26 stycznia 2016

Las samobójców (The Forest)


Reżyseria: Jason Zada
Scenariusz: Nick Antosca, Sarah Cornwell, Ben Ketai
Obsada: Natalie Dormer, Taylor Kinney, Yukiyoshi Ozawa
Premiera: 2016

Bardzo rzadko wybieram się do kina na filmy grozy, ponieważ oferta multipleksów zazwyczaj obfituje w niezbyt obiecujące, szablonowe produkcje i z góry wiem, że podczas seansu nawet przez chwilę nie poczuję zaniepokojenia. Jednak ostatnio zrobiłam wyjątek dla Lasu samobójców, uznając, że akcja umiejscowiona w Japonii oraz motywy charakterystyczne dla tego kręgu kulturowego, zapowiadają ciekawą i emocjonującą historię. Niestety nie wzięłam pod uwagę talentu Amerykanów do psucia wszystkiego, czego nie rozumieją, dlatego z kina wyszłam zniesmaczona poziomem filmu. Pomysł nie jest zły i naprawdę twórcy mogli wykreować stosunkowo oryginalne dzieło, przypominające o potencjale tkwiącym w azjatyckich legendach i wierzeniach, ale wyszło jak zazwyczaj, czyli słabo, nudno i sztampowo.

Opowieść koncentruje się na Sarze Price, która pewnego wieczoru dowiaduje się, że jej siostra bliźniaczka została uznana za zaginioną, a w zasadzie niemal martwą, ponieważ po raz ostatni widziano ją w cieszącym się złą sławą lesie Aokigahara – miejscu stanowiącym cel podróży dla osób pragnących popełnić samobójstwo.
Nawet ta scena nie jest straszna. Źródło
Sara nie wierzy, by jej siostra mogła odebrać sobie życie, dlatego bez namysłu wyrusza do Kraju Kwitnącej Wiśni, mając nadzieję, że zdoła odnaleźć i ocalić Jess. Na miejscu przekonuje się, że znalezienie kogoś na tak rozległym i dzikim terenie graniczy z cudem, zwłaszcza że lokalna społeczność uważa las za nawiedzany przez duchy i upiory, a tym samym niebezpieczny dla osób zbaczających z wyznaczonych ścieżek. Jednak kobiecie udaje się nawiązać znajomość z pewnym Australijczykiem, który załatwia odpowiedniego przewodnika i razem z nim angażuje się w poszukiwania Jess. Bohaterowie wkraczają w samo serce mrocznej plątaniny drzew, mając świadomość, że mogą zobaczyć i doświadczyć tego, co należy do świata zmarłych.

Nieco zdezorientowana, ale wciąż zdeterminowana Sara Price. Źródło

Moja lista zarzutów do twórców tego filmu jest długa, dlatego zanim zacznę wymieniać, co i dlaczego mi się nie podobało, napiszę kilka słów o pozytywnym aspekcie Lasu samobójców, jakim jest wątek wspomnianego Australijczyka. O ile sam aktor (Taylor Kinney) nie przypadł mi do gustu, bo denerwowała mnie jego mimika, a zwłaszcza irytujący uśmieszek przyklejony do twarzy przez większą cześć akcji, to muszę pochwalić scenarzystów za ciekawy pomysł polegający na podważeniu wiarygodności odgrywanej przez niego postaci. Przez pewien czas nie mogłam rozstrzygnąć czy mężczyzna ma dobre, czy złe zamiary. Nie rozumiałam, z jakiego powodu zdecydował się pomóc Sarze, toteż ciągle analizowałam jego zachowanie, szukając czegoś podejrzanego. Zresztą nie musiałam specjalnie wysilać się w tworzeniu teorii spiskowych, ponieważ Aiden został wykreowany na dość tajemniczego protagonistę, mogącego kierować się zarówno altruistycznymi pobudkami, jaki i własnymi, przerażającymi pragnieniami. Z tego względu z przyjemnością śledziłam dynamicznie zmieniającą się relację pomiędzy nim a młodą Amerykanką, zastanawiając się czy mężczyzna jest godzien zaufania. Podobał mi się także wątek specyficznej więzi, łączącej siostry. Nie pierwszy raz zetknęłam się z poglądem, że bliźnięta wyczuwają pewne rzeczy, dzięki czemu wiedzą o tym, co dzieje się z drugą osobą, nawet jeśli nie mają ze sobą kontaktu. W filmie ta niecodzienna relacja została podkreślona i przyznam, że wypadła intrygująco, mimo że na pierwszy plan wysuwają się przeczucia i ulotne wrażenia Sary.

Aktor mi się nie podobał, ale odgrywana przez niego postać została ciekawie pomyślana. Źródło

Ze smutkiem muszę stwierdzić, iż w kwestii zalet produkcji Jasona Zada, to już wszystko, co mam do powiedzenia. Pod innymi względami Las samobójców jest naprawdę rozczarowujący, więc od razu uprzedzam, że w dalszej części recenzji wyłącznie narzekam. Tempo rozwoju wydarzeń jest raczej powolne, co nie byłoby złe, gdyby cała ta nastrojowość prowadziła do jakiegoś szokującego punktu kulminacyjnego. Niestety tak się nie dzieje, ponieważ sceny w tytułowym, nawiedzonym lesie nie mają w sobie nic zaskakującego czy wystarczająco mocnego, by zapaść w pamięć na dłużej.
Przez chwilę miałam nadzieję, że film się rozkręci. Źródło
Widz najpierw zmuszony jest śledzić jak protagonistka wybiera się w podróż, a potem stopniowo zbliża się do celu swojej wyprawy, ale wszystko to jest nijakie i bezbarwne. W setkach horrorów widziałam jak bohaterowie przeglądają rzeczy zmarłych bądź zaginionych bliskich; jak usiłują zebrać o nich informacje, zmagając się z nieprzystępnością obcych ludzi, dlatego początek niczym mnie nie zaskoczył. Wprawdzie takie chwyty wprowadzają do opowieści i budują nastrój, ale później przydałoby się jakieś tąpnięcie, wyrywające odbiorcę z bezpiecznego poczucia, że doskonale wie, dokąd zmierza fabuła. Tutaj mocnego akcentu zabrakło, dlatego kiedy Sara wraz z Aidenem oraz miejscowym przewodnikiem wreszcie wkroczyli w gęstwinę, zdążyłam już poczuć znużenie i nabrać podejrzeń, że film będzie kiepski.

Sam las również mnie nie urzekł, ponieważ zupełnie inaczej wyobrażam sobie mroczne siedlisko duchów. Wyzierająca z każdego kąta soczysta zieleń oraz bujna, zdrowa roślinność przywodzą na myśl Park Jurajski i nijak nie kojarzą się z posępnym, makabrycznym miejscem, do którego przychodzą ludzie, pragnący skrócić swoje cierpienia. Dlatego też trudno było mi uwierzyć, iż protagoniści rzeczywiście znajdują się w niebezpieczeństwie, zwłaszcza że twórcy poskąpili znaków wskazujących na jakąś nietypową aurę terenu u podnóża góry Fudżi. Pokazanie wirujących liści czy pełzającego po drzewie ślimaka również nie przekonało mnie, by traktować Morze Drzew jako przestrzeń, gdzie zaciera się granica między tym, co realne a wyobrażone. Jakkolwiek znalazło się kilka momentów teoretycznie strasznych, kiedy umysł płata Sarze figle, nadal nie były to na tyle mocne sceny, by budzić zaniepokojenie. Na dodatek bohaterka nieustannie potyka się, przewraca lub wpada do głębokiego dołu, przez co musi zmagać się potem z ranami i obrażeniami ciała uniemożliwiającymi ucieczkę. Najwyraźniej reżyser i jego ekipa wyszli z założenia, że widzowie po raz kolejny kupią historyjkę o dorosłej kobiecie, która jest nieuważna i nieostrożna jak małe dziecko. Nie chcę mi się nawet przypominać w ilu produkcjach widziałam już podobnie niezdarne postaci.

 Można pomyśleć, że bohaterowie wybierają się na biwak. Źródło

Wiele do życzenia pozostawiają także wizerunki duchów przedstawione w tym filmie. Już na początku jedna z bohaterek wyraźnie zaznacza, że las zamieszkany jest przez yūrei, czyli typowe dla japońskiego folkloru mściwe zjawy, posiadające charakterystyczną ikonografię oraz atrybuty umożliwiające im manifestowanie swojej obecności w świecie żywych.
Niestety żadnego ducha na horyzoncie. Źródło
Szkoda tylko, że twórcy ograniczyli się do podania nazwy nadprzyrodzonych bytów, zapominając, iż yūrei nie jest odpowiednikiem ducha, jakiego znamy na Zachodzie, bowiem istota ta głęboko wiąże się z japońskimi wierzeniami. Nie mogę przeboleć faktu, że zupełnie zignorowano tak oczywistą rzecz, przez co historia została spłycona i na dobą sprawę tytułowy las mógłby znajdować się równie dobrze w jakimkolwiek zakątku Ameryki Północnej lub Europy. Pominięto cały kontekst kulturowy i to naprawdę razi, ponieważ protagonistka przyjmuje postawę stereotypowego człowieka Zachodu, który nawet nie próbuje zrozumieć obcej kultury, ignorując informacje niepasujące do jego sposobu patrzenia na świat.

Na seansie byłam jakieś dwa tygodnie temu, a nie pamiętam żadnego utworu muzycznego wykorzystanego w filmie. Można odnieść wrażenie, że ścieżka dźwiękowa znajduje się gdzieś na marginesie zainteresowania twórców, jakby zapomnieli ile napięcia można osiągnąć za pomocą odpowiedniej muzyki czy niepokojących odgłosów. Podejrzewam, że strach miały wzbudzać liczne zbliżenia na twarz zaniepokojonej Sary, ale to zdecydowanie za mało, by przerazić fankę horroru. Oczywiście od czasu do czasu coś nagle wyskakuje zza drzewa lub pojawia się tuż przed niczego nieświadomą protagonistką, ale takie chwyty uważam za prymitywne i niewymagające wysiłku ze strony twórców. Do gry aktorskiej Natalie Dormer nie mam zastrzeżeń, chociaż nie sądzę, żeby wzbiła się ponad przeciętność. Nie waham się napisać, że Las samobójców należy do kategorii kiepskich filmów grozy z maksymalnie uproszczoną oraz spłyconą historią. Zastanówcie się trzy razy zanim zdecydujecie się go obejrzeć. 

Ocena: 3 / 10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz