30 grudnia 2012

Panna młoda w śniegu - Jan Seghers


Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 420

Pół roku temu przeczytałam powieść otwierającą serię kryminałów, których głównym bohaterem jest komisarz Robert Marthaler. Nie zachwyciła mnie niestety, oceniłam ją jako średnią, ale nie porzuciłam zamiaru poznawania twórczości Jana Seghersa, ponieważ zaintrygował mnie opis fabuły kolejnej książki z cyklu. Przyznam też, że cierpię na małą obsesję na punkcie wszelkich kontynuacji, więc o ile jakieś dzieło nie zniechęci mnie zupełnie, to mam ochotę poznać dalsze losy bohaterów lub razem z nimi rzucić się w kolejny wir wydarzeń. W recenzji Zbyt pięknej dziewczyny zwróciłam uwagę na bardzo widoczną inspirację kryminałami skandynawskimi i uderzające podobieństwo Marthalera do Wallandera. Miałam nadzieję, że w kolejnych dziełach Seghers nieco się usamodzielni i przestanie imitować styl kolegów po fachu. Wydaje mi się, że jeszcze nie do końca to się udało, ale wszystko zmierza ku dobremu, bo druga powieść zawiera bardziej dynamiczną akcję, ciekawszą fabułę i jest lepiej napisana niż pierwsza.

Gabriele Hasler czuła, że coś jest nie w porządku. Od kilku godzin była zdenerwowana i zaniepokojona, choć nie miała ku temu wyraźnych powodów. Wychodząc z gabinetu dokładnie zamknęła drzwi, sprawdziła czy nic podejrzanego nie dzieje się w okolicy, a do domu pojechała taksówką, żeby w miarę szybko i bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Niestety na nic zdały się te zabiegi, bo rano znaleziono ją martwą na podwórku za domem. Morderca postarał się, żeby zbrodnia wzbudziła niedowierzanie nawet wśród policjantów z długim stażem. Nagie, ułożone w poniżającej pozie i ze śladami tortur zwłoki szybko stają się sensacją na skale kraju. Ekipa komisarza Marthalera stoi przed bardzo trudnym zadaniem. Sprawa brutalnego zabójstwa dentystyki jest niezwykła nawet jak na frankfurckie statystyki kryminalne. Brak świadków, śladów i wyraźnego motywu dodatkowo komplikuje dochodzenie. A kiedy pojawia się kolejna ofiara policjanci zdają sobie sprawę, że mają do czynienia z szaleńcem, który gotów jest na wszystko, by zaspokoić swoje perwersyjne pragnienia.

Książka Seghersa nie dostarcza mocnych wrażeń, nie wywołuje przerażenia, ani nie sprawia, że po skończonej lekturze nie można przestać myśleć o opisanych wydarzeniach. Mimo tego nie żałuję, że przeczytałam Pannę młodą w śniegu, bo to ciekawa historia, nadająca się w sam raz na leniwe wieczory, gdy chcemy zapomnieć o własnych kłopotach i zrelaksować się przy kryminalnym czytadle. Autor zbudował fabułę na jednym z częściej wykorzystywanych motywów, jakim jest stopniowe odsłanianie przeszłości ofiar. Z pozoru w ich życiu nie działo się nic niezwykłego i zwracającego uwagę, ale po wnikliwym przyjrzeniu się ich nawykom, dochodom, przyjaciołom i współpracowników na jaw wychodzą intrygujące fakty, rzucające nowe światło na całą sprawę i pozwalające zawęzić krąg podejrzanych. Stateczni, spokojni, mili ludzie często prowadzą drugie życie, w którym robią rzeczy na ogół potępiane i uważane za niemoralne. Pisarzowi udało się wprowadzić element zaskoczenia, gdy powoli odkrywał wszystkie karty i ujawniał, co łączyło ofiary, sprawiając, że to właśnie nimi zainteresował się frankfurcki zwyrodnialec.

Niestety niespodzianki zabrakło w osobie mordercy. Seghers zostawia tyle wskazówek i oczywistych podpowiedzi, że co najmniej od połowy powieści wiadomo, kto zabił. Co prawda stara się zmylić trop, ale ten wybieg raczej nie zdaje egzaminu, bo jak powszechnie wiadomo osoba, na którą policjanci najpierw kierują podejrzenia zazwyczaj jest niewinna. Nie można za to narzekać na brak dynamizmu, zwłaszcza na ostatnich kilkudziesięciu stronach. Policjanci nie czekają z założonymi rękoma aż morderca popełni błąd i wszystko samo się wyjaśni, ale ostro biorą się do pracy. Poza tym są dobrze zorganizowani i dogadują się między sobą, nawet, jeśli łączą ich skomplikowane i niejasne związki. Prawdziwym tytanem pracy jest Robert Marthaler, który nie potrafi zapomnieć o prowadzonej sprawie nawet na chwilę. Niezależnie od tego, co aktualnie robi i gdzie przebywa, myślami zawsze jest w pracy, gdy ma do rozwiązania trudną zagadkę. W pierwszej części Marthaler był tak zgorzkniałym i zniechęconym do wszelkich instytucji bohaterem, że wielokrotnie dziwiłam się, że nikt jeszcze nie pozbawił go stanowiska. Niezadowolony, działający w pojedynkę i niezbyt towarzyski komisarz przeszedł lekką metamorfozę w tej powieści. Zaczął o siebie dbać, stał się bardziej sympatyczny i przystępny nie tylko dla innych bohaterów, ale również dla czytelnika. Nadal uważam, że Marthaler jest stylizowany na Wallandera, ale powoli krystalizują się w nim indywidualne cechy i istnieje szansa, że będę pamiętać o tej postaci nie tylko ze względu na podobieństwa do Mankellowskiego detektywa.

Inni policjanci nie odgrywają znaczącej roli. Współpracownicy Marthalera są, bo są. Przynoszą jedzenie, przychodzą na odprawy, niby również skupiają się na dochodzeniu, ale zupełnie umknęło mi, kto pierwszy wpadł na pomysł przeprowadzenia tajnej operacji itd. Znacznie ciekawsi są bohaterowie, którzy przypadkowo uwikłali się w całą sprawę. To oni nadają tej historii autentyzmu i rozmachu, ich kreacje są wiarygodne i dopracowane. Wątek miłosny nadal mnie zadziwia. Wprawdzie w drugiej części między Marthalerem a Terezą zaczyna wreszcie dziać się coś określonego, ale i tak zdumiewa mnie ta znajomość. Rzekome uczucie łączące tych dwoje nie miało kiedy się narodzić, bo albo on jest wiecznie zajęty, albo ona obrażona z powodu jego niezdecydowania. Niemniej wszystko wskazuje na to, że znowu coś między nimi zaiskrzyło i ani chybi w kolejnej powieści autor raczy czytelników dalszymi perypetiami tej pary. Panna młoda w śniegu nie jest wybitnym kryminałem, ale czyta się tę powieść z przyjemnością, pomimo pewnych niejasności i niedoróbek. Na ten moment Jan Seghers jawi mi się jako literacki rzemieślnik. Pisze całkiem nieźle, ale brakuje mu tego czegoś, co sprawia, że od powieści innych autorów nie można się oderwać.

Ocena: 4 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Book-Trotter