Roberta McCammona zaczęłam włączać do grona ulubionych pisarzy po tym jak zachwyciłam się Łabędzim śpiewem oraz Dziedzictwem Usherów. Sięgając po Słuchacza byłam więc przekonana, że czeka na mnie kawał dobrej historii w kingowskim stylu. Akcja rozgrywa się w 1934 roku, kiedy skutki Wielkiego Kryzysu są w Stanach Zjednoczonych bardzo silnie odczuwalne. Panują nie tylko bieda i głód, ale też bezprawie, gdyż w takich warunkach przestępcy wyrastają jak grzyby po deszczu. Jednym z nich jest John Partlow, który żyje z drobnych oszustw i naciągania ludzi. Kiedy mężczyzna poznaje przebojową, szaloną wręcz Ginger La France, zaczyna wierzyć w to, że razem zrobią wielki skok i już nigdy nie będą musieli martwić się o pieniądze. Ginger jest piekielnie atrakcyjna, ma głowę do przestępczych interesów i zero skrupułów, więc wydaje się, że oboje będą niczym słynni Bonnie i Clyde. Na drodze staje im jednak Curtish Mayhew. Młody mężczyzna pracuje jako tragarz na dworcu kolejowym i dla pasażerów jest praktycznie niewidoczny. Jednak Curtis skrywa osobliwy dar, dzięki któremu słyszy więcej niż inni. Pewnego dnia odbiera rozpaczliwe wołanie o pomoc i miesza się w sprawę znacznie wykraczającą poza jego dotychczasowe doświadczenia.
Tak jak wspomniałam, byłam przekonana, że Słuchacz okaże się bardzo dobrą, satysfakcjonującą lekturą, którą będę mogła polecać innym. Niestety nie do końca tak się stało i mam lekką trudność ze wskazaniem przyczyny. Na pewno mogę przyznać, że powieść nie pochłonęła mnie tak jak wymienione wcześniej dzieła McCammona. Dość długo wgryzałam się w akcję, czekając na kulminacyjne zdarzenie, przez co nie czułam potrzeby częstego sięgania po książkę. Jak mi się przypomniało to brałam powieść do ręki, ale dopiero na samym końcu niechętnie odrywałam się od lektury. Być może to wina wydawcy, ponieważ na okładce znajduje się informacja zdradzającą czym ma być ten wielki skok bohaterów, więc przez połowę książki po prostu czekałam aż wreszcie dojdzie do tego, co zostało zdradzone w streszczeniu. Być może pisarz tym razem nieco przedobrzył i za dużo miejsca poświęcił na pokazanie czytelnikowi jacy są bohaterowie, do czego dążą, o czym myślą zamiast szybciej rozwinąć akcję. A może po prostu Słuchacz do mnie nie trafił tak jak się spodziewałam i nie ma się nad czym rozwodzić.
Doceniam to, że McCammon tak dokładnie przedstawił realia panujące w USA lat 30. XX wieku. Pokazał duże rozwarstwienie społeczeństwa, opisując zarówno bohaterów zmagających się z biedą, jak i tych, którzy zbili fortunę i nawet kryzys nie jest w stanie wyrządzić szkód w ich majątku. Doskonale widać frustrację Partlowa i panny La France, którzy zazdroszczą bogatym, przekonując samych siebie, że z pewnością wszyscy zamożni ludzie dorobili się swoich pieniędzy nieuczciwie, więc ich działania to tylko wymierzanie sprawiedliwości. W kontrze do nich stoi Curtis Mayhew, który stara się zawsze postępować właściwie i wierzy, że nawet najprostsze obowiązki powinno się wykonywać sumiennie. Mężczyzna jest czarnoskóry, co w ówczesnych realiach automatycznie oznacza niższą pozycję społeczną i konieczność codziennego tolerowania rasistowskich zachowań. Autor nie śpieszy się z połączeniem wątków wymienionych bohaterów, pozwalając, by czytelnik bardzo dokładnie poznał charakter każdej z postaci. Z jednej strony to dobra decyzja, ponieważ możemy spojrzeć na wydarzenia z różnych perspektyw, poznać protagonistów o skrajnie odmiennych wartościach i wyrobić sobie zdanie na ich temat. Jednak z drugiej, na tym zabiegu traci dynamika akcji.
Wątek nadprzyrodzony manifestuje się poprzez zdolności Curtisa, które chyba można określić jako telepatię. Bohater potrafi porozumieć się z niektórymi osobami na odległość i to okaże się kluczowe, kiedy zetknie się z parą przestępców. Nie ma w tym wielkiej zagadki ani tajemnicy, ale właśnie to telepatyczne przekazywanie wiadomości stanowi sedno intrygi. Jak już wspomniałam, pod koniec powieści wreszcie poczułam, że historia zaangażowała mnie na tyle, iż nie chciałam odkładać książki na bok. Szkoda tylko, że zakończenie jest średnio udane. Mam żal do autora za to, że jedna z postaci poświęca się dla innych, a jej motywacja jest dość niejasna. Czytelnik musi uwierzyć, że bohater postępuje w ten sposób „bo tak trzeba” i koniec. Nie spodobała mi się ta decyzja autora również ze względu na stereotypowy wydźwięk, ponieważ oto dostajemy SPOILER grzecznego, ubogiego czarnoskórego mężczyznę, który oddaje życie za białe dzieci z zamożnej rodziny. Czy jest jakoś szczególnie z nimi związany? Nie. Czy śmierć przyszła nagle, a bohater zupełnie się tego nie spodziewał? Nie, wszystko wskazywało na to, że Curtis nie wróci cały i zdrowy do domu, a mimo to nawet się nie zawahał. Na dodatek wiemy, że jego matka wciąż nie pogodziła się ze śmiercią męża i w zasadzie żyje jedynie dla syna. Curtis jest dobrym dzieckiem, dba o matkę jak może, ale kiedy dochodzi do porwania dzieci to jakby zupełnie zapomniał, że kładzie na szali swoje zdrowie, życie, a także los najbliższej osoby, która prawdopodobnie nie podniesie się po stracie syna. Oczywiście McCammon wymyślił zupełnie idiotyczny i nieprawdopodobny zwrot akcji, zgodnie z którym matka Curtisa po śmierci syna wyjeżdża w rodzinne strony, wychodzi za mąż i „żyje długo i szczęśliwie”. Skąd takie rozwiązanie? Nie mam pojęcia, bo wcześniej kobieta jest absolutnie załamana oraz przekonana, że jej życie się skończyło wraz z wypadkiem męża, a tu nagle okazuje się, że dołożenie kolejnej tragedii było tym, co wyrwało ją z marazmu. Zupełnie tego nie przyjmuję jako wiarygodne zakończenie.
Ocena: 3.5 / 6
A mnie te realia lat 30.XX wieku dość mocno intrygują.
OdpowiedzUsuńTo jest bardzo duży plus tej powieści :)
UsuńNie no, pokazanie zbyt szybko (choćby w opisie na okładce) ważnych informacji rzeczywiście potrafi zepsuć przyjemność z czytania. Od razu skojarzyła mi się jedna z książek od Muzy. Nie pamiętam teraz tytułu, ale w opisie było zdradzone, kto na kogo zastawił pułapkę. W treści "wyjaśnia się" to prawie w połowie :/
OdpowiedzUsuńCo do spojlera, ja bym chyba to łyknęła. Ale jeśli pamiętasz, byłam gotowa połączyć Oliwkę i Mikołaja wyłącznie Tymkiem, bez sympatii, a co dopiero mówić o miłości. Bo tak, bo tak trzeba i tyle, szlachetna bohaterka etc. Kojarzę z rozmowy, że takiej szlachetności w ogóle byś nie kupiła. I pewnie nawet nie nazwałabyś jej szlachetnością ;)
Zdradzanie zbyt wielu informacji na okładce to jest plaga, naprawdę plaga, a kiedyś na threads czytałam, że niektórzy lubią jak wszystko jest wyłożone już w okładce i nie kupują książki jeśli o fabule jest mało napisane. Dla mnie kosmos zupełny.
UsuńWychodzi na to, że jednak jestem cyniczna :) Ale tak, nie spodobało mi się to rozwiązanie i wiem, że to bardzo indywidualna sprawa. Jeszcze mnie kłuje dysproporcja rasowa w tym układzie, gdyby Curtis był biały to może szybciej bym to rozwiązanie kupiła. A co najlepsze to na LC ktoś napisał, że autor przesadził i czarni wcale nie byli gnębieni tak jak to zostało opisane i za to ktoś obniżył ocenę książce. No nie, wcale nie zdarzały się pobicia czarnych tak po prostu "dla rozrywki", bo grupka białych facetów się upiła i postanowiła udowodnić, kto jest "panem".
Natomiast w kwestii Oliwki i Mikołaja to tak, połączenie ich tylko Tymkiem by nie przeszło, muszą się zakochać w sobie, bo inaczej nie uwierzę, że młoda dziewczyna bierze na siebie taką odpowiedzialność.
Dla mnie też kosmos... Ale zaczynam się powoli przekonywać do myśli, że książki (czy bardziej autorki/autorzy) dostosowują się do współczesnych czytelników. Ma być prosto i bez zmuszania do myślenia. To niemiły wniosek, ale taki mi się nasuwa. Po części przez popularność podwójnej perspektywy, typowej dla "łotpadowych" dzieł. Nie ma w niej miejsca na domyślanie się i zastanawianie, czemu bohater zachowuje się tak, a nie inaczej. Od razu wiadomo, co mu siedzi w głowie, bo wyjaśnia się to w rozdziałach poświęconych jemu. Dla mnie to oznaka słabego warsztatu i tego, że autorka/autor nie potrafi opisać historii. No ale wielu się podoba, więc tak piszą.
UsuńMyślenie, że wcale nie było tak źle, jak ktoś pisze (o dowolnym temacie), kojarzy mi się z bezczelną ignorancją. Ja nie znam, nie słyszałem, nie widziałem, nie spotkałem się, więc nie ma problemu. A wystarczy wyjąć głowę spomiędzy pośladków i od razu poprawi się wzrok. I słuch.
No tak, dziś w sumie też tak myślę o mojej parce. Ale koncept był ;)
Też mi się tak wydaje. Narzekam na rynek wydawniczy, a on jest pewnie odbiciem tego czego współczesny czytelni chce. Chociaż nadal gdzieś mi się tam kołacze po głowie myśl, że gdyby wydawnictwa/autorzy nie schodzili poniżej pewnego poziomu to i ludzie sięgaliby po mądrzejsze książki. Pewnie nie wszyscy, ale jakoś zatrzymałby się ten potok słabizny. A właśnie jest tak jak napisałaś, trudno o ciekawą powieść, w której autor nie wywala kawy na ławę w 2 pierwszych rozdziałach. Też tego nie lubię i zgadzam się, że to pójście na łatwiznę.
UsuńDokładnie, zaszokowało mnie to, chociaż nie powinnam się już niczemu dziwić jeśli chodzi o rasizm w internecie.
Na etapie wymyślania historii to wszystkie chwyty dozwolone, w końcu to burza mózgu :)