4 listopada 2013

Do światła - Andriej Diakow


Wydawnictwo: Insignis Media
Liczba stron: 328

Sądzę, że Uniwersum Metro 2033 jest już tak popularne, że każdy miłośnik słowa pisanego przynajmniej słyszał o powieściach, których fabuła koncentruje się na niełatwej egzystencji ludzi ocalałych z nuklearnej katastrofy. Pomysłodawcą uniwersum jest Dmitry Glukhovsky, ale w projekt włączają się również inni pisarze, więc historii osadzonych w niezwykle niegościnnym dla człowieka świecie, sukcesywnie przybywa. Czytałam dwie książki Glukhovsky’ego, obie bardzo mi się podobały i przez długi czas obawiałam się sięgać po historie stworzone przez innych autorów, wychodząc z założenia, że nikt Glukhovsky’emu nie dorówna. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła i postanowiłam przeczytać powieść Do światła Andrieja Diakowa.

Od czasu wojny Ziemia stała się miejscem niezwykle niebezpiecznym dla człowieka. Wysoki poziom promieniowania zmienił znane gatunki zwierząt oraz roślin w dziwne, zmutowane stwory, które polują na każdego, kto ośmieli się wyjść na powierzchnie. Życie w metrze jest nieporównywalnie bezpieczniejsze i spokojniejsze od tego, co dzieje się w tętniącym niegdyś energią mieście, ale nie zmienia to faktu, że uwięzieni w podziemnych tunelach ludzie, marzą o znalezieniu skrawka nieskażonego lądu. Gdy do stacji petersburskiego metra dociera informacja o tajemniczym świetle ukazującym się w okolicach Kronsztadu, grupa Stalkerów wyrusza w drogę, by dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Przewodnikiem oddziału jest doświadczony Taran, który z sobie tylko znanych powodów, wziął na pomocnika dwunastoletniego chłopca. Wśród Stalkerów znalazł się też duchowny nowej religii, przekonany o tym, że światło zwiastuje rychłe wybawienie dla mieszkańców podziemi. Czy rzeczywiście za pomocą sygnałów świetlnych ktoś próbuje się skontaktować z ocalałymi? Żeby poznać odpowiedź na to pytanie, bohaterowie będą musieli stawić czoła morderczej wędrówce przez zgliszcza cywilizacji.

Do książki Diakowa podeszłam dość nieufnie, ale już po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów, nabrałam pewności, że nie będę żałować czasu spędzonego z tą lekturą. Wprawdzie Do światła nie jest powieścią tak dopracowaną jak dzieła Glukhovsky’ego, ale i w niej znalazłam elementy, dzięki którym stałam się fanką Metra 2033. Niemal cała akcja rozgrywa się na opanowanej przez mutanty powierzchni, co uważam za bardzo trafny zabieg, ponieważ właśnie charakterystyki świata zewnętrznego brakowało mi w książkach inicjatora projektu. Opisy zdewastowanego, zawładniętego przez dziwaczne istoty miasta, przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, gdy czytałam o wielkich ptaszyskach krążących nad miastem lub o nienaturalnych rozmiarów nietoperzach czy kretach, które po prostu polowały na ludzi. Bohaterowie muszą zachowywać czujność przez cały czas, ponieważ utrata koncentracji prawie zawsze równa się stratą kogoś z załogi. Przez to, że poczucie zagrożenia ogarniało mnie na każdej stronie, nie przyszło mi go głowy, by narzekać na nudę czy monotonię. Andriej Diakow doskonale wie jak podkręcić emocje i nie pozwolić odbiorcy na obojętne prześlizgiwanie się wzrokiem po tekście.  

Oprócz tego, że kibicowałam wyprawie i przeżywałam każde spotkanie postaci z napromieniowanymi zwierzętami, to zastanawiałam się też, co czeka Stalkerów na końcu wędrówki. Rozsądek podpowiadał mi, że światło okaże się jedynie złudzeniem, ale serce kazało wierzyć, że nadzieje członków ekspedycji nie będą płonne. Oczywiście nie zdradzę, co wydarzyło się w finale, ale autorowi udało się wprowadzić element zaskoczenia, dzięki czemu powieść zyskała w moich oczach kolejny plus. Do światła to także opowieść o przywiązaniu jakie narodziło się między twardym, pozornie pozbawionym uczuć Taranem, a jego młodym kompanem, dwunastoletnim Glebem. Relacje między tymi bohaterami na początku pozbawione były jakiegokolwiek ciepła czy zrozumienia, jednak trudy wędrówki i liczne niebezpieczne przygody zbliżyły do siebie sierotę i doświadczonego Stalkera. Andriej Diakow duży nacisk położył na dynamiczny rozwój wydarzeń, ale niestety ucierpiały na tym charakterystyki bohaterów. Właściwie niewiele wiadomo o każdej z postaci. Czytelnik poznaje jedynie historię Gleba oraz kaznodziei, pozostali tworzą raczej niezbyt ciekawe tło. A szkoda, bo uważam, że dodatkowe wątki w niczym by nie zaszkodziły. Mam szczerą nadzieję, że chociaż Taran doczekał się porządnej charakterystyki w kolejnej części noszącej tytuł W mrok.

Poza tym nie ma się, do czego przyczepić. Książka została utrzymana w tej samej przerażająco-intrygującej atmosferze, co pierwsze powieści z cyklu Metro 2033. Postapokaliptyczna rzeczywistość przedstawiona w tym uniwersum jest wyjątkowo niepokojąca. Strachem napawa mnie myśl, że w jednej chwili człowiek może zniszczyć wszystko i wszystkich dokoła. Andriej Diakow nie pozostawia czytelnikom złudzeń. Ludzie potrafią przystosować się niemal do każdych, nawet najgorszych warunków, ale płacą za to bardzo wysoką cenę. Do światła zawiera kilka mocnych fragmentów, obrazujących, do czego zdolny jest nasz gatunek, gdy stawką jest przetrwanie. Pisarz posiada też zdolność budowania napięcia. W wielu momentach odczuwałam naglącą potrzebę poznania dalszych wydarzeń, ponieważ bohaterowie często znajdują się teoretycznie w sytuacji bez wyjścia i tylko od ich sprytu, odwagi oraz umiejętności fizycznych zależy czy uda im się przeżyć. Najbardziej przypadła mi do gustu scena, w której Gleb zamiast stać na czatach, postanowił zrobić sobie wycieczkę po obiekcie i wpadł w ogromne kłopoty. Na długo zapamiętam opis klaustrofobicznego pomieszczenia, do którego chłopak trafił oraz makabrycznego odkrycia, jakiego tam dokonał. Do światła to kawał dobrej historii, w której najważniejszymi elementami są dynamiczna akcja i dokładnie przedstawiony świat. Książka Diakowa nie zawiera wyszukanego stylu czy rozbudowanych wątków psychologicznych, ale sprawdza się jako zajmująca uwagę oraz wzbudzająca silne emocje rozrywkowa powieść.

Ocena: 4,5 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Book-Trotter

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz