Coraz rzadziej spotykam się z opisami kryminałów albo powieści z wątkiem kryminalnym, które zainteresują mnie tak bardzo, że bez czekania na opinię znajomych książkoholików, bez znajomości twórczości autora po prostu kupuję książkę i czytam. Tak zdarzyło się w tym przypadku, więc miałam ogromne oczekiwania w stosunku do Morderstwa u kresu świata. W niedalekiej przyszłości ostatnim bastionem ludzkości jest niewielka grecka wyspa, na której żyje około stu dwudziestu mieszkańców. Ludzie zajmują się uprawą roślin, hodowlą zwierząt, w wolnym czasie oddają się twórczym zajęciom takim jak malowanie czy wyrabianie naczyń. Wszyscy wspólnie zasiadają do posiłków, a każdego wieczoru tańczą i śpiewają, podtrzymując łączące ich więzi. Życie na wyspie jest proste i dość trudne, ponieważ wraz z końcem świata, zniknęły też wszelkie udogodnienia, ale mieszkańcy są życzliwie do siebie nastawieni i pogodzeni z losem. W osadzie władze sprawują nestorzy, czyli trójka naukowców pracująca nad systemami bezpieczeństwa utrzymującymi trującą mgłę z dala od wyspy. Cieszą się szacunkiem i poważaniem, ponieważ wszyscy wiedzą, że to właśnie im zawdzięczają bezpieczeństwo w tym postapokaliptycznym świecie. Nagła śmierć jednej z nestorek jest szokiem dla mieszkańców, a kiedy okazuje się, że kobieta została zamordowana, a systemy bezpieczeństwa przestały działać wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. Osadnicy mają cztery dni by rozwiązać zagadkę pierwszego na wyspie morderstwa, w przeciwnym razie zginą pochłonięci przez nadciągającą mgłę.
Nie będę ukrywać, że bardzo mi ta powieść przypadła do gustu. Połączenie wątku kryminalnego z postapokaliptycznymi realiami oraz elementami science fiction okazało się niezwykle angażujące oraz pobudzające wyobraźnię. Autor nie spieszy się z zamordowaniem postaci, której śmierć wywoła tyle chaosu na wyspie. Zamiast od razu wrzucić czytelnika w wir zagadki kryminalnej, zachęca do poznania bohaterów, rozejrzenia się po okolicy, sprawdzenia jak wygląda życie w tym odizolowanym miejscu. Dla mnie był to duży plus, ponieważ stopniowo wsiąkałam w tę specyficzną atmosferę, orientując się, że coś jest mocno nie tak jak powinno. Niemal od samego początku wiadomo, że ta idylliczna, jak na warunki końca świata, osada kryje jakąś tajemnicę. Ludzie codziennie wychodzą do pracy, wieczorami wspólne ucztują, nie ma żadnych konfliktów i niesnasek. Wszyscy darzą ogromnym, niemal nabożnym szacunkiem nestorów, więc nie zauważają lub ignorują oznaki hipokryzji z ich strony oraz nierówności panujące pomiędzy trójką naukowców a pozostałymi mieszkańcami. Wyspiarze co jakiś czas budzą się z dziwnymi zadrapaniami lub siniakami na skórze, ale nie pamiętają, by w nocy działo się coś szczególnego. Zawsze mogą zapytać Abi – głos, który towarzyszy im od pierwszych świadomych chwil – czy wszystko jest w porządku. Abi powie, że tak, pocieszy, skieruje myśli ku przyjemniejszym rzeczom, niby odpowie na pytanie, ale nie do końca.
Sądzę, że autor mógł nieco dłużej trzymać czytelnika w niepewności i nie podrzucać aż tylu sugestii, które pozwolą dość szybko wysnuć hipotezę na temat tego co jest z wyspą nie tak, ale mimo wszystko poczułam satysfakcję kiedy okazało się, że moje podejrzenia były słuszne. Podobała mi się również zróżnicowana kreacja bohaterów. Szczególnie polubiłam dociekliwą Emory, która nie tylko czuje nieustanną chęć poznawania odpowiedzi na liczne pytania związane z życiem w osadzie, ale też jako jedyna zauważa „pęknięcia” w otaczającej rzeczywistości. Nikt nie chce słuchać Emory, a nawet przebywać w jej towarzystwie za długo, ponieważ kontakt z nią wprowadza w dyskomfort i zmusza do zastanowienia się nad wieloma rzeczami, o których wygodnie jest nie myśleć. Doceniam też kreację innych postaci, które na przestrzeni całej fabuły rozwijają się i stają coraz bardziej wiarygodne. Mamy więc oddanego i wiernego nestorom ojca Emory oraz jej córkę Clarę, która pod okiem naukowczyni zapuszcza się w najbardziej odległe, niedostępne miejsca wyspy. Są również nestorzy – tajemniczy, zdający się wiedzieć dużo więcej niż pozostali, realizujący swoje ambitne plany. Być może z mojej recenzji to nie wynika, ale autorowi udało się uniknąć stworzenia jednoznacznych czarno-białych postaci. Nie chcę psuć zabawy przyszłym czytelnikom, więc o wielu wątkach mogę napisać tylko pobieżnie, ale w moim odczuciu nawet negatywne postaci nie są karykaturalnie złe i choć nie pochwalam ich zachowania, rozumiem motywację.
Wątek kryminalny został ciekawie zbudowany, ponieważ okazuje się, że nikt z mieszkańców wyspy nie pamięta, co robił w czasie nocy, w której zamordowano nestorkę. Oczywiście zbiorowa amnezja ma swoje logiczne wyjaśnienie, ale nie zmienia to faktu, że prowadzenie amatorskiego śledztwa jest bardzo trudne w takich warunkach. Dotąd w osadzie nie było przemocy, więc cała sytuacja jest ogromnym szokiem dla wszystkich. Najciekawiej robi się wówczas, gdy na światło dzienne wychodzi coraz więcej zagmatwanych faktów. Bardzo wiele osób miało okazję, by zamordować ofiarę, a co dziwniejsze miało również motyw, a przecież zmarła była nie tylko szanowana, ale szczerze kochana przez wyspiarzy. Z wielką uwagą śledziłam rozwój wydarzeń, próbując rozwikłać sprawę razem z bohaterami, ale nie udało mi się. Zostałam zaskoczona i odbieram to bardzo pozytywnie, bo wyjaśnienie ma sens. Stuart Turton w finale powieści zgrabnie łączy wszystkie wątki, sprawiając że różne elementy układanki wskakują na swoje miejsce.
Z lektury przebija też refleksją na temat człowieczeństwa. Pisarz nie umoralnia, nie pokazuje palcem, ale wydźwięk powieści skłania do zastanowienia się nad naturą człowieka oraz sensem życia w odizolowaniu i otoczeniu zaledwie stu dwudziestu innych osób. Zaakcentowany zostaje także temat odwiecznej chęci „poprawienia” człowieka, wpłynięcia na niego tak, by wyzbył się wszelkich aktów przemocy, złości, negatywnych myśli, działania pod wpływem impulsu. Jeśli jesteście ciekawi co wynika z takich ambicji, odsyłam do książki. Na koniec zaznaczę jeszcze, że postapokalipsa jest raczej tłem wydarzeń. Nie poznajemy wielu szczegółów związanych z pojawieniem się trującej mgły, ponieważ czytamy o czasach, w których od dekad panuje taka rzeczywistość. Moim zdaniem to w niczym nie przeszkadza i nie czułam, że jest jakaś luka, którą należałoby wypełnić. Morderstwo u kresu świata to bardzo udana, interesująca i oryginalna historia. Polecam z czystym sumieniem, a sama zabieram się za szukanie innych książek autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz