Jedno po drugim to moje trzecie spotkanie z twórczością Ruth Ware i znów muszę napisać, że to bardzo przeciętna książka i nie rozumiem skąd bierze się popularność autorki. Jak zawsze pomysł na fabułę jest ciekawy, a streszczenie z okładki sugeruje dużo więcej emocji niż faktycznie można poczuć w trakcie lektury. Głównymi bohaterkami są dwie kobiety. Erin pracuje w luksusowym ośrodku położonym w Alpach. Do jej zadań należy sprzątanie pokoi, roznoszenie jedzenia, ale też kontakt z gośćmi i dbanie o to, by nie mieli na co narzekać w trakcie swojego pobytu. Liz natomiast przyjeżdża wraz z członkami firmy będącej właścicielami modnej aplikacji do słuchania muzyki. Od razu widać, że kobieta nie pasuje do towarzystwa, a w powietrzu wisi napięcie pomiędzy nią i pozostałymi osobami z grupy. Niewesoła atmosfera zagęszcza się, gdy nagłe pogorszenie pogody uziemia wszystkich w domku. Nie dość, że nie ma szans na jazdę na nartach, to wszystkie konflikty zaostrzają się, gdy na ośrodek spada lawina, a jedna z osób zostaje uznana za zaginioną.
Zacznę od tego, co mi się podobało w tej książce, czyli motyw odizolowania bohaterów od świata zewnętrznego. Niewielka grupa osób ma spędzić razem kilka dni na omawianiu strategii biznesowych, a w wolnym czasie na szusowaniu po alpejskich stokach. Już na pierwszy rzut oka widać, że bohaterowie są ze sobą skonfliktowani, więc kiedy schodzi lawina i wszyscy zostają uwięzieni, atmosfera wyraźnie się pogarsza. Do tego należy dodać standardowe problemy takie jak brak prądu, brak łączności i kurczące się zapasy jedzenia. Lubię powieści oparte na tym schemacie, dlatego początek uważam za dość intrygujący, mimo że autorka niepotrzebnie rozciąga całą historię. Gdybym miała streścić konkretne wydarzenia to wcale nie jest ich tak dużo jak na książkę liczącą ponad 460 stron, ale w pierwszej połowie udało się autorce utrzymać moją uwagę. Plus za pokazanie jak stopniowo wszyscy zgromadzeni w pensjonacie ulegają wrażeniu bycia w niebezpieczeństwie, jak nabierają podejrzeń w stosunku do siebie i zaczynają działać pod wpływem silnych emocji.
Niestety Ruth Ware nie potrafi dobrze wykorzystać pomysłu na kryminalną opowieść o grupie odciętej od świata, ponieważ ma problem z kreowaniem postaci w taki sposób, by o każdym dało się powiedzieć coś konkretnego, chociaż jedną rzecz. Zauważyłam to już w powieści Kobieta z kabiny dziesiątej, a po lekturze tej książki utwierdziłam się w swoim przekonaniu. Najbardziej rozbudowana charakterystyka dotyczy Erin i Liz, mimo że i one są jedynie typami postaci w stylu: „odważna kobieta ukrywająca swoją przeszłość” oraz „zahukana dziewczyna, która nie może odnaleźć się w świecie dużych pieniędzy i nowych technologii”. Da się też wyróżnić założycieli modnej aplikacji Tophera i Evę, ale reszta totalnie zlewa się w nieciekawą całość. Trudno zatem przejąć się losem kogoś, kogo imię nic mi nie mówi, mimo że jestem już w połowie lektury i muszę wrócić do spisu osób, by sprawdzić czy coś przydarzyło się prawnikowi, programiście, a może kobiecie odpowiedzialnej za marketing. Wprawdzie autorka próbuje podbić emocje opisując w jaki sposób tragedia dotykającą jedną osobę z zespołu, wpływa na resztę, na przykład na jej najbliższych współpracowników lub kogoś, z kim wdała się w romans, ale to też nie działa, bo prawie wszyscy są papierowymi postaciami, których los średnio mnie obchodził.
Na dodatek zagadka kryminalna zupełnie nie należy do skomplikowanych. Jeśli jesteście fanami gatunku i przeczytaliście w swoim życiu kilka książek tego typu to na pewno szybko nabierzecie właściwych podejrzeń. Wydaje mi się, że autorka popełniła błąd, decydując się na narracje z perspektywy dwóch osób. Naprzemiennie dostajemy rozdziały, w których do głosu dochodzą Erin oraz Liz, przez co zyskujemy wgląd w sytuację zarówno od strony gospodarzy obiektu, jak i gości. Moim zdaniem to rujnuje napięcie, zwłaszcza pod koniec, kiedy wszystko zostaje wyłożone wprost i nie ma już żadnej tajemnicy do odkrycia. Co gorsze często te same wydarzenia są komentowane przez obie bohaterki, więc brakuje przestrzeni nawet na niewielkie niedopowiedzenia. W mojej ocenie Ruth Ware wykłada przysłowiową kawę na ławę, nie zaprzątając sobie głowy podrzucaniem fałszywych tropów.
Na koniec ponarzekam jeszcze na wątek aplikacji, który w ogóle nie zostaje wykorzystany. Przed rozpoczęciem każdego rozdziału czytelnik otrzymuje informację o tym jaką nazwę użytkownika w apce Snoop mają protagonistki, ile osób je obserwuje oraz czego aktualnie słuchają. Przez większą część książki to nie ma zupełnie sensu, ponieważ sieć komórkowa nie działa. Autorce aplikacja jest potrzebna tylko do ostatecznej rozgrywki pomiędzy mordercą a ocalałymi. Nie ma żadnej intrygi z nią związanej, żadnego błyskotliwego wykorzystania tej rzekomo super popularnej usługi. Widziałam w sieci kilka haseł porównujących tę powieść do twórczości Agathy Christie. Wiem, że według wydawnictw teraz każdy autor kryminału lub horroru to druga Christie i następca Kinga, ale nic z tego. Ruth Ware nie jest pisarką tej klasy i nie sądzę, by kiedykolwiek rozwinęła umiejętności na tyle, by porównania do królowej kryminału miały jakikolwiek sens. Jedno po drugim to zwyczajne czytadło, które może się podobać pod warunkiem, że przymknie się oko na wiele kwestii.
Ocena: 3 / 6
Inne przeczytane książki autorki:
Noł łej. Nie chcę czytać książki z różnych perspektyw, choćby stały się nie wiadomo jak modne i zalewały rynek. Nie, dziękuję :) A że ta ma jeszcze inne minusy, to tylko kolejne powody, żeby po nią nie sięgać. Od różnych perspektyw odrzuca mnie bardziej jedynie pierwszoosobowa narracja bohatera/bohaterki, który/a mnie drażni. Brr!
OdpowiedzUsuńObawiam się, że ten sposób pisania rozpowszechnił się na dobre, tzn. w piątek pochłonęłam kolejny (głupiutki) thriller i tam jest tak samo. Wprawdzie nie rozdziały naprzemiennie, ale jedna część jest z perspektywy bohaterki A, natomiast druga bohaterki B. Też mnie to zaczyna drażnić, bo ile można.
OdpowiedzUsuń