28 lipca 2020

Christine - Stephen King + film


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 528
Pierwsze wydanie: 1983
Polska premiera: 1992

Stephen King to jeden z moich ulubionych pisarzy. Wiem, że to dość sztampowy wybór, ponieważ prawie każdy fan horroru w moim wieku deklaruje, że to właśnie King jest tym najulubieńszym autorem, od którego twórczości zaczęło się zainteresowanie historiami grozy. Trudno, nic na to nie poradzę, że właśnie jego pomysły oraz sposób pisania przemawiają do mnie na tyle, że już parę lat temu postanowiłam zapoznać się ze wszystkimi dostępnymi utworami Kinga. Oczywiście dostrzegam wady jego prozy i rozumiem zarzuty, które często padają pod adresem pisarza, ale mimo tego mam wrażenie, że w jego historiach jest pewna magia sprawiająca, że nawet najbanalniejszy wątek oraz najzwyklejszy przedmiot mogą stać się zaczątkiem fascynującej opowieści. Niemniej miałam opory przed sięgnięciem po Christine. Horror o morderczym samochodzie? Serio? Przecież to motyw rodem z głupiutkich powiastek i filmów klasy B, który nie zwiastuje niczego poza rozczarowaniem i zmarnowanym czasem. Takie myśli towarzyszyły mi przed rozpoczęciem lektury, ale skoro obiecałam sobie, że poznam wszystko, co King napisał, to zabrałam się za Christine, chcąc po prostu mieć to z głowy.

19 lipca 2020

Wojna makowa - Rebecca F. Kuang


Wydawnictwo: Fabryka słów
Liczba stron: 640
Pierwsze wydanie: 2018
Polska premiera: 2020

Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem sięgnięcia po jakąś powieść fantasy. W swoich zbiorach raczej nie mam książek z tego gatunku, więc przy każdych zakupach obiecywałam sobie, że teraz już na pewno wybiorę chociaż jeden tytuł fantasy. Oczywiście na obietnicach się kończyło, ponieważ nie umiem oprzeć się kolejnym kryminałom, horrorom, a ostatnio również reportażom i publikacjom popularnonaukowym, więc na „szaleństwa” gatunkowe jakoś nie mogłam się zdecydować. Zapewne sytuacja trwałaby jeszcze długo, gdyby nie Wojna makowa, którą dostałam w prezencie na dzień kobiet. Uznałam, że lepszej okazji nie będzie, dlatego tym razem nie odłożyłam nowego nabytku na półkę, żeby „nabrał mocy” tylko w miarę szybko zabrałam się za lekturę.