Coraz rzadziej spotykam się z opisami kryminałów albo powieści z wątkiem kryminalnym, które zainteresują mnie tak bardzo, że bez czekania na opinię znajomych książkoholików, bez znajomości twórczości autora po prostu kupuję książkę i czytam. Tak zdarzyło się w tym przypadku, więc miałam ogromne oczekiwania w stosunku do Morderstwa u kresu świata. W niedalekiej przyszłości ostatnim bastionem ludzkości jest niewielka grecka wyspa, na której żyje około stu dwudziestu mieszkańców. Ludzie zajmują się uprawą roślin, hodowlą zwierząt, w wolnym czasie oddają się twórczym zajęciom takim jak malowanie czy wyrabianie naczyń. Wszyscy wspólnie zasiadają do posiłków, a każdego wieczoru tańczą i śpiewają, podtrzymując łączące ich więzi. Życie na wyspie jest proste i dość trudne, ponieważ wraz z końcem świata, zniknęły też wszelkie udogodnienia, ale mieszkańcy są życzliwie do siebie nastawieni i pogodzeni z losem. W osadzie władze sprawują nestorzy, czyli trójka naukowców pracująca nad systemami bezpieczeństwa utrzymującymi trującą mgłę z dala od wyspy. Cieszą się szacunkiem i poważaniem, ponieważ wszyscy wiedzą, że to właśnie im zawdzięczają bezpieczeństwo w tym postapokaliptycznym świecie. Nagła śmierć jednej z nestorek jest szokiem dla mieszkańców, a kiedy okazuje się, że kobieta została zamordowana, a systemy bezpieczeństwa przestały działać wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. Osadnicy mają cztery dni by rozwiązać zagadkę pierwszego na wyspie morderstwa, w przeciwnym razie zginą pochłonięci przez nadciągającą mgłę.