26 marca 2015

Cywilizacja komunizmu - Leopold Tyrmand


Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 272
Rok pierwszego wydania: 1972

Leopold Tyrmand już w samym wstępie do swojej książki wyjaśnia, czym ona jest i w jakim celu została napisana. Ironicznie zatytułowany zbiór kilkudziesięciu esejów poświęconych tematyce życie w państwie, w którym panuje ustrój komunistyczny, pierwotnie przeznaczony był dla odbiorców z Zachodu mających niepełne wyobrażenie o strukturach rządzących komunistycznym krajem. Pisarz pragnął przybliżyć problemy z jakimi codziennie zmagają się obywatele wschodnioeuropejskich państw, wierząc, że dzięki temu ludzie wychowani w demokracjach i przyzwyczajeni do zachodnich standardów życia, zrozumieją, w czym tkwi niebezpieczeństwo komunizmu i jak zmienia on człowieka poddawanego nieustannej indoktrynacji oraz inwigilacji. Nasuwa się więc pytanie czy ponad dwie dekady po upadku Bloku Wschodniego jest jeszcze sens zagłębiać się w minioną rzeczywistość i usiłować zrozumieć wszystkie zależności i absurdy będące w ustroju komunistycznym chlebem powszednim? Moja odpowiedź jest oczywiście twierdząca, ponieważ historii (zwłaszcza historii własnego kraju) nie można ignorować, udając, że przeszłość nie jest ważna. Dziś książka Tyrmanda jest przeznaczona również dla Polaków, których szczęśliwie ominęła konieczność życia w czasach komunizmu, chcących uzupełnić swoją wiedzę i zyskać szerszy ogląd na minione wydarzenia.

Na pierwszej stronie autor zdradza nie tylko, do kogo jego publikacja jest skierowana, ale uprzedza również, żeby nie oczekiwać od niej walorów naukowych czy publicystycznych, ponieważ Cywilizacja komunizmu to pamflet na ten chory, zbrodniczy ustrój. W związku z tym teksty Tyrmanda pełne są charakterystycznych dla pamfletu przejaskrawień i ekspresji w opisywaniu wydarzeń oraz formułowaniu sądów, ale w żadnym razie nie obniża to wartości poznawczych i wyjaśniających, jakie płyną z lektury. Znów powołam się na słowa autora, który stwierdził, że pamflet to idealne narzędzie do objaśniania komunizmu, ponieważ obiektywizm jest bezradny wobec wszelkich absurdów toczących komunistyczne państwa. Uważam, że taka charakterystyka jest niezwykle trafna, dlatego że te przejaskrawienia są tylko trochę przesadzone w stosunku do rzeczywistości i dobrze oddają ówczesny brak logiki w zarządzaniu gospodarką oraz kompletną ignorancję ludzkich potrzeb. Jeśli jesteście ciekawi jak to możliwe, że rządzący krajem, w którym brakowało podstawowych artykułów żywnościowych czy higienicznych, ogłaszali się wielkim zwycięzcami nad kapitalizmem, a propagandowe treści publikowane w mediach usiłowały przekonać ludzi, że mają najlepsze warunki do rozwoju na całym świecie, sięgnijcie koniecznie po tę publikację.

W książce poruszone zostały tematy dotykające różnorodnych sfer egzystencji. Poszczególne teksty koncentrują się zarówno na prozaicznych, codziennych czynnościach, jak i na bardziej wzniosłych sprawach dotyczących światopoglądu, idei i wyborów moralnych. Nie brak również komentarzy do rzeczy od człowieka niezależnych, które mimo tego w komunizmie warunkują niemal całą jego przyszłość. Autor tłumaczy więc, dlaczego warto przyjść na świat w rodzinie robotniczej, jak umrzeć, żeby nie napytać bliskim biedy, a w międzyczasie jak przetrwać w szkole, na uniwersytecie oraz w pracy, pilnując się, żeby przypadkiem nie wpaść w oczy władzom i nie stać się wrogiem klasy pracującej. Tyrmand wyjaśnia również, czym w kraju komunistycznym jest plan i dlaczego trzeba się go bezwzględnie trzymać, nawet jeśli jest całkowicie sprzeczny ze zdroworozsądkowym, logicznym myśleniem. Niektóre eseje mają delikatnie humorystyczny wydźwięk, dzięki czemu można z pewnym rozbawieniem przeczytać, dlaczego w minionym ustroju ludzie wszystkie sprawy starali się załatwiać na poczcie głównej, ignorując pomniejsze urzędy. Jednak przez większość tekstów przebija gorycz i złość maskowana sarkastycznymi uwagami oraz błyskotliwymi opisami, co sprawia, że po lekturze Cywilizacji komunizmu z ulgą odetchnęłam, że przywoływany świat należy już do przeszłości. 

Tyrmand pisze dość nierówno. Czasami miałam wrażenie, że tekst „czyta się sam”, a myśli autora spływają wprost do mojej świadomości, ale niestety zdarzały się momenty, w których czułam się lekko przytłoczona oraz zdezorientowana kwiecistymi metaforami i licznymi, złożonymi dygresjami. Lektura tej książki wymaga skupienia i uwagi, co samo w sobie nie jest dla mnie wadą, ale już ta wspomniana nierówność tak. Podjęte przez pisarza tematy są naprawdę ciekawe i warte poznania, ale niekiedy zbyt skomplikowanie przedstawione. Cywilizacja komunizmu z pewnością nie przypadnie do gustu każdemu, ale mimo tego zachęcam do sięgnięcia po książkę i wybrania się w specyficzną podróż w przeszłość, do szarych czasów pełnych absurdu, zakłamania oraz politycznej propagandy. 

Ocena: 4 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Czytam literaturę sprzed XXI wieku.

http://esperazna.blogspot.com/2015/02/wyzwanie-czytam-literature-sprzed-xxi.html

18 marca 2015

Apokalipsa Z: Początek końca - Manel Loureiro


Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 416
Rok pierwszego wydania: 2011
Rok polskiej premiery: 2013

Opowieści o zombie wydają się pisane według jednego schematu, sprawiającego, że każda kolejna historia jest podobna do poprzedniej. Nie da się ukryć, że wszystkie książki z motywem apokalipsy spowodowanej pojawieniem się nieumarłych potworów, mają wiele punktów wspólnych, jednak niektórym autorom udaje się wybić ponad wzór, dodać przyciągające uwagę czytelnika elementy, zaskoczyć sprawnym warsztatem literackim itd. Jednym z takich pisarzy jest Manel Loureiro, autor trylogii o wymownym tytule Apokalipsa Z, koncentrującej się na losach pewnego młodego prawnika z hiszpańskiego miasta Pontevedra, który staje się świadkiem brutalnego końca naszej cywilizacji.

Zaczęło się całkiem niewinnie, bo najpierw do mediów napływały informacje o dziwnych walkach pomiędzy rzekomymi terrorystami z Dagestanu a rosyjskim wojskiem oraz o uwolnionym w tym chaosie tajemniczym wirusie nieprzypominającym żadnej znanej choroby. Jednak wkrótce o epidemii mówił cały świat, ale nikt nie potrafił zapanować nad śmiercią szalejącą prawdopodobnie w każdym zakątku globu. Ludzie zarażali się błyskawicznie i konali w męczarniach, ale… w krótkim czasie powracali jako żywe trupy pozbawione ludzkiej świadomości, napędzane jedynie instynktem przetrwania. I właśnie o przetrwanie w tej powieści chodzi. Kiedy świat z hukiem rozpada się na kawałki i nie ma już rządu, wojska, policji, opieki medycznej czy chociażby służb porządkowych, a w miastach roi się od zgniłych bestii, każdy ocalały zdany jest jedynie na własne siły. Początkowo główny bohater zaszywa się w domu i swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi zmieniającej się rzeczywistości, dzieli się najpierw na blogu, a później w dzienniku, stanowiącym dla niego sposób na poradzenie sobie z zaistniałą sytuacją. Jednak dom wcale nie jest bezpiecznym miejscem, więc wkrótce mężczyzna wyrusza w drogę w nadziei, że znajdzie schronienie i innych żywych ludzi.

W historiach o apokalipsie zombie sam moment pojawienia się nieumarłych i w konsekwencji rozpad wszystkich znanych struktur pozwalających utrzymać porządek na danym obszarze, często ograniczany jest jedynie do kilkuakapitowej wzmianki. Autorzy zazwyczaj szybko rozprawiają się z kwestią wprowadzenia do opowieści, zapewne wychodząc z założenia, że czytelnicy znają konwencję, więc nie ma potrzeby rozwodzić się nad tym, gdzie najpierw pojawiły się przypadki zombiozy, jak zareagowali zdrowi ludzie, jak szybko świat uległ nieodwracalnej transformacji. Na szczęście Manel Loureiro sprzeciwił się tej tendencji, stawiając na dość szczegółowy i rozbudowany opis tego, co dzieje się w pierwszych dniach końca cywilizacji, kiedy ludzie jeszcze nie mają pojęcia, że za parę dni całe uch życie legnie w gruzach. Podobało mi się skrupulatne przytaczanie zmieniającego się z godziny na godzinę obrazu rzeczywistości oraz rozdźwięku pomiędzy przekazami medialnymi a prawdą. Duże wrażenie zrobiły na mnie również opisy upadku mediów, które stopniowo ograniczały przekaz, by ostatecznie zamilknąć na dobre. Trudno wyobrazić sobie dzisiaj świat bez Internetu, telewizji, sklepów czynnych 24 godziny na dobę, nie mówiąc już o braku elektryczności czy bieżącej wody. Dzięki hiszpańskiemu pisarzowi wizja ta staje się jednak niepokojąco realna, a problemy wynikające z zaistniałej sytuacji przytłaczające i niemożliwe do rozwiązania.

Jednak najmocniejszym punktem pierwszej części trylogii jest świetnie wykreowana atmosfera grozy, na którą składają się zarówno opisy krwawych ataków zombie na grupy ocalałych ludzi, jak i mniej dosłowne, lecz równie przerażające relacje z eksploracji wyludnionych miast czy opuszczonych budynków. Hiszpańskiemu pisarzowi udało się idealnie połączyć potrzebną w takiej historii dawkę makabry z bardziej subtelnymi sposobami wywoływania w odbiorcach lęku, niepokoju i napięcia. Scena przemiany zarażonego człowieka w okrutną bestię naprawdę mrozi krew w żyłach. Poraża ogrom cierpienia fizycznego i psychicznego oraz upokorzenia jakie chory musi znieść. A najgorsze jest to, że na końcu tej męczarni nie czeka śmierć, przerywająca wszystkie katusze, ale groteskowe życie po życiu, zamieniające człowieka w istotę pozbawioną myśli i uczuć. Trudno także nie zwrócić uwagi na szybko zmieniające się odczucia względem przestrzeni uznawanych dotąd za bezpieczne, przytulne i znajome. Piękne niegdyś wille nagle straszą wybitymi szybami; porzucone samochody ze śladami krwi na siedzeniach boleśnie przypominają o nowej rzeczywistości; doszczętnie splądrowane sklepy świadczą o tym, że głód już niedługo stanie się równie dużym problemem jak masy nieumarłych przemierzające ulice miast, a opustoszałe szpitale uświadamiają, że wiedza medyczna przepadła, więc ludzie są bezbronni wobec wszelkich chorób i wypadków.

Ze szpitalem łączy się jedna z bardziej wymownych i przerażających scen w powieści. Bohater przemierzając plątaninę ciemnych korytarzy, z których składa się budynek najnowocześniejszego centrum medycznego w Hiszpanii, doświadcza grozy w najczystszej postaci. Nie widzi potworów, ale wie, że są gdzieś blisko, bo czasami słyszy ich jęki oraz obrzydliwy dźwięk wydawany przez tysiące nadgniłych stóp sunących po niegdyś sterylnych szpitalnych salach. Sama świadomość obecności zombie niemal zupełnie obezwładnia mężczyznę, który przecież musi zdobyć leki, a potem brnąć dalej w nieznane. Porzucone sprzęty medyczne, ślady zwykle toczącego się szpitalnego życia, dziecięce rysunki na oddziale pediatrycznym czy wreszcie galeria zdjęć, przedstawiająca setki, jeśli nie tysiące zaginionych osób, które zapewne stanowią już część przeklętej armii potworów. Wszystko to tworzy niezwykle duszny, depresyjny, pełen napięcia nastrój, udzielający się również czytelnikowi kroczącemu ramię w ramię z bohaterem. Dla mnie fragment ten to mistrzostwo w budowaniu obrazu upadłej cywilizacji oraz portretu człowieka przytłoczonego ogromem bólu wywołanego przez tęsknotę za bliskimi, wszechobecne oznaki rozpadu i zniszczenia, a także świadomość, że dawne czasy już nie wrócą.

Główny bohater w niczym nie przypomina herosa, co uważam za element przydający historii realizmu, jednakże w wielu momentach mężczyzna wykazuje się zaskakującym brakiem zdolności planowania i przewidywania możliwych scenariuszy. Rozumiem, że nie każda postać jest niczym bohaterowie The Walking Dead, którzy szybko zrozumieli, na czym polega przetrwanie w nowym świecie, ale bezimienny prawnik z Apokalipsy Z w wielu przypadkach ma zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu. Często działa pod wpływem impulsu, daje się ponieść emocjom i zapomina, że użycie pistoletu to ostateczność, bo hałas zwabia wszystkie potwory z okolicy. Swoją drogą, ciekawe czy gdzieś umknęło mi imię bohatera, czy może mężczyznę można traktować jako swego rodzaju alter ego pisarza? W końcu i Manel Loureiro, i jego bohater mieszkają w mieście Pontevedra, z zawodu są prawnikami, a w ich życiu ważną rolę odgrywa kobieta o imieniu Lucía. Jednak niezależnie od tych kwestii Apokalipsę Z uważam za świetną, emocjonującą powieść, która dzięki szczegółowemu opisowi rozwoju epidemii oraz fantastycznymi scenami grozy, wyróżnia się na tle innych historii o zombie. Polecam! 

Ocena: 4.5 / 6

Cykl "Apokalipsa Z"

1. Apokalipsa Z: Początek końca
2. Apokalipsa Z: Mroczne dni
3. Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych

Książka przeczytana w ramach wyzwania Modern Terror.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/12/modern-terror-wyzwanie-2015-nr-iii.html

11 marca 2015

Powiedz prawdę - Sophie Hannah


Wydawnictwo: G+J
Liczba stron: 408
Rok pierwszego wydania: 2010
Rok polskiej premiery: 2011

Zbrodnie takie jak dzieciobójstwo czy pedofilia zawsze odbijają się głośnym echem w społeczeństwie. Nie znosimy myśli, że jakikolwiek człowiek jest w stanie skrzywdzić bezbronne, ufne dziecko, dlatego osoba posądzona o popełnienie tych czynów jest niemal automatycznie piętnowana i wykluczana ze społeczeństwa. Proces przykuwa duże zainteresowanie zarówno mediów jak i zwykłych obywateli spragnionych wiedzy czy oskarżony jest winny, czy jednak nie. Chcemy wierzyć, że policjanci prowadzący śledztwo odkryją prawdę, a sędzia lub ława przysięgłych wydadzą sprawiedliwy werdykt, ale niestety nie zawsze tak to działa. Zdarzają się przecież okrutne pomyłki, w wyniku których niewinni ludzie idą do więzienia, a bezwzględni mordercy lub gwałciciele cieszą się wolnością. Kwestie związane z niesprawiedliwymi wyrokami sądów, niejasnościami w przeprowadzonych śledztwach oraz bezwzględnością opinii publicznej ferującej swoje własne wyroki, stały się tematem tej pasjonującej i emocjonującej powieści. 

Sophie Hannah przyzwyczaiła mnie do tego, że w jej historiach zawsze kryje się drugie dno, więc należy mieć się na baczności i na każdej stronie szukać wskazówek pozwalających przeniknąć zamysł pisarki. Nie inaczej jest w przypadku tej książki, ponieważ od samego początku autorka zasiewa w czytelniku wątpliwości, koncentrując opowieść wokół wątku trzech kobiet, które niegdyś zostały uznane za winne dzieciobójstwa i osadzone w więzieniu. Po latach, dzięki staraniom pewnej organizacji, ich sprawy po raz kolejny ujrzały światło dzienne, a sąd apelacyjny uznał, że ani Helen Yardley, ani Sara Jaggard, ani Rachel Hines nie popełniły zarzucanych im zbrodni. Media ochoczo podchwyciły temat, ubolewając nad ułomnością całego systemu odpowiedzialnego za te fatalne w skutkach pomyłki oraz obrzucając błotem doktor Judith Duffy, która we wszystkich przypadkach pełniła rolę biegłej sądowej. Kiedy już wydawało się, że sprawiedliwość zatryumfowała i społeczeństwo wie, kto jest dobry, a kto zły, doszło do kolejnego zdarzenia burzącego z trudem wypracowany, jasny obraz sytuacji. Helen Yardley, najaktywniej działająca, najbardziej rozpoznawalna ze wszystkich oskarżonych, została zamordowana we własnym domu. Dochodzeniem zajmuje się niezwykle inteligentny i sumienny Simon Waterhouse, który cechuje się zarówno przydatną w pracy policjanta przenikliwością, jak i szeregiem dziwactw oraz fobii, wystawiających go na pośmiewisko przed całym komisariatem. 

Wątpliwości, o których wspomniałam wcześniej dotyczą nie tylko niespodziewanej śmierci Helen Yardley, ale także kwestii winy bądź niewinności kobiet skazanych za zabicie dzieci. W trakcie lektury trudno nie zastanawiać się nad tym czy rzeczywiście sąd mógł pomylić się aż tyle razy, dopuszczając do tego, żeby matki otumanione cierpieniem po stracie ukochanych dzieci, musiały jeszcze zmagać się z sądowa machiną. Przez całą lekturę nie mogłam przestać rozmyślać nad tymi sprawami, próbując dociec jak to możliwe, że oskarżone, a także niektórzy świadkowie kilka razy zmieniali zeznania. Jak w takiej sytuacji rozpoznać, kto mówi prawdę skoro nawet biegli po czasie wycofują się z wcześniejszych ustaleń i rzekomo niepodważalnych wyników badań? Oczywiście to nie jedyny wątek poruszony przez Sophie Hannah, ponieważ z równie dużą ciekawością i podejrzliwością przyglądałam się szefowi pewnej firmy producenckiej, Lauriemu Nattrassowi, który odpowiedzialny jest za doprowadzenie do powtórnego zbadania spraw Helen, Sary i Rachel. Społeczeństwo okrzyknęło mężczyznę bojownikiem o wolność i sprawiedliwość, ale czy naprawdę jego jedyną motywacją jest przywrócenie dobrego imienia trzem, zupełnie obcym kobietom? Podobnych wątpliwości jest w tej powieści bez liku. W zasadzie działanie każdej z postaci można rozpatrywać z różnych perspektyw, przyjmując, że kierują nią szlachetne pobudki lub wręcz przeciwnie, ukrywa przed wszystkim jakieś korzyści z takiego, a nie innego postępowania. Naturalnie na końcu wszystko zostaje wyjaśnione, ale bohaterów nie można oceniać jednoznacznie, co dla mnie jest ogromną zaletą tej historii.

Powiedz prawdę nie jest typem opowieści, w której jedno wydarzenie goni drugie, a akcja obfituje w policyjne pościgi, strzelaniny czy inne efektowne zdarzenia, ponieważ Sophie Hannah tworzy thrillery psychologiczne nastawione na zainteresowanie odbiorcy zagmatwaną fabułą oraz nietuzinkowymi bohaterami. Na szczęście lektura ta nie ma nic wspólnego z leniwą czy powolną narracją, bo mimo braku scen rodem z hollywoodzkiego filmu akcji, napięcie towarzyszyło mi przez cały czas. Z uwagą śledziłam rozbudowane dialogi, usiłowałam również rozgryźć protagonistów i odsłonić ich prawdziwą naturę, ale oczywiście nie we wszystkich przypadkach udało mi się tego dokonać. Nie odgadłam także tożsamości mordercy, więc intrygę kryminalną oceniam jako sprawnie pomyślaną, choć motywacja zabójcy wydała mi się nieco dziwna i trochę mało wiarygodna. Z drugiej jednak strony, podobno historia zna przypadki zbrodniarzy postępujących w ten sposób, więc nie będę się tego wątku czepiać. 

Muszę natomiast ponarzekać na marginalizację postaci Simona Waterhouse’a i Charlie Zailer. Protagoniści pojawiają się w każdej powieści z serii i oboje mają zazwyczaj duży wpływ na historię, czego niestety nie dostrzegłam w tej książce. O ile jestem w stanie zrozumieć, że niepracująca już w wydziale kryminalnym Zailer, nie jest w centrum uwagi, o tyle nie znajduję usprawiedliwienia dla zepchnięcia na dalszy plan Waterhouse’a. Dla mnie ten bohater to niesamowicie ciekawy i oryginalny powieściowy detektyw, odznaczający się charakterem trudnym do zrozumienia, a nawet tolerowania przez większość „zwykłych” ludzi. Jednak ta specyfika jego zachowania nie wynika z przeświadczenia o wyższości nad innymi lub z jakichś traumatycznych wydarzeń z przeszłości, ale jest po prostu składową jego charakteru. Simon jest skrupulatny i zawsze stara się zachować świeży umysł, co czyni go świetnym policjantem, ale równocześnie ma szereg zachamowań i lęków utrudniających mu normalne funkcjonowanie. Dlatego ubolewam nad tym, że w tej powieści było stosunkowo niewiele scen z Waterhouse’em, który tak wyraźnie wybija się z szarej masy większości śledczych. 

Wprawdzie nie uważam tej powieści za najlepsze dzieło w dorobku brytyjskiej pisarki, ale moim zdaniem książkę warto przeczytać ze względu na połączenie emocjonującej intrygi z tematami wielokrotnie podejmowanymi również w rzeczywistości. Dodatkowym atraktorem są ciekawi, barwni bohaterowie, których zachowanie może zaskoczyć niejednego wytrawnego czytelnika thrillerów i kryminałów. Jeśli zainteresowałam was twórczością Hannah, polecam rozpocząć poznawanie cyklu od początku. Sama pomyliłam kolejność tomów i przez długi czas borykałam się z chaosem związanym z wydarzeniami dotyczącymi Simona i Charlie, więc doradzam chronologiczne czytanie serii, mimo że każda książka opowiada o innej kryminalnej sprawie. 

Ocena: 4.5 / 6

Cykl "Konstabl Simon Waterhouse":

1. Twarzyczka
7. Trauma
8. Niewygodna prawda

6 marca 2015

Olvido znaczy zapomnienie - María Dueñas


Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 432
Rok pierwszego wydania: 2012
Rok polskiej premiery: 2014

Nie jestem fanką opowieści, w których główna bohaterka ucieka na sielską wieś lub do jakiegoś słonecznego, ciepłego kraju, gdzie znajduje nową pracę, poznaje wspaniałych ludzi, zapomina o dręczących ją kłopotach i ostatecznie zaczyna nowe, lepsze życie. Na szczęście książka Marii Dueñas nie wpisuje się w ten schemat, mimo że również koncentruje się na losach postaci, która w poszukiwaniu tytułowego zapomnienia, wyjeżdża na drugi kraniec świata. Blanca Perea mieszka w Madrycie, pracuje na uniwersytecie i pomimo wysokiej pozycji zawodowej, desperacko poszukuje zagranicznego kontraktu, umożliwiającego opuszczenie Hiszpanii i nabranie dystansu do życiowych zawirowań. Spośród nielicznych ofert pracy kobieta wybiera tę wymagającą wyjazdu do Kalifornii, by na jednej z tamtejszych uczelni zająć się porządkowaniem spuścizny po pewnym hiszpańskim profesorze. Początkowo przeglądanie rozległego archiwum listów, publikacji naukowych, notatek, pocztówek i innych drobiazgów należących do Andresa Fontany, jest dla Blanki jedynie sposobem na zapomnienie o niewiernym mężu odpowiedzialnym za rozpad rodziny. Jednak z czasem bohaterka coraz bardziej angażuje się w historię sprzed lat, odkrywając liczne tajemnice, intrygi oraz ludzkie dramaty mające swój początek w odległych latach 50. XX wieku. 

Nie ukrywam, że długo przekonywałam się do tej powieści. Wprawdzie nie mogę nazwać jej nudną, ale niestety nie zasługuje też na miano porywającej, ponieważ autorka postawiła na spokojną, wolno toczącą się akcję, która przez pewien czas uniemożliwiała mi wciągnięcie się w historię. Czytałam o podróży Blanki, o jej pierwszych dniach w pracy, o ludziach poznanych w Kalifornii, ale nie mogłam przestać zastanawiać się, dokąd to wszystko zmierza i czemu służą opisy mozolnego przetrząsania starego magazynu z dokumentami Fontany lub codziennych zakupów robionych w pobliskim markecie. Z czasem udało mi się jednak zaangażować w opowieść na tyle, że przestałam zwracać uwagę na nieciekawe fragmenty, będące w mojej opinii jedynie nieznaczącymi, nic niewnoszącymi wypełniaczami pomiędzy ważnymi scenami. Dość toporny początek może zniechęcić, ale uważam, że amatorzy obyczajowych powieści, w których wydarzenia z przeszłości łączą się z teraźniejszością, powinni dać rej książce szansę, ponieważ jej sensem jest odkrycie powiązań pomiędzy bohaterami oraz tragedii, które naznaczyły ich życie. Uprzedzam jednak, że wątkom tym daleko do misternych, trudnych do przeniknięcia intryg, ponieważ pisarka skupiła się na dramatach, które w większości są niestety wpisane w ludzką egzystencję. 

Tym, co spodobało mi się w tej historii najbardziej i zaważyło na końcowej ocenie jest charakterystyka Hiszpanii lat 50. XX wieku. Żałuję, że María Dueñas nie poświęciła więcej miejsca na ten wątek, ale i tak uważam, że rozdziały, w których pewien młody Amerykanin przyjeżdża do Madrytu, by zdobyć materiały do pracy doktorskiej, są najciekawsze i najlepiej napisane. W latach 50. przepaść pomiędzy dynamicznie rozwijającymi się Stanami Zjednoczonymi a zacofaną, biedną Hiszpanią, w której wciąż wiele osób nie potrafiło pisać ani czytać, była naprawdę ogromna, ale pomimo tego literatura, architektura czy ogólniej rzecz ujmując, kultura europejskiego państwa, zauroczyły bohatera na dobre. W trakcie lektury odczuwałam tę jego fascynację, wyobrażałam sobie wszystkie odwiedzone przez miejsca i z chęcią śledziłam wszelkie anegdoty wynikające ze zderzenie odmiennych perspektyw i stylów życia. Jedynym minusem tej części książki jest pewne oderwanie od dominującego wątku współczesnego. Teoretycznie spoiwem jest bohater, którego Blanca poznaje jako dojrzałego już mężczyznę, jednak przez długi czas brakowało mi jakiegoś narracyjnego połączenia. Dopiero na samym końcu dowiedziałam się skąd wzięła się opowieść Daniela Cartera i kto ją spisał. Ewidentnie taki był zamysł pisarki, ale do mnie raczej nie trafił.

Na pochwałę zasługują realistyczne portrety bohaterów. Autorka wiarygodnie oddała emocje i namiętności, które czasami biorą górę nad rozsądkiem i sprawiają, że podejmujemy zaskakujące, odważne, ale też nieprzemyślane i złe decyzje. W swojej powieści Dueñas pokazuje, że warto rozliczyć się z przeszłością, zamknąć pewien etap, spróbować zapomnieć o bolesnych wydarzeniach, żeby móc dalej normalnie żyć. Wspomniałam już, że najbardziej przypadł mi do gustu wątek z przeszłości, koncentrujący się na losach młodego Daniela Cartera, ale z ciekawością śledziłam również jego obecne poczynania, usiłując odkryć powiązania pomiędzy nim a spuścizną Fontany, a także dowiedzieć się czy jego zainteresowanie pracą Blanki wynika z jakichś ukrytych motywacji. Główna bohaterka na początku jawiła mi się jako niezbyt ciekawa postać, jednak im bardziej angażowałam się w fabułę, tym lepiej rozumiałam jej rolę i przestałam oczekiwać jakiegoś spektakularnego zwrotu akcji, rzucającego nowe światło na osobę doktor Perei. Natomiast w trakcie lektury odczuwałam pewien niedosyt związany z Andresem Fontaną, ponieważ rzekomo tak ważne dokonania profesora, nie zostały przybliżone czytelnikowi. Miałam też nadzieję, że pisarka większy nacisk położy na osobowość zapomnianego hispanisty, ale niestety nic nie pokusiła się o wprowadzenie do historii jakiegoś dziennika lub listów, które pomogłyby zrekonstruować jego przeszłość.

Dość trudno było mi wczuć się w tę spokojną historię, ale kiedy już osiągnęłam odpowiedni stopień zaangażowania, doceniłam realizm podjętych wątków oraz pewne uniwersalne życiowe prawdy wyrażone mniej lub bardziej bezpośrednio. Podobał mi się także brak wyraźnego wątku miłosnego, chociaż zdaje się, że o względy Blanki rywalizuje dwóch, nieprzepadających za sobą mężczyzn. Powieść Marii Dueñas nie oczarowała mnie na tyle, żebym z czystym sumieniem mogła ją polecać, ale nie jest też dziełem słabym i niewartym uwagi. 

Ocena: 4 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Muza.

http://muza.com.pl/powiesc-obyczajowa/1695-olvido-znaczy-zapomnienie-9788377586815.html?dosiakksiazkowo
 

3 marca 2015

Odpowiadam na pytania :)

Autorka bloga Ruda Recenzuje zaprosiła mnie do wzięcia udziału w jednej z najpopularniejszych blogowych zabaw, więc nadszedł czas na trochę prywaty :)

1. Z jakiego powodu założyłaś bloga? 

Z powodu pasji czytelniczej oczywiście :) Od zawsze lubiłam czytać, ale prawdziwy szał na pochłanianie książek zaczął się u mnie w wakacje tuż po maturze. Pożerałam jedną powieść za drugą, spisując swoje wrażenia w zeszycie. Możliwe, że moje notatki nigdy nie przerodziłyby się w recenzje, gdybym na jednym z for nie zauważyła linku do bloga Klaudyny Maciąg. Weszłam na stronę i od razu wiedziałam, że ja też muszę mieć swoje miejsce w sieci, które będzie właśnie blogiem z recenzjami książek. I tak to się wszystko zaczęło. 

2. Czy były takie momenty, że zastanawiałaś/eś się nad zakończeniem blogowania? Jakie?

Nie, nigdy nie miałam ochoty porzucić blogowania. Przez ponad cztery lata ani razu nie odczułam zniechęcenia na myśl o pisaniu, ale zdarzały się momenty zmniejszonej aktywności, wynikające po prostu z braku czasu i różnych życiowych spraw, takich jak sesje, egzaminy, obrony itd. 

3. Czy wzorujesz się na innych uczestnikach blogosfery? 

Na początku na pewno wzorowałam się na tej garstce obserwowanych wówczas blogów, ustawiając chociażby jak najbardziej czytelny i miły dla oka (w mojej opinii) szablon czy wybierając gadżety, które chciałam mieć na swojej stronie. Od innych blogerów uczyłam się też tego, co mówiąc górnolotnie, wypada robić, a co raczej nie jest mile widziane. Nabierałam „blogowej ogłady”, wzorując się na innych, ale teraz, po kilku latach pisania, wiem już, o czym chcę pisać i jak to robić, i tego się trzymam.

 4. Jaki gatunek książek najbardziej cenisz? 

Nie ma gatunku, który najbardziej cenię, ponieważ dla mnie to zbyt obszerna klasyfikacja. Są poszczególne książki, które cenię, ale one należą do różnych typów literatury. Mogę za to zdradzić, jakie gatunki najbardziej lubię i raczej nikogo nie zaskoczę wyznaniem, że uwielbiam kryminały, horrory i thrillery.

 5. Czy zdarzyło Ci się wybrać książkę tylko ze względu na interesującą okładkę? Jaka to była książka? 

Na pewno zdarzyło mi się to zrobić, ale niestety nie przychodzi mi teraz do głowy żaden tytuł, który nabyłam ze względu na okładkę. 



6. Gdybyś mogła zrobić coś dla świata, co by to było? 

Sądzę, że to zbyt abstrakcyjne pytanie dla mnie. Jeśli kiedykolwiek uda mi się dokonać czegoś ważnego dla świata, na pewno o tym poinformuję :) 

7. Co uważasz za swoje największe osiągnięcie? 

Określenie „osiągnięcie” kojarzy mi się z pracą i karierą zawodową, więc mam nadzieję, że największe osiągnięcie dopiero przede mną. 

8. Co chciałabyś zrobić, gdyby nie przeszkadzał Ci strach? 

Nauczyć się pływać. Niestety panika ogarnia mnie na samą myśl o utracie gruntu pod stopami. 

9. Na co dzień wybierasz filmy czy seriale? 

Zdecydowanie seriale, chociaż teraz i one poszły nieco w zapomnienie wyparte przez gry i książki. Na bieżąco oglądam tylko The Walking Dead, ale chciałabym poznać mnóstwo innych serialowych produkcji. 

10. Bez czego nie wyobrażasz sobie życia?

Jestem niewolnicą techniki, więc nie wyobrażam sobie życia bez telefonów, komputerów, samochodów i mnóstwa innych sprzętów codziennego użytku. 

11. Jaki jest klucz do osiągnięcia sukcesu? 

W moim przypadku wsparcie najbliższych.