Wydawnictwo: Gruner+Jahr
Liczba stron: 344
Solennie obiecuję, że w
najbliższej przyszłości nie dam się skusić powieści określanej mianem thrillera
romantycznego. Nie czytałam wcześniej żadnej książki Lindy Howard, ale
pomyślałam, że połączenie wątków kryminalnego i romantycznego może dostarczyć
wielu emocji w trakcie lektury. W zasadzie nie pomyliłam się, ale raczej nie o
takie emocje mi chodziło. Poza tym mogłam się spodziewać, że pisarka, która
produkuje powieści niemal hurtowo (Linda Howard ma na koncie około czterdziestu
pozycji) nie zawsze będzie w formie.
Jaclyn Wilde –
perfekcyjna organizatorka ślubów, od czasu rozwodu żyje tylko pracą. Razem z
matką prowadzi firmę, słynącą z profesjonalnego przygotowania uroczystości na
najwyższym poziomie. Po wyjątkowo trudnym wieczorze Jaclyn spontanicznie decyduje
się wstąpić na drinka do jednego z niezbyt okazałych barów. Tam spotyka
atrakcyjnego detektywa Erica Wildera, z którym, niespodziewanie dla samej
siebie, spędza noc. Jaclyn szybko zaczyna mieć nadzieję, że miłosna przygoda
przerodzi się w bliższą znajomość, ale jej plany niweczy brutalne morderstwo,
którego ofiarą pada osoba z bliskiego otoczenia bohaterki. Jaclyn staje się
główną podejrzaną, a sprawę prowadzi nie, kto inny jak przystojny detektyw Eric
Wilder.
Nie będę ukrywać, że
mnie ta książka wymęczyła i wynudziła. Przypuszczam, że zarówno opowiedziana w
niej historia jak i sposób prowadzenia narracji są charakterystyczne dla
thrillerów romantycznych, dlatego jeśli ktoś lubi ten gatunek, to nie powinien
zniechęcać się moją opinią. Niestety w moim odczuciu powieść jest bardzo przewidywalna,
a napięcia, związanego z zagadką morderstwa nie ma za grosz. Od samego początku
można również przewidzieć jak będą się układać relację miedzy parą głównych
bohaterów. Ich znajomość określiłabym
hasłem „chciałabym a boję się”, które zdaje się idealnie pasować do obojga.
Jaclyn i Eric mają całą masę wątpliwości, doszukują się miliona problemów w tym
żeby stworzyć związek i szukają usprawiedliwień dla swojego, nie zawsze
uprzejmego, zachowania. Już po pierwszym spotkaniu bohaterów wiedziałam, co się
święci i żałuję, że autorka nie wysiliła się, chociaż na minimalne odejście od
schematu. Każdy gatunek rządzi się swoimi prawami, więc może niepotrzebnie się
czepiam, ale absolutnie nic mnie w tej książce nie zaskoczyło – począwszy od
pełnego wzlotów i upadków romansu Jaclyn i Erica, poprzez sposób prowadzenia
śledztwa, aż do (o zgrozo!) rozwiązania zagadki. Schematyczny romans bohaterów
byłabym w stanie przełknąć, ale to, że szybko odgadłam tożsamość mordercy
sprawia, że książka Lindy Howard nie ma dla mnie zbyt dużej wartości. W trakcie
lektury nie istnieje możliwości budowania własnych hipotez, zakładających, kto
i dlaczego zabił, ponieważ autorka prawie wszystko podaje czytelnikowi na tacy.
Nie ma nawet mowy o jakichś fałszywych tropach czy nagłych zwrotach akcji. Nie
dość, że odbiorca nie ma szans na uruchomienie szarych komórek, to i
przyjemność z lektury wątpliwa, skoro historia toczy się utartym szlakiem od
początku do końca.
Bohaterowie nie należą
do skomplikowanych postaci literackich. Są dobrzy albo źli, uprzejmi lub
złośliwi do bólu itd. Oczywiście pełno w tej powieści niedomówień między
głównymi protagonistami. Każde z nich snuje różne teorie na temat tego, co
druga strona myśli lub robi, ale nie przyjdzie im do głowy, żeby po prostu
porozmawiać ze sobą i wszystko wyjaśnić. Teoretycznie autorka znalazła
wytłumaczenie na takie zachowanie, ale mnie ono nie przekonało. Uważam, że taka
gra w kotka i myszkę między bohaterami to standardowy chwyt w romansach, który
najczęściej wywołuje we mnie falę irytacji. W tej powieści dorośli ludzie w
swojej obecności zupełnie tracą nie tylko zdrowy rozsądek, ale także zdolność
kulturalnego prowadzenia dialogu. Miotają się targani wieloma emocjami, kłócą
się i przerzucają złośliwymi uwagami, by za chwilę paść w miłosnym uścisku, nie
zważając na wcześniejsze animozje. Jaclyn udaje chłodną i opanowaną kobietę,
której nic nie jest w stanie przestraszyć ani wyprowadzić z równowagi, ale w
rzeczywistości nie miałaby nic przeciwko oparciu się na silnym, męskim
ramieniu, które ochroniłoby ją przed złem tego świata. Szybko okazuje się, że
nieco arogancki i niedostępny Eric jest w stanie zrobić wszystko dla dobra
Jaclyn. Mężczyzna nie planował wiązać się z nikim na stałe, ale nie potrafi
przestać myśleć o eleganckiej organizatorce ślubów i chętnie wchodzi w rolę
nieustraszonego rycerza na białym koniu, śpieszącego do swojej wybranki, gdy
tylko ta znajdzie się w niebezpieczeństwie. Drugoplanowi bohaterowie nie należą
do ważnych postaci, ich obecność stanowi jedynie tło dla Jaclyn i Erica. Wśród
morza przeciętności wybija się tylko jedna postać – ojciec Jaclyn, którego brak
odpowiedzialności przeszedł moje najśmielsze wyobrażenia. Starszy mężczyzna
został wspomniany w powieści jedynie kilkukrotnie, ale to wystarczyło, żebym ze
zdumieniem czytała o jego przyzwyczajeniach i beztroskim podejściu do życia.
Szkoda, że Linda Howard nie rozwinęła tego wątku, może wówczas Mroczny welon zyskałby nieco świeżości i
oryginalności.
W trakcie lektury
dostrzegłam przysłowiowe światełko w tunelu, stanowiące zaletę tej historii.
Mam na myśli dość niecodzienną profesję głównej bohaterki. Wydaje mi się, że w Polsce
zawód organizatora ślubów nie należy do popularnych. Jaclyn robi wszystko to,
co można zaobserwować w amerykańskich komediach romantycznych. Zajmuje się
oprawą przyjęcia weselnego, odpowiednim ustawieniem gości w trakcie ceremonii w
kościele i pilnowaniem, żeby nawet najmniejszy szczegół wydarzenia został
przemyślany i odpowiednio zaplanowany. Jej klienci życzą sobie ślubów
tematycznych, których motywem przewodnim jest np. kolor różowy lub ulubiona
drużyna sportowa. Opisy wszystkich przygotować i zdumiewających wymagań młodej
pary uważam za najciekawsze fragmenty powieści. Autorce udało się też
wprowadzić element humoru, gdy jedno z wesel w niczym nie przypominało
eleganckiego przyjęcia, a tańce w stodole, wyzywające ubranie panny młodej i
bożonarodzeniowe ozdoby to tylko przedsmak tego, co wydarzyło się na tym
osobliwym spotkaniu.
Czasami miałam
wrażenie, że przy pisaniu tej książki Linda Howard wzorowała się na romansach
historycznych. Dialogi pełne są określeń typowych dla takich powieści, wskazujących,
że kobieta to panienka z dobrego domu, a mężczyzna nieokrzesany brutal, który
nagle wtargnął do jej życia. Nie uważam żeby to pasowało do współczesnych
czasów, zwłaszcza, że Jaclyn daleko do niewinnej i nieśmiałej kobietki. Poza
tym elementem, powieść nie wyróżnia się niczym pod względem stylu czy języka.
Ot, prosta historia, opowiedziana prostymi słowami. Howard zadbała też o
odpowiednią ilość erotyzmu, ale na szczęście nie przekroczyła granicy dobrego
smaku, co zapisuję tej książce na plus. Jeżeli ktoś lubi thrillery romantyczne
to prawdopodobnie będzie się dobrze bawił przy lekturze Mrocznego welonu. Mnie dzieło Lindy Howard rozczarowało.
Standardowe perypetie bohaterów zostały okraszone mdłym wątkiem kryminalnym, a
napięcia można doszukać się jedynie w tytule tego „thrillera”.
Ocena: 2,5 / 6
Egzemplarz
recenzyjny otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa
G+J.