Mam słabość do kryminałów rozgrywających się w małym miasteczku. Lubię czytać o relacjach łączących członków niewielkich społeczności, w których na pozór wszystko jest w porządku, ale jak ktoś zajrzy pod powierzchnię, zobaczy ile tajemnic, wzajemnych pretensji oraz nieprzyjemnych wydarzeń kryje się w przeszłości. Wystarczy jedna iskra, by dawne urazy znów odżyły, a wraz z nimi doszło do podziałów, kłótni, a nawet zbrodni. W przypadku tytułowego miasteczka Twin Falls taką iskrą jest podcast nagrywany przez ambitną Trinity Scott. Kobieta prowadzi swoje własne śledztwo w sprawie morderstwa nastolatki, do którego doszło 24 lata wcześniej. Jesienią 1997 roku zmasakrowane ciało Leeny Rai zostało wyłowione z rzeki. Obrażenia wskazywały na to, że oprawca wykorzystał swoją ofiarę seksualnie, a następnie brutalnie ją pobił, więc ostatnie chwile życia Leeny były pełne cierpienia. Do zbrodni przyznał się Clayton Jay Pelley – lubiany i podziwiany przez większość uczniów nauczyciel pracujący w lokalnym liceum. Mężczyzna odsiaduje wyrok w więzieniu, więc zdaje się, że sprawa została rozwiązana i zamknięta. Jednak Trinity dociera do Pelleya, który w kolejnych odcinkach podcastu ujawnia szokujące fakty na temat wydarzeń sprzed lat. Na mieszkańców Twin Falls znów pada blady strach. Ludzie przypominają sobie tragiczną śmierć Leeny i jak się okazuje wielu z nich ma nieczyste sumienie i powody, by jak najszybciej wyciszyć ten temat.
Ostatnio główne narzekam na powieści kryminalne, więc cieszę się, że tym razem byłam zadowolona z lektury i mogę ją polecać wszystkim amatorom gatunku. Loreth Anne White napisała książkę, która teoretycznie nie jest odkrywcza, bo przecież motyw zbrodni w małym miasteczku został już wyeksploatowany na wszelkie możliwe sposoby, ale w praktyce zapewnia dawkę emocji oraz sprawia, że trudno się od historii oderwać. Autorka zdecydowała się na narrację prowadzoną naprzemiennie z perspektywy dwóch bohaterek. Pierwszą jest oczywiście wspomniana już podcasterka Trinity Scott, a drugą była policjantka Rachel Walczak, która prowadziła sprawę zabójstwa nastolatki. Rachel odeszła z policji tuż po zamknięciu śledztwa, mimo że morderca został ujęty, przyznał się do swoich czynów i wylądował w więzieniu na długie lata. Śmierć Leeny i wszystko, co nastąpiło później, odcisnęło ogromny ślad na życiu Rachel, dlatego kobieta jest wrogo nastawiona do Trinity, która po latach wraca do tamtej sprawy. Autorka zdecydowała się też na dwa plany czasowe, które dobrze się uzupełniają. Zazwyczaj zastosowanie takiego zabiegu sprawia, że jeden wątek jest dla mnie wyraźnie bardziej interesujący niż inne, ale nie tym razem.
Z dużym zaciekawieniem śledziłam zarówno rozdziały opowiadające o śledztwie w sprawie zabójstwa Leeny, jak i te odnoszące się do teraźniejszości, kiedy zbrodnia znów staje się głównym tematem rozmów w Twin Falls. Pisarka zgrabnie połączyła oba wątki, udało jej się także utrzymać napięcie oraz tak dawkować informacje, by czytelnik mógł snuć własne hipotezy. Pojawia się kilka znaczących zwrotów akcji. Może nie wszystkie okazały się bardzo zaskakujące, ale w ogólnym rozrachunku cały czas miałam wrażenie, że coś z tej zagadki mi umyka; że nawet jeśli pewnych rzeczy się domyśliłam to nie mam wciąż całego obrazu sytuacji. Lubię kryminały zbudowane w ten sposób i doceniam pisarzy, którzy potrafią tak opowiedzieć historię, by utrzymać uwagę czytelnika, ale nie zdradzić zbyt wiele. Dodatkowo przypadł mi do gustu sposób pisania Loreth Anne White, ponieważ zostałam wciągnięta w tę opowieść od pierwszego rozdziału. Bez trudu wyobraziłam sobie opisane miejsca, surową kanadyjską pogodę, majestatyczne góry, bohaterów zachowujących się w konkretny sposób.
W książce przewija się sporo postaci, ale autorce udało się nie dopuścić do chaosu. Większość bohaterów obserwujemy zarówno jako nastolatków w czasie, gdy trwają przesłuchania w sprawie śmierci Leeny, jak i dorosłych, którzy ponad dwadzieścia lat później mają już swoje rodziny, dzieci, ułożone życie. Nie wszyscy oczywiście zostali wyposażeni w rozbudowane charakterystyki, jednak nie uważam tego za wadę, bo wyraźnie wyczuwalna jest atmosfera tajemnicy. Można odnieść wrażenie, że każdy coś ukrywa. Nastolatki nie rozmawiają z rodzicami o trudnych wydarzeniach, małżonkowie skrzętnie ukrywają przed sobą sekrety, przyjaciele są nimi tylko z nazwy. Ktoś coś zobaczy, ktoś sobie dopowie, ktoś inny skojarzy jakieś zachowanie i plotka gotowa. Rozplątanie tego i dotarcie do sedna sprawy, czyli wyjaśnienie, co stało się z Leeną Rai, nie jest proste. Podobało mi się także odmalowanie realiów życia w takiej małej społeczności. Tylko teoretycznie wszyscy wszystko wiedzą i wszystkich znają. W praktyce okazuje się, że sporo osób ze sobą nie rozmawia i nie łączy ich nic poza mieszkaniem w tym samym miejscu. Wydaje mi się to dużo bardziej wiarygodne niż opowieści o małych miasteczkach, w których bohaterowie wiecznie na siebie wpadają, udzielają się w jakichś lokalnych organizacjach i żyją wyłącznie tym, co dzieje się w ich okolicy.
Oczywiście Miasteczko Twin Falls nie jest powieścią bez wad, chociaż mankamenty są raczej drobne i nie zaburzają przyjemności z lektury. Pierwsza uwaga dotyczy faktu, że najważniejsze postaci po latach wciąż mieszkają w tym samym miejscu. Nikt się nie wyprowadził, nie wyjechał, a na dodatek niektórzy połączyli się w pary i założyli razem rodziny. Rozumiem, że taki układ był autorce potrzebny, żeby stworzyć cała tę atmosferę sekretów i wzajemnych pretensji, ale tak na zdrowy rozsądek to jednak mało prawdopodobne, że tyle osób nie zmieniło miejsca zamieszkania, zwłaszcza jeśli mają coś na sumieniu i chcieliby zapomnieć o morderstwie Leeny. Drugie zastrzeżenie odnoszę natomiast do samego zakończenia, które jest zdecydowanie zbyt sielankowe i naiwne jak na to, co wydarzyło się wcześniej. White zaserwowała swoim bohaterom potężny szok, przewróciła ich życie do góry nogami, podważając to, co wiedzieli o swojej rodzinie oraz przyjaciołach, a na końcu zdaje się, że wszyscy szybko pozbyli się traum, wyleczyli rany i następnie będą żyć długo i szczęśliwie. Z jednej strony nie mam nic przeciwko, ale z drugiej takie rozwiązanie nie pasuje do mrocznej, posępnej powieści opowiadającej o tym, co w ludziach najgorsze.
Będę miała na uwadze twórczość Loreth Anne White, ponieważ jestem przyjemnie zaskoczona faktem, że nadal można trafić na przyzwoity, logicznie pomyślany kryminał.
Ja tam lubię sielankowe czy wręcz cukierkowe zakończenia :D A kiedy wspomniałaś o tym, że po latach tylu ludzi mieszka w tym samym miejscu, od razu pomyślałam o mojej wsi - i kilku sąsiednich. Znajomi z podstawówki zostali praktycznie na miejscu, co najwyżej przenieśli się wioskę czy dwie dalej. Wiadomo, nie wszyscy, ale naprawdę sporo. Może to dziwne, może właśnie nie, nie mam pojęcia. Ale tak mi się skojarzyło :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie w polskim kontekście to jednak nie jest takie dziwne, bo wiele osób zostaje na miejscu i całe życie mieszkają w rodzinnych stronach, ale jakoś mam zakodowane, że mieszkańcy Ameryki Północnej to co chwilę się przeprowadzają :) Mnie też chodzi o to, że autorka buduje taką otoczkę, że to miasto jest surowe, niegościnne, życie tutaj ciężkie i jeszcze naznaczona traumatycznymi wspomnieniami, a wszyscy bohaterowie i tak tam siedzą. Ale nie czepiam się tego jakoś bardzo, bo nie byłoby historii, gdyby się porozjeżdżali :)
Usuń