Przeczytałam tę powieść ze względu na film, który za kilka dni pojawi się w kinach. Mam plan poznania każdej książki Kinga, więc prędzej czy później sięgnęłabym po Wielki marsz, ale pewnie jeszcze długo odwlekałabym lekturę, ponieważ zamysł tej historii nie wydawał mi się nigdy specjalnie interesujący. Stu młodych chłopców co roku bierze udział w tytułowym wielkim marszu, czyli wydarzeniu ogromnej rangi, śledzonym przez rzesze ludzi. Jedni chcą na żywo zobaczyć uczestników, innym wystarcza transmisja telewizyjna, ale można odnieść wrażenie, że wszyscy o tym mówią. Zasady marszu są bardzo proste. Wyrusza sto osób, każdy musi utrzymywać prędkość nie mniejszą niż 6 kilometrów na godzinę, należy iść do upadłego, dosłownie. Nie można się zatrzymać, nie można odpocząć, trzeba maszerować ciągle przed siebie. Niespełnienie tych warunków oznacza śmierć. Wygrywa ten, kto „przetrzyma” wszystkich innych. Głównym bohaterem jest szesnastoletni Ray Garraty, do którego właśnie dociera, że w ciągu kilku następnych dni prawdopodobnie straci życie.
Tak jak się spodziewałam, pierwsza napisana przez Kinga książka nie wywarła na mnie wielkiego wrażenia. Za największe grzechy tej powieści muszę wskazać monotonię oraz irytującą powtarzalność pewnych zdarzeń. Po około pięćdziesięciu stronach wiadomo już, że bohaterowie będą iść w coraz większym zmęczeniu, niektórzy odpadną niespodziewanie, gdy po prostu braknie im sił i zostaną zastrzeleni przez pilnujących ich żołnierzy; inni będą męczyć się stopniowo, przekształcając się w maszerujące żywe trupy napędzane instynktem przetrwania. Wszystko to rozgrywa się w atmosferze bardzo banalnych dialogów przepełnionych nastoletnią naiwnością, ciągłymi myślami o seksie i podnieceniu wywołanym przez zobaczenie atrakcyjnej dziewczyny oraz planami na przyszłość niemożliwymi do zrealizowania, bo przecież 99 osób zginie. Główny bohater wydaje się sympatyczny na tyle, żeby kibicować mu i mieć nadzieje, że to właśnie on wygra marsz, jednak zabrakło mi bardziej szczegółowej charakterystyki postaci. Nie wiadomo dlaczego Ray zgłosił się do udziału w tym morderczym wydarzeniu, ryzykując swoim życiem w imię bliżej niesprecyzowanej nagrody. Na zwycięzcę czeka wielka wygrana, rzekomo cokolwiek sobie człowiek zamarzy, ale czy na pewno? Marsz odbywa się corocznie, więc czy wcześniej ktokolwiek został nagrodzony?
Niestety autor nie udziela odpowiedzi na te pytania, a co gorsza nie pogłębia świata przedstawionego. Jest jakiś Major, który rządzi krajem, a jego żołnierze oraz policja sieją postrach wśród obywateli, ale nie dowiemy się jak do tego doszło, że przejął władzę. Tak samo jak nie wiadomo, dlaczego ludzie dobrowolnie zgłaszają się do marszu, dlaczego nikt nie protestuje przeciwko corocznej masakrze? Wydarzenie przyciąga wielu gapiów, jest też transmisja telewizyjna, ale znów, ten wątek jakoś nie wybrzmiewa. Dzisiaj wizja robienia ze śmierci spektaklu na potrzeby programu rozrywkowego nie jest tak bulwersująca, jak zapewne była w 1979 roku, kiedy książka miała premierę, ale to nie jest główna przyczyna niedosytu jaki odczułam w trakcie lektury. Zabrakło informacji na temat tego jak postronni obywatele odnoszą się do wielkiego marszu. Liczyłam też na retrospekcje rzucające nieco światła na przeszłość rodziny Raya, ale i tutaj się zawiodłam. Od lat jest wychowywany tylko przez matkę, ponieważ ojciec został pewnego dnia „spatrolowany”, czyli w jakiś sposób naraził się władzom i zapewne został zabity. To byłoby na tyle w kwestii wyjaśnienia. Podobnie rzecz ma się z innymi bohaterami. Można powiedzieć, że Ray trzyma się blisko kilku innych uczestników, ale ich rozmowy czy obserwacje poczynione przez narratora nie wnoszą niczego ponadprzeciętnie interesującego do powieści.
Zdaję sobie sprawę, że Wielki marsz jest interpretowany jako opowieść o bezlitosnym systemie politycznymi i autorytarnej władzy, ale także jako krytyka przemysłu rozrywkowego czy też historia inicjacji i brutalnego wejścia w dorosłość. Nie neguję tych spostrzeżeń, ale do mnie żaden z wątków nie przemówił na tyle, żeby jakoś głębiej poruszyć czy wywołać silne emocje. Owszem, w trakcie czytania o niekończącej się wędrówce i groźbie śmierci wiszącej nad bohaterami, współczułam im znalezienia się w takiej sytuacji, jednak to za mało, żebym mogła uznać książkę za satysfakcjonującą. Zakończenie również nie należy do udanych, historia w zasadzie urywa się w pewnym momencie, a czytelnik zostaje z poczuciem niedosytu. Mam wrażenie, że to jedna z tych książek, których ekranizacja ma szansę być lepsza.
Ocena: 2.5 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz