Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 272
Unikam czytania
streszczeń umieszczonych na okładkach książek z dwóch powodów. Po pierwsze,
zazwyczaj wydawca zdradza znacznie więcej niż czytelnik powinien przed lekturą
wiedzieć, a po drugie, lubię tę mieszankę ekscytacji i niepokoju związaną z niepewnością
czy dana powieść mi się spodoba. W przypadku nieznanych pisarzy ryzyko
trafienia na niewypał jest spore, ale z dziełami moich ulubionych autorów nigdy
nie miałam problemu, dlatego Blaze
Stephena Kinga kupiłam nie zadając sobie uprzednio trudu, by sprawdzić, o czym
ta historia w ogóle jest. W końcu miano króla horrorów coś znaczy, więc
założyłam, że w najgorszym razie książka będzie średnia. Nie przewidziałam
jednak, że Blaze wcale opowieścią
grozy nie jest. No dobra, pojawiają się w niej pewne elementy charakterystyczne
dla tego gatunku, ale z pewnością nie jest to historia przypominająca Lśnienie, Miasteczko Salem czy Cmętarz
zwieżąt. Po przeczytaniu wstępu, w którym autor wyjaśnia jak doszło do
opublikowania dzieła zapomnianego, niemal zaginionego przez wiele lat, byłam
jednocześnie zaintrygowana i przygotowana na to, że powieść może być jedną ze
słabszych w dorobku Kinga, ponieważ pochodzi z wczesnego okresu jego
twórczości, kiedy to pisał również jako Richard Bachman. Mimo tego nie byłam przygotowana
na to, że Blaze to wzruszająca historia…obyczajowa.
Domyślam się, że w tym momencie krzywicie się z niesmakiem, bo przecież King to
mistrz horroru, ale dajcie tej książce szansę, bo emocji w niej nie brakuje.
Clayton Blaisdell junior
zwraca na siebie uwagę innych ludzi gdziekolwiek się pojawi. Wścibskie oczy
nieznajomych z zaciekawieniem śledzą ruchy ponad dwumetrowego faceta z
widocznym wgłębieniem w czole i wypisaną na twarzy umysłową ociężałością.
Mężczyzna wygląda na kogoś, kto regularnie zadziera z prawem i w tym przypadku
pozory nie mylą, ponieważ rzeczywiście Blaze od dawna obraca się w przestępczym
światku. Jednak żaden z niego gangster tylko drobny oszust i złodziejaszek,
który bez pomocy kumpla nie byłby w stanie zaplanować nawet najprostszego
skoku. Niestety jego kompan George nie żyje od trzech miesięcy i Clayton nie
wie, co z sobą począć. Pewnego dnia przypomina sobie jednak, że George wpadł na
pomysł porwania dla okupu dziecka miejscowych bogaczy. Blaze bez zastanowienia
decyduje się działać według dawnych ustaleń i pod osłoną nocy wynosi
kilkumiesięcznego chłopca z luksusowej rezydencji państwa Gerardów. Policja
depcze mu po piętach niemal od samego początku, ale bohater nie podda się bez
walki.
Po przeczytaniu
kilkudziesięciu stron miałam ochotę odłożyć powieść na półkę. Byłam
rozczarowana tym, że jest to jednowątkowa historia niemająca wiele wspólnego z
horrorem. Jednak ze względu na niewielką objętość książki postanowiłam się
przemęczyć i doczytać ją do końca. Jakie było zdziwienie, gdy wkrótce okazało
się, że wcale nie zmuszam się do lektury, bo nie wiedzieć kiedy zainteresowała
mnie opowieść o życiu Blaze’a. Stephen King potrafi pisać tak, by pozornie
nudną i miałką opowiastkę zmienić w całkiem intrygującą i emocjonującą historię.
Niektórzy narzekają na ten jego charakterystyczny gawędziarski styl, ale mnie
się on bardzo podoba, a poza tym dzięki niemu czytelnik ma szansę dokładnie
poznać bohaterów oraz okoliczności wielu istotnych wydarzeń. W tej powieści
autor również nie miał oporów przed przedkładaniem opisów nad wartką akcję,
chociaż dynamicznego rozwoju wypadków nie zabrakło w końcówce powieści. Odbiorca
naprzemiennie śledzi aktualne poczynania głównego bohatera oraz poznaje jego
przeszłość począwszy od trudnego dzieciństwa poprzez równie nieudany start w
dorosłość aż do momentu poznania George’a i względnej stabilizacji trwającej dopóki
Blaze nie zdecydował się porwać dziecko.
Zazwyczaj w historiach wykorzystujących motyw
zaginięcia nacisk kładziony jest na rozwikłanie zagadki, przedstawienie działań
policji i ukazanie rozpaczy sparaliżowanych strachem i bezsilnych członków
rodziny zaginionej osoby. Jednak Stephen King obrał zupełnie inną taktykę,
ponieważ skupił się tylko na porywaczu. Blaze jest najważniejszy w historii, bo
od początku czytelnik towarzyszy właśnie temu bohaterowi, poznając go lepiej i sympatyzując
z tym niezbyt rozgarniętym, ale niezasługującym na etykietę bezwzględnego
przestępcy wielkoludem. Postać Blaze’a wzbudziła we mnie głównie litość, przez
co w pewnym momencie gorąco mu kibicowałam, mając nadzieję, że chociaż raz coś
mu się uda i ucieknie przed policyjną obławą. Książka zasługuje na uwagę między
innymi, dlatego że pokazuje jak środowisko, w którym człowiek się wychowuje oraz
ludzie, których spotyka na swojej drodze determinują jego przyszłe życie. Oczywiście
to nie jest specjalnie odkrywczy temat, ale w wydaniu Kinga ciekawie zrealizowany,
bo pisarzowi udało się uniknąć zaszufladkowania bohatera. Nie można uznać Blaze’a
za zwyrodnialca, ale mężczyzna nie pasuje też do wzorca złodziejaszka o gołębim
sercu. Powiedziałabym, że jest gdzieś po środku i dlatego jego losy wzbudziły
moje zainteresowanie.
W książce nie zabrakło
motywu wprowadzającego aurę nadprzyrodzoności i tajemniczości, ale jest on raczej
subtelnym dodatkiem, więc nie oczekujcie trzymającego w napięciu horroru. Zamiast
tego przygotujcie się na opowieść o tym jak fortuna potrafi boleśnie zakpić z
tych, którzy i bez dodatkowych kłopotów wiele przeszli, ale wciąż mają nadzieję
na uśmiech losu. Nie żałuję, że zdecydowałam się poznać tę powieść, chociaż
uważam, że przydałby jej się jakiś dodatkowy wątek, niezwiązany bezpośrednio z
głównym protagonistą. Jednak mimo tego polecam Blaze fanom twórczości Kinga. Nie znajdziecie w tej historii
wydarzeń mrożących krew w żyłach, ale dostaniecie typową dla tego pisarza
mieszankę błyskotliwych, celnych komentarzy, nieco rubasznego humoru i zapadających
w pamięć obserwacji mogących dotyczyć każdego z nas.
Ocena: 4 / 6
Recenzje innych powieści Stephena Kinga:
Książka przeczytana w ramach wyzwań Z półki, Grunt to okładka oraz Klucznik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz