31 sierpnia 2014

Jutro 2. W pułapce nocy - John Marsden


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 272


Pierwsza część serii Jutro przeraziła mnie swoją realnością. W jednej chwili bohaterowie utracili rodziny, domy, bezpieczeństwo, ponieważ kraj został napadnięty przez wrogie wojska. Nikt nie spodziewał się najazdu, więc ludzie nie byli przygotowani do obrony i pozwolili sobie wszystko odebrać. Człowiek żyjący w czasach pokoju rozleniwia się, traci czujność, ponieważ jest przekonany, że wojna to coś odległego, niespotykanego w pewnych częściach świata. A potem przychodzi brutalna konfrontacja z rzeczywistością, a razem z nią ogromny strach, panika i niepewność, ale także odwaga i przekonanie, że bez względu na okoliczności nie można się poddawać. Przez te wszystkie emocje, dokładnie w takiej kolejności, przeszli bohaterowie cyklu Johna Marsdena, którzy po powrocie z wakacji odkryli, że ich miasteczko zostało w całości przejęte przez wroga. Na początku nastolatkowie byli zbyt przerażeni, żeby coś postanowić, spróbować jakoś się zorganizować, ale później zaczęli działać. W drugiej części cyklu Ellie, Lee, Homer, Robyn i Fi muszą opracować długofalowy plan, ponieważ wojna trwa już dwa miesiące i niestety nic nie wskazuje na to, żeby miała się w najbliższym czasie skończyć. Przyjaciele postanawiają poszukać innych grup partyzanckich, a przy okazji chcą także dowiedzieć się czegoś o Corrie i Kevinie, z którymi od dawna nie mają kontaktu. 

Po przeczytaniu pierwszej powieści z serii, czułam lekki niedosyt wynikający z braku szczegółów, co do tożsamości najeźdźców i powodów rozpętania wojny. Ale teraz nie sądzę, żeby to było aż tak istotne, ponieważ bez względu na to, kto wywołuje konflikt i co się za taką decyzją kryje, najbardziej cierpią zwykli, niezaangażowani w politykę ludzie. Podobno Marsden w żadnej ze swoich książek nie precyzuje jakie państwo zaatakowało Australię i chyba to słuszny zabieg. Pisarz nie skupia się na polityce tylko na życiu nastolatków z małego miasta, którzy nagle musieli nauczyć się planować, przewidywać skutki swoich działań, dbać o siebie, walczyć ze strachem i tęsknotą za najbliższymi oraz decydować jak daleko mogą się posunąć w próbach zgnębienia wrogich wojsk. Uważam, że autor niezwykle realistycznie oddał całe spektrum emocji towarzyszących bohaterom. Wprawdzie narracja z punktu widzenia Ellie nie pozwala dogłębnie poznać myśli i uczuć innych bohaterów, ale uważam, że to dodatkowo uwiarygodnia tę historię. Dziewczyna prowadzi swego rodzaju dziennik, jest baczną obserwatorką, analizuje zachowania przyjaciół, przytacza ich słowa, ale z oczywistych względów nie wie wszystkiego. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ polubiłam i główną bohaterkę, i jej sposób na relacjonowanie poszczególnych wypadków. 

Wydarzenia opisane w tej książce nadają całej historii znacznie poważniejszej, bardziej mrocznej atmosfery niż ta panująca na samym początku. Bohaterowie nie myślą już o wakacjach, nie snują ani planów na przyszłość, ani marzeń typowych dla młodych ludzi. Dzielą czas na „przed” i „po”, mając nadzieję, że wkrótce sytuacja się zmieni na lepsze i będą mogli wrócić do domów razem ze swoimi rodzinami. Jednak wszyscy doskonale wiedzą, że te dwa miesiące bardzo ich odmieniły, więc powrót do stanu sprzed wojny nie będzie możliwy, bo nigdy nie będzie tak jak dawniej. Przyjaciele coraz częściej stają też w obliczu dramatycznych zdarzeń i wyborów odciskających piętno na psychice. Już nie chodzi tylko o to, żeby prześlizgnąć się niepostrzeżenie obok siedziby wroga, zdobyć ubrania, jedzenie oraz lekarstwa i wrócić do kryjówki w górach. Nie, to nie wystarczy. Teraz Ellie, Robyn, Fi, Homer i Lee muszą wykazać się o wiele większą odwagą, jeśli chcą włączyć się do walki, która wiąże się przecież ze strachem, śmiercią, zabijaniem innych ludzi. Kilkoro uczniów z miejscowego liceum przechodzi przyśpieszony, wyjątkowo brutalny kurs dojrzewania, ucząc się, że w trakcie wojny trzeba wyzbyć się sentymentów przynajmniej, jeśli chce się żywym dotrwać do jej końca. Pierwsze morderstwo z zimną krwią mnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się, że akurat ta postać nagle weźmie sprawy w swoje ręce. A jednak tak się stało. Nie było czasu na rozmowy, dywagacje i roztrząsanie, co dalej. Liczył się czas i szybka decyzja. Podejrzewam, że takich sytuacji w życiu bohaterów będzie niestety coraz więcej. 

Autor powoli zdradza zamiary wroga. Początkowo nie bardzo było wiadomo, co armia zrobi z pojmanymi mieszkańcami Wirrawee, ale wreszcie pewna wizja zaczyna się krystalizować. Oczywiście nie jest optymistyczna, więc pogłoski o losie najbliższych coraz bardziej zajmują myśli bohaterów. Wartka akcja sprawiła, że Jutro 2 przeczytałam niemal błyskawicznie. Marsden zadbał o to, żeby czytelnik nie nudził się w trakcie lektury nawet przez chwilę. Niestety znów miałam wrażenie, że grupa nastolatków potrafi trochę zbyt wiele. O ile nie sposób odmówić pisarzowi wiarygodności w kreowaniu emocjonalnych huśtawek dotykających każdego z protagonistów, o tyle w moim odczuciu nieco nierealistycznie wypadają zdolności, jakie postaci nagle w sobie odkrywają. Wprawdzie nie trafiłam na żaden rażący przykład zachowania wykraczającego poza możliwości zwykłych nastolatków, ale niektóre sceny budziły moje wątpliwości. Pomimo tego z czystym sumieniem polecam drugą część cyklu autorstwa australijskiego pisarza. Jeśli szukacie oryginalnej, podejmującej poważną tematykę serii dla młodzieży, to chyba nie znajdziecie lepszego tytułu.

Ocena: 5 / 6

Cykl "Jutro":
3.      Jutro 3. W objęciach chłodu
4.      Jutro 4. Przyjaciele mroku
5.      Jutro 5. Gorączka
6.      Jutro 6. Cienie
7.      Jutro 7. Po drugiej stronie świtu

Książka przeczytana w ramach wyzwania Z półki.

28 sierpnia 2014

30 dni z książką - dzień 3

3. Twoja ulubiona seria

Z seriami mam taki kłopot, że uwielbiam je zaczynać, a z kończeniem zwlekam nawet kilka lat. Nie pytajcie, dlaczego tak robię, bo sama nie wiem. Ciągle mi się wydaje, że przecież niedawno (a w rzeczywistości rok temu) czytałam książkę tego konkretnego pisarza, więc nie mam ochoty sięgać po kontynuację (nawet jeśli poprzednia część mi się podobała) tylko wybieram kolejne nazwisko i kolejny tytuł. Moje zachowanie chyba podpada już pod jakieś dziwactwo książkowe, ale co poradzić :P



Na szczęście trochę tych serii udało mi się przeczytać, więc wbrew pozorom mam z czego wybierać. Na początku miałam zamiar wskazać cykl z Herkulesem Poirotem jako mój ulubiony, ponieważ uważam, że Agatha Christie zasługuje na miano królowej kryminału jak nikt inny, zwłaszcza za stworzenie postaci mojego ulubionego detektywa. Jednak po namyśle zrezygnowałam z tego pomysłu, dlatego że powieściami Christie zaczytywałam się w gimnazjum, więc już parę ładnych lat temu i niestety dzisiaj nie pamiętam fabuł wielu z nich. Dla dzieł Agathy mam zamiar przełamać niechęć do powtórnego czytania znanych książek, ale co z tego wyjdzie, zobaczymy w przyszłości. Postanowiłam więc, że wybiorę serię, którą dobrze pamiętam. Lubię cykl o Kurcie Wallanderze Henninga Mankella, ale niestety nie mogę go wyróżnić, bo wieczne narzekanie Kurta na wszystko i wszystkich czasami naprawdę mnie dobija i tracę do tego bohatera cierpliwość. Ogromną sympatią darzę także serię kryminałów o antropologu Davidzie Hunterze, ale również jej nie wybrałam, ponieważ Simon Beckett nagle opuścił ten cykl, pozostawiając biednego Huntera na rozdrożu. Na bohatera piątej powieści autor wybrał sobie kogoś nowego, nad czym ubolewam od dnia premiery Ran kamieni. W takim razie, co z tą ulubioną serią? Myślę, że na to miano zasługują książki Yrsy Sigurđardóttir, w których główną bohaterką jest prawniczka Thora Gudmundsdottir. Pisarka świetnie łączy niebanalne zagadki kryminalne z niepokojącą, horrorową atmosferą powoli otaczającą postaci. Poza tym od razu polubiłam upartą, odważną, ale niedoskonałą Thorę, obarczoną kłopotami z byłym mężem, nastoletnim synem, który sam niedawno został ojcem, a także pewną wyjątkowo wredną sekretarką. Nie znalazłam w sieci obrazka, na którym znalazłyby się wszystkie powieści o Thorze w polskim wydaniu, więc załączam zdjęcie własnych zbiorów.


25 sierpnia 2014

Kobiety na plaży - Tove Alsterdal


Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 464

Wśród książek niedawno wydanych na naszym rynku zauważyłam sporo powieści podejmujących temat niewolnictwa. Czytałam wiele recenzji Suchej sierpniowej trawy Anny Jean Mayhew, Zniewolonego Solomona Northupa czy też Czarnych skrzydeł autorstwa Sue Monk Kidd. Oczywiście takie wątki są obecne w literaturze czy filmie od dawna, ale mam wrażenie, że ostatnio pojawia się ich jakby więcej. O niewolnictwie mówi się dużo i uważam, że tak właśnie powinno być, bo należy oddać hołd ludziom skazanym na cierpienie tylko ze względu na kolor skóry, a także uświadomić nowym pokoleniom, że pewne wydarzenia z historii muszą zostać zapamiętane. Ale czy na pewno niewolnictwo jest historią? Czy jako gatunek możemy sobie pogratulować wskoczenia na wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnego, bo dziś nie odbywają się już targi, na których jeden człowiek może sobie zwyczajnie kupić drugiego i zrobić z nim, co tylko zechce? Jeszcze kilka dni temu odpowiedziałabym, że tak, ale debiutancka książka Tove Alsterdal uświadomiła mi w jak wielkim byłam błędzie. Niewolnictwo istnieje nadal i niestety ma się dobrze. Zmieniło tylko postać, ale pozostało jednym z najobrzydliwszych mechanizmów sprawiających, że bogaci i wpływowi mają władzę nad innymi. 

Powieść Kobiety na plaży promowana jest jako historia kryminalna, w której jednak najważniejsze nie jest to, kto zabił, ale raczej, dlaczego to zrobił i czy zostanie ukarany za swój czyn. W tym przypadku hasła marketingowe nie rozmijają się z rzeczywistością, ponieważ dzieło Tove Alsterdal znacznie wykracza poza ramy zwykłego kryminału. Już na początku odbiorca poznaje trzy bohaterki uwikłane w sprawę, ale tak naprawdę fabuła koncentruje się na Amerykance Ally Cornwall. Kobieta wyruszyła do Europy, by odszukać męża, który od ponad tygodnia nie dał znaku życia. Jako niezależny dziennikarz Patrick często gonił za tematem i zdarzało mu się w tym amoku zapomnieć o całym świecie. Ale nigdy nie na tak długo, więc zaniepokojona Ally wybrała się za ocean z nadzieją, że uda jej się czegoś dowiedzieć. Żona Patricka stopniowa odkrywa kolejne elementy układanki i dociera do brutalnej prawdy, ale płaci za to bardzo wysoką cenę. 

Nie urodziłam się wczoraj, więc zdaję sobie sprawę, że w krajach uważanych za wzorowe demokracje, szczycących się poszanowaniem wolności każdego człowieka, mają miejsce rzeczy tak ohydne jak handel ludźmi, wyzysk i złe traktowanie imigrantów. Ale i tak debiut szwedzkiej pisarki mnie zszokował, ponieważ zabierając się za lekturę, nie sądziłam, iż jest to niesamowicie mocna, ponura oraz przejmująco realistyczna historia, która traktuje właśnie o szeregu skandalicznych praktyk dokonywanych na bezbronnych, zastraszonych ludziach. Alsterdal pokazała jak wygląda współczesne niewolnictwo i zrobiła to w taki sposób, że na długo zapamiętam jej książkę. Śledząc losy głównej bohaterki nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to nie jest fikcyjna opowieść. Nawet, jeśli nie istnieją pierwowzory opisanych postaci, a wszystkie wydarzenia zrodziły się tylko w głowie pisarki, to i tak nikt mnie nie przekona, że podobne rzeczy nie są możliwe. Może zbyt emocjonalnie podeszłam do tej historii, ale przedstawione w niej wydarzenia po prostu mną wstrząsnęły. Skorumpowani policjanci, politycy i biznesmeni zarządzający największymi siatkami przestępczymi, niewinni ludzie ginący dla ostrzeżenia wszystkich, którzy chcieliby ujawnić zbrodniczy proceder – trudno być obojętnym, kiedy czyta się właśnie o takich sprawach. Alsterdal postawiła sobie poprzeczkę niezwykle wysoko, porywając się na taki temat, ale zadebiutowała w wielkim stylu i mam nadzieję, że wkrótce w Polsce ukażą się jej dwie kolejne powieści. 

Autorka jest Szwedką, ale akcję książki osadziła w różnych zakątkach świata – od Nowego Jorku poprzez Paryż i Lizbonę aż do niewielkiej miejscowości w Hiszpanii, co stanowi kolejny wyróżnik Kobiet na plaży na tle innych skandynawskich kryminałów. W tej książce nie ma dusznej atmosfery tworzonej przez zimną, nieprzyjazną aurę i zamkniętych w sobie ludzi, ale pojawia się za to porażający kontrast między pięknem i elegancją wymienionych miejsc, a przemocą, jaka każdego dnia się w nich odbywa. Paryż, Lizbona czy też urokliwe hiszpańskie miasteczka kojarzymy z czasem wakacyjnego luzu i błogiego odpoczynku, ale pisarka pokazała, że każde z tych miast ma też swoją ciemną stronę. Przechodząc natomiast do kwestii charakterystycznej dla opowieści o morderstwie, czyli rozwiązania zagadki, to muszę przyznać, że dałam się zaskoczyć i tym razem nie jest to powód do dumy. Alsterdal zastawiła swego rodzaju pułapkę na czytelnika i wpadnie w nią każdy, kto będzie myślał stereotypowo. Niestety tak właśnie było w moim przypadku. Od samego początku powinnam pewne rzeczy skojarzyć; dodać dwa do dwóch, ale nie zrobiłam tego, bo stworzyłam sobie stereotypowy obraz związków łączących bohaterów. Wprawdzie przez to pojawił się element zaskoczenia, ale w tym konkretnym przypadku wolałabym go uniknąć. 

Na początku miałam trudności z polubieniem głównej bohaterki. Denerwowało mnie to, że zamiast iść na policję i zgłosić zaginięcie Patricka, ona postanowiła pojechać do Europy i na własną rękę go odszukać. Wydawało mi się też, że jej troska jest nieco sztuczna, ponieważ Ally nie tyle obawiała się, że jej mąż nie żyje, co zastanawiała się czy nie odszedł do innej kobiety. Jednak później sytuacja się zmieniła i przestałam bohaterkę oceniać tak surowo, a nawet zaczęłam podziwiać jej upór, odwagę oraz zdolność zachowania zimnej krwi w kryzysowych sytuacjach. Dopingowałam jej zwłaszcza w zakończeniu, kiedy postawiła wszystko na jedną kartę i odważyła się na szalony, ale moim zdaniem słuszny, czyn. Finał Kobiet na plaży jest może zbyt „hollywoodzki”, ale nie na tyle, żeby zepsuć osiągniętą wcześniej wiarygodność historii. Polecam debiut Tove Alsterdal wszystkim bez wyjątku. Ręczę za to, że i miłośnicy kryminałów, i ci nieprzekonani do opowieści o zabójstwie, będą wstrząśnięci tą lekturą. 

Ocena: 5 / 6 

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Klucznik, Kryminalne wyzwanie, Grunt to okładka.

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Akurat. 

Tu kupisz Kobiety na plaży:

http://muza.com.pl/kryminal/1700-kobiety-na-plazy-9788377586853.html?dosiakksiazkowo

21 sierpnia 2014

Odłamek - Sebastian Fitzek


Wydawnictwo: G+J
Liczba stron: 368

Kiedy sięgałam po powieść Sebastiana Fitzka wiedziałam, czego się spodziewać jeszcze zanim otworzyłam ją na pierwszej stronie. Nie musiałam czytać opisu fabuły ani zerkać na hasła zachęcające do wybrania akurat tej historii spośród tysiąca innych thrillerów, żeby mieć pewność, że jest to lektura dla mnie. To wyznanie może brzmi trochę zabawnie biorąc pod uwagę fakt, że oprócz recenzowanego właśnie Odłamka czytałam zaledwie dwie książki niemieckiego pisarza, ale trudno, jakoś zniosę Wasz lekko drwiący uśmiech. Po prostu nic nie poradzę na to, że na samą myśl o twórczości Fitzka natychmiast do głowy przychodzą mi sformułowania takie jak: inteligentna gra z czytelnikiem, niezwykle szybko rozwijająca się akcja, niewyraźna granica pomiędzy rzeczywistością a urojeniami protagonisty, bohater postawiony w sytuacji bez wyjścia oraz zakończenie, którego z pewnością nie przewidzę. Te skojarzenia sprawiają, że nie jestem w stanie odmówić sobie systematycznego dodawania kolejnych książek Fitzka do domowej biblioteczki, bo dokładnie takich elementów oczekuję od dobrze skonstruowanych, trzymających w napięciu thrillerów. Bez wątpienia Odłamek należy do grona takich powieści. Jeśli lubicie jak pisarz bawi się z odbiorcami najpierw zachęcając do wyciągania konkretnych wniosków i stawiania hipotez, a później brutalnie je obalając i wyśmiewając, to z kolejnej wyprawy do księgarni lub biblioteki powinniście przynieść właśnie tę książkę.

Akcja rozgrywa się właściwie w ciągu jednej doby. Czytelnik poznaje pogrążonego w żałobie Marca Lucasa. Kilka miesięcy temu w wyniku tragicznego wypadku samochodowego mężczyzna stracił żonę i nienarodzone dziecko. Od tamtej pory jego życie jest pasmem udręk, ponieważ każdy dzień przynosi tylko ból, ogromną tęsknotę za rodziną, a na dodatek także przytłaczające poczucie winy, wynikające ze świadomości, że to sam Marc ponosi odpowiedzialność za śmierć ukochanej Sandry oraz ich syna. Kiedy bohaterowi wydaje się, że jest już u kresu sił, znajduje w gazecie ogłoszenie o klinice poszukującej chętnych do wytestowania eksperymentalnej metody wymazywania traumatycznych wspomnień. Z jednej strony Marc nie chce zapominać o swoich bliskich, ale z drugiej nie może już znieść życia bez nich, więc poddanie się takiej terapii wydaje mu się ostatnią deską ratunku. Jednak po przejściu wstępnych testów rezygnuje z udziału w eksperymencie. Wraca do domu, a tam… wszystko wygląda inaczej. Klucze nie pasują do mieszkania, na drzwiach wisi tabliczka z innym nazwiskiem, a na dodatek Marc jest przekonany, że widział w oknie zmarłą żonę. Oczywiście nie powiem wam, co dzieje się dalej, ale zdradzę, że to dopiero początek koszmaru Lucasa.

Odłamek to kawał dobrego thrillera, w którym w pewnym momencie można kompletnie stracić rozeznanie w tym, kto jest pozytywnym, a kto negatywnym bohaterem, co jest prawdą, a co jedynie wyobrażeniem i wreszcie, co się tak naprawdę w tej historii dzieje. Pisarz do mistrzostwa opanował zdolność pogrywania sobie z czytelnikiem. Nie zliczę ile w ciągu całej lektury miałam mniej lub bardziej prawdopodobnych hipotez, podejrzeń i założeń, które Fitzek obrócił w niwecz jednym zdaniem. Nie wiem czy istnieje drugi autor z tak bujną wyobraźnią służącą do kreowania najbardziej okrutnych, mrożących krew w żyłach, koszmarnych wizji. Jeśli ktoś poprosiłby mnie teraz o wskazanie fikcyjnej postaci tragicznie doświadczonej przez los, pozbawionej jakichkolwiek nadziei na lepszą przyszłość oraz przygniecionej ciężarem własnych zaniedbań i grzechów, bez wahania wskazałabym na Marca Lucasa. Mam wrażenie, że bohatera spotkało wszystko, co najgorsze. Bo czy można wyobrazić sobie coś straszniejszego niż utrata najbliższej rodziny, na dodatek z własnej winy? A jeśli jeszcze dorzucimy do tego szereg trudnych do logicznego wytłumaczenia zdarzeń oraz fizycznych dolegliwości utrudniających podejmowanie działania? To jest tak okrutne i przerażające, że lepiej nawet nie zastanawiać się nad tym, co każdy z nas zrobiłby na miejscu bohatera.

Fitzek pisze konkretnie i dobitnie, co dla mnie jest kolejną zaletą jego twórczości. W książce nie ma rozwlekłych charakterystyk, dialogów rozciągniętych na kilka stron czy dywagacji bohatera zastanawiającego się nad swoim losem. Nic z tych rzeczy, w Odłamku najważniejsze jest szybkie tempo akcji, wobec czego nie ma już miejsca na wielostronicowe rozterki i kwieciste opisy. Zresztą to nie ten typ literatury i chwała pisarzowi za to. Sięgając po tę powieść musicie wiedzieć, że nie będziecie się nudzić nawet przez chwilę, bo nie sposób odczuwać znużenie, kiedy co kilka stron autor po prostu wywraca wszystko do góry nogami i nakazuje odbiorcy przeanalizować wydarzenia jeszcze raz i wysnuć nowe wnioski w oparciu o zupełnie świeże, szokujące informacje. Czytając o tym, co spotyka Marca Lucasa byłam zachwycona (i jednocześnie przerażona) pomysłowością pisarza zapewniającą mi emocjonalną huśtawkę i prowokującą do produkowania w zastraszającymi tempie przeróżnych teorii spiskowych.

Pomimo tego czasami czułam się nieco zmęczona oraz przytłoczona ogromem osobliwych zdarzeń, przez co nie mogę ocenić tej historii tak wysoko, jak bym chciała. Bo serio, kusi mnie, żeby ogłosić geniusz Sebastiana Fitzka i przymknąć oko na pewne elementy, ale nie mogę tego zrobić. Fitzek tworzy świetne powieści, niemal idealnie trafiające w mój gust, jednak w którymś momencie zawsze przedobrzy, przez co w końcu zaczynają mnie te jego wybiegi męczyć. Pod tym względem Odłamek wypada znacznie lepiej niż Makabryczna gra, ale i tak autor pokusił się tutaj o kilka twistów fabularnych za dużo. Mieszane odczucia mam także co do zakończenia. Na pewno zaletą finału jest jego nieprzewidywalność, nie odgadłam ani przyczyny wszystkich dziwnych wydarzeń, ani dalszych losów bohatera. Ale jednocześnie pewne elementy składające się na wyjaśnienie zagadki wydały mi się zbyt nieprawdopodobne. Ktoś może mi teraz zarzucić czepialstwo, bo narzekam na małą wiarygodność historii, w której protagonista udaje się do kliniki zajmującej się wymazywaniem pamięci. No cóż, podobno sterowanie ludzkimi wspomnieniami jest już możliwe, bo naukowcy dysponują substancjami powodującymi amnezję krótkotrwałą lub nawet całkowitą. Jeśli tak rzeczywiście jest, to tym bardziej uznaję moje marudzenie za zasadne.

Odpowiadając na najważniejsze w sumie pytanie, czyli „czytać czy nie czytać?”, stwierdzam jednoznacznie, że czytać i to jak najszybciej, bo żadna inna powieść nie dostarcza takich wrażeń jak Odłamek. Ale przy tych wszystkich zachwytach nad prozą Fitzka, warto czasem z dystansem spojrzeć na jego twórczość i wytknąć parę niedociągnięć. A tak na marginesie, jeśli kiedyś rzuci się Wam w oczy informacja o planowanym spotkaniu z autorem tej powieści, dajcie znać. Przeglądając stronę internetową pisarza i czytając posłowie do Odłamka, doszłam do wniosku, że Fitzek to sympatyczny gość i chętnie posłuchałabym jak opowiada o swoich książkach :)


Ocena: 5 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwań Klucznik oraz Z półki