Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 300
Pierwsze wydanie: 1997
Polska premiera: 2000
Zazwyczaj recenzje piszę na bieżąco, ponieważ najłatwiej ubrać emocje w słowa tuż po lekturze lub seansie, kiedy historia jest świeża; kiedy wciąż myślę o bohaterach i bez trudu potrafię przywołać w pamięci detale związane z poszczególnymi wątkami. Jednak w przypadku Czarnobylskiej modlitwy potrzebowałam czasu. Czułam, że muszę nabrać dystansu, bo w przeciwnym razie nie będę w stanie napisać nic oprócz tego, że reportaż Swietłany Aleksijewicz jest najbardziej wstrząsającą książką, jaką kiedykolwiek czytałam. Sięgnęłam po nią dwa miesiące temu, spodziewając się trudnej i wyczerpującej psychicznie lektury, ale mimo tego nie byłam gotowa na obezwładniające uczucia smutku, złości, żalu i rozgoryczenia towarzyszące mi od pierwszego do ostatniego zdania publikacja. Absolutnie nie żałuję poznania świadectwa osób, które podzieliły się swoją historią z autorką, ale nie ukrywam, że zagłębianie się w ich tragedię okupiłam łzami i paraliżującą bezsilnością wynikającą ze świadomości, że w ciągu sekundy ludzkie życie może zmienić się w niekończący się koszmar.