2 września 2024

Wada - Robert Małecki

 

Wydawnictwo: Czwarta strona
Liczba stron: 536
Pierwsze wydanie: 2019

Pierwsza część cyklu z komisarzem Bernardem Grossem zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Czytałam ją niemalże dwa lata temu, a do dzisiaj pamiętam fabułę oraz zachowanie specyficznego śledczego, który wyróżnia się rzetelnością oraz uczciwością w podejściu do swojej pracy. Zwlekałam z sięgnięciem po kolejny tom serii, ale w końcu zdecydowałam, że upalny długi sierpniowy weekend to idealny czas na tę lekturę. W powieściowej rzeczywistości również mamy ostatni miesiąc lata, żar leje się z nieba, a policja w Chełmży otrzymuje zgłoszenie o porzuconym w lesie, zakrwawionym namiocie. Gross jest przekonany, że na miejscu doszło do ataku, być może ze skutkiem śmiertelnym. Rozpoznaje ślady krwi, nieudolną próbę ich zacierania oraz odległość jaką zaatakowana osoba zdołała pokonać, uciekając przed napastnikiem leśną ścieżką. Jednak brakuje ciała, narzędzia zbrodni oraz świadków, więc sprawa wydaje się beznadziejnym przypadkiem. W tym samym czasie komisarz zajmuje się również zaginięciem młodej kobiety oraz jej dziecka, do którego doszło trzydzieści lat wcześniej. Krystyna Palacz wyszła z domu wieczorem, zabrała ze sobą kilkumiesięcznego synka i jakby rozpłynęła się we mgle. Gross wraca do tej historii i ze zdumieniem odkrywa, że rodzina oraz sąsiedzi zaginionej nie mówią mu całej prawdy.

Podobnie jak w pierwszej części, tutaj również mamy do czynienia z fabułą zbudowaną wokół dwóch spraw. Pierwsza dotyczy aktualnego przestępstwa, a druga to powrót do zaginięcia sprzed lat, które wydaje się zagadką bez szans na rozwiązanie. Trochę zdziwiłam się, że autor znów sięgnął po ten wzór, ale nie będę się tego jakoś bardzo czepiać, bo lubię kryminały z motywem zaginięcia oraz dążeniem do poznania prawdy, mimo upływu kilku dekad. Sprawa Krystyny Palacz jest intrygująca, a próby jej rozwiązania przypominają mi śledztwa porucznika Columbo, który uporczywie wraca do tych samych osób, prosząc o rozmowę i ostatecznie wyłuskuje potrzebne informacje, demaskując mordercę. Gross działa podobnie, chociaż jest zdecydowanie mniej delikatny i uprzejmy niż filmowy Columbo. Kilkukrotnie odwiedza męża zaginionej, jej dorosłą córkę oraz sąsiadów. Wypytuje czy Krystyna była szczęśliwa, czy zauważyli coś, co wskazywałoby na to, że chciała odejść, dlaczego zabrała młodsze dziecko, a starsze zostawiła? Początkowo bliscy kobiety pozytywnie odbierają zaangażowanie komisarza, ale z czasem okazuje się, że jednak nie wszystkim zależy, żeby prawda wyszła na jaw. Jeszcze do tego ten zakrwawiony namiot porzucony w lesie przy plaży. Prokurator lekceważy to zgłoszenie, ale Grossowi nie daje ono spokoju.

Nie będę ukrywać, że mam lekki problem z intrygą kryminalną w tej części. Z jednej strony obie sprawy uważam za zajmujące. Byłam ciekawa ich rozwiązania i z dużym zainteresowaniem śledziłam wszystkie rozmowy z podejrzanymi, potencjalnymi świadkami oraz rodziną zaginionej. Jednak z drugiej, mam wrażenie, że sposób w jaki doszło do rozwiązania zagadek jest dość naciągany. Komisarz stawia hipotezy, zastanawia się, rozważa różne scenariusze i w końcu trafia, ale większość jego działań opiera się na domysłach. Brakuje dowodów, twardych danych, więc nie mogę pozbyć się myśli, że gdyby tylko winni trzymali język za zębami i nie dali się ponieść emocjom to Gross nie miałby szans na rozwiązanie tych spraw. Jest zaskakująco, szokująco, są dramaty rodzinne i skomplikowane relacje, ale gdzieś w tym wszystkim zabrakło przekonania, że policja miała prawo to wszystko odkryć. Uważam też, że autor nieco przesadził w kwestii motywu SPOILER zamordowania Krystyny Palacz. Sprzedaż dziecka sąsiadom? Serio? Dla mnie to w ogóle nie jest wiarygodne, zwłaszcza że nie wyjaśniono dlaczego mąż kobiety podjął taką decyzję, co nim kierowało. Hasło „dla pieniędzy” mnie nie przekonuje, bo nigdzie nie było napisane, że Palaczowie żyli w skrajnej biedzie i przymierali głodem.

Zatem działania Bernarda Grossa oceniam pozytywnie. Polubiłam komisarza, mimo że jest zamknięty w sobie i ma problemy z nawiązywaniem relacji. Nie dziwi mnie to, biorąc pod uwagę jego przeszłość oraz skomplikowaną sytuację rodzinną. W tej części nic się nie wyjaśnia w sprawie napadu na jego żonę Agnieszkę, ale liczę, że na koniec serii autor zafunduje czytelnikom jakieś satysfakcjonujące zakończenie tego wątku. Podoba mi się to, że Gross wszystkich traktuje równo, poszukuje sprawiedliwości, mimo że często naraża się bogatym i wpływom osobom. Nie lekceważy doniesień, nie próbuje wymigać się od żmudnej roboty. Jest dobrym policjantem i wymagającym przełożonym, co nie przysparza mu sympatii wśród kolegów z komendy. Muszę się jednak przyczepić do tego, że komisarz obwinia się za śmierć pewnych postaci. To nie ma w ogóle sensu. Jak może być odpowiedzialny za to, że SPOILER Stefański ginie w wypadku samochodowym? Facet nie zapiął pasów, zasnął za kierownicą i to ma być wina komisarza? Bo wysłał go w teren do zbadania sprawy? Tak samo samobójstwo Otremby z pierwszej części, moim zdaniem, nie ma nic wspólnego z działaniami jego przełożonego. Wygląda na to jakby Małecki chciał jeszcze dorzucić głównemu bohaterowi zmartwień, ale w mojej ocenie to zupełnie chybiony zabieg.

Na koniec muszę jeszcze napisać o moim największym zastrzeżeniu wobec tej książki. W pierwszej części tego nie zauważyłam, ale tutaj uderzyło mnie w zasadzie od początku lektury. Chodzi o natężenie zupełnie niepotrzebnych scen erotycznych i bardzo częste podteksty seksualne. Policjantkę Monikę Skalską w zasadzie definiują tylko dwie cechy: lubi seks (bardzo dużo seksu, SPOILER nawet z osiemnastoletnim synem swojego byłego faceta, z którym to facetem rok temu też się niezobowiązująco przespała) i cały czas żuje gumę. Kobieta jest przedstawiona jako główna współpracowniczka komisarza, ale w tej części nie robi nic szczególnego. Mam wrażenie, że ona pojawia się tylko po to, żeby autor mógł dać upust fantazjom erotycznym o pięknej, zgrabnej policjantce, która nie szuka miłości tylko seksu, najlepiej z bardzo młodymi facetami, bo musi sobie udowodnić, że wciąż jest atrakcyjna i może mieć każdego. Jej ambicją jest to, żeby każdy młody kochanek dobrze ją sobie zapamiętał i potem wspominał z łezką w oku, że właśnie Skalska była najlepsza w łóżku. Jeśli bohaterka nie ma nikogo do seksu pod ręką to czytelnik zostanie uraczony opisem masturbacji.  

Na tym jednak nie koniec. Do wydziału kryminalnego przenosi się pewien policjant w średnim wieku, który też nie może się powstrzymać od myśli o wydatnych biustach rysujących się pod bluzkami. Nawet kiedy przyjmuje zgłoszenie od matki, która sądzi, że jej córka zaginęła albo rozmawia z młodziutką recepcjonistką w ośrodku wczasowym, musi poświęcić chwilę na dostrzeżenie ich piersi i skomentowanie ich w myślach. Kiedy czytelnikowi jest przedstawiona sąsiadka komisarza, która ma pewien związek z prowadzonymi przez niego sprawami, pojawia się informacja, że Gross miał z nią na pieńku, bo kobieta lubi głośny seks w trójkącie z dwoma mężczyznami i całe towarzystwo hałasowało w nocy. Potem dostajemy scenę, w której policjant widzi jak kilkuletni syn sąsiadki rysuje ludzi w trakcie stosunku. Czy ten wątek prowadzi do jakiejś konkluzji? Zupełnie nie. Po co więc to wszystko? Nie mam zielonego pojęcia, zwłaszcza że Wada ma być kryminałem, a nie tandetnym erotykiem. W mojej ocenie Małecki bardzo zepsuł powieść tymi wstawkami, a pominęłam już jakieś pomniejsze aluzje i podteksty rzucane przez innych bohaterów. Kiedy sięgałam po pierwszy tom, opowieść o komisarzu Grossie była trylogią, teraz widzę, że w zapowiedziach jest już piąta część serii. Planuję sięgnąć po Zadrę, ale niestety już z większą rezerwą.

Ocena: 3.5 / 6

Cykl Bernard Gross:
 
2. Wada
3. Zadra
4. Zrost
5. Skrzep

6 komentarzy:

  1. Zaczęłam czytać i złapałam się na myśli, że może rozmawiałyśmy o innej książce, pomyliłam pisarza czy coś, bo w sumie chwalisz. A potem przeszłam do dalszej części recenzji i się wyjaśniło :) Co do spojlera, pomyślałam sobie, że może czasem tak po prostu jest. Nie ma to sensu, niekiedy nawet główna zainteresowana osoba to widzi, ale i tak się zadręcza. Bo może gdyby poszedł w prawo, a nie w lewo, gdybym go wtedy nie posłała po sól do sklepu, gdyby nie jechał do mnie, tylko został w domu, gdyby w tv leciał inny program, nie przełączyłby... Kojarzysz pewnie ten wielki pożar poznańskiej kamienicy? Komendant straży mógłby mieć podobne myśli - gdyby ich wtedy nie wysłał do akcji, to by dalej żyli.
    Na takie dywagacje mnie naszło. Ero-wątki pominę, bo aż nadto się o tym nagadałyśmy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam duży problem z tym jak ocenić tę książkę, bo byłaby naprawdę niezła gdyby nie te erotyczne wstawki. A co do obwiniania się to w sumie źle to napisałam chyba, bo to, że komisarz się obwinia to rozumiem. Może być tak jak mówisz, że takie myślenie się włącza osobie, która te dyspozycje wydała, ale tam inni policjanci obwiniali szefa za to, że ich kolega miał wypadek. Nazywali go "komisarz śmierć" z tego powodu. Tego nie rozumiem właśnie. Tam nie było nawet żadnego pośpiechu, że dostał rozkaz, że musi natychmiast jechać, teraz, w tej sekundzie i jakoś można winę za ten wypadek zwalić na komisarza.

      Usuń
    2. A to nie rozumiem w takim razie :/ Może to się jakoś wyjaśni w kolejnym tomie. I miejmy nadzieję, że ani autor, ani wydawnictwo nie będzie chciało iść dalej w tę ero-stronę. Na pewno są zwolennicy wplatania takich wątków we wszystko, pytanie tylko, czy jest ich aż tak dużo, żeby ładować seks wszędzie. Oby nie.

      Usuń
    3. Nie sądzę. Po prostu tutaj jest taka kreacja postaci, że komisarz jest nielubiany przez współpracowników i podwładnych. On jest też bardzo samotny i chyba ten wątek miał mu jeszcze bardziej "dowalić", mimo że nie ma sensu. Właśnie jak poczytałam opinie na LC to prawie nikt nie zwraca na to uwagi, więc może właśnie ludzie lubią takie sceny w kryminałach? Mnie wkurzało to, że musiałam czytać co chwilę o tym jak policjantce zrobiło się "wilgotno między nogami", a ktoś tam inny patrzył na "ponętne piersi ukryte pod obcisłą bluzeczką". I to nie były jednorazowe wstawki tylko wszystkim seks w głowach.

      Usuń
    4. To problem, nad którym rozmyślam co jakiś czas. Czy autorzy/reżyserzy/różnej maści artyści widzą wyłącznie tych, którzy lubią tylko nowości, aktualne trendy etc. O tych "starszych" zapominają? To nie jest już ich target, więc można olewać? Skoro dużo ludzi lubi ero-wątki, wplatajmy je wszędzie, lekceważąc gusta reszty?

      Usuń
    5. Obawiam się, że chyba tak to działa. Erotyki są popularne, więc wydawnictwo chce zbić na tym pieniądze i promuje takich autorów, którzy poddają się trendom. Tak przypuszczam, no chyba że po prostu pisanie powieści, dla niektórych jest okazją do pochwalenia się swoimi fantazjami.

      Usuń