriller psychologiczny, budzący w czytelniku strach bez
uciekania się do scen z udziałem nadprzyrodzonych mocy czy innych
fantastycznych elementów. Zamiast nich pojawia się bowiem ludzkie
szaleństwo w najczystszej i najgroźniejszej postaci, a zetknięcie się z
nim jest nie mniej przerażające niż nocne spotkanie z krwiożerczą bestią
w samym sercu gęstego lasu.
Głównym
bohaterem jest pisarz Paul Sheldon, który zasłynął jako autor
poczytnego, lecz niezbyt wymagającego intelektualnie cyklu romansów o
Misery Chastain. Mężczyzna dorobił się sławy dzięki tym tworzonym niemal
taśmowo historyjkom, ale w końcu poczuł, że nastał czas na wykonanie
kroku naprzód i zajęcie się bardziej ambitną literaturą. W ostatniej
powieści uśmiercił więc kochaną przez tysiące fanów Misery i z zapałem
oddał się pisaniu zupełnie innej historii. Na kilka dni przed premierą
ostatniego romansu Paul uległ poważnemu wypadkowi. Burza śnieżna w
połączeniu ze zlodowaciałą nawierzchnią oraz alkoholem płynącym w żyłach
kierowcy spowodowała, że Sheldon stracił panowanie nad samochodem, co
omal nie kosztowało go życia. Ciężko ranny mężczyzna stracił
przytomność, a gdy się ocknął, okazało się, że nie znajduje się w
szpitalu, ale w zupełnie obcym domu. Początkowa radość z ocalenia szybko
ustąpiła miejsca panice, kiedy Paul zorientował się, że jego
wybawicielka i gospodyni Annie Wilkes ma własne plany co do jego osoby.
Otóż kobieta jest wielką fanką Sheldona i wprost uwielbia cykl o Misery.
Niestety jest też kompletnie niezrównoważona psychicznie, więc nic
dziwnego, że źle przyjęła informację o śmierci ukochanej bohaterki.
Na
pierwszy rzut oka ta książka jest zupełnie nie w stylu Stephena Kinga i
nie chodzi jedynie o brak nadnaturalnych elementów, ale także
koncentrację wyłącznie na dwóch postaciach zamiast rozbudowanej galerii
różnorodnych protagonistów oraz nieco mniej gawędziarski sposób
opisywania zdarzeń. Niemniej po kilkudziesięciu stronach można wyczuć
ten charakterystyczny, „kingowski” rys tylko w nieco innym, na szczęście
równie udanym, wydaniu. Autor niemal natychmiast przeniósł mnie do
świata Paula Sheldona i zmusił, żebym z rosnącym niepokojem czytała o
mrożących krew w żyłach zmaganiach z szaloną, ale jednocześnie niezwykle
przebiegłą Annie. Pobudził moją wyobraźnię, dzięki czemu bez
najmniejszego trudu mogłam „zobaczyć” każdą scenę, wczuć się w
dramatyczną sytuację bohatera, a co najważniejsze poczuć jego
desperację, cierpienie oraz powoli zatruwające umysł poczucie beznadziei
i zbliżającego się końca. Czasem miałam wrażenie, że to ja sama stoję
oko w oko z nieobliczalną kobietą, która w jednej chwili przynosi mi
leki, a w następnej wściekle miota się po pokoju, grożąc śmiercią lub
torturami. Duże wrażenie zrobiły na mnie także sugestywne opisy
przejmującego bólu, z jakim nieustannie zmaga się Sheldon. Mężczyzna
naprawdę poważnie ucierpiał w wypadku i każdy ruch czy zmiana pozycji to
dla niego męczarnia, która w pewien sposób wypływa z kart powieści i
przenosi się na czytelnika.
Spodziewałam się, że w Misery znajdę
dopracowane w najdrobniejszym szczególe portrety psychologiczne postaci
i muszę przyznać, że nie myliłam się. Zarówno charakter Paula, jak i
Annie został drobiazgowo nakreślony, przez co oboje wydają się ludźmi z
krwi i kości, a nie bohaterami stworzonymi na potrzeby powieści.
Najwięcej emocji budzi niezrównoważona panna Wilkes, której zachowanie
znacząco odbiega od normy. Kobieta zupełnie inaczej pojmuje
rzeczywistość niż większość osób, co całkowicie uniemożliwia prowadzenie
z nią racjonalnego dialogu, więc Sheldon nieustannie musi uciekać się
do prób przewidzenia jej reakcji, by kupić sobie jeszcze trochę czasu,
jeszcze kilka dni życia. Potyczki między tymi postaciami to fascynujący
spektakl, w którym szaleństwo ściera się z wolą przetrwania. Ich dialogi
wywołują ogromne napięcie, wprowadzając czytelnika w stan niepokoju i
oczekiwania aż stanie się coś złego.
Oczywiście
na makabryczne sceny nie trzeba długo czekać. Niektóre są naprawdę
mocne oraz szokujące, ale mimo tego nie sposób oderwać się od książki. Misery
nie nudzi ani przez moment. Od początku zastanawiałam się czy Paul ma
szansę wydostać się ze swojego więzienia i nie mogłam zdecydować, którą
wersje wydarzeń uznać za bardziej prawdopodobną. Czasem wydawało mi się,
że protagonista jest na tyle sprytny, że przechytrzy Annie i jakimś
cudem ucieknie z położnego na kompletnym odludziu domostwa, ale za
chwilę nachodziła mnie myśl, że nikt nie może wygrać z kimś takim jak
Wilkes. King funduje czytelnikowi emocjonalną huśtawkę i nieustannie
podsyca jego ciekawość, sprawiając, że dzieło ograniczone do jednego
miejsca akcji oraz dwóch postaci, intryguje i przykuwa uwagę niczym
najbardziej rozbudowana, epicka historia.
W
kontekście tej publikacji warto także poruszyć kwestię związaną z
pisaniem książek oraz procesem twórczym w ogóle. Trudno nie szukać
analogii pomiędzy samym Stephenem Kingiem, a wymyślonym przez niego
bohaterem skoro obaj żyją z pisania. Nie wiem ile Kinga jest w
Sheldonie, ale zdecydowanie Misery to także opowieść o wymyślaniu
historii, o szukaniu pomysłów, o nagłym wpadaniu na genialne
rozwiązania lub mozolnym obracaniu w głowie wciąż tego samego elementu,
by dopasować go do reszty. Akt tworzenia został ukazany jako ucieczka od
rzeczywistości, ale też problem zatruwający życie pisarza, jeśli dniami
lub tygodniami nie może on ruszyć z miejsca. Po przeczytaniu tej
książki nasunęła mi się taka myśl, że może King w pewien sposób pisze o
sobie, o zaszufladkowaniu jako autor konkretnego typu literatury i
związanych z tym próbach oderwania etykiety. Moim zdaniem Misery stanowi
dowód na to, że Król horroru jest wszechstronnym pisarzem, dlatego
polecam ten tytuł zarówno fanom Kinga, jak i sceptykom, którzy nie do
końca odnajdują się w powieściach grozy.
Ocena 5 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwania Czytam literaturę sprzed XXI wieku.
Inne przeczytane powieści Stephena Kinga:
Cmętarz zwieżąt
Lśnienie
Sklepik z marzeniami
Miasteczko Salem
Blaze
Inne przeczytane powieści Stephena Kinga:
Cmętarz zwieżąt
Lśnienie
Sklepik z marzeniami
Miasteczko Salem
Blaze
Reżyseria: Rob Reiner
Scenariusz: William Goldman
Rok produkcji: 1990
Obsada: Kathy Bates, James Caan, Richard Farnsworth
Ostatnio
chętnie oglądam ekranizacje i adaptacje niedawno przeczytanych
powieści, po to, by pewne wątki zobaczyć w innym świetle, a także poznać
odmienne rozwiązania niż te zastosowane przez autora książki. Nie
oczekuję wiernego przeniesienia wydarzeń na ekran, wręcz przeciwnie,
lubię, kiedy filmowa wersja nieco różni się od literackiej. W przypadku Misery trzon
historii pozostaje zgodny z dziełem Kinga. Słynny pisarz Paul Sheldon
ulega wypadkowi samochodowemu i udaje mu się przeżyć tylko dlatego, że
zostaje odnaleziony przez Annie Wilkes, która natychmiast rozpoznaje
swojego idola i postanawia się nim zaopiekować. Oczywiście kobieta jest
niezrównoważona psychicznie, więc przebywanie w jej domu jest dla
bohatera prawdziwą torturą. Wyraźnie widać, że Rob Reiner starał się w
swoim filmie w miarę wiernie oddać ważniejsze i bardziej znaczące
fragmenty powieści, ale niestety nie ustrzegł się przed spłaszczeniem
pewnych kwestii.
Krajobraz piękny, ale pogoda zdradliwa. |
Jak
już wspomniałam nie mam nic przeciwko różnicom pomiędzy książką, a jej
ekranizacją, więc nie czepiam się tego, że twórcy filmu poczynili pewne
zmiany, wprowadzając do historii nowych bohaterów czy też zmieniając
przebieg niektórych zdarzeń. Jednak nie spodobał mi się sposób w jaki
przedstawiono relację łączącą Paula i Annie.
Lepiej, żeby Paul szybko znalazł wenę. |
Moim
zdaniem w filmowej wersji bohaterowie są znacznie mniej ciekawi,
prawdziwi i szokujący. King niemal powołał te postaci do życia, a na
ekranie tego wcale nie widać. Sheldon zgubił gdzieś cały swój pazur,
czyli tę wolę walki, objawiającą się nawet pomimo ogromnego cierpienia
oraz świadomości, że tylko pisanie może uchronić go od obłędu. W grze
Jamesa Caana nie widziałam ani determinacji protagonisty, ani bólu
wywołanego przez pogruchotane kości nóg, ani zmagań z szeregiem
słabości, zarówno tych psychicznych jak i fizycznych. Widać, że aktor
bardzo się stara, jednak uważam, że nie udało mu się oddać potencjału
kryjącego się w postaci Paula Sheldona.
Kathy
Bates w roli szalonej Annie Wilkes wypada znacznie lepiej. Na jej
twarzy maluje się cała gama emocji, idealnie oddających zmienne nastroje
opiekunki rannego pisarza. Aktorka bez trudu przechodzi od euforii do
zaskoczenia czy rozczarowania oraz od wesołego stanu podekscytowania do
depresji i myśli samobójczych.
Zachowania Annie nie sposób przewidzieć. |
Uważam, że w pełni zasłużenie Bates otrzymała za tę kreację Oscara, ale
mimo tego sądzę, że twórcy mogliby jeszcze bardziej podkreślić
szaleństwo tego wyjątkowo czarnego charakteru. Momentami Annie budziła
moje współczucie, a nawet coś na kształt zrozumienia dla jej
postepowania, a wolałabym widzieć w niej głównie potwora. Wprawdzie
całkiem inteligentnego i cwanego, ale nadal tylko potwora, niezdolnego
do współodczuwania czy prowadzenia zwyczajnych rozmów. Wydaje mi się, że
w filmie ta postać została nieco złagodzona, ponieważ kobieta nie
wydaje się tak przerażająca i okrutna jak książkowa Annie.
Nie
ukrywam, że ekranizacja raczej nie przypadła mi do gustu. Moim zdaniem
historia opowiedziana przez Roba Reinera jest znacznie uboższa o emocje.
Niby najważniejsze sceny zostały pokazane, ale w takcie oglądania nie
mogłam pozbyć się wrażenia, że gdzieś zniknęła ta duszna, niepokojąca
atmosfera. Może to wina dodania wątku poszukiwań głównego bohatera przez
policję, pojawiającego się w zasadzie od samego początku filmu. Przez
to widz nie jest skupiony jedynie na sytuacji Sheldona, ale od czasu do
czasu przenosi uwagę na miejscowego szeryfa, drążącego sprawę
zaginionego pisarza. W każdym razie Misery na ekranie nie robi
takiego wrażenia jak dzieło Kinga, dlatego nie oczekujcie
spektakularnych wrażeń zwłaszcza, jeśli lekturę książki macie już za
sobą.
Ocena: 5 / 10