Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 688
Fabuła tej książki jest tak niezwykła, a losy głównego bohatera tak skomplikowane i nieprzewidywalne, że niemal niemożliwe wydaje się by „Shantaram” był powieścią autobiograficzną. Gregory David Roberts został skazany na wiele lat za napady rabunkowe na banki i sklepy. Podejmując ogromne ryzyko uciekł z jednego z najcięższych więzień w Australii i przedostał się do Indii, aby uciec przed wymiarem sprawiedliwości. Niespodziewanie dla samego siebie w tym dalekim i bardzo egzotycznym kraju odnalazł swoje miejsce na Ziemi; miłość do zamieszkujących Bombaj hindusów i uwielbienie dla samej metropolii.
Roberts pokazuje, że nikogo i nic nie można oceniać jednoznacznie. Wydawałoby się, że skoro główny bohater (przez przyjaciół nazywany Linbabą) jest więziennym zbiegiem, bliskim współpracownikiem indyjskiego szefa mafii i handlarzem walutą to z pewnością jest zły do szpiku kości. Okazuje się jednak, że mężczyzna, który kradł i rabował potrafi także z poświęceniem nieść pomoc mieszkańcom najuboższych dzielnic, kochać i lojalnie wspierać swoich nowych przyjaciół. W miarę poznawania historii życia bohatera, docieramy także do jego najskrytszych myśli, obaw, wyrzutów sumienia i pragnień. A wtedy trudno już z taką samą surowością oceniać jego czyny.
Autor ma prawdziwy talent pisarski i już od pierwszej strony można wyczuć, że z łatwością przelewa swoje myśli na papier. Sposób, w jaki pisze o Indiach, o mieszkańcach Bombaju i wielu niezwykłych ludziach, których spotkał na swojej drodze sprawia, że czułam jakbym sama również ich znała. Indie to przedziwny kraj, w którym wielość różnych kultur, wierzeń i tradycji nieustannie miesza się z sobą. Mimo tego jakikolwiek spór między mieszkańcami zostaje szybko rozwiązany, a konflikt zażegnany. Trzeba jednak pamiętać, że ci sami ludzie, którzy chętnie pomagają nowym przybyszom zaaklimatyzować się w ich państwie i z prawdziwą życzliwością odnoszą się do siebie na co dzień, w sytuacjach poważnego zagrożenia nie zawahają się przed linczem i śmiertelnym pobiciem wroga. Tylko tam gangsterzy z własnym kodeksem etycznym są traktowani przez zwykłych ludzi, jako dobroczyńcy i opiekunowie, którzy pomagają ubogim mieszkańcom slumsów. Wpływowego i groźnego przywódcę mafii Kadirbaja połączyła z autorem silna więź. Często i długo dyskutowali na wiele filozoficznych tematów. Te dyskusje są prawdziwą perełką powieści- zajmujące i ciekawe, skłaniają do rozmyślań nad sensem życia, miejscem człowieka w świecie i jego skłonnościami do dobrych lub złych uczynków.
Tytułowy Shantaram to imię nadane autorowi przez mieszkańców jednej z indyjskich wiosek, oznaczające „ boży pokój”. Dla człowieka należącego do zachodniej cywilizacji nadanie imienia przez hindusów to wielkie wyróżnienie i całkowita akceptacja.
Gorąco polecam tę powieść, bo każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Miłośnicy przygód i niebezpiecznych misji, amatorzy teologicznych i filozoficznych dysput, a także ci, którzy chcieliby poczytać o niezwykłej przyjaźni i oddaniu. Siłą opowieści Roberts’a jest jej autentyczność. W sieci można znaleźć zdjęcia, pokazujące autora z jego hinduskimi przyjaciółmi oraz miejsca opisane w książce, m.in. modny ówcześnie klub „Leopold”. W 2007 roku powstał pomysł zekranizowania powieści, postać Lina miał zagrać Johnny Depp, ale dwa lata później wycofano się z realizacji tego projektu. Gregory David Roberts planuje spisać swoje dalsze losy, ponieważ „Shantaram” nie jest zamkniętą całością i nie wyjaśnia wielu kwestii, np., dlaczego autor dobrowolnie wrócił do więzienia, aby odbyć resztę kary.
Ocena: 6 / 6