Pierwsza część cyklu z komisarzem
Bernardem Grossem zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Czytałam ją niemalże dwa
lata temu, a do dzisiaj pamiętam fabułę oraz zachowanie specyficznego
śledczego, który wyróżnia się rzetelnością oraz uczciwością w podejściu do
swojej pracy. Zwlekałam z sięgnięciem po kolejny tom serii, ale w końcu
zdecydowałam, że upalny długi sierpniowy weekend to idealny czas na tę lekturę.
W powieściowej rzeczywistości również mamy ostatni miesiąc lata, żar leje się z
nieba, a policja w Chełmży otrzymuje zgłoszenie o porzuconym w lesie,
zakrwawionym namiocie. Gross jest przekonany, że na miejscu doszło do ataku,
być może ze skutkiem śmiertelnym. Rozpoznaje ślady krwi, nieudolną próbę ich
zacierania oraz odległość jaką zaatakowana osoba zdołała pokonać, uciekając
przed napastnikiem leśną ścieżką. Jednak brakuje ciała, narzędzia zbrodni oraz
świadków, więc sprawa wydaje się beznadziejnym przypadkiem. W tym samym czasie
komisarz zajmuje się również zaginięciem młodej kobiety oraz jej dziecka, do
którego doszło trzydzieści lat wcześniej. Krystyna Palacz wyszła z domu
wieczorem, zabrała ze sobą kilkumiesięcznego synka i jakby rozpłynęła się we
mgle. Gross wraca do tej historii i ze zdumieniem odkrywa, że rodzina oraz
sąsiedzi zaginionej nie mówią mu całej prawdy.
Podobnie jak w pierwszej części,
tutaj również mamy do czynienia z fabułą zbudowaną wokół dwóch spraw. Pierwsza
dotyczy aktualnego przestępstwa, a druga to powrót do zaginięcia sprzed lat,
które wydaje się zagadką bez szans na rozwiązanie. Trochę zdziwiłam się, że
autor znów sięgnął po ten wzór, ale nie będę się tego jakoś bardzo czepiać, bo
lubię kryminały z motywem zaginięcia oraz dążeniem do poznania prawdy, mimo
upływu kilku dekad. Sprawa Krystyny Palacz jest intrygująca, a próby jej rozwiązania
przypominają mi śledztwa porucznika Columbo, który uporczywie wraca do tych
samych osób, prosząc o rozmowę i ostatecznie wyłuskuje potrzebne informacje,
demaskując mordercę. Gross działa podobnie, chociaż jest zdecydowanie mniej
delikatny i uprzejmy niż filmowy Columbo. Kilkukrotnie odwiedza męża
zaginionej, jej dorosłą córkę oraz sąsiadów. Wypytuje czy Krystyna była
szczęśliwa, czy zauważyli coś, co wskazywałoby na to, że chciała odejść,
dlaczego zabrała młodsze dziecko, a starsze zostawiła? Początkowo bliscy
kobiety pozytywnie odbierają zaangażowanie komisarza, ale z czasem okazuje się,
że jednak nie wszystkim zależy, żeby prawda wyszła na jaw. Jeszcze do tego ten
zakrwawiony namiot porzucony w lesie przy plaży. Prokurator lekceważy to
zgłoszenie, ale Grossowi nie daje ono spokoju.
Nie będę ukrywać, że mam lekki
problem z intrygą kryminalną w tej części. Z jednej strony obie sprawy uważam
za zajmujące. Byłam ciekawa ich rozwiązania i z dużym zainteresowaniem
śledziłam wszystkie rozmowy z podejrzanymi, potencjalnymi świadkami oraz
rodziną zaginionej. Jednak z drugiej, mam wrażenie, że sposób w jaki doszło do
rozwiązania zagadek jest dość naciągany. Komisarz stawia hipotezy, zastanawia
się, rozważa różne scenariusze i w końcu trafia, ale większość jego działań
opiera się na domysłach. Brakuje dowodów, twardych danych, więc nie mogę pozbyć
się myśli, że gdyby tylko winni trzymali język za zębami i nie dali się ponieść
emocjom to Gross nie miałby szans na rozwiązanie tych spraw. Jest zaskakująco,
szokująco, są dramaty rodzinne i skomplikowane relacje, ale gdzieś w tym
wszystkim zabrakło przekonania, że policja miała prawo to wszystko odkryć.
Uważam też, że autor nieco przesadził w kwestii motywu SPOILER zamordowania
Krystyny Palacz. Sprzedaż dziecka sąsiadom? Serio? Dla mnie to w ogóle nie jest
wiarygodne, zwłaszcza że nie wyjaśniono dlaczego mąż kobiety podjął taką
decyzję, co nim kierowało. Hasło „dla pieniędzy” mnie nie przekonuje, bo
nigdzie nie było napisane, że Palaczowie żyli w skrajnej biedzie i przymierali
głodem.
Zatem działania Bernarda Grossa
oceniam pozytywnie. Polubiłam komisarza, mimo że jest zamknięty w sobie i ma
problemy z nawiązywaniem relacji. Nie dziwi mnie to, biorąc pod uwagę jego
przeszłość oraz skomplikowaną sytuację rodzinną. W tej części nic się nie
wyjaśnia w sprawie napadu na jego żonę Agnieszkę, ale liczę, że na koniec serii
autor zafunduje czytelnikom jakieś satysfakcjonujące zakończenie tego wątku.
Podoba mi się to, że Gross wszystkich traktuje równo, poszukuje sprawiedliwości,
mimo że często naraża się bogatym i wpływom osobom. Nie lekceważy doniesień,
nie próbuje wymigać się od żmudnej roboty. Jest dobrym policjantem i
wymagającym przełożonym, co nie przysparza mu sympatii wśród kolegów z komendy.
Muszę się jednak przyczepić do tego, że komisarz obwinia się za śmierć pewnych
postaci. To nie ma w ogóle sensu. Jak może być odpowiedzialny za to, że SPOILER
Stefański ginie w wypadku samochodowym? Facet nie zapiął pasów, zasnął za
kierownicą i to ma być wina komisarza? Bo wysłał go w teren do zbadania sprawy?
Tak samo samobójstwo Otremby z pierwszej części, moim zdaniem, nie ma nic
wspólnego z działaniami jego przełożonego. Wygląda na to jakby Małecki chciał
jeszcze dorzucić głównemu bohaterowi zmartwień, ale w mojej ocenie to zupełnie
chybiony zabieg.
Na koniec muszę jeszcze napisać o
moim największym zastrzeżeniu wobec tej książki. W pierwszej części tego nie
zauważyłam, ale tutaj uderzyło mnie w zasadzie od początku lektury. Chodzi o
natężenie zupełnie niepotrzebnych scen erotycznych i bardzo częste podteksty
seksualne. Policjantkę Monikę Skalską w zasadzie definiują tylko dwie cechy:
lubi seks (bardzo dużo seksu, SPOILER nawet z osiemnastoletnim synem swojego
byłego faceta, z którym to facetem rok temu też się niezobowiązująco przespała)
i cały czas żuje gumę. Kobieta jest przedstawiona jako główna współpracowniczka
komisarza, ale w tej części nie robi nic szczególnego. Mam wrażenie, że ona
pojawia się tylko po to, żeby autor mógł dać upust fantazjom erotycznym o
pięknej, zgrabnej policjantce, która nie szuka miłości tylko seksu, najlepiej z
bardzo młodymi facetami, bo musi sobie udowodnić, że wciąż jest atrakcyjna i
może mieć każdego. Jej ambicją jest to, żeby każdy młody kochanek dobrze ją
sobie zapamiętał i potem wspominał z łezką w oku, że właśnie Skalska była
najlepsza w łóżku. Jeśli bohaterka nie ma nikogo do seksu pod ręką to czytelnik
zostanie uraczony opisem masturbacji.
Na tym jednak nie koniec. Do
wydziału kryminalnego przenosi się pewien policjant w średnim wieku, który też
nie może się powstrzymać od myśli o wydatnych biustach rysujących się pod
bluzkami. Nawet kiedy przyjmuje zgłoszenie od matki, która sądzi, że jej córka
zaginęła albo rozmawia z młodziutką recepcjonistką w ośrodku wczasowym, musi
poświęcić chwilę na dostrzeżenie ich piersi i skomentowanie ich w myślach. Kiedy
czytelnikowi jest przedstawiona sąsiadka komisarza, która ma pewien związek z
prowadzonymi przez niego sprawami, pojawia się informacja, że Gross miał z nią
na pieńku, bo kobieta lubi głośny seks w trójkącie z dwoma mężczyznami i całe
towarzystwo hałasowało w nocy. Potem dostajemy scenę, w której policjant widzi
jak kilkuletni syn sąsiadki rysuje ludzi w trakcie stosunku. Czy ten wątek
prowadzi do jakiejś konkluzji? Zupełnie nie. Po co więc to wszystko? Nie mam
zielonego pojęcia, zwłaszcza że Wada
ma być kryminałem, a nie tandetnym erotykiem. W mojej ocenie Małecki bardzo
zepsuł powieść tymi wstawkami, a pominęłam już jakieś pomniejsze aluzje i
podteksty rzucane przez innych bohaterów. Kiedy sięgałam po pierwszy tom,
opowieść o komisarzu Grossie była trylogią, teraz widzę, że w zapowiedziach
jest już piąta część serii. Planuję sięgnąć po Zadrę, ale niestety już z większą rezerwą.
2. Wada
3. Zadra
4. Zrost
5. Skrzep