30 lipca 2012

Berlin Blue - Zbigniew Zbikowski


Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Liczba stron: 248

Jakub Kubacki przez pewien czas przebywał w Berlinie na emigracji. Jako człowiek młody i pełen ideałów angażował się w działalność niepodległościową, zawarł też wiele znajomości, które nawet po latach wzbudzają ogromne emocje. Po upadku muru berlińskiego Kuba wrócił do Polski, a Berlin wrył mu się w pamięć jako miejsce przyciągające i odpychające zarazem. Jako mężczyzna w średnim wieku po raz kolejny odwiedza to miasto, przyjeżdżając do konsulatu na uroczystość odznaczenia przyjaciela. Niestety Kornel Topolski niespodziewanie zostaje zamordowany, a Jakub znajduje się w centrum wydarzeń rodem z sensacyjnego filmu. Musi uciekać przed policją, dawnymi znajomymi i wpływami pewnego polityka, który najwyraźniej ma jakiś interes w przeciągnięciu bohatera na swoją stronę. Kubacki nie wie, komu można zaufać, co się wokół niego dzieje i jaki będzie finał te historii. Pewne jest tylko to, że demony przeszłości nie dają się tak łatwo pogrzebać i nawet po wielu latach mogą poważnie skomplikować życie.

Berlin Blue to powieściowy debiut Zbigniewa Zbikowskiego, ale autor od lat ma do czynienia ze słowem pisanym, ponieważ publikował już opowiadania i pracował jako dziennikarz. Doświadczenie zaprocentowało – książka nie zawiera, typowych dla debiutantów, błędów. Jest interesująca, dobrze napisana, posiada również wyrazistego bohatera, którego losy nie są czytelnikowi obojętne. Powieści nie brak też akcji, ponieważ pojawiają się niespodziewane zwroty, a historia zgrabnie łączy się z teraźniejszością. Główny bohater często powraca do lat swojej młodości. Podczas tych retrospekcji dokładnie opisuje wygląd i klimat podzielonego Berlina. Jednak nie czyni tego zbyt nachalnie, przez co nikt nie powinien poczuć się znudzony opisem miasta z przeszłości, którego obraz ciągle prześladuje Jakuba. Niestety mimo tych wszystkich cech, udowadniających, że książka Zbigniewa Zbikowskiego należy do literatury wartościowej i ciekawej, opisana historia nie wzbudziła we mnie emocji. Nie do końca potrafię uargumentować, dlaczego tak się stało. Przeczytałam, nie nudziłam się, niby wszystko jest dobrze, ale szału nie ma.

Autor tej powieści postanowił połączyć wątek sensacyjny ze wspomnieniami czasów, które stopniowo odchodzą w niepamięć, stanowiąc dla wielu ludzi jedynie abstrakcyjne wyobrażenie. Wyraźnie widać, że dla głównego bohatera historia wciąż jest żywa, ponieważ nie potrafi on uwolnić się od wydarzeń sprzed ponad dwudziestu lat. Przeszłość dopada Jakuba w najmniej spodziewanym momencie, dezorganizując życie, ale umożliwiając także uporanie się z nią raz na zawsze i zamknięcie pewnego etapu. Podobało mi się to, że Berlin Blue jest książką, w której nieustannie coś się dzieje. Autor umiejętnie dawkuje napięcie, wprowadzając na przemian wątki polityczne, miłosne i osobiste rozrachunki bohaterów z minionymi latami. Pomimo kilku nieprzewidywalnych i groźnych sytuacji powieść nie sprawia wrażenia nierealistycznej czy przesadnie skomplikowanej. Główny bohater nie jest żadnym herosem, walczącym z wszystkimi przeciwnościami, ale dziennikarzem, zmuszonym do takiego a nie innego zachowania przez zaistniałe okoliczności i postronne osoby. Jakub przeżywa dylematy, które, podejrzewam, posiadałby każdy na jego miejscu. W obliczu mnożących się niewiadomych, zagadek i upiorów z przeszłości trudno zdecydować jak postąpić. Kubacki czasami podejmuje nieprzemyślane kroki i wpada w pułapkę, ale innym razem doskonale odnajduje się w sytuacji.

Zbigniew Zbikowski stworzył różnorodnych i realistycznych bohaterów, którzy mogą czytelnika zaskoczyć swoim zachowaniem. Widać to nie tylko na przykładzie Kubackiego, ponieważ inne postaci również zyskały indywidualny rys. Danuta – dawna miłość Jakuba stała się zgorzkniałą i poranioną kobietą, niepotrafiącą wejść w bliskie relacji z innymi ludźmi. Jej córka Susie nie do końca rozumie, dlaczego matka nie potrafi zapomnieć o przeszłości i buntuje się przeciwko wszystkiemu, co polskie. Uparcie twierdzi, że jest Niemką, odmawia rozmawiania w języku polskim i reaguje wrogością na obecność Jakuba, ponieważ jego powrót przypomniał matce o niezabliźnionych ranach. Cieniem na relacje między głównym bohaterem a jego przyjaciółmi kładzie się pewność, że któreś z nich było agentem, regularnie donoszącym o wszystkich akcjach wspierających walkę o wolność. Wszystkie te wątpliwości, niewyjaśnione sprawy i długo skrywane pretensje utrudniają poznanie prawdy i rozszyfrowanie, kto stoi za zamordowaniem Topolskiego i dlaczego Jakub znajduje się zarówno w gronie podejrzanych jak i potencjalnych ofiar. 

Berlin Blue spodoba się czytelnikom potrafiącym wczuć się w położenie głównego bohatera. Przyznam, że mnie zabrakło empatii, by zrozumieć, z czym tak naprawdę musiał zmierzyć się Jakub. Możliwe, że po prostu nie potrafię wyobrazić sobie, co czuje człowiek, wracający do miasta młodości, do miejsca, w którym tak wiele się zdarzyło. Autor z pewnością poruszy tych, którzy pamiętają Berlin sprzed upadku muru, ponieważ szczegółowo odmalowuje zarówno dawną jak i obecną topografię miasta. Prowadzi bohaterów ulicami niegdyś oddzielonymi betonową granicą, której przekroczenie było niemożliwe dla tak wielu osób. Pokazuje jak dane miejsca wyglądały kiedyś, a co zrobiono z nimi teraz. Wątek kryminalny nie jest zaskakujący, ale dobrze ilustruje odwieczne mechanizmy władzy. Rządzą pieniądze, kontakty, układy i spiski, a każdy, kto się w to wtrąci może swoją ciekawość przypłacić życiem. Nie chcę nikogo zniechęcać do tej książki, bo uważam, że jak najbardziej zasługuje na uwagę. Nie każdemu się spodoba, ale Zbigniew Zbikowski ma szansę zyskać grono usatysfakcjonowanych czytelników.

Ocena: 4 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz Warszawskiej Firmy Wydawniczej.

26 lipca 2012

Śmiertelnie proste rozwiązanie - R.J. Ellory


Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 560

Waszyngtonem wstrząsa seria brutalnych morderstw, których ofiarami padają kobiety w różnym wieku. Na pierwszy rzut oka nic ich nie łączy, mają odmienne zainteresowania, wykonują inną pracę, należą do zupełnie różnych światów. Skąd w takim razie przypuszczenie, że zabójcą jest ta sama osoba? Otóż, ofiary mają zawiązane na szyi kolorowe tasiemki, do których przytroczono etykiety podobne do oznaczeń na bagażach. Na dodatek wszystkie zginęły w ten sam sposób – brutalne pobicie i uduszenie. Gdy zabita zostaje kolejna kobieta, sprawę przejmuje detektyw Robert Miller. Policjant musi zmierzyć się nie tylko z Wstążkowym mordercą, bo taki przydomek nadały zabójcy media, ale także z własnymi demonami. Miller właśnie wrócił z przymusowego urlopu, do niedawna to jego nazwisko pojawiało się najczęściej w waszyngtońskich gazetach, a teraz znów zostaje zamieszany w dziwne śledztwo, w którym nic do siebie nie pasuje.

Roger Jon Ellory to brytyjskich pisarz kryminałów, mający na koncie kilka, dobrze przyjętych przez krytykę, powieści. Na polskim rynku wydano jedynie dwie jego książki – Cichą wiarę w anioły i Śmiertelnie proste rozwiązanie. Jak zawsze, gdy po raz pierwszy stykam się z twórczością zupełnie nieznanego mi autora, starałam się nie oczekiwać niczego poza kilkoma godzinami rozrywki. Po przeczytaniu pierwszej połowy książki byłam przekonana, że Ellory niczym mnie nie zaskoczy, a jego dzieło będę musiała odłożyć na półkę z etykietą „nic specjalnego”. Mimo niezbyt udanego początku czytałam dalej i jakież było moje zdziwienie, gdy nagle wszystko się zmieniło. Kilkadziesiąt pierwszych stron sugeruje, że czytelnik będzie miał do czynienia z prawie klasycznym kryminałem – seryjny zabójca, detektyw z przeszłością i mroczne zakamarki wielkiego miasta. A „prawie klasyczny kryminał”, dlatego że na końcu każdego rozdziału pojawiają się fragmenty, których narratorem prawdopodobnie jest poszukiwany Wstążkowy morderca. W takiej sytuacji wydawało mi się, że wszystko już jasne. Będę obserwować jak krok po kroku Miller przybliża się do poznania tożsamości przestępcy, jak wyrusza za nim w pościg, dowiem się, co łączyło te kobiety, a na końcu przeczytam monolog mordercy, wyjaśniający dlaczego dopuścił się tylu zbrodni. Też tak pomyśleliście, prawda? Nic bardziej błędnego, w Śmiertelnie prostym rozwiązaniu nic proste nie jest, bo im więcej godzin poświęconych na śledztwo, tym więcej niewiadomych.

Duga połowa powieści obfituje w dynamiczną akcję i kilka naprawdę zaskakujących zwrotów wydarzeń. Pojawiają się wątki szpiegowskie i polityczne, tajne organizacje, agenci i inne specjalne oddziały.  Nie są to moje ulubione motywy w kryminałach, ale w tej książce dobrze się sprawdzają. Autor całą intrygę nakreślił tak, że chociaż czytelnik podejrzewa, co się dzieje to nie ma pojęcia na jak wielką skalę i kto jest w całą sprawę zamieszany. Dopiero później na jaw wychodzą, wytrącające z równowagi szczegóły. Amatorzy wszelkich teorii spiskowych z pewnością będą zachwyceni dziełem Ellorya. Nieco bardziej sceptyczni czytelnicy również nie powinni narzekać, bo całość sprawia niepokojąco autentyczne wrażenie. Moim zdaniem realizm jest największym atutem tej powieści. Autor przedstawił wydarzenia, o których zwyczajny amerykański obywatel nie chciałby wiedzieć. Pod maską demokratycznego, praworządnego państwa skrywa się prawdziwy potwór, którego nic nie powstrzyma. Żałuję tylko, że elementy zaskoczenia, dynamizmu i najciekawsze fragmenty pojawiają się tak późno. Książka należy do obszernych i niestety sporo w niej przegadanych momentów, które niepotrzebnie rozwlekają akcje, nic ważnego do powieści nie wnosząc.

Bohaterów pojawia się całkiem sporo, ale tak naprawdę tylko dwóch ma większe znaczenie. Jednym z nich jest Robert Miller, a drugim mężczyzna podejrzany o dokonanie zbrodni. Detektyw nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród postaci literackich śledczych. Nie ma rodziny, niedawno odeszła od niego dziewczyna, wynajmuje niewielkie mieszkanie, a z innymi ludźmi kontaktuje się głównie w sprawach zawodowych. Tak naprawdę to nie on złapał mordercę, ale został przez niego wybrany. Gliniarz bez rodziny, marzeń i planów idealnie nadawał się do takiej roboty. Nie umiem nic powiedzieć na temat zdolności Millera, bo wszystko, co miał znaleźć, było mu podtykane niemal pod nos. Odpowiednie tropy, natrętnie powracające szczegóły i prowokujące rozmowy, miały skłonić policjanta do podjęcia wyzwania. Udało się, Miller połknął haczyk, ale zdecydowanie nie miał okazji wykazania się i zabłyśnięcia. Zupełnie inaczej jest z drugim, ważnym bohaterem. John Robey to uosobienie elegancji, inteligencji, sprytu i umiejętności, których zwykły człowiek nigdy nie nabędzie. Specjalne szkolenie ukształtowało jego osobowość, sprawiając, że stał się mieszanką dobra i zła. Na tle bezbarwnego policjanta, Robey jest fascynującym bohaterem o nerwach ze stali.

Przeszkadzało mi nagromadzenie licznych wulgaryzmów w powieści. Rozumiem, że policjanci, którzy niejedną makabrę w życiu widzieli, nie używają literackiego języka, ale czy naprawdę za każdym razem muszą tak okropnie kląć? W dialogach między bohaterami aż roi się od dosadnych sformułowań, a przekleństwa służą im za przecinki. Pół biedy, gdyby dotyczyło to tylko policjantów, ale takiego słownictwa używa niemal każdy bohater. Czara goryczy przelała się we fragmencie opisującym telefoniczną rozmowę petenta z urzędnikiem policyjnego archiwum, w której archiwista nie omieszkał dosadnie skomentować zniknięcia pewnych dokumentów. Uważam, że w wielu przypadkach wulgaryzmy niczemu nie służą, nie znajduję też powodu do wplatana ich w codzienne sytuacje. Jednak stylu powieści nie da się tak jednoznacznie sklasyfikować, ponieważ obok niecenzuralnych zwrotów obecne są także fragmenty napisane w ujmujący sposób. Dotyczą one przemyśleń i odczuć Johna Robeya, czasami napisane są w sposób prosty, innym razem nieco poetycki, a w niektórych momentach ocierają się o patos.

Śmiertelnie proste rozwiązanie to bardzo nierówna książka. Raz jest pasjonującą lekturą, od której nie można się oderwać, a za chwilę przeistacza się w nudne tomisko z niemal zerowym rozwojem akcji. Styl pisania w większości nie porywa, ale zdarzają się fragmenty jakby zupełnie z innej powieści, zmuszające do przemyślenia tego, co się właśnie przeczytało. Ellory pokazał mroczną stronę polityki Stanów Zjednoczonych, ilustrując jak ludzie w białych kołnierzykach decydują o losach milionów innych ludzi na całym świecie. Miniaturą całego państwa uczynił Waszyngton, który w tej powieści jest miejscem zbrodni, występku i uprzedzeń na tle rasowym. R.J. Ellory nie zachwycił mnie swoją prozą, ale zaciekawił na tyle, by sięgnąć po kolejną jego książkę. Recenzowaną powieść polecam przede wszystkim fanom politycznych spisków i wątków szpiegowskich.

Ocena: 3,5 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa Dolnośląskiego.

20 lipca 2012

Trauma - Graham Masterton


Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 264

O dorobku literackim Grahama Mastertona słyszałam i czytałam wiele różnych opinii, jednak własne zdanie mogę wyrobić sobie dopiero teraz, ponieważ Trauma to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego pisarza. W skład publikacji wchodzą: tytułowa powieść, która wcześniej wydana była w Polsce pt. Bonnie Winter oraz dwa opowiadania – Bazgroły i Szamański kompas. Niedawno ta książka gościła na wielu blogach czytelniczych i zebrała pozytywne recenzje, więc postawiłam jej poprzeczkę dość wysoko, oczekując naprawdę mocnych wrażeń. Niestety, jak to często w takich przypadkach bywa, rozczarowałam się. Ani powieści, ani opowiadaniom nie mogę zarzucić nic, z wyjątkiem jednego – nie są straszne. Jak powszechnie wiadomo, podstawowym zadaniem utworu grozy jest wzbudzanie przerażenia, jeśli brakuje tego kluczowego elementu, nie mogę takiego dzieła wysoko ocenić.

Bonnie Winter pracuje na dwa etaty. Zajmuje się sprzedażą kosmetyków dla kobiet oraz prowadzi własną firmę usługową. Świadczone przez Bonnie usługi są bardzo potrzebne, ale nie jest to praca budząca szacunek i uznanie innych. Zadaniem bohaterki jest posprzątanie miejsc zbrodni. Gdy ktoś popełni samobójstwo lub zostanie zamordowany we własnym domu policja zabezpiecza ślady i dokonuje oględzin zwłok. Doprowadzenie domu do normalnego stanu należy do ludzi takich jak Bonnie Winter. To oni muszą zmywać ślady po krwi i ludzkiej tkance, wyrzucać zaplamione dywany i czyścić podłogi. Jednak czy można wykonywać taką pracę bez uszczerbku na psychice? Można przywyknąć do tylu makabrycznych widoków? Bonnie jest przekonana, że poradzi sobie w każdej sytuacji, ale czy na pewno?

W Traumie nie mamy do czynienia z grozą jaką taką. Próżno szukać w powieści fragmentów, których lektura zakończy się nerwowym spoglądaniem za siebie czy też rojem dreszczy wędrujących wzdłuż kręgosłupa. Początkowo nic nie wskazuje na to, że utwór Mastertona kwalifikuje się do literatury horroru. Autor pokazuje zmagania Bonnie z rzeczywistością. Bohaterka użera się z wiecznie niezadowolonym i leniwym mężem oraz synem, który przejawia skłonności do nietolerancji i rasizmu. Do tego dochodzą kłopoty w firmie kosmetycznej oraz niemal codzienne makabryczne zdarzenia, po których Bonnie jedzie posprzątać. Od czasu do czasu autor nieznacznie sygnalizuje, że w otoczeniu kobiety zaczyna dziać się coś dziwnego, ale nie są to jeszcze tropy, które mogłyby przestraszyć czy nawet porządnie zaniepokoić. Ot, nie do końca logiczne wydarzenia czy zbyt częste zbiegi okoliczności, ale aż do połowy powieści właściwie nie ma elementów horroru. Później sytuacja staje się bardziej jednoznaczna i znacznie ciekawsza, ale nadal nie jest to oczekiwana dawka przerażenia. Książkę czyta się dobrze, ale to wszystko. Nie ma w niej momentów przyspieszających bicie serca czy wymuszających szybsze czytanie, byle tylko dowiedzieć się, co będzie dalej.

Ciekawym zabiegiem jest podwójne wyjaśnienie historii Bonnie Winter. To, co autor opisał można tłumaczyć jako frustrację powstałą wskutek wykonywanej pracy i niespełnienia w życiu prywatnym. Ale istnieje też alternatywne usprawiedliwienie, w którym znaczną rolę odgrywa wątek nadprzyrodzony. Czytelnik może wybrać, które rozwiązanie bardziej do niego przemawia, choć nie jest łatwo to określić, ponieważ zarówno psychologiczne jak i nadprzyrodzone wyjaśnienie zostało dobrze przygotowane. Metafizyka połączona z realizmem. Dawne wierzenia i zabobony ścierają się z nowoczesnymi poglądami, powodując dość ciekawy efekt. W powieści pojawiają się fragmenty azteckiej mitologii, niestety nie należą do zbyt rozbudowanych. Szkoda, że autor nie pokusił się o więcej szczegółów, bo zaciekawiła mnie tajemnicza bogini Itzpapalotl oraz to, co rzekomo dzieje się w jej obecności. 

Masterton dobrze scharakteryzował bohaterów, przybliżając czytelnikom wszystkie ich wady i zalety, chociaż w przypadku niektórych postaci trudno mówić o jakichkolwiek pozytywnych cechach. Głównej bohaterce nie wiedzie się zbyt dobrze. Zapracowana Bonnie nigdzie nie jest doceniana. Szef wymaga coraz więcej, praca we własnej firmie należy do bardzo wyczerpujących, a domownicy swoimi pretensjami tylko dolewają oliwy do ognia. Nieco ponad trzydziestoletnia kobieta nie widzi niczego pozytywnego w swoim życiu i na nic już nie czeka. Marzenia zostawiła daleko za sobą, a jej celem jest zarabianie pieniędzy, które pozwolą utrzymać rodzinę. Mąż Bonnie to antypatyczny typek, którego nie interesuje nic oprócz piwa w lodówce i sportu w telewizji. Ma pretensje do bohaterki o wszystko – o jedzenie, czas poświęcany na pracę, a także o własną życiową nieudolność. Masterton pokazał jak wygląda rodzina na skraju rozpadu i co może się zdarzyć, gdy jedyna odpowiedzialna osoba ma dość takiego życia i nagle postanawia je zmienić.

Styl Grahama Mastertona nie należy do wyszukanych. Autor Traumy pisze prosto, ale nie prostacko. Książkę czyta się szybko, nieliczne wulgaryzmy pasują do kontekstu i sytuacji, w której zostały użyte. Jedyne, co dość wyraźnie rzuca się w oczy to zamiłowanie do makabrycznych opisów. W powieści często występują szczegółowe charakterystyki miejsc zbrodni oraz tego, w jakich okolicznościach ludzie zostali zamordowani. Masterton nie oszczędza czytelnika i bez owijania w bawełnę pisze, kto, do czego został przytwierdzony, jakie robaki zagnieździły się w zwłokach oraz czym należy usuwać plamy z krwi i innych płynów ustrojowych. Dla czytelników o słabszych nerwach mogą to być trudne fragmenty, dlatego ostrzegam, że jest ich w powieści całkiem sporo.

Często podkreślam, że opowiadania nie należą do mojej ulubionej formy literackiej, ale Bazgroły i Szamański kompas wyjątkowo przypadły mi do gustu. Nie wiem w czym rzecz, może Masterton lepiej sprawdza się w krótkich formach, a może po prostu czas przekonać się do opowiadań.  W tych utworach więcej jest grozy i nieprzewidywalności niż w powieści. Również można doszukać się w nich wytłumaczenia na poziomie metafizycznym, ale wszystko da się też zrzucić na kruchość ludzkiej psychiki. Siłą rzeczy bohaterowie są słabiej zarysowani, niemniej nie przeszkadza to w odbiorze historii i czerpaniu przyjemności z lektury. Jako całokształt Trauma nie spełniła moich oczekiwań, liczyłam na więcej grozy i elementów wzbudzających napięcie. Gdyby w książce nie pojawiły się opowiadania to ocena z pewnością byłaby niższa. Miłośnicy grozy pewnie już tę publikację znają lub mają ją w planach. Nie odradzam, ale namawiam do zmniejszenia oczekiwań wobec niej, w przeciwnym razie można się trochę rozczarować.

Ocena: 4 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa Replika.

17 lipca 2012

Zakochana modelka - Alyson Richman

Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 304

Dom doktora Gacheta zawsze otwarty jest dla artystów, a zwłaszcza malarzy, którzy pragną odnaleźć spokój duszy, ukoić swoje lęki i zmierzyć się z innymi, mniej lub bardziej wyimaginowanymi, dolegliwościami. W dodatku wioska Auvers-sur-Oise, w której mieszka ten znany homeopata, idealnie spełnia warunki cichego i urokliwego zakątka Francji, pozwalającego odpocząć od zgiełku stolicy. Doktor Gachet od lat prowadzi badania na temat leczniczych właściwości ziół i chętnie przepisuje pacjentom własnoręcznie zrobione nalewki i napary. Gdy w 1890 roku pod jego opiekę oddaje się niedoceniany i uważany za wielkiego ekscentryka Vincent van Gogh Gachet wprost nie posiada się z radości. Z zapałem przystępuje do tworzenia nowych mikstur, mających cudownie uleczyć malarza. Pojawienie się van Gogha budzi poruszenie również w córce doktora. Marguerite Gachet wdaje się w romans z niespokojnym artystą, mając nadzieję, że miłość odmieni jej przepełnione smutkiem i rutyną życie.

Zakochana modelka to bardzo zgrabne i udane połączenie romantycznej historii z wnikliwymi badaniami nad życiem i twórczością Vincenta van Gogha. Alyson Richman przez długi czas zbierała materiały do swojej powieści, dzięki czemu książka stanowi ciekawą i wiarygodną interpretację wydarzeń z biografii słynnego malarza. Autorka skupiła się na kilkudziesięciu ostatnich dniach życia artysty, w czasie których namalował on ponad siedemdziesiąt obrazów. Opisana rodzina Gachetów istniała naprawdę i już u schyłku XIX wieku uchodziła za bardzo tajemniczą. O życiu Marguerite nie wiadomo właściwie nic. Dziewczyna została uwieczniona na dwóch obrazach van Gogha, ale nie istnieje żadna informacja o naturze ich związku, jeżeli w ogóle połączyło ich coś poza przelotnymi spotkaniami. Alyson Richman narratorką uczyniła Marguerite, przybliżając czytelnikom postać tej skromnej, cichej i posłusznej ojcu kobiety.

Z opisu fabuły można wnioskować, że centralnym bohaterem powieści jest van Gogh, ale najbardziej rozbudowany wątek dotyczy relacji między członkami rodziny Gachet. Z tego względu czuję pewien niedosyty samej osoby artysty, o którym autorka nie napisała tak wiele jak o Marguerite i jej ojcu. Nie znaczy to, że losy Gachetów nie są interesujące, ale jednak oczekiwałam prób wniknięcia w umysł wielkiego malarza oraz przedstawienia jego poglądów i odczuć. Napisałam wcześniej, że Richman poczyniła rzetelne badania, jednak odnoszą się one bardziej do twórczości van Gogha i potwierdzonych faktów z jego życia. Oczywiście to ogromna zaleta, ponieważ książka ma naprawdę solidne podstawy historyczne. Natomiast w przypadku kreacji Vincenta van Gogha jako bohatera literackiego zabrakło większej koncentracji na jego przeżyciach. Mężczyzna przechodzi trudny okres w życiu, nękają go tajemnicze ataki, cierpi z powodu odrzucenia przez społeczeństwo i niemożności samodzielnego utrzymania się, ale wszystkie emocje bohatera pozostają dla czytelnika niedostępne.  Zupełnie inaczej potraktowano postać Marguerite. Autorka bardzo szczegółowo sportretowała tę młodą kobietę, a ja czasami zastanawiałam się, komu przypadł w udziale tragiczniejszy los – samotnej Marguerite czy niezrozumianemu Vincentowi.

W tej książce akcja rozwija się powoli. Czytelnik ma czas na poznanie zwyczajów panujących w XIX wiecznym mieszczańskim domu, w którym konwenanse są ważniejsze od ludzkich pragnień. Powieść stwarza również możliwość przyjrzenia się bardzo smutnej egzystencji kobiet, niemających żadnego wpływu na własne życie. Każdy, nawet najmniejszy przejaw niezależności jest szybko tłamszony, ponieważ dobrze wychowana córka powinna wykonywać polecenia ojca bez żadnego sprzeciwu. To samo dotyczy przyzwoitej żony. Jej marzenia nie są ważne na tyle, by z ich powodu mężczyzna rezygnował z czegokolwiek. Ostatnie słowo należy do pana domu i kobiety muszą zaakceptować jego decyzje. W miarę rozwoju fabuły zamaskowane namiętności i pilnie strzeżone sekrety wychodzą na jaw, a wtedy uderza hipokryzja rodziny, w której pod fasadą dobrych manier i obyczajności kryją się egoistyczne pobudki. Zakochana modelka z pewnością nie jest powieścią, w której mnożą się niespodziewane zdarzenia. Los bohaterów jest z góry przesądzony, ale nie oznacza to, że lektura nie sprawia radości. Opisy rodzącego się uczucia, potajemnych spotkań, a nade wszystko stosunków panujących w domu doktora, dostarczają wielu emocji. Ponadto autorka zadbała o wyraziste kreacje bohaterów, którym (poza postacią van Gogha) nie można niczego zarzucić. Dzieło Alyson Richman w dużej mierze poświęcone jest malarstwu. Powstawanie obrazów, dobór kolorów i ukryta w nich symbolika to bardzo interesujące elementy, bez których nie wyobrażam sobie sukcesu tej historii. Podoba mi się to, że autorka zręcznie wplotła w opowieść fragmenty o sztuce, unikając zadęcia i sztuczności. Śmiem twierdzić, że książka rozbudza zainteresowanie malarstwem i zachęca do samodzielnej interpretacji obrazów uznanych artystów.

Spośród wszystkich bohaterów powieści największe emocje wzbudził we mnie doktor Gachet. Mężczyzna jest zapatrzonym w siebie tyranem, traktującym córkę jak służącą. To przez jego zakazy Maguerite nigdy nie poznała smaku niezależności i nie mogła decydować o własnym życiu. Jego zachowanie znacznie wykracza poza ramy rodzicielskiej kontroli, wynikającej z troski o dziecko. Doktor Gachet ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, uważa się za doskonałego specjalistę oraz utalentowanego malarza-amatora i konesera sztuki. W rzeczywistości jest żałosnym starcem, uzależnionym od swoich, wątpliwej jakości, specyfików. Równie niesympatyczną osobą jest brat głównej bohaterki. Paul Gachet stara się naśladować ojca we wszystkim. Kopiuje nie tylko jego sposób ubierania się, ale także gesty i co najgorsze, poglądy. Niewola Marguerite staje się dotkliwsza przez złośliwe zachowanie młodszego brata, który bardzo gorliwie wywiązuje się z obowiązku pilnowania i śledzenie każdego kroku dziewczyny. Główna bohaterka niewątpliwie jest postacią tragiczną. W trakcie lektury współczułam jej i do końca miałam nadzieję, że jakimś cudem zdoła odmienić swoje przeznaczenie. Można oskarżać ją o brak charakteru i byt szybką rezygnację z własnych ambicji, ale moim zdaniem surowe wychowanie usprawiedliwia bezwolność panny Gachet. Trudno wymagać przebojowości od kogoś, ktoś w całym swoim życiu widział tylko cztery ściany domu, raz w tygodniu bywał w kościele i od czasu do czasy wychodził po sprawunki. Zwłaszcza, jeżeli tym kimś jest niedoświadczona kobieta, żyjąca w XIX wieku. W Zakochanej modelce pojawia się jeszcze jedna bardzo ważna postać, ale nie mogę zdradzić zbyt wiele na jej temat. Wspomnę tylko, że to żeńska bohaterka, dzięki której Marguerite poczuje, że jest dla kogoś ważna. 

Książka Alyson Richman pełna jest analiz gestów i spojrzeń bohaterów. Nie ma w niej mowy o śmiałej erotyce, ale na podstawie niby przypadkowych dotknięć i sekretnych podarunków można wywnioskować, że między głównymi protagonistami rodzi się namiętność, która prędzej czy później będzie musiała odnaleźć spełnienie. Podobnie subtelny jest język powieści. Autorka niespiesznie wprowadza czytelnika w wykreowany świat, dużą wagę przykłada do opisu wnętrz budynków, ubrań bohaterów i obiektów, które znalazły się na obrazach Vincenta. Dzięki temu bez trudu wyobraziłam sobie każdy zakątek domu rodziny Gachet, każdy grymas wiecznie niezadowolonego Paula oraz smutne oblicze zaniepokojonej Marguerite. Zakochaną modelkę uważam za bardzo dobrą powieść, chociaż według mnie najważniejszym wątkiem nie jest przybliżenie sylwetki Vincenta van Gogha, ale jego ostatniej muzy. Zaciekawiła mnie zarówno literacka jak i rzeczywista postać Marguerite Gachet i to jej osoba stanowi esencję tej publikacji.

Ocena: 5 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa Bukowy Las.

13 lipca 2012

Ceremonia - Janusz Koryl


Wydawnictwo: Dreams
Liczba stron: 200

W anonimowym liście do dziennikarza Rafała Kamińskiego jest napisane, że ukryta wśród bieszczadzkich lasów wieś Polana, to miejsce, w którym od trzech lat odbywa się makabryczna ceremonia. Rzekomo w Wielki Piątek wszyscy mieszkańcy gromadzą się pod kościołem i ruszają na pobliską górę, by uczestniczyć w Drodze Krzyżowej. Uroczystość nie jest tylko symbolicznym odtworzeniem wydarzeń zapisanych w Biblii, bo autor listu uważa, że co roku ktoś naprawdę zostaje ukrzyżowany na podobieństwo Chrystusa. Kamiński jest przekonany, że to idiotyczny żart i nie ma zamiaru jechać w Bieszczady tylko po to, żeby szukać wariata lub znudzonego nastolatka, który wymyśla takie bzdury. Jednak naczelny „Głosu Podkarpacia” naciska i bohater zostaje zmuszony do odwiedzenia Polany. Na miejscu dokonuje kilku przerażających odkryć, które podkopują jego racjonalnie podejście do całej sprawy. A gdy ktoś wyraźnie daje Kamińskiemu do zrozumienia, że nie jest w wiosce mile widziany, dziennikarz zaczyna podejrzewać, że anonimowy informator ma jednak rację. 

Janusz Koryl zapadł mi w pamięć jako autor nieszablonowego dreszczowca pod tytułem Sny. Gdy nadarzyła się możliwość przeczytania kolejnej książki tego pisarza, nie wahałam się ani chwili i z zapałem zabrałam się do lektury. Na Ceremonię na pewno warto zwrócić uwagę, bo pomysł na fabułę jest niezwykle intrygujący. Już samo to, że akcja rozgrywa się w zapomnianej przez ludzi, niewielkiej wiosce, w której prawdopodobnie mają miejsce okrutne praktyki religijne, pobudza wyobraźnie do snucia przerażających wizji z pogranicza horroru i fantastyki. A jeżeli do tego dodać mrożące krew w żyłach znaleziska, wędrówki przez leśne gęstwiny i spotkania z nieprzyjaznymi mieszkańcami Polany to sukces takiej historii wydaje się więcej niż pewny. Jednak mimo potencjału nie mogę ogłosić powieści Janusza Koryla hitem roku, bo w oczy razi kilka niedoróbek, psujących pozytywne pierwsze wrażenie.

Za największy minus uważam skupienie się tylko na jednym wątku. Główny bohater udaje się w Bieszczady, próbuje dowiedzieć się czy rzeczywiście we wsi panuje zmowa milczenia, dająca przyzwolenie na dokonywanie morderstw, spotykają go przeróżne nieprzyjemne wydarzenia i.. koniec. Autor koncentruje się właściwie tylko na postaci Kamińskiego i jego punkcie widzenia. Zabrakło dogłębnego ukazania sytuacji z innej perspektyw, na przykład któregoś z mieszkańców Polany. W książce pojawiają się wzmianki o proboszczu, miejscowych pijaczkach czy bliskich rzekomych ofiar ukrzyżowania, ale żadna z tych postaci nie została na tyle rozbudowana, by wnieść do powieści coś więcej niż kilka zdawkowych informacji. Nie przekonała mnie motywacja proboszcza i rady parafialnej, których działania wzbudziły tyle kontrowersji. Nie znalazłam też wytłumaczenie na zbiorową bezwolność ludzi i absolutną zgodę na wszystko, co ich spotyka. W Ceremonii zawiodło psychologiczne umotywowanie konkretnych zachowań, co sprawiło, że czasami irytowałam się czytając, o postępowaniu, dla którego nijak nie mogłam znaleźć logicznego wyjaśnienia.

Powieść Janusza Koryla na szczęście ma też kilka atutów, dzięki którym czytanie Ceremonii może dostarczyć przyjemności amatorom mocnych wrażeń. Na pochwałę zasługuje bardzo szybkie tempo akcji, jedno wydarzenie goni drugie, sytuacja zmienia się z minuty na minutę, a pewne jest tylko to, że główny bohater znajduje się w poważnych tarapatach. Autor zadbał też o odpowiednią ilość mylących tropów, łapiących w pułapkę Kamińskiego razem z nieostrożnymi czytelnikami, którzy zbyt szybko zaufali nieznajomym mieszkańcom Polany. Mnie udało się pułapki uniknąć, ale wykreowana intryga nie jest banalna ani przewidywalna, więc zapewne niejeden odbiorca zareaguje zdumieniem na poszczególne wydarzenia. Muszę przyznać, że jest coś, co i mnie ogromnie zaskoczyło. Mam na myśli świetne, przewrotne zakończenie, które zmusza do zastanowienia się, kto tak naprawdę ma rację. Od początku byłam całym sercem za Kamińskim i jego żelaznymi argumentami, potwierdzającymi odkrycie, którego dokonał. A finałowa scena zburzyła całą koncepcję, pozostawiając mnie w niepewności i rozterce. Zakończenie jest otwarte, każdy może samodzielnie dopowiedzieć sobie, co zdarzy się dalej. Przyznam, że nie wiem, co o tym myśleć, liczę, że autor pokusi się o kontynuację, rzucającą więcej światła na końcowe rewelacje. 

Z pisarstwa Janusza Koryla można wyodrębnić kilka stałych punktów, z których najbardziej charakterystyczne to: wybór małego miasta lub zapadłej wsi na miejsce akcji oraz połączenie wątku nadprzyrodzonego z realistycznymi zdarzeniami. Wśród bohaterów pojawia się również miejscowy ksiądz, będący postacią, której zachowanie trudno jednoznacznie ocenić. Janusz Koryl ma niewątpliwy talent do kreowania chwytliwych i intrygujących fabuł, ale trochę gorzej wypada realizacja tychże pomysłów, bo ciągle mam wrażenie, że autor nie wyczerpuje wszystkich możliwości. Ceremonię, podobnie jak Sny, widziałabym jako znacznie bardziej rozbudowaną powieść, pozwalającą wykorzystać potencjał, drzemiący w tej historii.

Ocena: 4 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa Dreams.

10 lipca 2012

Ocaleni. Życie, które znaliśmy - Susan Beth Pfeffer


Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 352

W ostatnim czasie polski rynek wydawniczy zalewają przeróżne serie, trylogie i pojedyncze książki, wpisujące się w paradygmat literatury antyutopijnej lub dystopijnej. Wśród tej mnogości trudno orzec, które utwory są jedynie reakcją na aktualną modę czytelniczą, a które pozostaną znane na dłużej lub nawet wpiszą się do literackiego kanonu. Nie mam pojęcia czy pierwsza część trylogii Ocaleni należy do którejś z wymienionych grup, ale z pewnością to kolejna intrygująco-przerażająca wizja naszej przyszłości.

Szesnastoletnia Miranda Evans żyje tym, czym przeciętna amerykańska nastolatka. Dziewczyna zastanawia się, z kim pójdzie na szkolny bal, jakie oceny będzie miała na koniec roku i czy ma szansę na odniesienie sukcesu w jeździe figurowej na łyżwach. Mieszka w niewielkim miasteczku w Pensylwanii z matką i braćmi. W połowie maja świat obiega informacja, że za kilka dni asteroida uderzy w księżyc, co będzie doskonale widoczne z Ziemi. Naukowcy nie przewidują niepokojących konsekwencji tego zdarzenia, ich zdaniem to po prostu bardzo rzadkie widowisko. Określonego wieczoru ludzie wychodzą na ulice, by zobaczyć zderzenie, rozmawiają, grillują, śmieją się. Wszystko zmienia się w ciągu kilku sekund. Uderzenie asteroidy było tak silne, że księżyc został wytrącony z orbity i znalazł się bardzo blisko Ziemi. Miranda i jej bliscy jeszcze nie wiedzą, że to początek katastrofalnych zdarzeń, zmian klimatycznych i ogólnospołecznej paniki. Dla całej ludzkości nadchodzi najcięższy okres w historii.

Powieść składa się z wpisów do pamiętnika Mirandy, więc akcja ogranicza się właściwie tylko do wydarzeń, dotyczących rodziny Evans. Plusem koncentracji na grupce bohaterów jest to, że czytelnik zyskuje wgląd w ich sytuacje i może obserwować jak stopniowo ulega ona zmianie. W Stanach szaleją powodzie i gwałtowne burze, nie działają telefony, zaczynają się przerwy w dostawie energii elektrycznej. Świat zmienia się z godziny na godzinę, a razem z nim życie wszystkich ludzi. Śledzenie zapisków głównej bohaterki uświadamia, jak drastyczne są to zmiany. Coś, co jeszcze wczoraj było normalne i zwyczajne, dzisiaj urasta do rangi luksusu. Podobało mi się to, że w powieści nie ma przesadnego dramatyzmu i nagromadzenia nieszczęść, spotykających bohaterów. Jest im bardzo ciężko, przyszłość rysuje się w ciemnych barwach, ale to nie znaczy, że opowieść o nich zmienia się w kiczowatą sensacyjkę. Wszystko, co spotyka Mirandę i jej bliskich wydaje się realne i dzięki temu napawa strachem i wzbudza napięcie. Z niepokojem czytałam o problemach z brakiem prądu, o zmieniającym się klimacie i niedoborach wody. Czułam się jakbym miała dostęp do zaginionego dziennika z przeszłości, w którym opisano zmagania rodziny, walczącej o przetrwanie w zupełnie nowej, ekstremalnie nieprzyjaznej rzeczywistości. Możliwe, że o takie wrażenie chodziło autorce, bo Miranda w kilku miejscach podkreśla, że chciałaby, żeby jej dziennik przetrwał i dał świadectwo o życiu w tych trudnych czasach. Moim zdaniem to dodatkowo potęguje realizm fabuły i sprawia, że czytelnik ma szansę na emocjonalnie zaangażowanie i zżycie się z postaciami. Jednak ograniczenie wydarzeń to tych, związanych bezpośrednio z Evansami ma też minus w postaci ignorancji tego, co dzieje się poza Stanami Zjednoczonymi. Pojawia się informacja o zalaniu Australii i Holandii, czasami któryś z bohaterów zaczyna zastanawiać się, jakie są realia w innych zakątkach globu, ale moim zdaniem, to trochę za mało.

Nie mogę stwierdzić, że Susan Beth Pfeffer wykreowała wspaniałe portrety psychologiczne bohaterów, ale nie są to też papierowe postaci. Oczywiście najwięcej miejsca poświęciła Mirandzie, która przeszła wartą podziwu metamorfozę. Ze zwyczajnej, nieco rozkapryszonej nastolatki stała się odpowiedzialną i godną zaufania córką i siostrą. Przemiana nie dokonała się w ciągu jednego dnia, dziewczyna dojrzewała wraz z piętrzącymi się problemami i brakiem widoków na przyszłość. Matka Mirandy oraz jej starszy brat Matt odznaczają się dużym rozsądkiem i zapobiegliwością. Dzięki ich staraniom i ciężkiej pracy rodzina nadal funkcjonuje i stara się zachować przynajmniej pozory normalności. O młodszym bracie bohaterki – Jonnym, niewiele wiadomo. Chłopak jest raczej bezbarwną postacią, która pojawiła się w książce chyba tylko po to, żeby reszta Evansów miała się o kogo martwić. Miranda i jej bliscy w kryzysowym momencie zdają sobie sprawę, że mogą przetrwać pod warunkiem, że będą sobie pomagać i wspierać się w każdym momencie. Bardzo szlachetne założenie, ale czasami miałam wrażenie, że ich relacje układają się zbyt doskonale jak na takie przeżycia. Owszem, bohaterowie czasami się kłócą lub nie rozmawiają ze sobą przez kilka dni, ale dziwię się, że nie dochodzi do poważniejszych konfliktów, gdy brakuje jedzenia, ciepła, wody, po prostu normalności. Podobnie rzecz ma się z innymi mieszkańcami miasteczka. Każdy stara się przetrwać na własny rachunek, ale w zdumienie wprowadziły mnie spokój i ogłada ludzi, którzy teoretycznie są zdesperowani i gotowi zrobić wszystko, byle tylko przeżyć jeszcze jeden dzień.

Zgodnie z moimi przewidywaniami powieść została napisana prostym językiem, który na pewno trafi do każdego odbiorcy. W końcu to pamiętnik, prowadzony głównie po to, żeby utrwalić wydarzenia i spróbować zapanować nad emocjami, więc nie oczekiwałam rozbudowanych opisów i kwiecistych dialogów. Mimo tego, czasami można wyłowić zdanie, które wgniata w fotel i poprzez swoją prostotę przekazuje tak wiele. Na początku nie brak komizmu językowego i sytuacyjnego, który wraz z rozwojem fabuły ustępuje miejsca czarnemu humorowi, a później w ogóle zanika. Życie, które znaliśmy czytałam z dużym zainteresowaniem, zastanawiając się czy bohaterowie przeżyją, a jeżeli tak, to jak będzie wyglądała ich egzystencja w świecie tak odmiennym od tego sprzed zderzenia. Ostatnie strony trudno nazwać zakończeniem, w pewnym momencie opowieść urywa się i można jedynie snuć własne domysły o losach bohaterów. Recenzowana książka jest pierwszą częścią trylogii, mam więc nadzieję, że wydawnictwo zdecyduje się na opublikowanie kolejnych tomów. Dzieło Susan Beth Pfeffer nie obfituje w dynamiczną akcję, ale intryguje i skłania do zastanowienia się jak wyglądałoby moje życie w takich okolicznościach.

Ocena: 4,5 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa Jaguar.

   

7 lipca 2012

Wybór Marty - Lidia Witek


Wydawnictwo: Promic
Liczba stron: 593

Marta Karwowska to utalentowana inżynier, pracująca jako architekt w jednym z warszawskich biur. Ma nieco ponad trzydzieści lat, satysfakcjonujące zajęcie i przyjaciela Roberta, który nie miałby nic przeciwko zbliżeniu się do Marty nie tylko na stopie koleżeńskiej. Pewnego wyjątkowo mroźnego dnia, do jej drzwi puka dziewiętnastoletnia kuzynka Małgosia. Przerażona dziewczyna wyjawia Marcie swój sekret, stanowiący dla niej ogromnie źródło troski i jednocześnie prosi o nocleg. Wbrew zdrowemu rozsądkowi Marta postanawia pomóc Małgosi, a tym samym zdezorganizować swoje poukładane życie. Ta decyzja zdeterminuje całe życie bohaterki, przysparzając jej zarówno smutków jak i radości.

Akcja powieści w większości rozgrywa się w latach 60. i 70. XX wieku, ale tego niemal nie można odczuć w trakcie lektury. Gdyby nie pojawiły się poruszające i ciekawe retrospekcje do czasów drugiej wojny światowej, to sporo trudności nastręczyłoby mi zakotwiczenie opowieści w konkretnych realiach historycznych. Niestety autorce muszę zapisać to na minus, ponieważ zupełnie pominęła kontekst polityczny. Rozumiem, że Wybór Marty to książka obyczajowa, w której nie chodzi o szerokie rozpisywanie się o czasach PRL, ale jakiejś wzmianki oczekiwałam, zwłaszcza, że rzeczywistość wojenną udało jej się odmalować w sposób interesujący, ale nieprzysłaniający głównego wątku. Na dodatek wszyscy bohaterowie bez najmniejszych trudności wyjeżdżają gdzie chcą i kiedy chcą – na zagraniczne wakacje, do pracy w krajach zachodnich. Nie istnieją żadne problemy z wyrobieniem paszportu czy uzyskaniem zgody na opuszczenie kraju.

Książka Lidii Witek koncentruje się na życiu Marty, które całkowicie zmienia się pod wpływem jednej, spontanicznej decyzji. Od momentu podjęcia przez bohaterkę pewnych zobowiązań nic już nie jest takie, jak kiedyś. Największą zaletą tej powieści jest jej realizm, objawiający się we wszystkich wydarzeniach, które nastąpiły po tym jak Marta postanowiła pomóc kuzynce. O ile nakreślenie komunistycznych realiów niemal nie wstępuje, o tyle autorka doskonale poradziła sobie z kreacją głównej bohaterki oraz umotywowaniem wszystkiego, co ją spotyka. Na okładce pojawiła się informacja, że Wybór Marty to „powieść, która została napisana przez życie”. Właśnie tak tę historię odebrałam. Nie wiem czy Lidia Witek opisała czyjeś doświadczenia czy jedynie inspirowała się prawdziwymi wydarzeniami, ale śledząc losy Marty wielokrotnie miałam wrażenie, że to historia, która z pewnością mogła wydarzyć się w rzeczywistości. Życie bohaterów pokazane zostało z każdej strony. Przydarzają im się sukcesy zawodowe, porażki na polu osobistym lub na odwrót. Czasami problemy przytłaczają tak bardzo, że wszystko traci sens, ale innym razem w szarym i smutnym otoczeniu pojawia się odrobina nadziei, dzięki której można przetrwać najgorsze chwile. Wątek miłosny zajmuje kluczowe miejsce w powieści, ale nie jest to rozbuchane uczucie opisywane jak w romansach. Autorka z dużą dozą subtelności, powoli wprowadza bohaterów w świat miłości i przyjaźni, który ci odkrywają na nowo. Każdy chciałby mieć obok siebie bratnią duszę, na której zawsze można polegać – dobrego partnera, oddanego przyjaciela i ukochane dziecko. O takich relacjach opowiada ta książka. Bohaterowie doświadczają szczęścia i smutku, sukcesów i porażek, a czasami rozgoryczenia, że nic konkretnego w swoim życiu nie osiągnęli. Wszystko to rozgrywa się bez patetycznych dialogów i dramatycznych postanowień, bo przecież pomimo wszelkich przeciwności żyć trzeba dalej, a nigdy nie wiadomo, kiedy kapryśny los postanowi na nowo obdarować nas szczęściem i miłością.

Portrety bohaterów zasługują na bardzo wysoką notę. Postaci sprawiają wrażenie ludzi z krwi i kości, którzy poddają się zmiennym nastrojom, inaczej reagują na niespodziewane wiadomości i w odmienny sposób patrzą na świat. Marcie Karwowskiej autorka poświęciła najwięcej miejsca w swojej książce, sprawiając, że pod koniec lektury miałam wrażenie, że to kobieta, którą dobrze znam. Towarzyszyłam jej w najtrudniejszych chwilach i razem z nią świętowałam sukcesy i mimo że Marta należy do osób skrytych, i niepoddających się emocjom, to dobrze wiedziałam ile wysiłku kosztował ją wybór, którego dokonała pamiętnego zimowego dnia. Jej niezłomność charakteru wzbudziła we mnie szczery podziw. Marta potrafi przeciwstawić się wszelkim kłopotom i znieść je godnością. Dla mnie to jedna z wiarygodniejszych postaci literackich. Małgosię czytelnik poznaje jako świeżo upieczoną studentkę, która zupełnie pogubiła się w dorosłym świecie. Dziewczyna jest przeciwieństwem Marty, przez co uosabia szereg negatywnych, w moim mniemaniu, cech. Nie potrafi wziąć odpowiedzialności za własne czyny, sprzeciwić się rodzinie i pójść za głosem serca. Nieustannie się czegoś boi i postępuje wbrew sobie, co unieszczęśliwia ją na wiele lat. Szkoda, że postać Małgosi pojawia się tylko na początku i na końcu książki, chociaż jej wkład w całą fabułę jest niebagatelny. W pewnym momencie autorka jakby zapomniała o niej, całą uwagę skupiając na perypetiach Marty. Duże wrażenie wywarła na mnie również historia dzielnej ciotki Adeli, której wojna nie oszczędzała cierpień i upokorzeń. Adela była wzorem dla Marty i to w postawie „przyszywanej” krewnej widzę tę niezłomność, która ukształtowała główną bohaterkę.

Wybór Marty to powieść o zwyczajnych ludziach, dla których los nie zawsze był łaskawy. Próżno szukać w niej dynamicznego rozwoju akcji czy sensacyjnych wydarzeń. To historia, skłaniająca do namysłu jak ja zachowałabym się na miejscu bohaterów. Lidia Witek w swojej książce zawarła wiele cennych uwag, pozwalających obrać inny punkt widzenia na wiele spraw. W trakcie czytania często nasuwały mi się pytania o to, co jest wyznacznikiem szczęścia w życiu i gdzie jest granica, za którą zaczyna się odczuwać niespełnienie i rozgoryczenie. Mimo pewnych niedociągnięć powieść jest wartościową pozycją, a za największą jej zaletę uważam dokładną charakterystykę bohaterów. Dobrze też, że autorka ustrzegła się romansowej otoczki, która niewątpliwie spłyciłaby całą fabułę.

Ocena: 5 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa Promic.

4 lipca 2012

Makabryczna gra - Sebastian Fitzek


Wydawnictwo: G+J
Liczba stron: 386

O autorze po raz pierwszy usłyszałam kilka lat temu, gdy jako początkująca miłośniczka wszelkich historii z dreszczykiem i szybkim tempem akcji sięgnęłam po jego debiutancką powieść pt. Terapia. Dziś nie potrafię odtworzyć zbyt wielu szczegółów fabularnych czy wymienić nazwisk bohaterów, ale doskonale pamiętam emocje towarzyszące mi w trakcie czytania. Sebastian Fitzek zaskoczył mnie bujną wyobraźnią, mnożącymi się zwrotami akcji i psychologiczną głębią stworzonej historii. Postanowiłam sprawdzić czy rzeczywiście twórczość niemieckiego pisarza wybija się ponad inne dzieła z tego gatunku, dlatego na kolejną lekturę wybrałam Makabryczną grę.

Nic nie wskazywało na to, że ten poranek będzie znacznie różnił się od zwyczajnego początku dnia, kiedy Berlin dopiero budzi się do życia. Mieszkańcy szykują się do pracy, jedzą śniadanie, narzekają na stanie w korkach, a jak co dnia towarzyszy im program radiowej stacji 101.5. W rutynowe działanie nagle wdziera się niespodziewany i bardzo dziwny komunikat. Oto z odbiorników daje się słyszeć nieznajomy głos mężczyzny, który spokojnym tonem obwieszcza, że znajduje się w siedzibie radia, porwał zwiedzających budynek słuchaczy i co godzinę zadzwoni pod losowo wskazany numer. Jeżeli ktoś odbierze telefon wypowiadając określoną formułkę mężczyzna wypuści jedną osobę, ale jeżeli powie cokolwiek innego – zakładnik zginie.

Z opisu fabuły Makabrycznej gry można wywnioskować, że książka należy do typowych powieści akcji, w których będziemy mieć do czynienia z czarnym charakterem w postaci nieobliczalnego szaleńca oraz pozytywną postacią głównego bohatera, który dzięki swojej odwadze i inteligencji zapobiegnie rozlewowi krwi. Nie tym razem. Fitzek jest daleki od schematu, banalności i przewidywalności. To, co wydaje się w miarę proste na pierwszy rzut oka, okazuje się bardzo skomplikowane, gdy tylko zaczniemy przyglądać się całej sprawie dokładniej. W tej powieści wszystko ma podwójne, a często nawet potrójne dno. Podczas czytania nie nudziłam się nawet przez moment, ponieważ wydarzenia rozgrywają się w zawrotnym tempie. Zanim oswoiłam się z jedną niespodziewaną informacją, pojawiał się kolejny zaskakujący zwrot akcji, który uniemożliwiał mi zbudowanie jakiejkolwiek teorii. Autor potrafi utrzymać zainteresowanie czytelnika poprzez stopniowe dokładanie kolejnych elementów układanki, przeplatane wieloma fałszywymi tropami. Nie zliczę ile razy z niecierpliwością przewracałam kolejne kartki, by jak najszybciej dowiedzieć się, jaki będzie finał tej historii.

Na okładce napisano, że Makabryczna gra to „thriller psychologiczny najwyższych lotów”. Muszę zgodzić się z tym stwierdzeniem, ponieważ Fitzek zadbał o każdy detal, jeżeli chodzi o psychologizm postaci. Działania bohaterów zostały świetnie umotywowane, nic nie dzieje się przypadkiem. Sytuacja w jakiej się znaleźli należy do tych, określanych jako „bez wyjścia”. Niezależnie od ich kolejnego kroku ktoś ucierpi, coś złego się wydarzy, bo rozwiązanie idealne po prostu nie istnieje. Autor serwuje czytelnikowi emocjonalną huśtawkę. Od niedowierzania, poprzez szok aż do zrozumienia, jak skomplikowana sieć zależności łączy bohaterów i poszczególne zdarzenia. W powieści nie brak również dokładnej charakterystyki działań specjalnych niemieckich służb specjalnych oraz opisów negocjacji z porywaczem. Wszystko to sprawia, że książkę czyta się szybko, zachłannie i w nieustającym napięciu.

Bohaterowie nie dzielą się na dobrych i złych. Każda z postaci coś ukrywa, ma za sobą trudną przeszłość lub zmaga się z ogromnym cierpieniem. Główną protagonistką jest negocjatorka Ira Samin, która właściwie wycofała się z pracy, wciągnięta przez alkoholowy nałóg. Dawniej kobieta była uważana za cenioną specjalistkę, nikt nie opanował trudnej sztuki negocjacji z przestępcami, szaleńcami i zdesperowanymi ludźmi tak dobrze, jak Ira. Niestety tragedia sprzed roku załamała nie tylko jej karierę, ale także psychikę. Z jakiegoś powodu porywacz chce rozmawiać tylko z nią, więc załamana i zmęczona życiem kobieta musi podjąć wyzwanie i stawić czoło niebezpieczeństwu. Media nazywają porywacza nieprzewidywalnym szaleńcem, który bez powodu wdarł się do budynku radia i sterroryzował niewinnych słuchaczy. Moim zdaniem mężczyzna to bardzo inteligentny i zorganizowany człowiek, który znalazł się u kresu wytrzymałości psychicznej. Dużą zaletą powieści jest niejednoznaczność moralna bohaterów. Czytelnik ma szansę poznać ich z wielu stron. Najpierw widać to, co powierzchowne, czyli obłąkańca terroryzującego przypadkowych ludzi oraz negocjatorkę-alkoholiczkę. Później jednak ukazują się znacznie ciekawsze i bardziej złożone aspekty psychiki postaci oraz traumatyczne zdarzenia z ich przeszłości, mające ogromny wpływ na dalsze życie. Naprawdę trudno kogokolwiek ocenić i bez cienia wahania stwierdzić, co jest dobre, a co złe.

Makabryczna gra to bardzo dobra, ale nieidealna powieść. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że autor zwyczajnie przedobrzył. Unika schematyczności, ciągle zaskakuje czytelnika nowymi wypadkami, tworzy nieszablonowych bohaterów, ale czasami zatraca się we własnej intrydze i zbytnio ją komplikuje. Kilkadziesiąt ostatnich stron to jazda bez trzymanki. I nie byłoby w tym nic niewłaściwego, gdyby nie to, że wcześniej aż roi się od szokujących wydarzeń. Domyślam się, że Fitzek chciał utrzymać napięcie od początku aż do końca, ale naprawdę, co za dużo to niezdrowo. Zakończenie mnie zirytowało, bo dodatkowe komplikacje w pewnym momencie już nie są potrzebne. Lekki minus stawiam też za krótkie, ledwie kilkustronicowe rozdziały. Nim zdążyłam zatopić się w akcji, następował zwrot, przejście do innych postaci, a tym samym rozproszenie mojej uwagi.

Jeżeli chodzi o język i styl powieści, to wszystkie wydarzenie opisane są w krótkich, niemal żołnierskich słowach. Fitzek nie bawi się w długie opisy tylko przekazuje najważniejsze informacje w sposób zwięzły i dosłowny. Taki styl pasuje do tej książki, dynamiczna akcja bardzo dobrze współgra z mocnymi stwierdzeniami, kończącymi niemal każdy rozdział. Makabryczną grę polecam miłośnikom niekonwencjonalnych opowieści sensacyjnych, zaskakujących zwrotów wydarzeń oraz bohaterów, których trudno zrozumieć, nie mówiąc już o wydawaniu jednoznacznych opinii na ich temat. Co do mnie, to muszę przyznać, że choć książkę czytałam z ogromnym zainteresowaniem to jestem leciutko zawiedziona. Nie wiem czy ta powieść jest słabsza od Terapii czy postawiłam autorowi za wysokie wymagania na podstawie wspomnień lektury sprzed lat.

Ocena: 4,5 / 6