Akcja powieści rozgrywa się w połowie XVII wieku w tak zwanej Nowej Francji, czyli terenach dzisiejszej Kanady rozciągających się od ujścia Rzeki św. Wawrzyńca do obszaru Wielkich Jezior. Główną bohaterką jest Indianka z plemienia Algonkinów, która staje przed koniecznością poślubienia białego kolonizatora. Marie z narastającą niechęcią obserwuje jak Francuzi nie tylko zagrabiają nieswoją ziemię, polują na zwierzęta doprowadzając do znaczącego zmniejszenia ich populacji, ale także narzucają swoją wiarę rdzennej ludności. Plemię jest małe, często napadane przez Irokezów, więc wódz podejmuje decyzje, że małżeństwa z kolonizatorami zapewnią jego ludowi bezpieczeństwo, a w dalszej perspektywie przetrwanie. Marie wychodzi za mąż za Pierre’a i zostaje zmuszona do całkowitej zmiany stylu życia. Zamieszkuje w drewnianym domu z dala od swojej wioski, szybko zachodzi w ciążę, a wkrótce dowiaduje się, że nad jej dzieckiem wisi straszna przepowiednia, wieszcząca mu krótkie i pełne cierpienia życie. Kobieta nie traci jednak nadziei, starając się pielęgnować swoje tradycje i w miarę możliwości nie ulegać wpływom jezuitów.
Córki Klanu Jeleni to dość nierówna powieść. Wątek rozprzestrzenienia się kolonizatorów na indiańskich ziemiach, zmuszania do przyjęcia wiary katolickiej oraz patrzenia z góry na przedstawicieli Pierwszych Narodów jest poruszający. Myślę, że wszyscy czytelnicy mniej więcej wiedzą jakich zachowań można się spodziewać ze strony kolonizatorów, ale pomimo tego, że nierówne, okrutne traktowanie nie było dla mnie zaskoczeniem, z przykrością czytałam o tym czego doświadczała Marie oraz inne przedstawicielki klanu. Sympatyzowałam z główną bohaterką, która ma twardy charakter i jasno określone wartości, ale niestety jest indiańską kobietą, co oznacza, że praktycznie nie ma żadnych praw i musi się bezwzględnie podporządkować woli wodza, a potem męża i księdza. W połowie XVII stulecia Kościół ma ogromne wpływy w koloniach, księża dosłownie panoszą się w domach swoich parafian, dyrygując kiedy ma odbyć się chrzest dzieci lub dorosłych, którzy jeszcze nie przyjęli jedynej słusznej wiary, a także bezceremonialnie sprawdzając czy wszyscy są wystarczająco bogobojni. Trudno czytać te fragmenty ze spokojem, ponieważ „nawracanie” na katolicyzm to nic innego jak podbijanie, podporządkowywanie i niszczenie lokalnych tradycji oraz wierzeń.
Dobrze czytało mi się również fragmenty, w których autorka opisuje stany emocjonalne bohaterów oraz ich podejście do natury. Algonkinowie szanują zwierzęta oraz roślinność. Wierzą, że kiedy mają udane polowanie i wracają z pożywieniem do wioski to dlatego, że zwierzę zgodziło się poświęcić, więc należy mu podziękować i złożyć ofiarę. Natomiast kolonizatorzy polują dla zysków, byle sprzedać więcej mięsa i więcej skór. Wycinają lasy po to, żeby powiększać swoje wpływy i sprowadzić więcej białych ludzi w te okolice. To jest fundamentalna różnica w mentalności, objawiająca się również tym, że Indianie szukają w naturze również pocieszenia i ukojenia w trudnych chwilach, podczas gdy Francuzi traktują ją głównie użytkowo. Niestety pod względem literackim powieść nie jest tak dobra. Danielle Daniel napisała fikcyjną historię inspirowaną losami swoich przodków, ale mam wrażenie, że nie wykorzystała potencjału tej opowieści. Zabrakło mi szerszego spojrzenia na sytuację bohaterów oraz dokładniejszej charakterystyki sposobu życia zarówno Algonkinów, jak i francuskich osadników w tamtych czasach. Autorka pobieżnie relacjonuje pewne wydarzenia, jakby unikając trudnych narracyjnie momentów, przez co całość nie robi takiego wrażenia jak powinna.
Wyraźnie widać również podział na dobrych i złych bohaterów. Indianie zostali sportretowani jako szlachetni, żyjący w zgodzie z naturą, szanujący prawo do odmienności, natomiast Francuzi jako zachłanni, niemoralni hipokryci. Generalnie nie mam problemu z tym podziałem, ponieważ wiadomo, że to kolonizatorzy znaleźli się tam gdzie nie powinni, więc nie są pozytywnymi postaciami. Natomiast to wyraźnie nie pasuje do późniejszego rozwoju wydarzeń, gdy jeden z osadników przechodzi przemianę. Z ortodoksyjnego, bardzo pobożnego katolika, robiącego wszystko, by wybudować niedaleko domu kościół i sprowadzić księdza, zmienia się w osobę świadomą tego, że duchowni nie akceptują zachowań, które dla jego żony i dzieci są naturalne. Zaczyna więc bronić swojej rodziny, sprzeciwiając się zasadom wpajanym mu od dzieciństwa. Cała ta sytuacja jest w moim odczuciu zdecydowanie zbyt współczesna. Autorka ma zresztą kilka takich momentów, w których wkłada w usta protagonistom argumenty i spostrzeżenia współczesnego człowieka, a nie osoby żyjącej w połowie XVII wieku. Miałam wrażenie, że dotyczy to zwłaszcza wątku LGBT, który w mojej opinii nie został przedstawiony wiarygodnie. Podsumowując, Córki Klanu Jeleni to ciekawa, warta poznania książka, która jednak mogłaby być dużo lepsza, gdyby autorka miała bardziej rozwinięty warsztat literacki i głębiej wczuła się w mentalność oraz sposób patrzenia na świat ludzi sprzed wieków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz