5 czerwca 2024

Jak sprzedać nawiedzony dom - Grady Hendrix

 

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 408
Pierwsze wydanie: 2023
Polska premiera: 2024

Dawno nie miałam styczności z książką, która tak bardzo nie trafiłaby w mój gust jak ta powieść. Trudno mi ją obiektywnie ocenić, ponieważ nastawiłam się na zupełnie inny typ historii niż dostałam, a ponadto okazało się, że w ogóle nie nadajemy z autorem na tych samych falach, więc lektura dość mocno mnie wymęczyła. Opis zwiastuje typowy horror o nawiedzonym domu, ale to wprowadzający w błąd chwyt marketingowy. Louise pewnego wieczoru otrzymuje telefon z informacją, że jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Kobieta jest zszokowana zarówno wiadomością o nagłej śmierci bliskich, jak i koniecznością przyjazdu w rodzinne strony. Negatywne emocje wzbudza w niej już sama myśl o domu, który trzeba będzie przygotować do sprzedaży. Louise nigdy nie czuła się dobrze w budynku po brzegi wypchanym pacynkami, lalkami oraz innymi efektami artystycznych zainteresowań jej matki. Ponadto skręca ją na samą myśl o spotkaniu młodszego brata, będącego uosobieniem lenistwa i życiowej nieporadności. Mark, w przeciwieństwie do siostry, niczego nie osiągnął ani pod względem zawodowym, ani prywatnym. Zdaje się, że bumeluje przez całe dni, od lat żerując na pieniądzach rodziców. Teraz jednak rodzeństwo będzie musiało zewrzeć szyki, by rozprawić się z domem i raz na zawsze zamknąć przeszłość za sobą.

Powieść można podzielić na dwie części. Pierwsza nie ma nic wspólnego z horrorem, ponieważ autor skupia się w niej na zarysowaniu trudnych relacji między Louise i Markiem oraz traumie związanej z nagłą śmiercią ich rodziców. Nie byłam zupełnie przygotowana na to, że książka promowana jako horror będzie w zasadzie obyczajową opowieścią o żałobie, traumie, lękach mających korzenie w dzieciństwie oraz przytłoczeniu spowodowanym przez konieczność przejrzenia rzeczy rodziców i wystawienia domu na sprzedaż. W drugiej części okazuje się, że tytułowy nawiedzony dom faktycznie jest siedliskiem jakichś nadprzyrodzonych sił, które wprawiają w ruch pacynki, dają głos upiornym lalkom, a także posuwają się do fizycznych ataków na bohaterów, ale w mojej ocenie te dwie połowy książki zupełnie ze sobą nie współgrają. Najpierw przez ponad sto stron musiałam czytać o żałobie, przygotowaniach do pogrzebu, rozgrzebywaniu starych ran, a potem ni z tego, ni z owego autor wkroczył w konwencje horrorowo-komediową, w której nawiedzone pacynki wyrządzają ludziom krzywdę.

Po raz pierwszy sięgnęłam po twórczość Grady’ego Hendriksa, więc nie wiem czy to wyjątek, czy autor często wplata komizm do opowieści grozy, ale mnie ten zabieg nie przypadł do gustu. Jeśli sięgam po horror, chcę, żeby był on straszny i napisany „na poważnie”, a nie naszpikowany absurdalnymi scenami, które nie wywołują we mnie niczego poza znudzeniem albo uczuciem cringe’u. W tej książce zupełnie nie mogłam się wczuć w nastrój grozy, nie martwiłam się też o bohaterów, bo nie potrafiłam przejąć się tym, że np. SPOILER wypchane wiewiórki z wyliniałym futrem, mające pełnić rolę szopki bożonarodzeniowej (wiewiórka Maryjka, wiewiórczy Jezusek itd.), wędrują po ciele Louise, a następnie kąsają do krwi. Bohaterka stacza z nimi pojedynek opisany na kilku stronach, a mnie w trakcie czytania ogarniało coraz większe znużenie i poczucie, że to zupełnie nie mój typ horroru. Nie mogłam się też oprzeć wrażeniu, że to na wskroś amerykańska historia. Bohaterowie spierają się o firmę porządkującą rzeczy po zmarłych, organizują odlotowy pogrzeb, na którym żałobnicy przebierają się za lalki i postaci z teatrzyków kukiełkowych, natychmiast szykują dom do sprzedaży, kłócąc się w miejscach publicznych i urządzając sceny ku radości gapiów. Czułam jakbym oglądała kadry z amerykańskiego filmu, gdzie nie do końca wiadomo, co jest na poważnie, a co pojawia się jako przejaskrawiony element typowy dla takich produkcji.

Rzadko zdarza się, żebym była pewna, że jakaś książka po prostu do mnie nie pasuje, ale w tym przypadku tak właśnie jest. Wiem, że wielu osobom lektura przypadła do gustu i rozumiem, dlaczego tak się stało. W gruncie rzeczy bohaterowie są scharakteryzowani całkiem nieźle, pojawia się też temat relacji rodzinnych, traumy z dzieciństwa, a zakończenie jest całkiem wzruszające. Jednak fakt, że to wszystko zostało ubrane w ramy horroru przypominającego kiczowatą wariację na temat Laleczki Chucky, sprawiło, że historia do mnie nie trafiła. Mam w swoich zbiorach jeszcze jedną powieść autora, ale na razie nie zamierzam po nią sięgać, bo ostatecznie Jak sprzedać nawiedzony dom ma szansę na niechlubny tytuł największego książkowego rozczarowania tego roku.

Ocena: 2.5 / 6


14 komentarzy:

  1. Sądząc po opisie, tytule i okładce, także nastawiałabym się na horror. Szkoda, że książka wywołuje takie rozczarowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety marketing zawinił, bo jeśli ktoś nastawi się na typowy horror to może być zawiedziony jak ja.

      Usuń
  2. Co do ostatniego zdania, dodałabym, że nawet nie minęła połowa roku ;) Oby ta książka utrzymała tytuł największego rozczarowania, wtedy natrafiałabyś już tylko na tytuły dobre lub przeciętne.

    Czytałam i wyobrażałam sobie, jaki byłby z tego film. Przy spojlerze od razu pomyślałam o wiewiórkach z parodii "Total disaster" (https://www.youtube.com/watch?v=I2jetO_ky7U). Tylko trzeba dooglądać do końca, a to może być... niełatwe ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie nie pomyślałam o tym w ten sposób, ale tak, niech już ta książka będzie największym rozczarowaniem :))

    Haha, scena z linku prawie jeden do jeden "w klimacie" tej sceny z książki. Nie wiem, ale na głupkowaty film mam większą tolerancję niż na głupkowate sceny w książkach. Może dlatego, że na obejrzenie filmu potrzeba mniej czasu, nie wiem. W każdym razie humor autora zupełnie mi nie siadł. Ale ja też nie lubię połączenia horroru i komedii, więc ewidentnie to nie jest książka dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i reklamowali jako coś innego, a to bardzo nieuczciwe - wobec czytelnika, ale i autora. Kolejny dowód na to, jak marketing wydawnictwa potrafi wygrać nad zdrowym rozsądkiem. Byle sprzedać, byle opchnąć produkt, tj. książkę. A że będą narzekania, że to nie to, co obiecywała reklama? Co z tego, kupione :/

      Usuń
    2. Dokładnie tak, mam wrażenie, że już prawie nie ma granic w marketingu. Byle sprzedać, byle liczby się zgadzały. A to moim zdaniem koło horroru nie stało :(

      Usuń
    3. Czasami mam naprawdę złe myśli o ludziach odpowiedzialnych za promocję. Chciałoby się im... wyjaśnić co nieco bardziej dobitnie.

      Usuń
    4. Oj tak, ale obawiam się, że nie chcieliby słuchać. Chyba musiałoby się też zmienić podejście do kupowania książek, czyli tutaj uwaga ode mnie do mnie, bo dałam się jednak skusić marketingowej wizji zamiast poczekać na więcej opinii albo dokładniej ich poszukać.

      Usuń
  4. "Poradnik zabójców wampirów Klubu Książki z Południa" tego autora to wyśmienita, ale również nieco... humorystyczna groza. Ale to tylko pozór, bo dużo w niej strachu, napięcia, i ogólnie fenomenalne ujęcie utartego już, jak i może zapomnianego wampirycznego motywu. "Jak sprzedać nawiedzony dom" porzuciłam po kilkunastu stronach i raczej nie dziwi mnie Twoja opinia ;) Miałam wrażenie, że to również nie dla mnie, że tym razem zupełnie nie zrozumiemy się z Hendrixem :D Teraz tym bardziej nie mam ochoty robić drugiego podejścia. Ja również nie lubię humoru w horrorze. "Poradnik zabójców" jest raczej taką mroczną satyrą. Może kiedyś spróbujesz? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że się odezwałaś, bo pamiętałam, że czytałaś książkę autora i byłam ciekawa czy z tą też się zmierzyłaś. Dobrze zrobiłaś porzucając ją, też powinnam tak zrobić zamiast męczyć się z lekturą, ale byłam tak nastawiona, że to będzie fajna historia, że nie mogłam uwierzyć, że jednak nie :) Mnie się wydaje, że niekoniecznie zawsze humor musi mi zepsuć odbiór horroru, ale musi być naprawdę subtelnie wpleciony. Na pewno nie tak jak tutaj, że na pełnej petardzie atakują bohaterów pacynki. Myślę, że kiedyś wezmę się za "Poradnik zabójców", bo chciałabym jeszcze zmierzyć się z twórczością autora, ale muszę trochę odpocząć po lekturze tej powieści :)

      Usuń
  5. PS. Tak poza tym... na jednym jedynym komputerze w pracy (mamy ich kilka) pojawia mi się wreszcie sekcja komentarzy na Twoim blogu! Na moim zresztą też. Chyba te nowe przeglądarki, czy wtyczki zupełnie blokują Disqus :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz też są problemy z komentowaniem? Byłam tak zmęczona tym, że usunęłam disqusa, a wraz z nim straciłam wszystkie komentarze sprzed kilku lat i przywróciłam bloggerowy system komentowania. Myślałam, że to rozwiąże wreszcie problemy. Musiałam niestety włączyć moderację komentarzy, bo jest pełno spamu.

      Usuń
  6. To jest zupełnie nie mój typ książki, a rozczarowanie i złość, gdy książka prezentowana jest czytelnikom zupełnie inaczej, niż potem okazuje się, że jest - doskonale rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz częściej to rozczarowanie mnie spotyka, jednak mam nauczkę, żeby być uważniejszą w doborze lektur.

      Usuń