25 kwietnia 2016

O krok - Henning Mankell


Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 512
Pierwsze wydanie: 1997
Polska premiera: 2006

Pisanie o szwedzkim autorze kryminałów i podkreślanie jego zaangażowania w sprawy społeczno-obyczajowe trąci banałem. Dzisiaj niemal każda skandynawska opowieść o morderstwie zawiera wątki łączące intrygę z jakąś ważną obserwacją odnoszącą się do współczesnych społeczeństw. Można odnaleźć krytykę upadku tradycyjnych wartości, ubolewanie nad rozluźnieniem więzi międzyludzkich, obawę o nieskuteczność systemu w walce z przestępcami, a także szereg innych tematów, mających skłonić czytelnika do refleksji i uzmysłowić na jakim świecie przyszło mu żyć. Jak więc pisać o twórczości Henninga Mankella, który w swoich kryminałach tak wiele miejsca poświęca na rozważania o zmieniającej się szwedzkiej rzeczywistości? Zacznę od wyznania, że do tej pory przeczytałam siedem książek poświęconych komisarzowi Kurtowi Wallanderowi i z czystym sumieniem stwierdzam, że wszystkie zapadają w pamięć. Nie mają nic wspólnego z ogranymi, wszędobylskimi motywami i naprawdę mówią coś istotnego o świecie. Dodam też, że siódma część cyklu została napisana 20 lat temu i wyraźnie czuć upływ czasu, co w tym przypadku uważam za ogromną zaletę. Dzisiejszy czytelnik ma szansę spojrzeć na obawy wyrażone w powieści z odpowiednim dystansem, dzięki czemu może ocenić czy Mankell miał rację, wieszcząc, iż prawo stanie się coraz mniej skuteczne, zbrodniarze okrutniejsi i zuchwalsi niż kiedykolwiek, a uczciwi policjanci zmęczeni walką o to, by stawianie granicy pomiędzy dobrem a złem wciąż miało sens.

19 kwietnia 2016

Łabędzi śpiew: Księga I - Robert McCammon


Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 524
Pierwsze wydanie: 1987
Polska premiera: 2013 

Gdybym miała wytypować najbardziej prawdopodobny scenariusz końca świata, obstawiałabym wybuch trzeciej wojny światowej skutkujący odpaleniem broni jądrowej i obróceniem naszej planety w pył. Wojna atomowa. Konflikt nuklearny. Zdaje się, że już samo przeczytanie lub wypowiedzenie tych słów budzi zaniepokojenie oraz lęk. Bohaterowie powieści Roberta McCammona od wielu miesięcy śledzili doniesienia o rosnącej agresji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Jedni byli przekonani, że cały ten medialny szum jest przesadzony, inni przygotowywali się na najgorsze, szukając podziemnych schronów, w których mogliby przetrwać ostateczne starcie mocarstw. Byli też ludzie zbyt zajęci walką o byt, żeby przejmować się sprawami kompletnie od nich niezależnymi. Jednak nieważne, kto jaką postawę przyjął, bo jak się wkrótce okazało, deszcz atomowych bomb zaskoczył wszystkich. W ciągu kilku minut z powierzchni ziemi zniknęły amerykańskie metropolie, a małe miasteczka i wsie stały się cmentarzem dla milionów ludzi.

Powieść koncentruje się na losach bohaterów, którzy jakimś cudem przetrwali atak. Autor w ciekawy sposób zawiązuje intrygę, ponieważ postaci nie tworzą jednej grupy, ale ich ścieżki zbliżają się do siebie, co pozwala przewidywać, że w pewnym momencie dojdzie do wielkiego spotkania. Czytelnik poznaje bezdomną żebraczkę z Manhattanu, czarnoskórego zapaśnika Josha, niezwykłą dziewczynkę o imieniu Swan, która rozumie mowę zwierząt i wie, co czują ginące rośliny. Jest również nastolatek zafascynowany wszystkim, co związane z wojskiem i sztuką przetrwania, a także pracujący dla pewnego milionera pułkownik Macklin. Każda z tych postaci inaczej zachowuje się w obliczu końca świata, chociaż wszystkim przyświeca ten sam cel – przeżyć kolejny dzień. Poparzeni, brudni, okaleczeni i osamotnieni ludzie wędrują od jednego zniszczonego miejsca do drugiego w poszukiwaniu pożywienia i jakiegokolwiek schronienia. Jedni niespodziewanie odkrywają w sobie ogromną wolę walki i siłę do niesienia pomocy, inni natomiast sami stają się zagrożeniem, wierząc, że tylko w ten sposób uda im się przetrwać w postapokaliptycznej rzeczywistości.

Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że natłok protagonistów wprowadza do historii chaos, ale zapewniam, że nic takiego nie ma miejsca. Pisarz doskonale przemyślał każdy wątek, dlatego nie ma mowy o dezorientacji. Stopniowo przedstawia bohaterów i czytelnik poznaje wszystkich jeszcze zanim ich życie zostanie zrujnowane przez wojnę nuklearną. Taki zabieg daje szansę na lepsze zaznajomienie się z charakterami postaci, a co za tym idzie pełniejsze wniknięcie w ich psychikę. Każda z wymienionych w poprzednim akapicie osób jest na swój sposób wyjątkowa i każda przechodzi metamorfozę. Autorowi udało się stworzyć intrygujących, choć teoretycznie zwyczajnych bohaterów, którzy różnymi sposobami walczą o życie. Niepostrzeżenie zaangażowałam się w ich zmagania i z rosnącym napięciem obserwowałam jak usiłują poradzić sobie w tej dramatycznej sytuacji. Jak już wspomniałam protagoniści w większości są sobie obcy, więc jeśli łączą się w grupy, muszą nauczyć się współpracy, a to często okazuje się znacznie trudniejsze niż rywalizowanie ze sobą.

Świat przedstawiony przez McCammona to spełnienie najgorszego koszmaru ludzkości. Z naszej pięknej planety zostały jedynie radioaktywne zgliszcza. Nie istnieje nawet skrawek zielonego terenu, nie słychać śpiewu ptaków, nie ma również światła słonecznego, przez co w środku lata po wymarłej powierzchni Ziemi szaleją śnieżyce, tornada i ulewne deszcze. Współczesna cywilizacja skończyła się w mgnieniu oka i nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek mogła się odrodzić. Czy znajdując się w takiej rzeczywistości można jeszcze mieć chęć do życia? Jak odnaleźć wolę walki, gdy ze starego świata nie pozostało prawie nic? Czytanie Łabędziego śpiewu pobudza do stawiania sobie takich pytań i snucia refleksji na temat kurczowego trzymania się doczesności. Pisarz nie daje gotowych odpowiedzi, ale pokazuje różne motywacje i postawy bohaterów, wyjaśniając, dlaczego nie załamali się, mimo dramatycznych okoliczności. Przyznam, że opisy postapokaliptycznego krajobrazu i wszystkich trudności wynikających z konieczności odnalezienia się w nowej rzeczywistości, uważam za ogromną wartość powieści. Autor pomyślał o wszystkim, pokazując jak protagoniści zmagają się z trudnymi warunkami pogodowymi, głodem, chorobą popromienną, tęsknotą za bliskimi, problemami psychicznymi wynikającymi z ciągłego kontaktu ze śmiercią oraz świadomości, że szansa na poprawę sytuacji jest bliska zeru.

Książka Roberta McCammona przypomina mi nieco Drogę McCarthy’ego, z tym że Łabędzi śpiew uważam za przystępniejszą i ciekawszą opowieść. Nie jest pozbawiona wątków związanych z dylematami moralnymi postaci czy krwawą walką o przetrwanie, a przy tym odznacza się szybszym tempem rozwoju akcji. Warto też pamiętać, że dzieło McCammona jest starsze, więc istnieje możliwość, iż autorowi Drogi posłużyło za inspirację. W trakcie lektury Łabędziego śpiewu nasunęło mi się także skojarzenie z twórczością Stephena Kinga. Wprawdzie nie znam jeszcze Bastionu, do którego utwór McCammona bywa często przyrównywany, ale mam wrażenie, że sam styl pisania oraz pewne zabiegi, jak chociażby wprowadzenie wątku fantastycznego, tłumaczą konotacje z dziełami króla grozy.

Pomijając kwestie powiązań z innymi powieściami, z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę każdemu miłośnikowi historii o burzliwym końcu cywilizacji. Jestem pod wrażeniem rozmachu, szczegółowości świata oraz portretów psychologicznych postaci. Jedyny mankament jaki mogłabym wskazać związany jest z nagłym przerwaniem historii. Księga I urywa się bez wyrazistej konkluzji, wywołując w czytelniku niedosyt i zdziwienie, że nie ma już kolejnej strony. Jednak nie mogę mieć pretensji do autora, gdyż podział dzieła na osobne części to decyzja polskiego wydawcy. Moim zdaniem kompletnie chybiona, bo wyraźnie czuć, że opowieści brakuje zakończenia i aż prosi się, żeby nie przerywać lektury w takim momencie. Oczywiście niech was to nie zniechęci do czytania, ponieważ książka McCammona naprawdę zasługuje na uwagę. 

Ocena: 5 / 6

Łabędzi śpiew: Księga I
Łabędzi śpiew: Księga II
 
Książka przeczytana w ramach wyzwań: Z półki, Czytam literaturę sprzed XXI wieku. 

 

7 kwietnia 2016

30 dni z książką - dzień 12

Powracam do tego wyzwania ilekroć natłok obowiązków uniemożliwia mi regularne pisanie i publikowanie recenzji, dlatego mam nadzieję, że przymkniecie oko na chwilowy zastój na blogu i wybaczycie mi taki zabawowy "zapychacz". W drugiej połowie kwietnia wszystko powinno już wrócić do normy :) 


12. Książka, która tak wycieńczyła cię emocjonalnie, że musiałaś przerwać jej czytanie lub odłożyć ją na jakiś czas.




Nie przypominam sobie, bym natrafiła na fikcyjną historię, która wstrząsnęłaby mną tak mocno, że musiałabym odłożyć lekturę na jakiś czas. Jestem odporna na wszelkie opisy krwawych wydarzeń, cierpienia bohaterów lub udręki psychicznej, jeśli tylko nie są to relacje osób opowiadających o swoim trudnym, dramatycznym życiu. Jednak literatura faktu jest w stanie zmusić mnie do zrobienia przerwy, zaczerpnięcia oddechu i dania sobie czasu na nabranie dystansu. Ostatnią publikacją wywołującą we mnie takie emocje był zapis wywiadów z Chińczykami wyrzuconymi poza nawias społeczeństwa, którzy z różnych powodów narazili się władzy. Ich życie często było pasmem cierpienia i udręki, i przyznam, że nie mogłam czytać spokojnie o wszystkich traumatycznych doświadczeniach, z jakimi rozmówcy Liao Yiwu musieli się zmierzyć. 
A jak wy odpowiedzielibyście na to pytanie?