Sięgnęłam po tę książkę motywowana chęcią zdobycia jakiejkolwiek wiedzy o Białorusi wykraczającej poza stwierdzenie, że jest to kraj od ponad trzydziestu lat uciskany przez Alaksandra Łukaszenkę. W opisie wydawcy można przeczytać, że do polskich mediów przedostają się głównie informacje związane z kryzysem na granicy oraz udziałem Białorusi w atakach na Ukrainę. Trudno się z tym nie zgodzić, dlatego miałam nadzieję, że reportaż Marcina Strzyżewskiego pozwoli zajrzeć za kulisy tych wojennych doniesień i zobaczyć jak żyją zwykli Białorusini. Sądzę, że udało się to połowicznie, ponieważ autor przemyca ciekawe informacje, dodaje nieco kontekstu historycznego i kulturowego, pozwalającego lepiej zrozumieć sytuację w tym kraju, jednak częściowo skupia się też na opisywaniu wydarzeń takich jak jego wyjazdy pomocowe na Ukrainę i kontakt z żołnierzami z pułku im. Konstantego Kalinowskiego. Sporo miejsca poświęca też na opis protestów z sierpnia 2020 roku, kiedy Białorusini na niespotykaną dotąd skalę wyszli na ulice miast, by sprzeciwić się kolejnym sfałszowanym przez Łukaszenkę wyborom.
Zacznę od pozytywów, czyli pochwalenia rozdziałów poświęconych najnowszej historii Białorusi, z których wynika jak tragicznie potoczyły się losy tego państwa. Gdyby po upadku Związku Radzieckiego, ktoś inny wygrał wybory i poprowadził kraj w kierunku demokracji, zapewne Białorusini żyliby dzisiaj spokojniej i bardziej dostatnio. Z książki dowiedziałam się kim byli kontrkandydaci Łukaszenki z 1994 roku, dlaczego przyszły dyktator był uważany za postępowego oraz prodemokratycznego kandydata, a także z jakiego powodu wcale nie było oczywiste, że to on obejmie urząd prezydencki. Bardzo interesujący jest również rozdział poświęcony językowi białoruskiemu. Przyznam, że nie miałam pojęcia, iż jest tak tępiony przez władze, a proces rusyfikacji zaszedł tak daleko, że Białorusini nie mogą w swoim języku uczyć się w szkole, porozumieć w urzędzie czy u lekarza, a nawet obejrzeć programu w telewizji. Próba rozmowy po białorusku w szpitalu lub innym miejscu publicznym może skończyć się zwróceniem na siebie uwagi służb, a to oznacza poważne kłopoty.
Za cenne uważam również fragmenty poświęcone protestom z 2020 roku. Pięć lat temu w sierpniu ludzie uciskani przez Łukaszenkę zmobilizowali się tak jak nigdy wcześniej. Setki tysięcy osób protestowało we wszystkich największy miastach kraju, co po raz pierwszy dało realną nadzieję na obalenie reżimu. Przez kilka miesięcy Białorusini wychodzili na ulicę, śpiewali patriotyczne pieśni, skandowali hasła nawołujące Łukaszenkę do ustąpienia, ścierali się z wojskiem i policją. Powodem powszechnego gniewu była nie tylko dyktatura, sfałszowanie kolejnych wyborów prezydenckich, ale też bagatelizowanie zagrożenia pandemią Covid-19. Oficjalne dane są prawdopodobnie mocno zaniżone, ale szacuje się, że brak jakichkolwiek środków zaradczych przyczynił się do śmierci bardzo wielu osób. Wszystko to zmotywowało ludzi do stawienia oporu, który niestety został brutalnie zgaszony. Z książki dowiemy się dlaczego tak się stało i jak rozmówcy autora zapatrują się na te wydarzenia.
Natomiast jeśli chodzi o zastrzeżenia w stosunku do książki to za najpoważniejsze uważam bardzo chaotyczny styl pisania autora. Reportaż zaczyna się od przytoczenia rozmowy Strzyżewskiego z małżeństwem Białorusinów, którzy zetknęli z brutalnym traktowaniem służb. Czytelnik zostaje od razu wrzucony na głęboką wodę, bo dialog pojawia się niemalże bez żadnego kontekstu, na dodatek całość jest chaotyczna i pełna dziwnego przekomarzania się rozmówców. Dowiadujemy się, że to żołnierze pułku im Konstantego (w książce uparcie nazywanego Kastusiem) Kalinowskiego, którzy obecnie przebywają na terenie Ukrainy. Niestety w książce nie znajdziemy informacji, że jest to jednostka złożona z ochotników z Białorusi, która została utworzona w marcu 2022 roku, by wspomóc przeciwstawienie się rosyjskiej napaści. Widocznie autor optymistycznie założył, że jest to powszechna wiedza i nie zaprzątał sobie głowy wyjaśnieniem, dlaczego reportaż o Białorusi zaczyna się od sytuacji w Ukrainie. Również później co jakiś czas pojawiają się niejasne, wprowadzające zamęt fragmenty jakby autor wahał się w jakim kierunku poprowadzić swój wywód.
Przez całą książkę przewijają się też wtrącenia na temat wkładu autora w pomoc Ukrainie. Przeczytamy o tym jak organizował zbiórkę w internecie oraz przewoził towary przez granicę i na jakie problemy natknął się na trasie. Teoretycznie rozumiem potrzebę pochwalenia się, ale moim zdaniem wyszło dość niezgrabnie, zwłaszcza jeśli ktoś, tak jak ja, pierwszy raz widzi nazwisko autora na okładce i nie kojarzy, że jest on również youtuberem bezpośrednio zaangażowanym w pomoc. Inna sprawa, że Strzyżewski niczego nie ułatwia, pisząc w taki sposób jakby odbiorca był doskonale poinformowany i znał kulisy jego działalności. Przeszkadzał mi także sposób pisania o Łukaszence, który w tej książce jest nazywany ziemniakiem, kartoflem, wąsatą bulwą, człowiekiem pachnącym fryturą itd. Autor ostrzega w prologu, że obraża Łukaszenkę w wyrazie swojej pogardy do tego człowieka. Znów, niby rozumiem zamysł, ale przez te wtrącenia reportaż jest momentami tragikomiczny i wręcz żenujący. W ten sposób treść traci powagę, a moim zdaniem należy być maksymalnie rzetelnym i poważnym, kiedy opisuje się ludzkie cierpienie i tragiczne losy setek a może milionów Białorusinów, którzy stracili życie w wyniku represji Związku Radzieckiego, a później dyktatury Łukaszenki.
Nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę, chociaż liczyłam na więcej konkretnych informacji oraz zarysu współczesnej białoruskiej codzienności. Uważam, że jej lektura może być pouczająca głównie dla osób, które niewiele wiedzą o Białorusi i dopiero zaczynają uzupełniać luki. Sama teraz chętnie sięgnęłabym po bardziej obszerną i pogłębioną analizę białoruskiej polityki, kultury oraz widoków na uwolnienie się od dyktatury.
Ocena: 4 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz