Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 312
Pierwsze wydanie: 2011
Od czasu do czasu nachodzi mnie chęć na poznawanie powieści obyczajowych autorstwa polskich pisarek. Nie jestem znawczynią tematu, bo dość rzadko zradzam swoje ulubione gatunki na rzecz historii o zmaganiach z szarą i pełną trosk codziennością, dlatego lektury często dopieram metodą chybił-trafił. Dobre geny też wybrałam spontanicznie, chociaż o twórczości Hanny Cygler słyszałam pozytywne opinie, więc miałam nadzieję, że będę z tej książki zadowolona. Niestety pomyliłam się, ponieważ opowieść wykreowana przez pisarkę jest niedopracowana, nijaka, w najlepszym razie mocno przeciętna. Początkowo myślałam, że moje niezadowolenie może wynikać z różnicy wieku, doświadczeń i sytuacji życiowej pomiędzy mną a główną bohaterką tej historii, jednak to chyba nie jest właściwie wytłumaczenie. W końcu w setkach przeczytanych utworów protagoniści byli diametralnie inni niż ja, a mimo tego bez problemów mogłam zrozumieć ich postępowanie, zaangażować się w wydarzenia i emocjonować kolejnymi zwrotami akcji. Natomiast perypetie czterdziestodwuletniej Marty Wenty okazały się znacznie mniej interesujące niż przypuszczałam.
Główna bohaterka wykreowana została na współczesną kobietę sukcesu, którą zawistni ludzie mogliby określić mianem karierowiczki. Marta jest świetnie wykształcona, przebojowa, zdecydowana, doskonale zorganizowana, dlatego znakomicie sprawdza się na kierowniczym stanowisku w Agencji Promocji Regionalnej i Rozwoju Turystyki. Czytelnik poznaje protagonistkę w momencie jej triumfu, czyli tuż po perfekcyjnie wygłoszonym wystąpieniu konferencyjnym. Jednak sukces wynikający z dobrze przygotowanej prezentacji unijnych projektów okazuje się jedynie nagrodą pocieszenia, ponieważ kilka dni później Marta otrzymuje wypowiedzenie. Kobieta domyśla się, że ta decyzja jest efektem politycznych intryg, jednak na razie postanawia nic z tym nie robić, bo również w jej życiu osobistym zachodzą duże zmiany. Samotna i ceniąca sobie niezależność Marta niespodziewanie zbliża się do pewnego mężczyzny. Niestety jeszcze nie wie, że jej nowy kochanek ma coś do ukrycia.
Przedstawione powyżej wydarzenia rozgrywają się niemal na samym początku książki, więc nabrałam przekonana, że Dobre geny to opowieść o kobiecie walczącej z nieuczciwymi politykami, która na dodatek musi poradzić sobie z gorzkim zawodem miłosnym. Czas pokazał, że moje przewidywania znacząco rozminęły się z faktycznym rozwojem fabuły, bo w rzeczywistości wszystkie problemy protagonistki nie są tak poważne, jak się na pierwszym rzut oka wydaje. Mam wrażenie, że Marta uniknęłaby wielu nieporozumień oraz życiowych rozczarowań, gdyby nie bała się rozmawiać i wyjaśniać dręczących ją kwestii. Zamiast tego kobieta zamęcza się różnymi myślami, podejrzewa bliskich o nieuczciwość, ale nie wpadnie na to, że propozycja szczerej rozmowy mogłaby oczyścić atmosferę. Przeszkadzała mi także swoista niekonsekwencja w charakterze postaci. Wspominałam już, że na polu zawodowym Marta jest niemalże wzorem cnót wszelakich, więc jakim cudem cała jej stanowczość wyparowuje, gdy na horyzoncie pojawia się zainteresowany nią mężczyzna? Przez osiem lat unikała bliższych znajomości z facetami, nie chcąc wikłać się w związek, aż nagle zupełnie straciła głowę dla pierwszego mężczyzny, który wyznał jej uczucia. Jakby tego było mało, poważna pani wiceprezes zupełnie nie radzi sobie w kontaktach z płcią przeciwną. Trudno było mi uwierzyć, że taka lwica biznesu nie potrafi stawiać warunków, oczekiwać wyjaśnień i głośno mówić o tym, co jej się nie podoba.
Przeszkadzało mi także pobieżne traktowanie ciekawych i obiecujących wątków, które zostały zepchnięte na margines przez nudne opisy rodzinnych spotkań oraz niewiele wnoszące informacje dotyczące małżonków oraz potomstwa należącego do rodzeństwa głównej bohaterki. Szkoda, że ilekroć Hanna Cygler zaczyna jakiś intrygujący temat, zaraz porzuca go na rzecz wspomnianych nudnych wstawek z życia rodziny Wentów. Czuję się zawiedziona, ponieważ kilka kwestii zapowiadało się naprawdę emocjonująco, dlatego śmiem twierdzić, że autorka zmarnowała potencjał tej historii. Ze wszystkich podejmowanych tematów i opisywanych wydarzeń moja uwagę zwróciła przeszłość protagonistki oraz pewna sprawa kryminalna związana z przemytem narkotyków. Od początku pisarka sygnalizuje, że Marta wiele przeszła i kiedy w końcu pojawia się fragment nawiązujący do tych wydarzeń, brakuje jakiegoś mocniejszego akcentu. Wprawdzie na jaw wychodzą tajemnice sprzed lat, ale bohaterka nic z nimi nie robi, a jedyną jej reakcją jest chwilowe obrażenie się na matkę. Po przeczytaniu tego fragmentu liczyłam też na konfrontację między obiema kobietami, ponieważ seniorka rodu Wentów dopuściła się okropnego czynu, ale nic takiego nie miało miejsca. Marta nadspodziewanie szybko przechodzi do porządku dziennego nad zdobytą informacją, mimo iż decyzja rodzicielki zaważyła na całej jej przyszłości.
Podobnie kształtuje się sprawa z handlem narkotykami. Najpierw autorka podrzuca jakieś tropy i sugestie, a potem wszystko bagatelizuje, przez co przestaje być jasne, z jakiego powodu w ogóle pokusiła się o dodanie takiego wątku. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Dobre geny to powieść o niczym. Teoretycznie jest jakaś afera polityczna, ale Marta natychmiast się od niej dystansuje i wszystko rozchodzi się po kościach, a w dalszej części historii nawiązania do polityki mają charakter jałowych spostrzeżeń, że premier pokazał się w telewizji lub odbyło się posiedzenie rządu. Ach, no i jeszcze są wstawki świadczące o prawicowych przekonaniach matki Marty, ale niczego ciekawego do opowieści nie wnoszą. Protagonistka ma też kłopoty z mężczyznami, bo nagle przez jej mieszkanie przewija się kilku adoratorów, ale i ta sprawa szybko zostaje rozwiązana, gdy kobieta wreszcie decyduje się na jednego z nich. Do listy moich narzekań mogę dorzucić także irytujące zdrobnienia imion, ponieważ członkowie rodziny prześcigają się w nazywaniu Marty „Tunią”, a jej siostry Teresy „Teńką”. Dla kontrastu za to, główna bohaterka i jej pierwszy ukochany zwracają się do siebie niemal wyłącznie per „Marto” i „Karolu”, co wydało mi się ogromnie sztuczne i napuszone.
Nie da się ukryć, że książka Hanny Cygler nie przypadła mi do gustu. Doceniam pomysł na fabułę, bo mimo pewnej dozy przewidywalności, mógł przekształcić się w ciekawą opowieść. Podobały mi się także nieliczne retrospekcje ukazujące protagonistkę jako młodą dziewczynę, z której los boleśnie sobie zakpił. A może nie tyle los, co jej własna rodzina, uważająca, że tytułowe dobre geny wystarczą, by zbudować szczęśliwe i trwałe małżeństwo. Jednakże te drobne pozytywny nikną pod warstwą niedopowiedzeń, nieścisłości i pobieżnego potraktowania zbyt wielu wątków, dlatego w ogólnym rozrachunku jestem lekturą rozczarowana. Autorka ma dość pokaźny dorobek literacki i nie chciałabym oceniać jej twórczości wyłącznie przez pryzmat jednej książki, dlatego będę wdzięczna, jeśli zdradzicie czy inne utwory Cygler są warte uwagi.
Ocena: 3 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwań Z półki oraz Polacy nie gęsi (książka, której tytuł zaczyna się na tę samą literę, co twoje imię).