Nabrałam ochoty na lekturę, wiedząc o tej książce bardzo niewiele i cieszę się, że nie zapoznałam się z opisem wydawcy, bo na okładce wszystko zostało wyłożone, więc w praktyce streszczono ¾ powieści. Wystarczy wiedzieć, że historia rozpoczyna się na lotnisku, kiedy mężczyzna spotyka swojego kolegę ze studiów. Wydaje mu się, że po przywitaniu i wymianie zdawkowych uprzejmości każdy rozejdzie się w swoją stronę, ale okazuje się, że odnoszący sukcesy zawodowe Jeff Cook ma ochotę nadrobić stracone lata. Zaprasza bohatera na drinka, zamieniając kilkugodzinne oczekiwanie na opóźniony samolot w spotkanie pełne zwierzeń z przeszłości. Jeff opowiada o tym jak tuż po studiach uratował życie pewnemu człowiekowi, wyciągając go nieprzytomnego z wody. To wydarzenie odmieniło również jego życie, ponieważ Jeff nabrał czegoś na kształt obsesji na punkcie ocalałego. Szukał z nim kontaktu, obserwował go, chcąc koniecznie dowiedzieć się jaką osobą jest uratowany przez niego mężczyzna. Z czasem ich relacja zaczęła być nieco mroczna, a Jeff zaczął kwestionować swój heroiczny czyn, zastanawiając się czy nie byłoby lepiej, gdyby pozwolił tamtemu umrzeć.
Usta-usta to książka z rodzaju tych, o których nie ma za wiele do powiedzenia. Spodziewałam się mrocznej, pełnej napięcia historii, a dostałam raczej obyczajową opowieść z pewnym twistem pod sam jej koniec. Nie jestem ani oczarowana, ani jakoś specjalnie wymęczona lekturą, więc oceniam ją jako typowego średniaka. Można przeczytać, ale można też zrezygnować na rzecz innego tytułu. Początek powieści jest intrygujący i konkretny. Podobało mi się zawiązanie akcji – dwóch facetów spotyka się na lotnisku po latach i jeden z nich decyduje się zdjąć ciężar ze swoich barków, niejako przerzucić tajemnicę na kogoś innego, wiedząc, że pewnie kolejny raz już się nie zobaczą. Lotniskowa poczekalnia zdaje się idealna do tego celu, ponieważ to taka przestrzeń pomiędzy. Czekając na swój samolot można udawać kogoś innego albo przeżyć coś na kształt oczyszczenia kiedy, tak jak Jeff, znajdziemy słuchacza, a potem jakby nigdy nic udamy się w podróż, dosłownie zostawiając problemy daleko za sobą.
Postawa Jeffa intrygowała mnie do pewnego momentu, ponieważ zastanawiałam się o co mu naprawdę chodzi i dlaczego tak go interesuje ten facet. Zachował się po bohatersku, uratował człowiekowi życie, a jednak traktował to wydarzenie w jakiś dziwny sposób. Później niestety moje zaciekawienie znacząco się zmniejszyło, bo historia obrała dość przewidywalny kierunek. Na dodatek pojawił się wątek związany ze światem sztuki, a nie przepadam za tematyką wystaw, rywalizacji pomiędzy artystami czy też opisami kolekcjonowania obrazów i rozważań czy dane dzieło ma coś w sobie, czy po prostu wypada je mieć, bo wszyscy „znawcy” tak mówią. Główną refleksją przebijającą z powieści jest namysł nad kolejami losu i decyzjami, które podejmujemy. Czy zachowujemy się w określony sposób, bo „tak trzeba”, czy bezinteresownie komuś pomagamy? A może mniej lub bardziej świadomie kalkulujemy i postępujemy tak, by pozornie altruistyczny odruch zamienić w korzyść dla siebie?
Bohater, któremu Jeff wszystko opowiada jest absolutnie drugoplanowy. Nie wiadomo o nim nic ponad to, że jego kariera pisarska stoi w miejscu. Trochę szkoda, chociaż rozumiem, że taki był zamysł autora. Całość można przeczytać w jeden wieczór, do czego zachęca też płynny, wciągający styl w jakim pisze Antoine Wilson. Usta-usta to nie jest książka, która rzuca na kolana, ale jeśli poczuliście się zaintrygowani to może warto sięgnąć.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz