Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 320
Rok pierwszego wydania: 2014
Rok polskiej premiery: 2014
Kilka lat temu w blogosferze głośno było o Jennifer Clement za sprawą jej powieści Trucizną mnie uwodzisz, opowiadającej historię zakazanej miłości rozgrywającej się w egzotycznej, fascynującej, ale też niebezpiecznej stolicy Meksyku. Z dużymi oczekiwaniami sięgnęłam po wspomnianą książkę i choć spodobał mi się styl pisania Clement, to sama historia nie wywołała spodziewanego wrażenia, a niedostępność innych jej dzieł na naszym rynku, spowodowała, że wkrótce zapomniałam o autorce. Niedawno jednak jej nazwisko po raz kolejny zaczęło pojawiać się w blogowych wpisach, a ja poczułam chęć ponownego spotkania z twórczością Clement. Tym razem pisarka stworzyła opowieść inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami, stanowiącymi codzienność wielu meksykańskich, ubogich kobiet żyjących w stanie Guerrero. Miejsce to (jak prawdopodobnie cały Meksyk) znajduje się pod całkowitą kontrolą karteli narkotykowych. Mafijni bossowie są niebywale zuchwali i okrutni, gdyż doskonale wiedzą, że mogą zrobić cokolwiek z ludźmi mieszkającymi na ich terenie i nie spotka ich za to żadna kara. Codziennością Meksykanek z Guerrero jest więc strach przed porwaniami, gwałtami i rabunkami oraz walka o zdobycie pieniędzy pozwalających wieść skromne życie.
Bohaterką powieści autorka uczyniła młodą dziewczynę o imieniu Ladydi, która wraz z matką mieszka w niewielkiej wiosce oddalonej od Acapulco o godzinę jazdy samochodem. Jej ojciec opuścił rodzinę dawno temu i podobnie jak wszyscy inni mężczyźni z wioski, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i wkrótce zapomniał o swoich bliskich. Ladydi musi nosić chłopięce ubrania, brudzić twarz i oszpecać ciało, a w razie zagrożenia wskakiwać do dziury wykopanej w ziemi, by ustrzec się przed porwaniami, mającymi miejsce tak często, że nikt już się nie dziwi, gdy pewnego ranka okazuje się, że zniknęła kolejna młoda, ładna dziewczyna. Takie jest właśnie życie w Guerrero. Palące słońce, jadowite skorpiony i pająki, wszędobylskie insekty oraz częste odgłosy nadjeżdżających luksusowych samochodów z przyciemnianymi szybami, wiozących potężnych narkotykowych bossów, wyznaczają rytm dnia. W postaci Ladydi pisarka zamknęła głosy setek kobiet, z którymi przez dziesięć lat przeprowadzała rozmowy, obnażając tragiczne oblicze ich codzienności oraz brak perspektyw na lepsze życie.
Modlitwa o lepsze dni składa się z trzech części, z których każda zawiera jakieś przełomowe dla bohaterki wydarzenie. Pierwsza część w wielu miejscach przypominała mi reportaż. Wpływ na to odczucie z pewnością miała pierwszoosobowa narracja, ale czytając kilkadziesiąt pierwszych stron miałam wrażenie, że Ladydi siedzi obok mnie i spokojnym, niezdradzającym emocji głosem opowiada o wszystkich zdarzeniach, które dla mnie są makabryczne i szokujące, ale dla wielu Meksykanek stanowią kolejny element ich niełatwej egzystencji. Historia wyłaniająca się z tej relacji jest po prostu wstrząsająca, nawet jeśli nie wszystko w rzeczywistości odbywa się tak, jak zostało to przedstawione. Nie mam wątpliwości, że w niektórych rejonach Meksyku dziewczynki muszą udawać chłopców, a kobiety walczyć o przetrwanie, wiedząc, że są zdane jedynie na siebie. W tym świecie policja nie przyjdzie z pomocą zwykłym ludziom, a lekarze czy nauczyciele nie odważą się przybyć na tereny znajdujące się pod wpływem karteli. Jestem zaskoczona, ale te skojarzenia z reportażem uznaję za plus powieści. Jennifer Clement rozbudziła we mnie chęć sięgnięcia po publikacje z zakresu literatury faktu, zwłaszcza te traktujące o meksykańskich realiach. Jeśli znacie jakiś dobry tytuł, nie wahajcie się polecić mi go w komentarzach.
Kolejne dwie części książki znacznie bardziej przypominają fikcyjną historię, ponieważ gdzieś zatraca się to poczucie, że narratorka znajduje się na wyciągnięcie ręki czytelnika. Mimo tego dalej z zaciekawieniem czytałam o Ladydi, poznając jej skomplikowaną relację z matką czy najbliższymi koleżankami, a także dowiadując się jak smakuje gorycz spowodowana porzuceniem przez ukochanego. Myślę, że warto w tym miejscu wspomnieć, że choć losy bohaterów są nierozerwalnie związane z meksykańską rzeczywistością, to autorka koncentruje się również na uniwersalnych tematach takich jak miłość, zdrada, poczucie bliskości, samotność czy nieuchronność pewnych wydarzeń. Przez całą fabułę przewija się też wątek mafijnych porachunków, ale to nie jest powieść o gangsterach. Clement nie próbuje wniknąć w świat zbrodniarzy czy opisać hierarchię rządzącą kartelami, bo w kręgu jej zainteresowań znajdują się zwykli ludzie zmuszeni żyć w ciągłym zagrożeniu ze strony przestępców, którzy w każdej chwili mogą wejść do czyjegoś domu i bezkarnie dokonać krwawej masakry.
Powieść Jennifer Clement wyróżnia się pozytywnie także pod względem stylu. Pisarka potrafi czarować poetyckimi zdaniami, niemającymi jednak najmniejszego rysu zadęcia czy przeintelektualizowania. Autorka nie stosuje kwiecistych metafor ani wydumanych porównań, co mnie akurat bardzo odpowiada. Niemal każde napisane przez nią zdanie zawiera tę nutę poetyckości, a jednocześnie jest niezwykle trafne i pokazuje odmienne spojrzenie na codzienne, zwykłe sprawy. Clement pisze tak, że nagle okazuje się, iż każdy detal i każda obserwacja mają znaczenie, bo w jej powieści nie ma zbędnych słów. Autorka jest oszczędna, ale dosadna w wymowie, przez co pomimo braku pędzącej akcji, ani przez chwilę nie nudziłam się w trakcie lektury, z uwagą śledząc relację młodziutkiej Ladydi. Cieszę się, że zdecydowałam się przeczytać tę książkę i polecam ją wszystkim chcącym dowiedzieć się jak wygląda życie ubogich meksykańskich kobiet; przekonać się, że bez względu na miejsce zamieszkania wszyscy pragniemy bezpieczeństwa i miłości, a także poznać wyjątkowy talent pisarski Jennifer Clement.
Ocena : 5 / 6
Inne powieści Jennifer Clement:
Prawdziwa historia oparta na kłamstwach
Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Muza.