27 stycznia 2015

Dracula - Bram Stoker


Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 428

Wampir jest tak blady, że niemal przezroczysty. Prowadzi nocny tryb życia, chowając się za dnia w obrzydliwych pieczarach, opuszczonych grobach, starych zamczyskach lub innych miejscach przyprawiających śmiertelników o potężną falę strachu połączonego z obrzydzeniem. Cechuje się sprytem, inteligencją oraz zdolnością do przemiany w określone gatunki zwierząt. Potrafi niepostrzeżenie zdobyć zaufanie człowieka, a następnie zawładnąć jego umysłem po to, by bezlitośnie wyssać ciało ofiary do ostatniej kropli krwi i przemienić nieszczęśnika w jemu podobnego potwora. Uznawany jest za nieśmiertelnego, ale przy pomocy czosnku, krzyża i drewnianego, ostrego kołka można odesłać tę przeklętą istotę tam, gdzie jej miejsce. Wszyscy znamy tę charakterystykę oraz metody obrony przed bestią, prawda? Nic dziwnego skoro opowieści o nieumarłych krwiopijcach funkcjonowały w kulturze ludowej na długo przed powstaniem najsłynniejszych książek i filmów z wampirami w rolach głównych. Bram Stoker nie jest pierwszym autorem historii o demonicznej istocie żywiącej się ludzką krwią, ale to właśnie za sprawą jego powieści wampir na stałe zagościł w kulturze popularnej.

Dzieło uważane dziś za klasykę literatury grozy nie odniosło spektakularnego sukcesu za życia pisarza. Wprawdzie sto lat temu czytano Draculę dosyć chętnie, jednak nikt wówczas nie powiedziałby, że książka wejdzie do literackiego kanonu oraz zapoczątkuje niekończącą się modę na opowieści wampiryczne. Jako fanka wszelkich historii grozy, od dawna chciałam poznać najbardziej znane dzieło Stokera, by przekonać się czy po tylu latach ta historia wciąż przeraża i wywołuje silne emocje. Powieść zaczyna się w momencie wyjazdu młodego prawnika Jonathana Harkera do Transylwanii. Bohater ma spotkać się z tajemniczym mężczyzną przedstawiającym się jako hrabia Dracula, by dopełnić wszystkich formalności związanych z przeprowadzką hrabiego do Anglii. Na miejscu okazuje się jednak, że klient Jonathana posiada wiele sekretów, których odkrycie staje się dla prawnika wyrokiem śmierci. Bohater szybko musi opracować plan ucieczki, jeśli jeszcze kiedykolwiek chce wrócić do domu i ujrzeć swoją uroczą narzeczoną Minę.

Po przeczytaniu Draculi doskonale rozumiem, dlaczego powieść od ponad wieku rozpala wyobraźnię miłośników horroru. W pewnych aspektach historia wydaje się przerysowana i nieco staroświecka, co traktuję jako normalną konsekwencję upływu czasu, jednakże wciąż utwór Stokera zachwyca rozmachem, dokładną charakterystyką bohaterów, nietypową formą narracji oraz fragmentami, z których wyziera groza w najczystszej postaci. Na uwagę zasługuje doskonały początek, wprowadzający czytelnika w tę mroczną, pełną upiornych wydarzeń historię. Opis podróży Harkera oraz fragmenty poświęcone jego pobytowi w zamku hrabiego to prawdziwe mistrzostwo. Nie znam przestrzeni bardziej przerażających niż opuszczone nekropolie, wyludnione trakty, gęste lasy zamieszkane przez stada wilków i innych dzikich bestii oraz ponure, stare zamczyska, będące świadkami niejednej ludzkiej tragedii. W książce Stokera pojawiają się wszystkie te miejsca, stanowiąc doskonałą scenerię do upiornych wampirzych praktyk oraz nierównej walki pomiędzy ludźmi a nieumarłymi istotami. Każda scena nasycona jest niesamowitością oraz atmosferą zagrożenia, która wywołuje emocje, trzyma w napięciu i nie pozwala przerwać lektury nawet na moment.

Groza wywoływana jest także poprzez dokładną charakterystykę tytułowego wampira wspartą szczegółowymi relacjami wszystkich jego poczynań oraz przybliżeniem znaków zwiastujących nadejście przeklętego stwora. Dziwne mgły opadające na miasto, rozwścieczone zwierzęta, tajemnicze szepty i naglące wezwania wespół z fizycznymi cechami Draculi budują bardzo szczegółowy portret wampira, od wielu lat stanowiący inspiracje dla pisarzy, reżyserzy oraz twórców gier. W książce pojawiają się także liczne podteksty erotyczne w scenach, które dzisiaj już nie szokują, ale niegdyś uważane były za wulgarne i obraźliwe, co można uznać za podwaliny pod wszelkie wątki romantyczne pomiędzy ludźmi a wampirami. Wspomniałam wcześniej, że historia o morderczym hrabim została opowiedziana w dość nietypowy sposób i przyznam, że początkowo obawiałam się czy forma powieści epistolarnej okaże się odpowiednia dla horroru. Na szczęście nie miałam żadnych problemów z zaangażowaniem się w akcję, mimo że wszystkie zdarzenia relacjonowane są przez bohaterów zapisujących swoje przeżycia w dziennikach, listach, notatkach oraz nagrywających wspomnienia minionych dni na fonograf. Podziwiam, że autor był w stanie stworzyć spójną całość z fragmentów zapisków poczynionych przez protagonistów. Taka konstrukcja pozwala też spojrzeć na tę samą sytuację z punktu widzenia różnych postaci, co dla mnie stanowiło dodatkowy atraktor. 

Do historii przeszedł nie tylko wizerunek wampira oraz wątek walki z potworem, ale również bohaterowie powieści Stokera, którzy z biegiem czasu zaczęli funkcjonować jako pewne typy postaci. Oprócz Jonathana i Miny ważnymi protagonistami są psychiatra doktor Seward, zamożny arystokrata Arthur Holmwood, spragniony przygód Amerykanin Quincey Morris oraz oczywiście profesor Abraham Van Helsing, służący nieocenioną wiedzą i odwagą w tropieniu wampirów. Kreacja bohaterów odzwierciedla ówczesne przekonanie o roli społecznej, jaką spełniają poszczególne osoby, więc nie zaskakuje wplecenie do opowieści chociażby postaci psychiatry wierzącego w moc nauki, amerykańskiego awanturnika o szlachetnym sercu, bogatego lorda o nieposzlakowanej opinii czy wreszcie cnotliwej i dobrej kobiety, która ze względu na płeć podatna jest na wszelkie wstrząsy emocjonalne. Odniosłam jednak wrażenie, że choć charakterystyka Miny została stworzona zgodnie z ówczesnymi poglądami na odpowiednie zachowanie kobiet, to jednak jej przenikliwość oraz wykazywana inicjatywa pozwalają postrzegać tę bohaterkę jako postać równą mężczyznom. Cieszę się, że autor obdarzył Minę pozytywnymi cechami i nie sprowadził jej do roli nieporadnej i bezwolnej marionetki, jak uczynił to z postacią jej przyjaciółki Lucy.

Lektura tej książki sprawiła mi ogromną przyjemność, dlatego z czystym sumieniem polecam Draculę fanom opowieści grozy oraz wszystkim zainteresowanym klasyką literatury. Niemniej muszę uprzedzić, że autor nie ustrzegł się drobnych mankamentów. Główne zastrzeżenie mam do tempa rozwoju akcji, ponieważ w niektórych momentach Stoker zbyt wiele miejsca poświęca na rozważania bohaterów oraz dialogi, które w zasadzie nic istotnego do historii nie wnoszą. Uważam też, że pisarz niedostatecznie wyjaśnił kwestię opieszałego zachowania jednej z postaci, mającego duże znaczenie dla dalszych zdarzeń. Zapewne nie wszystkim do gustu przypadnie również kwiecisty styl wypowiedzi bohaterów, barwnie opisujących każde zdarzenie oraz odczucia towarzyszące im w trakcie zmagań z hrabim Draculą. Pomimo tego jeszcze raz zachęcam do przeczytania książki Stokera, będącej ponadczasową, tak chętnie reinterpretowaną współcześnie opowieścią o wampirach. Jeśli się zdecydujecie, koniecznie sięgnijcie po wydanie oficyny Vesper, które uzupełnione zostało genialnymi, niepokojącymi ilustracjami Andrzeja Masianisa oraz interesującym posłowiem Macieja Płazy. 

Ocena: 5 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Groza z zamierzchłych czasów.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/12/groza-z-zamierzchych-czasow-wyzwanie.html

22 stycznia 2015

30 dni z książką - dzień 8

8. Najbardziej przeceniana książka




Dzisiaj nie mam problemu ze wskazaniem książki odpowiadającej hasłu z wyzwania, ale zdaję sobie sprawę, że większość osób ceni powieść, którą uważam za przereklamowaną. Przyznam od razu, że nie rozumiem fenomenu jej popularności i nie wiem jakim cudem ta historia zdobywa wiele pozytywnych recenzji. Mnie niestety nie przypadła do gustu od pierwszej strony i mimo że Pachnidło czytałam już kilka lat temu, to do dzisiaj pamiętam jak bardzo męczyłam się z tą lekturą. Dzieło Süskinda wywołało we mnie falę odrazy do głównego bohatera i całego opisanego świata, natomiast  rzekomy talent Grenouille'a zszedł gdzieś na dalszy plan. Miałam zamiar wykorzystać tę książkę w prezentacji maturalnej, ale oczywiście nic z tego nie wyszło, bo antypatia do powieści przeszkodziła w chęci zgłębiania szczegółów historii oraz tworzenia wielości interpretacji. Zdaję sobie sprawę, że wielu czytelników zostało oczarowanych Pachnidłem, ale niestety ja nie znalazłam w nim nic wyjątkowego.



PS. Piątek i sobotę spędzę we Wrocławiu, więc nowej recenzji spodziewajcie się dopiero po niedzieli :)

18 stycznia 2015

Jaskiniowiec - Jørn Lier Horst


Wydawnictwo: Smak Słowa
Liczba stron: 390

Chyba nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że lubię pisać o książkach. Cieszy mnie dzielenie się swoją opinią zarówno na temat tych wspaniałych, zachwycających powieści, jak i tych słabych, które radzę omijać szerokim łukiem. Zazwyczaj nie mam problemu ze spisaniem swoich myśli i zaznaczeniem tego, co w danej lekturze przypadło mi do gustu oraz tego, co uważam za nietrafione. Niestety raz na jakiś czas zamiast zawzięcie stukać w klawiaturę, wpatruję się tępo w biały ekran, bo zwyczajnie nie wiem jak opisać wrażenia po przeczytaniu całkiem przeciętnej książki, której nie mogę nazwać ani dobrą, ani złą. Jak nietrudno zgadnąć, przykładem takiego recenzenckiego kłopotu jest dla mnie Jaskiniowiec. Nie mam najmniejszych podstaw do wysnucia wniosku, że powieść rzekomo okrzyknięta najlepszym norweskim kryminałem 2012 roku, jest słaba. Ale nie mam też żadnego powodu, by zachwycać się intrygą lub kreacją bohaterów.

Fabuła koncentruje się na dwóch wątkach, które oczywiście w pewnym momencie łączą się ze sobą, chociaż na początku nic na to nie wskazuje. Pierwsze zagadnienie wiąże się z odnalezieniem zwłok niezidentyfikowanego mężczyzny, leżących w dość ustronnym miejscu od około czterech miesięcy. Ciało w stanie daleko posuniętego rozkładu początkowo nie wydaje się specjalnie interesujące z kryminalnego punktu widzenia. Policjanci podejrzewają nieszczęśliwy wypadek lub samobójstwo. Jednak dokładne badania szybko obalają tę hipotezę, ponieważ mężczyzna z całą pewnością został zamordowany. Śledztwo prowadzi William Wisting, posiadający wieloletnie doświadczenie w pracy policjanta. Równocześnie z tym wątkiem, rozwija się inna, na pozór zupełnie odrębna sprawa, w którą zaangażowana jest córka Williama. Line jest dziennikarką i aktualnie zbiera materiały do artykułu o mężczyźnie tak przeraźliwie samotnym i nieważnym dla otoczenia, że jego śmierć przeszła zupełnie bez echa. Zarówno ojciec jak i córka pracują z pełnym zaangażowaniem, ale nie widzą, że oboje wmieszali się w bardzo niebezpieczną, międzynarodową intrygę.

Niedawno w blogosferze dość głośno było o najnowszej powieści dla dorosłych Jørna Liera Horsta, będącej dziewiątą częścią cyklu z Williamem Wistingiem w roli głównej. Na naszym rynku autor dopiero zadebiutował tą książką, ale z moich obserwacji wynika, że powieść została doceniona przez większość czytelników. Nie dziwię się temu, bo historia ma potencjał i zdecydowanie może się podobać. Rzecz w tym, że akurat mnie nie rzuciła na kolana i postaram się wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Zacznę od podkreślenia, że nie uważam Jaskiniowca za powieść niewartą czytania, źle napisaną i ogólnie niezbyt udaną. Nic z tych rzeczy. Horst stworzył kryminał ze stosunkowo dynamiczną akcją oraz fabułą, znajdującą się w moim odczuciu dokładnie pomiędzy skomplikowaną, ekscytującą intrygą, a przewidywalną, schematyczną historią. Z jednej strony pojawiło się kilka ciekawych wątków, których rozwinięcie nie było jasne przez długi czas, ale z drugiej, pewne fragmenty uważam za bardzo przewidywalne i niestety pozbawione logiki. Przykładem takiej sytuacji jest chociażby moment, w którym jedna z postaci ucieka z rąk mordercy, ale zamiast jak najszybciej oddalić się z feralnego miejsca i poszukać pomocy, krąży w okolicy, a następnie chowa się i zasypia (!!!), zapominając, że ślady stóp na śniegu prędzej czy później doprowadzą do niej zabójcę. 

Skoro jestem już przy kwestii rozwijania poszczególnych tematów podjętych przez autora, to uważam, że aż prosi się, żeby Horst rzucił nieco więcej światła na tytułowych jaskiniowców, czyli ludzi kradnących cudzą tożsamość. Uważam, że to fascynujący motyw, zwłaszcza że w dzisiejszym świecie ukrywanie się lub udawanie kogoś zupełnie innego jest niezwykle trudne. A jednak niektórym udaje się przez wiele lat żyć w skórze obcego człowieka. Norweski pisarz nakreślił okoliczności takiego zjawiska, ale mam wrażenie, że zabrakło dokładniejszego wyjaśnienia. Podobnie oceniam także bardzo pobieżnie zarysowany wątek choroby psychicznej jednego z bohaterów. Znów w trakcie czytania czułam, że ten temat ma niewykorzystany potencjał, ponieważ związany jest ze swego rodzaju motywem przewodnim tej powieści, czyli z samotnością dotykającą coraz więcej osób. Podobało mi się natomiast przedstawienie tego wyobcowania w sposób mocno oddziałujący na wyobraźnię. Ogromnie to smutne, że niektórzy ludzie są zupełnie niewidoczni dla społeczeństwa, a ich zniknięcie czy też odejście dla nikogo nie ma większego znaczenia.

Za przeciętnością tej książki przemawiają niczym niewyróżniający się główni bohaterowie. Ani William, ani Line nie otrzymali od autora żadnych cech charakterystycznych, pozwalających czytelnikowi poczuć do nich sympatię lub antypatię. Od początku losy obojga były mi zwyczajnie obojętne, co znacznie rujnowało napięcie i sprawiało, że nie czułam potrzeby jak najszybszego poznania tej historii. Zazwyczaj lubię, kiedy w kryminalne pisarze skupiają się na zagadce, a nie na życiu prywatnym policjantów, ale całkowita eliminacja przeszłości bohaterów też nie wychodzi książce na dobre. Jaskiniowiec to dziewiąta część cyklu, ale próżno szukać w niej odwołań do wcześniejszych tomów lub fragmentów, z których dałoby się wyczytać coś na temat upodobań postaci, ich charakterów lub konkretnych wydarzeń z przeszłości. Takie informacje pojawiają się w szczątkowej formie i niestety przez to zarówno Line jak i William byli dla mnie papierowymi postaciami, powołanymi do literackiego życia tylko w celu poprawnego opowiedzenia historii.

Jaskiniowiec zawiera dynamiczną akcję, skomplikowane śledztwo, ważny wątek do przemyślenia, mylne tropy podrzucane przez autora chcącego nieco podrażnić się z czytelnikiem, a mimo tego odebrałam tą powieść jako przeciętną. Sama jestem tym faktem zaskoczona, bo kiedy tak wymieniam kolejne pozytywne elementy historii, to wygląda na to, że książka Horsta ma wszystko, co potrzeba. Mnie jednak czegoś zabrakło; nie umiałam przejąć się losami bohaterów, zaangażować w prowadzone śledztwo. Rozwiązanie zagadki też przyjęłam obojętnie, a ujawnienie nazwiska mordercy, skwitowałam krótkim: „aha, to ten” i tyle. Moim zdaniem lektura ma tyle samo zalet, co wad, dlatego końcowa ocena nie jest wysoka. Nie zrażajcie się jednak do tej historii, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo, że wam spodoba się znacznie bardziej niż mnie. 

Ocena: 3 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

14 stycznia 2015

Ocalone z Titanica - Kate Alcott


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 464

Titanic zatonął w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku w wyniku zderzenia z górą lodową. Spośród ponad 2200 pasażerów katastrofę przeżyło jedynie 730 osób, ponieważ najlepszy i najbardziej luksusowy transatlantyk tamtych czasów, nie został wyposażony w odpowiednią ilość łodzi ratunkowych. Po tym tragicznym wydarzeniu wprowadzono szereg regulacji prawnych, zmuszających załogę statków do stosowania określonych procedur, mających poprawić bezpieczeństwo pasażerów i usprawnić ewentualną akcję ratunkową. Tyle mówią suche fakty, ale z biegiem lat wokół tej katastrofy narosło wiele mitów, teorii spiskowych oraz przeróżnych opowieści, bazujących na historii osób płynących na Titaniku. Powieść Kate Alcott również zawiera wymyślone wątki oraz fikcyjnych bohaterów związanych z „niezatapialnym” parowcem, ale pisarka postarała się o to, żeby w jej dziele pojawiły się także postaci historyczne oraz związane z nimi wydarzenia, które do dziś budzą wiele kontrowersji.

Sam moment katastrofy nie został zbyt szczegółowo opisany, ponieważ w tej historii najważniejsze jest to, co działo się później z bohaterami, mającymi pecha uczestniczyć w feralnym rejsie. W porcie Cherbourg we Francji na pokład wsiada młoda krawcowa Tess Collins oraz jej nowa pracodawczyni, światowej sławy projektantka mody lady Lucile Duff-Gordon. Tess niemal nie wierzy we własne szczęście, ponieważ wreszcie może zapomnieć o znienawidzonych obowiązkach pokojówki i zacząć zarabiać na życie szyciem. Dziewczyna ma świadomość, że podróż do Ameryki to jej wielka szansa na odmianę losu, a może nawet zrobienie kariery pod skrzydłami wymagającej, lecz niezwykle utalentowanej oraz wpływowej projektantki. Niestety kilka dni później przyszłość Tess nie maluje się już w tak jasnych barwach. Wprawdzie zarówno ona jak i małżeństwo Duff-Gordonów przetrwali zatonięcie parowca, jednakże rozwijające się w tej sprawie śledztwo, rzuca nowe światło na wydarzenia mające miejsce w szalupie lady Lucile. Do Tess docierają niepokojące pogłoski o zachowaniu pracodawczyni, sprawiające, że jej piękny sen o lepszej przyszłości w Ameryce, zmienia się w najgorszy koszmar.

Autorka tej powieści zaskoczyła mnie świetnym połączeniem zajmującej historii o dziewczynie walczącej o lepsze życie z szeregiem refleksji na drażliwe tematy, których poruszenie zawsze skutkuje burzliwą dyskusją oraz podziałem społeczeństwa na co najmniej kilka grup. Bardzo lubię, kiedy wydarzenia opisane w czytanej właśnie książce, skłaniają mnie do zastanowienia się jak postąpiłabym na miejscu bohaterów. Zazwyczaj bez wahania jestem w stanie stwierdzić, jakie zachowanie uważam za właściwie w danej sytuacji, a jakie nie. W końcu łatwo wydawać sądy, siedząc pod kocem z kubkiem gorącej czekolady i jedynie czytając o dramatycznych wydarzeniach oraz związanych z nimi decyzjach, które trzeba podjąć. Jednak w trakcie lektury tej książki dość szybko zorientowałam się, że nie tylko nie wiem jak sama zachowałabym się w opisanej sytuacji, ale także nie umiem określić, jakie postępowanie zasługuje na jednoznaczną naganę lub pochwałę. Pisarka nakreśliła obraz katastrofy z perspektywy kilku zupełnie różnych bohaterów, którzy w tej tragicznej chwili dokonali takiego, a nie innego wyboru, co sprawiło, że żadnemu z nich nie mogłam odmówić racji w pewnych kwestiach. Już za samo zburzenie mojej skłonności do wydawania kategorycznych opinii, dzieło Kate Alcott otrzymało ogromny plus.

Kolejnym równie ważnym i interesującym elementem tej książki jest podjęcie wątku związanego z organizacją akcji ratunkowej na Titaniku oraz zaniedbaniami ze strony załogi, które znacząco przyczyniły się do katastrofy. Wiadomo, że na statku brakowało łodzi ratunkowych, ale nie był to jedyny powód nieudanej ewakuacji pasażerów, ponieważ na tak tragiczny obrót wydarzeń wpływ miało wiele czynników. Pisarka większość z nich rzetelnie przybliżyła, opierając się na stenogramach z prawdziwych przesłuchań prowadzonych w sprawie zatonięcia Titanica. Wątek ten również prowokuje do dyskusji i zastanowienia nad kwestią pierwszeństwa w ucieczce uprzywilejowanych grup. Jak przejść do porządku dziennego nad tym, że czyjś ukochany musiał zginąć, bo jego miejsce zajęła obca kobieta? Co powiedzieć osieroconym, ubogim dzieciom, które widziały jak ich rodzice zostają odepchnięci od burty, a tym samym skazani na śmierć, bo najpierw ewakuowano pasażerów pierwszej klasy? Chyba nie ma słów, kojących ból i stratę, wynikającą z takich sytuacji, ale z drugiej strony czy można jednoznacznie oceniać ludzi walczących o przetrwanie i mieć pretensje do kogoś, że nie zechciał umrzeć, żeby bliscy innych osób mogli ocaleć? W trakcie lektury zadawałam sobie mnóstwo pytań tego typu i życzyłabym sobie, żeby każda przeczytana książka, zostawiała po sobie taki ślad jak Ocalone z Titanica.

Kate Alcott potrafi pisać tak, by grać na emocjach odbiorców i jednocześnie budować napięcie wokół losów świetnie sportretowanych bohaterów. Po raz kolejny muszę podkreślić jak cenna w tej powieści jest wszechobecna niejednoznaczność, która ujawnia się również w kreacji poszczególnych postaci. Jak dotąd wspominałam głównie o tym, że autorka przybliża okoliczności katastrofy luksusowego parowca oraz prowokuje czytelników do postawienia się w rolach pasażerów doświadczających tej tragedii, ale to wszystko nie byłoby tak zajmujące, gdyby nie zostało idealnie połączone z ciekawie zarysowanymi charakterami protagonistów. Przed przeczytaniem tej książki nie miałam pojęcia o istnieniu Lucile Duff-Gordon, która swego czasu miała ogromny wpływ na świat mody. Alcott tchnęła życie w tę zapomnianą nieco postać, przybliżając jej niezwykłą pasję do projektowania sukien oraz, przedstawiając prawdopodobny przebieg wydarzeń w trakcie ewakuacji z Titanica. Bardzo lubię, gdy pisarze interpretują historyczne zdarzenia, budując przy tym własne hipotezy oparte na solidnych źródłach, więc od razu spodobał mi się pomysł amerykańskiej autorki, która na końcu powieści zaznaczyła ile w opisanej historii jest prawdy, a ile fikcji.

Na uwagę zasługują również inni bohaterowie, ponieważ ich zachowanie wymyka się kategorycznym osądom. Przez długi czas nie wiadomo, kto ma rację, a kto powinien ponieść karę za swoje czyny. Główna bohaterka jest rozdarta, ponieważ czuje, że pracodawczyni nie jest do końca szczera, ale z drugiej strony wie, iż Lucile to twarda kobieta, która osiągnęła sukces także dzięki silnemu charakterowi, więc może postąpiła tak, jak należało. Oprócz postawionej w trudnej sytuacji Tess Collins pojawia się również przebojowa i zdecydowana dziennikarka Sarah „Pinky” Wade, dzięki której do powieści wprowadzono wątek emancypacji kobiet. Autorka zdecydowała się także na nakreślenie delikatnego wątku miłosnego, który wprawdzie rozwija się dość schematycznie, ale nie dominuje w opowieści, ustępując innym tematom. Ze swojej strony mogę jedynie polecić Ocalone z Titanica. Uważam, że to świetnie napisana powieść, ukazująca kulisy zatonięcia statku oraz wydarzenia mające miejsce tuż po tragedii, ale podejmująca także wątki związane z pełnym blichtru światem mody, marzeniami o lepszym życiu i szansami, jakie okrutny los naprzemiennie daje i odbiera.

Ocena: 5.5 / 6

10 stycznia 2015

Batman: Arkham Asylum


Producent: RockSteady Studios
Wydawca: Square-Enix / Eidos
Gatunek: Gra akcji, przygodowa, TPP
Data premiery: 15 września 2009
Czas gry: około 16 godzin

Postacią Batmana jak i całym uniwersum zbudowanym wokół tego bohatera zaczęłam interesować się stosunkowo niedawno. Oczywiście widziałam kilka filmów, zarówno tych starszych, jak i najnowszych wyreżyserowanych przez Christophera Nolana, ale nie czytałam komiksów, nie zagłębiałam się szczegółowo w żadne kwestie związane z Batmanem, traktując opowieści o nim jako chwilową rozrywkę dla mas. Nie mogę powiedzieć, że nagle zmieniłam się w ekspertkę od świata, w którym funkcjonuje Mroczny Rycerz, ale z pewnością lepiej poznałam tą rzeczywistość, a co za tym idzie, zrozumiałam kilka ważnych kontekstów i teraz z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że bohater ten nie zasługuje na zdegradowanie do roli popkulturowej maskotki. Przede mną jeszcze mnóstwo tekstów do nadrobienia, ponieważ poznałam zaledwie wierzchołek góry przeróżnych treści poświęconych Batmanowi, ale już teraz chciałabym opowiedzieć o grze, która sprawiła, że zaczęłam więcej uwagi poświęcać najsłynniejszemu superbohaterowi pozbawionemu nadnaturalnych mocy.

Mroczna sceneria idealnie pasuje do historii.

Początek gry równie dobrze mógłby być jej końcem, ponieważ użytkownik wkracza do akcji w momencie, gdy Batman w asyście policjantów i strażników ze szpitala Arhkam Asylum odprowadza Jokera do celi. Jeden z najgroźniejszych i najokrutniejszych złoczyńców zostaje ujęty i zatrzymany za murami placówki przygotowanej specjalnie z myślą o przestępcach tego rodzaju. Czy cokolwiek może pójść źle, gdy unieruchomiony Joker oczekuje na zamknięcie go za kratami? Oczywiście, że tak! Co więcej, na tym właśnie polega cała konwencja opowieści o superbohaterach. Złoczyńca zostaje w pewnym momencie pokonany i doprowadzony przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, ale zawsze udaje mu się uciec. Nie inaczej jest tym razem. W jednej chwili przerażający klaun nie tylko uwalnia się od policyjnego nadzoru, ale przejmuje także kontrolę nad placówką, doprowadzając do chaosu poprzez otwarcie wszystkich cel i wykorzystanie tego, że nieobliczalni przestępcy zyskali wolność. Zadaniem gracza kontrolującego postać Mrocznego Rycerza jest pojmanie wszystkich zbiegów oraz udaremnienie Jokerowi jego nikczemnego planu, stanowiącego ogromne niebezpieczeństwo dla wszystkich mieszkańców Gotham City.

Po ucieczce Jokera tylko nieliczni więźniowie pozostali w swoich celach.

Zdaję sobie sprawę, że fabuła nie brzmi specjalnie intrygująco i możecie pomyśleć, że temu tytułowi brak oryginalności oraz nieprzewidywalności, ale zaręczam, że gra zasługuje na uwagę. Rozgrywka jest tak świetnie pomyślana, że ani przez chwilę nie czułam się znużona, zniecierpliwiona czy przytłoczoną superbohaterską konwencją. Uważam, że za brak takich odczuć odpowiedzialna jest genialna kreacja otoczenia, która wraz z ciekawie skonstruowanymi bohaterami oraz bardzo angażującą mechaniką, sprawiła, iż od pierwszej minuty gry przeniosłam się do mrocznego Arhkam Asylum. Wrażenie immersyjności podkreśla także brak typowych przerywników fabularnych, powodujących utratę kontroli nad rozgrywką i przeobrażenie się użytkownika w widza śledzącego rozwój akcji. W tej produkcji nawet w trakcie przerywników narracyjnych gracz może sterować postacią, reagować na to, co dzieje się na ekranie oraz swobodnie kierować wirtualną kamerą, dzięki czemu rozgrywka przez cały czas jest płynna i zajmująca. Sama historia rzeczywiście nie jest wolna od pewnych klisz oraz schematów typowych dla wątków związanych z superbohaterami, ale zawiera wyrazistą charakterystykę wszystkich ważniejszych postaci, przez co pozostaje atrakcyjna zarówno dla zagorzałych fanów Batmana, jak i odbiorców dopiero poznających całe uniwersum.

Świetnym urozmaiceniem są sekwencje zręcznościowe.

Ośrodek Arkham to wyjątkowa placówka, będąca połączeniem więzienia i szpitala psychiatrycznego, w której resocjalizacji usiłowano poddać wielu przeciwników Batmana. Wspomniane portrety psychologiczne bohaterów przekazywane są użytkownikom głównie za pomocą rozrzuconych po mapie taśm z nagranymi sesjami terapeutycznymi największych złoczyńców. Bardzo podobały mi się te krótkie nagrania, pozwalające zajrzeć w głąb skomplikowanych umysłów i zrozumieć jakimi pobudkami kierują się wrogowie Mrocznego Rycerza. Oczywiście dotarcie do wszystkich taśm wymaga cierpliwości, ale dość swobodna eksploracja terenu ułatwia zadanie. Odbiorca może poruszać się po teoretycznie otwartym świecie, chociaż nie brak sekwencji ograniczających działanie tylko do określonych miejsc. Jednak nie uważam tego za wadę, ponieważ ogólne wrażenie towarzyszące mi podczas rozgrywki było związane z poczuciem wolności oraz możliwości decydowania, który obszar zbadam w danej chwili. Na pochwałę zasługuje także mroczna, posępna atmosfera wszystkich lokacji, budująca napięcie i przypominająca, że od powodzenia kolejnych etapów misji zależy przyszłość całego miasta.

 Walka z grupą przeciwników wymaga nieco wprawy.

Zaznaczyłam już, że Batman zdany jest jedynie na własną inteligencję oraz sprawność fizyczną, ponieważ nie dysponuje żadnymi nienaturalnymi mocami. Ponadprzeciętny intelekt umożliwia mu rozwiązywanie zagadek, tropienie przestępców, a także przewidywanie ich kolejnych ruchów, co w grze zostało podkreślone poprzez tak zwany tryb detektywa i wielość gadżetów, z których bohater korzysta. Wspomniany tryb sprawia, że Batman jest w stanie dowiedzieć się gdzie ukrywają się przeciwnicy i jaką dysponują bronią; może również wyśledzić konkretną osobę lub zebrać materiał dowodowy. W rzeczywistości tropienie opiera się głównie na podążaniu za bardzo czytelnie przedstawionymi znakami, takimi jak np. tytoń z fajki czy odciski palców, ale nie zmienia to faktu, że te sekwencje uważam za przyjemną odskocznię od typowej rozgrywki. Podobała mi się również wielość pomysłowych gadżetów pozwalających na dotarcie w mniej dostępne miejsca lub będących wręcz niezbędnymi do przejścia niektórych etapów gry. Sterując postacią Mrocznego Rycerza odbiorca ma do dyspozycji między innymi batarang, deszyfrator, wyrzutnię haków oraz wybuchający żel. Oczywiście nie wszystkie te rzeczy otrzymuje od razu, ponieważ większość pojawia się dopiero, gdy postać zostanie wystarczająco rozwinięta.

Tryb detektywa pozwala m.in. zaplanować atak.

Cierpliwość nie jest moją mocną stroną, więc zazwyczaj pomstuję na wszelkie fragmenty rozgrywki wymagające skradania się, przemykania niezauważonym i wyczekiwania na właściwy moment, ale w przypadku Batmana: Arkham Asylum ani przez chwilę nie odczuwałam irytacji, mimo że dość często musiałam stopniowo eliminować wrogów, atakując z zaskoczenia, zamiast rzucać się w sam środek walki. Polubiłam zarówno ciche podkradanie się i ogłuszanie uzbrojonych pacjentów, jak i szybowanie nad głowami przeciwników oraz przeskakiwanie pomiędzy gargulcami, by znaleźć się idealnie nad postacią i wyeliminować ją z gry. Oczywiście w przypadku Batmana eliminacja oznacza jedynie ogłuszenie, ponieważ bohater nie zabija swoich wrogów. Walka nie polega wyłącznie na niespodziewanych napadach, ponieważ w większości przypadków należy zmierzyć się bezpośrednio z kilkoma lub nawet kilkunastoma poplecznikami Jokera. Mroczny Rycerz nie korzysta z broni palnej, więc graczy czekają głównie widowiskowe potyczki na pięści. W tej produkcji nie brakuje również starć z bossami, którzy jako najsilniejsi przeciwnicy sprawiają najwięcej kłopotu. Na każdego arcyłotra trzeba znaleźć właściwy sposób, co w praktyce oznacza, że metodą prób i błędów gracz uczy się odpowiedniej techniki pomocnej w pokonaniu Bane’a, Poison Ivy, Jokera i jeszcze paru innych śmiertelnie groźnych bohaterów.

Pokonanie Poison Ivy jest jednym z trudniejszych zadań.

Batman: Arkham Asylum to przykład gry, w której podobało mi się absolutnie wszystko. Nie znalazłam w niej żadnych denerwujących niedoróbek, nudnych sekwencji czy innych elementów zasługujących na krytykę. Produkcja studia RockSteady jest dynamiczna, przemyślana i moim zdaniem dopracowana pod każdym względem. Na dodatek dzielnie znosi upływ czasu i ponad pięć lat po premierze nadal zachwyca piękną grafiką. Zachęcam do pokierowania Batmanem, a tym samym przeniesienia się do mrocznego ośrodka Arkham Asylum. Zapewniam, że zapamiętacie tę przygodę na długo i podobnie jak ja, będziecie chcieli powrócić do świata Mrocznego Rycerza w kolejnych częściach serii. 

Ocena: 10 / 10

Seria Arkham:
2.  Batman: Arkham City
3. Batman: Arkham Origins
4. Batman: Arkham Knight (premiera w czerwcu 2015 r.)


6 stycznia 2015

Cichy wielbiciel - Olga Rudnicka


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 440

Zaczyna się całkiem niewinnie. Najpierw dostajesz smsy lub maile od nieznajomego, który daje ci do zrozumienia, że zauroczył się twoją osobą. Później kurier przynosi kwiaty lub inne drobne upominki. Darczyńca nadal pozostaje anonimowy, ale ty czujesz, że coraz bardziej zależy mu na kontakcie. Jesteś albo mile zaintrygowana niespodziewanym zainteresowaniem, albo zirytowana niechcianą uwagą, ale tak naprawdę to nie ma znaczenia, bo dla stalkera twoje uczucia się nie liczą. Szybko orientujesz się, że z dnia na dzień cała sytuacja robi się coraz bardziej uciążliwa i poważna. Codziennie dostajesz kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt telefonów lub wiadomości z wyznaniami miłosnymi od nieznajomego. Tajemniczy on zna nie tylko twój numer telefonu, miejsce pracy i domowy adres, ale wie, kim są twoi bliscy, współpracownicy, sąsiedzi itd. Wie, w co byłaś ubrana danego dnia, co jadłaś na obiad, jaką kupiłaś książkę. 

Każdego dnia osacza cię bardziej i bardziej, a ty czujesz, że powoli tracisz kontrolę nad własnym życiem, bo nieustannie zastanawiasz się czy znów zadzwoni, czy dziś też będzie czekał na ciebie po pracy albo wystawał pod domem, krzycząc, że ranisz go swoją obojętnością, a przecież on cię kocha i wie, że jesteście dla siebie stworzeni. Nieważne, że niczego mu nie obiecywałaś, nie flirtowałaś i w żaden inny sposób nie zachęcałaś do kontaktu, a może nawet nigdy wcześniej go nie widziałaś. Prześladowca nie przyjmuje tego do wiadomości. Dlaczego wybrał właśnie ciebie? Tego się raczej nie dowiesz, bo dręczyciel nie myśli racjonalnie. Stalking może dotknąć każdego z nas lub naszych bliskich. Jesteś mężczyzną i myślisz, że ciebie to nie dotyczy? Mylisz się. Uporczywe nagabywanie trzy razy częściej spotyka kobiety niż mężczyzn, ale to nie znaczy, że możesz czuć się bezpiecznie.

Wybaczcie przydługi wstęp, ale chciałam, żebyście na chwilę weszli w skórę głównej bohaterki powieści Cichy wielbiciel. Przed Julią Rogacką przyszłość jawi się w jasnych barwach. Dziewczyna niedawno skończyła studia, znalazła dobrą pracę, ma kochającego partnera oraz grono sprawdzonych przyjaciół i nie spodziewa się, że jedno przypadkowe spotkanie zmieni jej życie w koszmar. Niestety pewien mężczyzna zaczyna ją nagabywać, ponieważ wmówił sobie, że Julia jest jedyną kobietą, z którą może być szczęśliwy. Nie będę opisywać, co konkretnie robi prześladowca, bo myślę, że dzięki pierwszym akapitom zyskaliście pewien obraz chwytów, jakimi zazwyczaj posługuje się taki człowiek. Ponadto od konkretnych przykładów dręczenia istotniejsza jest charakterystyka zmieniającej się psychiki osoby będącej ofiarą takich działań. Zjawisko określane mianem stalkingu, czyli obsesyjnego dążenia do utrzymywania kontaktu, naprzykrzania się obcej osobie oraz prześladowania uporczywymi zachowaniami, często bywa lekceważone, a nawet wyśmiewane, mimo że od trzech lat jest w Polsce przestępstwem karanym kilkuletnim pobytem w więzieniu. Olga Rudnicka wprowadziła ten trudny temat do swojej powieści, czyniąc z niej niezwykle zajmującą historię, zawierającą pogłębioną analizę psychiki zarówno ofiary i jej najbliższych, jak i samego prześladowcy. 

W moim odczuciu książka posiada dwie ogromne zalety, które sprawiają, że z czystym sumieniem mogę ją każdemu polecić. Po pierwsze, autorka stworzyła opowieść na wskroś wiarygodną i odpowiadającą polskiej rzeczywistości, a po drugie, genialnie przedstawiła jak pod wpływem działań dręczyciela zmienia się życie jego ofiary. O tym, że istnieje coś takiego jak stalking dowiedziałam się kilka lat temu, czytając artykuł poświęcony kobietom prześladowanym przez zupełnie obcych mężczyzn. Wówczas zrozumiałam, że naprzykrzająca się osoba jest nie tylko uciążliwa i niebezpieczna, ale również wytrwała, cierpliwa oraz przekonana, że w końcu osiągnie swój cel. Przeraziło mnie takie zachowanie i świadomość, że każdy może paść ofiarą stalkera, ale dopiero teraz, po przeczytaniu Cichego wielbiciela, zrozumiałam, jakim piekłem staje się życie, kiedy ktoś dzień po dniu nas osacza, a my nie wiemy jak temu przeciwdziałać. Rudnicka sprawiła, iż bez najmniejszych problemów wczułam się w sytuację Julii i z rosnącym napięciem obserwowałam jak ta radosna, pozytywnie nastawiona do świata dziewczyna, zmienia się stopniowo w otępiałą, przygnębioną oraz wypraną z emocji osobę, która w niczym nie przypomina dawnej siebie. Może ktoś z was pomyśli, że to przesada, bo przecież wystarczy nie przejmować się zachowaniami natręta i po prostu go ignorować, to w końcu się znudzi. Cóż, dużo łatwiej jest tak powiedzieć niż zrobić, a na dodatek nie ma gwarancji, że obojętność poskutkuje. Stalker nie postępuje jak zwyczajny człowiek, co świetnie zostało przedstawione w tej książce. On doskonale wie jak uprzykrzyć życie, jak zniszczyć opinię wśród sąsiadów, jak zatruć swoją ofiarę do tego stopnia, że to ona zaczyna czuć się winna.

Duże brawa należą się pisarce także za ukazanie jak problem narasta przez kilkanaście miesięcy. Domyślam, że nie było to łatwe zadanie, ponieważ autorka musiała jednocześnie utrzymać uwagę czytelnika i dobitnie zaznaczyć, że cała sprawa ciągnie się od bardzo dawna. Jednak Rudnicka doskonale sobie z tym poradziła, dzięki czemu, czytając o nieprzyjemnych zdarzeniach dotykających bohaterkę, bez trudu mogłam sobie wyobrazić, co ona czuje oraz jak odbiera kolejne przejawy niepokojenia trwające najpierw tygodniami, a później już miesiącami. Jeśli chodzi o zdemaskowanie tożsamości natręta, to sądzę, że uważny czytelnik szybko domyśli się, kto jest stalkerem. Jednak rozwiązanie zagadki nie wpływa negatywnie na odbiór powieści, ponieważ w Cichym wielbicielu nie jest ważne, kto prześladuje młodą kobietę, ale dlaczego to robi i do jakich środków się ucieka. Jedynym zastrzeżeniem, jakie mam do tej historii jest zbyt mało zdecydowane i asertywne działanie Julii. Przede wszystkim bohaterka powinna domyślić się, kim jest dręczyciel oraz wykazać się większym zaufaniem w stosunku do najbliższych. Z drugiej jednak strony człowiek miesiącami nagabywany i obserwowany staje się zupełnie inną osobą, więc rozumiem, że w całej sytuacji cierpi również rodzina ofiary. 

Zakończenie tej historii w moich oczach uchodzi za idealnie dostosowane do naszej rzeczywistości. Cichy wielbiciel nie kończy się w spektakularny sposób, ale uważam, że to zaleta, ponieważ opisane wydarzenia są wiarygodne od początku aż do finału. Ponadto ostatnie strony nie są wolne od aury niepokoju i niepewności, więc o nudzie nie może być mowy. Bardzo się cieszę, że Olga Rudnicka pokazała drugą, poważniejszą stronę swojej twórczości. Czytałam kilka jej powieści, które nazywam kryminałami na wesoło i niestety zbyt wielkiego wrażenia na mnie nie wywarły. Natomiast Cichy wielbiciel to dopracowana, przemyślana i pożyteczna opowieść, mogąca stanowić źródło wiedzy dla każdego, kto zmaga się ze stalkingiem lub zwyczajnie, jest zainteresowany tym tematem. 

Ocena: 5.5 / 6

Recenzje innych powieści Olgi Rudnickiej:

Cykl Martwe Jezioro

1. Martwe Jezioro

Cykl Zacisze 13

2. Zacisze 13: Powrót

2 stycznia 2015

Postanowienia czytelnicze na 2015 rok!

Dokładnie rok temu stworzyłam notkę poświęconą czytelniczym postanowieniom. Lista zadań do zrealizowania miała zmotywować mnie do działania oraz wypełnić pustkę spowodowaną brakiem typowego podsumowania, którego wprost nie znoszę robić, bo nie mam cierpliwości do przeglądania starych recenzji, porządkowania wszystkiego itd. No cóż, rok szybko minął, czas więc rozliczyć się z postanowień, podjąć nowe wyzwania i z optymizmem spojrzeć w przyszłość, mając nadzieję, że nadchodzące miesiące przyniosą mi same pomyślne wydarzenia.

Najważniejszym punktem na mojej liście była konieczność większego skupienia się na książkach z własnej biblioteczki. Niestety zawaliłam na tym obszarze zupełnie, ponieważ nic się nie zmieniło. Wstyd się przyznać, ale nie dość, że w ciągu całego roku przeczytałam zaledwie 47 książek, to z moich wieloletnich zapasów pochodziło jedynie 19. Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że miałam dwumiesięczną przerwę od czytania spowodowaną koniecznością ogarnięcia się i napisania magisterki w 8 tygodni, a następnie ekspresowego podejścia do obrony i niemal natychmiastowego przygotowania do wieloetapowej rekrutacji na studia doktoranckie. Stresu było z tym wszystkim, co niemiara (ale udało mi się plan wykonać w 100% :)), więc tak, po części się teraz usprawiedliwiam :P. Nastał jednak czas, by z nową energią spojrzeć w przyszłość i po prostu wcielić to postanowienie w życie, bo przez lata zgromadziłam ponad 300 książek, które bardzo chciałam poznać i najwyższa pora to zrobić. 

W związku z powyższym nie odniosłam też sukcesu w kwestii kończenia serii i czytania tych super wymarzonych książek, które najczęściej są prezentami od bliskich. Już się przyzwyczaiłam do tego, że rozgrzebuję wszelkie możliwe cykle i kończę je latami, więc chyba przestanę z tym walczyć. Natomiast te najważniejsze powieści muszą być czytane w miarę na bieżąco i już. To samo dotyczy moich ulubionych gatunków. Literackie eksperymenty są fajne, ale niestety w ostatnim roku przekonałam się, że moja intuicja nie jest najlepsza i często skazywałam się na czytanie z musu. Postaram się teraz dobierać lektury rozważniej, stawiając przede wszystkim na horrory, kryminały, thrillery i sensacje, a dopiero potem na całą resztę.


W 2014 roku zadeklarowałam chęć uczestnictwa w wielu wyzwaniach. Przyznam, że na początku bardzo mi się podobała taka zabawa, ale niestety dość szybko poczułam rygor i przymus sięgania po określone publikacje, więc w tym roku wrzucam na luz. Nie wiem czy wyzwanie Z półki będzie kontynuowane, ale nawet jeśli nie, dalej będę wyróżniać przeczytane książki z własnej biblioteki, żeby zobaczyć czy wreszcie odniosę na tym polu sukces. Planuję też bawić się w sięganie po książki z określonymi motywami na okładce, ale potraktuję to raczej jako niezobowiązującą ciekawostkę niż plan, który muszę wykonać. Jestem trochę niekonsekwentna, bo pomimo tego, co napisałam, dołączyłam także do dwóch zupełnie nowych, horrorowych wyzwań (Groza z zamierzchłych czasów oraz Modern Terror), których pomysłodawcą jest Dominik z bloga Śniący za dnia. Powieści grozy to coś w sam raz dla mnie, więc sami rozumiecie, że tych zabaw nie mogłam zignorować :).

Czytanie e-booków dalej wygląda marnie. Jestem niereformowalna w tej kwestii, ale nie poddaję się i również w tym roku postanawiam, że mój kindle przestanie się wreszcie kurzyć. Chyba muszę zacząć rozglądać się za tekstami dostępnymi tylko w tej formie, żeby nie mieć wymówki, że nie ma to jak papierowy egzemplarz. Na szczęście 2014 rok nie był tylko czasem blogowej stagnacji, ponieważ udało mi się opublikować recenzję słuchowiska i kilka opinii o grach. Jestem zadowolona z tego powiewu świeżości i obiecuję, że takich tekstów będzie więcej. Na pewno pojawią się też wpisy o serialach, bo mam wielkie serialowe plany na najbliższe miesiące.

Korzystając z okazji, że trochę rozpisałam się na tematy związane z blogiem, muszę wspomnieć, że Dosiakowe Królestwo (swoją drogą, teraz nazwałabym bloga nieco inaczej:P) istnieje już ponad 4 lata i chciałabym serdecznie podziękować wszystkim odwiedzającym tę stronę. Cieszę się, że czytacie moje teksty, komentujecie i dyskutujecie, ponieważ motywuje mnie to do doskonalenia warsztatu i przykładania się do napisania każdego tekstu. Niektórzy wiedzą, że od ponad dwóch lat wspólnie ze swoim Chłopakiem prowadzę też projekt Grakademia, mający za zadanie popularyzację naukowo-publicystycznego podejścia do gier komputerowych. Bezpośrednio działamy głównie w Łodzi, więc jeśli jesteście z okolic tego miasta to zachęcam do uczestniczenia w organizowanych przez nas spotkaniach i konferencjach. W sieci można nas znaleźć na Facebooku, Twitterze, od niedawna również na Google+, a naszym najnowszym pomysłem jest prowadzenie wspólnego bloga, na którym pojawił się już pierwszy wpis! Jeśli interesujecie się kulturą gier, dopiero chcecie zacząć zgłębiać temat lub po prostu jesteście ciekawi, o co w tym wszystkim chodzi, zapraszam też do przejrzenia strony Grakademii. Kończąc już swoje rozliczenia ze starym rokiem, składam wszystkim najszczersze życzenia wszelkiej pomyślności, sukcesów w życiu prywatnym i zawodowym, a także uśmiechu i pozytywnego spojrzenia w przyszłość!