W powieści mamy do czynienia z trzema głównymi wątkami. Pierwszy koncentruje się na studentce, która wraz z kilkoma innymi osobami uczestniczy w wypadku autokarowym. Hannah jako jedna z nielicznych nie ma poważnych obrażeń, ale zdaje sobie sprawę z tego, że ocalali znaleźli się w trudnym położeniu. Padający nieustannie śnieg uniemożliwia akcję ratunkową, a fakt, że wypadek miał miejsce na górskim odludziu dodatkowo komplikuje trudną sytuację. Drugi wątek dotyczy kilku osób uwięzionych w wagonie kolejki linowej. Meg budzi się jako pierwsza i z przerażeniem zauważa, że nie pamięta jak znalazła się w środku. Wygląda na to, że ktoś odurzył pasażerów, przebrał w jednakowe kombinezony i skierował w drogę do tajemniczego ośrodka nazywanego Azylem. Panujące w środku zimno i głód nie pomagają w podejmowaniu racjonalnych decyzji. Trzeci wątek natomiast skupia się na osobach przebywających w starym ośrodku narciarskim. Carter odkrywa, że generatory działają coraz słabiej, a intensywna zamieć śnieżna odetnie mieszkańców od świata. Napięta atmosfera sprzyja konfliktom w grupie, które wkrótce przeradzają się w akty przemocy.
Wszystkie te wątki łączą się ze sobą, ale nie mogę zdradzić za dużo, ponieważ konstrukcja powieści bazuje na tym, że czytelnik posiada bardzo mało informacji i dopiero stopniowo układa wszystkie elementy historii w jedną całość. Mam zastrzeżenia do sposobu w jaki autorka poprowadziła intrygę, ponieważ przez długi czas wszyscy bohaterowie po prostu tkwią w miejscu, prowadząc jałowe dyskusje i tak naprawdę historia jest dużo prostsza niż się to wydaje na pierwszy rzut oka. Początkowo rozdziały są intrygujące, ale później przychodzi chaos wywołany natłokiem postaci oraz znużenie spowodowane brakiem konkretnej akcji. C.J. Tudor zarzuca czytelnika mnóstwem imion postaci oraz zdawkowymi opisami ich wyglądu i na tym koniec. Nawet główni bohaterowie są scharakteryzowani zbyt pobieżnie jak na mój gust, przez co szybko przestało mi zależeć na ich losach, nie mówiąc już o towarzyszących im osobach, które również przeżyły wypadek, znalazły się w wagonie kolejki czy w ośrodku narciarskim.
Nie ukrywam rozczarowania Debitem, chociaż być może tym razem problem tkwi w tym, że nie zaangażowałam się w opowieść, nie przejęłam się nią tak jak powinnam, żeby odczuwać napięcie i razem z bohaterami martwić się o przetrwanie. Teoretycznie jest wszystko, co lubię, czyli motyw odcięcia niewielkiej grupy bohaterów od świata, narastające między nimi konflikty, a także niepewność czy wszyscy są tymi, za których się podają. W praktyce jednak jakoś mi się to nie złożyło w angażującą historię. Czułam niedosyt spowodowany nie tylko pobieżną charakterystyką protagonistów, ale także brakiem rozwinięcia pewnych wątków. Nad bohaterami wisi bowiem widmo śmiercionośnego wirusa, który jakiś czas temu zdziesiątkował populację, wprowadzając ogromne zmiany w tym jak funkcjonuje państwo oraz ochrona zdrowia; jak wygląda codzienność zwykłych ludzi. Autorka jednak nie pogłębia tych tematów, nie wyjaśnia wielu rzeczy, przez co miałam wrażenie, że te dziwny wirus to taki wytrych usprawiedliwiający zachowanie postaci albo element mający dodać powieści dramatyzmu.
Inną sprawą jest też to jak autorka rozwija fabułę. Przez długi czas nie dzieje się nic, bohaterowie rozmawiają, popatrują na siebie podejrzliwie, omawiają różne opcje, ale zasadniczo ich sytuacja się nie zmienia. Kiedy w końcu coś się dzieje to zazwyczaj są to zdarzenia deus ex machina. A to ktoś znajdzie pistolet, którego nie powinno być, ktoś inny przyzna się do mrocznej tajemnicy albo okaże się, że nagle posiada przydatne umiejętności. Nie przepadam za takimi rozwiązaniami, więc dodatkowo mnie to dystansowało od powieści. Nie wiem też czy to wina autorki, czy tłumacza, ale w jednym miejscu pomylono imiona bohaterów, a co jakiś czas imię Hannah zapisywano przez „ch” na końcu. Debit to moje pierwsze spotkanie z twórczością C.J. Tudor i niestety nie zaliczam go do specjalnie udanych. Podobało mi się odizolowanie bohaterów oraz zimowa sceneria, a także jeden zwrot akcji, którym autorka wywiodła mnie w pole, ale to trochę za mało, by wystawić pozytywną ocenę.
Nah, a mogłoby z tego wyjść coś naprawdę ciekawego. Kiedy wspomniałaś o pomyleniu imion czy złym zapisie, od razu sprawdziłam, jakie to wydawnictwo. Ech, widać wszędzie oszczędzają na korekcie, nieważne, czy duża marka, czy mniejsza.
OdpowiedzUsuńDokładnie, mogło być dobrze, a wyszło jak zazwyczaj. Wydawnictwo wydawałoby się, że okej, a takie babole przepuścili. Wydaje mi się, że autorka jest dość poczytna, ale ta książka chyba nie ma wielu czytelników. Na LC ma raptem 601 odbiorców.
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć tyle na Wattpadzie :D Ale wiem, o co Ci chodzi. Czarną Owcę dobrze kojarzę, no ale jak widać, wszędzie docierają cięcia kosztów. Szkoda, że z tą książką tak wyszło. Miałam parę razy tak, że nie zaskoczyło od razu, ale jednak było coś, co skłaniało mnie do dalszego czytania. A tu piszesz, że nic...
UsuńPopatrzyłam sobie na statystyki na Goodreads i tam powieść jest bardziej popularna. W sumie u nas nie było w ogóle akcji marketingowej związanej z tą książką, mnie mignęła w zapowiedziach na stronie i tyle. A dziwi mnie to, bo autorka jest dość znana (chyba). To nie jest też tak, że jakoś bardzo cierpiałam przy lekturze, bo były motywy, które lubię, po prostu za parę tygodni w ogóle nie będę pamiętać o co tu chodziło :(
UsuńRanisz moje serduszko :( A poważnie to mi Debit zdecydowanie bardziej przypadł do gustu, ale przecież wiem, że nasze odczucia przy niektórych powieściach znacząco się różnią :) I to jest fajne, bo ciekawie jest spojrzeć na jakąś książkę inaczej :)
OdpowiedzUsuńOj nie chciałam :( Mam nadzieję, że inne powieści autorki mi się spodobają bardziej. Ale tak, to pokazuje jak różnie można odebrać tę samą historię :)
Usuń