19 lipca 2025

Snowglobe - Soyoung Park

 

Wydawnictwo: StoryLight
Liczba stron: 400
 Pierwsze wydanie: 2020
Polska premiera: 2025

W pierwszą falę wakacyjnego upału sięgnęłam przewrotnie po powieść, której akcja rozgrywa się w świecie skutym lodem. Na zewnątrz temperatura często wynosi -45 stopni Celsjusza albo i więcej, więc ludzie żyją w niewielkich osadach skupionych wokół elektrowni. Miejsca te nie przypominają jednak znanych nam obiektów wytwarzających energię, ponieważ dosłownie są zasilane siłą mięśni. Prawie każdy, kto ukończy szkołę dostaje przydział do pracy w elektrowni, co oznacza, że spędza kilkanaście godzin w kołowrotku idąc lub biegnąc, by mieszkańcy osady z drugiej zmiany nie zamarzli w swoich domach. Chobahm pracuje od 10 miesięcy i marzy o tym, by jej los się odmienił. Jest to możliwe tylko w jeden sposób – musi dostać się do szkoły filmowej i zamieszkać w Śnieżnej Kopule, czyli luksusowym, sztucznie stworzonym mieście, w którym zawsze jest ciepło i przyjemnie. Kiedy pewnego dnia do dziewczyny zgłasza się słynna reżyserka z propozycją, by ta zastąpiła zmarłą nagle gwiazdę, bohaterka nie może uwierzyć we własne szczęście. Jest łudząco podobna do Goh Haeri, od lat ogląda każdy odcinek programu z jej udziałem i jest przekonana, że będzie potrafiła odgrywać rolę sobowtórki. Chobahm zamieszkuje w Śnieżnej Kopule, ale wkrótce przekonuje się, że to wcale nie jest idylliczna enklawa, w której nic złego nie może się wydarzyć.

Utwierdziłam się w przekonaniu, że powieści młodzieżowe nie są już dla mnie, ponieważ wszystko w tej książce jest za płytkie, za miałkie, zbyt mało rozbudowane, by cała historia mogła mnie zainteresować. Czytając Snowglobe czułam się jak w trakcie lektury Kosiarzy Shustermana, czyli znudzona, zniecierpliwiona i zdenerwowana, że sięgnęłam po książkę, która ewidentnie jest przeznaczona dla mało wymagającego odbiorcy. Skoro jednak to zrobiłam, postanowiłam doczytać do końca, a łatwo nie było! Zacznę może od rozbrojenia haseł marketingowych obiecujących, że Soyoung Park napisała powieść dla fanów Igrzysk śmierci oraz Squid Game. Otóż nie, ta historia miała potencjał, by stać się emocjonującą opowieścią o mrocznym świecie przyszłości lub krytyką idiotycznych programów telewizyjnych oraz potrzeby nieustannego śledzenia i dokumentowania każdego kroku z życia celebrytów, jednak autorka po prostu nie udźwignęła tematu. Początek jest jeszcze całkiem obiecujący pod warunkiem, że przymknie się oko na spore uproszczenia takie jak brak wyjaśnienia jakim cudem zmiany klimatyczne doprowadziły do zlodowacenia całego globu albo jak to możliwe, by osady utrzymywały się przy życiu dzięki temu, że pracownicy elektrowni zachowują się niczym chomiki w klatce.

Niestety z czasem intryga robi się coraz mniej emocjonująca i zwyczajnie nudna. Od momentu kiedy główna bohaterka przybywa do Śnieżnej Kopuły napięcie tylko spada, a końcowe rozdziały zdają się zupełnie nie mieć sensu. Jakby jedna część powieść nie wynikała z drugiej. Początkowo wydaje się, że Chobahm trafiła do niebezpiecznego miejsca, a jej pozycja jest uzależniona od kaprysów reżyserki, która udowodniła, że potrafi bez mrugnięcia okiem skazać człowieka na śmierć. Jednak w toku opowieści w ogóle nie czuć, by dziewczyna była w jakimś zagrożeniu, co przełożyło się na mój brak zainteresowania jej losami. Brakuje stawki, jakiegoś dylematu do rozstrzygnięcia, rozterek moralnych protagonistki. Zamiast tego mamy opisy życia w tym cudownym mieście, które opierają się na podkreślaniu, że jest słonecznie i ciepło, a mieszkańcy to aktorzy biorący udział w różnych programach typu reality show, dlatego wszędzie są kamery. Bohaterka zauważa, że prywatność nie istnieje, relacje między ludźmi są sztucznie kreowane przez reżyserów, rozwarstwienie w społeczeństwie jest ogromne, ale nic z tego nie wynika dla fabuły. Odniosłam też wrażenie, że pisarka nie mogła zdecydować się czy chce stworzyć dystopię, romans dla nastolatków czy komedię, więc pomieszała te konwencje gatunkowe i odpowiadające im wątki, ale nic dobrego z tego nie wyniknęło.

Snowglobe zostało przetłumaczone na polski z języka angielskiego, a nie koreańskiego, więc być może w warstwie językowej zagubiły się jakieś niuanse sprawiające, że inaczej spojrzałabym na tę książkę. Brakowało mi na przykład wyjaśnienia, dlaczego główna bohaterka ma dylemat czy do starszej od siebie kobiety zwracać się „starsza siostro” czy „ciociu”. Być może założono, że wszyscy czytelnicy są już obeznani z koreańską kulturą na tyle, żeby wiedzieć o rozbudowanej honoryfikacji i specyficznych zwrotach grzecznościowych, ale jeśli tak nie jest to te fragmenty musiały się komuś wydać dziwne i niepasujące. Dla mnie powieść okazała się wielkim rozczarowaniem, mimo że liczyłam się z tym, że młodzieżówka może wymagać przymknięcia oka na kilka elementów. Anglojęzyczna wersja drugiego tomu ukazała się w tym roku w maju, ale nie czekam aż książka trafi na polski rynek, bo kończę przygodę z tą historią po jednym tomie.

 Ocena: 2 / 6
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz