Jednym z moich noworocznych postanowień jest to, by częściej sięgać po książki lubianych autorów, a tym samym kończyć rozpoczęte serie. W moim przypadku będą to głównie kilkutomowe cykle kryminałów, więc na pierwszy ogień wybrałam szósty, prawdopodobnie ostatni, tom opowiadający o antropologu sądowym Davidzie Hunterze. Wybór był o tyle łatwy, że niedawno czytałam piątą część, więc wciąż pamiętam fabułę, łącznie ze szczegółami dotyczącymi prywatnego życia głównego bohatera. Tym razem czytelnik zastaje doktora Huntera w dobrej formie, gdyż ten odbudował karierę, poznał kobietę, z którą planuje stworzyć stały związek, a nawet udało mu się wyrzucić z pamięci traumatyczne wspomnienia z przeszłości. Pewnego wieczoru zostaje wezwany do starego, nieczynnego szpitala, który stał się przerażającym miejscem zbrodni. Na strychu budynku od dawna przeznaczonego do rozbiórki znaleziono zmumifikowane ciało. Nawet tak doświadczonemu antropologowi kryminalnemu jak Hunter trudno podać szczegóły dotyczące przyczyny śmierci. Wiadomo na pewno, że ofiarą jest kobieta, która w chwili śmierci była w zaawansowanej ciąży. Jeszcze zanim śledztwo w tej sprawie nabierze tempa, szpital Świętego Judy odkrywa przed policją drugi makabryczny sekret – zamurowane pomieszczenie, a w nim kolejne zwłoki. Hunter ma pełne ręce roboty i nie spodziewa się, że znowu ściągnie na siebie niebezpieczeństwo.
Recenzując przedostatnią część serii, wspomniałam, że opisana w niej historia nie wywarła na mnie tak dużego wrażenia jak wcześniejsze tomy. Niestety podtrzymuję tę opinię również w odniesieniu do Zapachu śmierci. Jakbym nie próbowała usprawiedliwić braku tego charakterystycznego dreszczu ekscytacji towarzyszącego lekturze, nie mogę udawać, że twórczość Becketta wciąż trafia do mnie tak samo jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i zaczytywałam się w jego kryminałach. Pewnie i ja się zmieniłam, i autor, więc to naturalna kolej rzeczy, ale nie ukrywam, że wolałabym okrzyknąć tę książkę genialną, fascynującą, taką, którą każdy spragniony silnych emocji powinien przeczytać. Zamiast tego mogę powiedzieć, że Zapach śmierci to po prostu dobry kryminał, taki na czwórkę. Ni mniej, ni więcej. Akcja zawiązuje się błyskawicznie, więc od razu byłam zaciekawiona w jaką sprawę zaangażował się słynny antropolog. Bardzo podobały mi się opisy opuszczonego szpitalnego gmachu. Kiedy czytałam o plątaninie zawilgoconych korytarzy, piwnicach, w których czas się zatrzymał oraz upiornych pomieszczeniach wciąż zawierających szpitalne sprzęty, czułam niepokój, nadciągające niebezpieczeństwo oraz napięcie związane z dalszym rozwojem fabuły.
Nie zawodzą także fragmenty opisujące badania i analizy jakie Hunter przeprowadza na odnalezionych zwłokach. Nie ma w tym nic makabrycznego (no, może poza macerowaniem kości), jest za to fascynująca wiedza jaką można zdobyć, kiedy wiadomo na co patrzeć i jak interpretować to, co się widzi. Główny bohater został wykreowany na fachowca w swojej dziedzinie i chcę wierzyć, że naprawdę antropolog jest w stanie podać szczegóły dotyczące okoliczności śmierci, wnioskując po sposobie rozkładu ciała lub ułożeniu i wyglądzie maleńkich kości umiejscowionych w szkielecie sześciomiesięcznego płodu. Niestety w połowie powieści odczułam znużenie tą historią, ponieważ bohater ciągle krąży między starym szpitalem, a kostnicą, ale nic wielkiego z tego nie wynika. Sądzę, że książka mogłaby być znacznie mniej obszerna. Może właśnie w tym tkwi sekret? Pierwsze powieści z cyklu nie były tak rozbudowane, ale za to trzymały w napięciu od początku do końca.
Kiedy wreszcie dzieje się coś istotnego, akcja zdecydowanie przyspiesza, robi się ciekawiej, jednak moją uwagę przykuły dwa wydarzenia, które trudno mi zaakceptować bez marudzenia. Pierwsze to jakaś dziwaczna przekomarzanka, kiedy podejrzany mężczyzna bierze zakładniczkę i razem z nią wchodzi do Świętego Judy, grożąc, że wysadzi cały budynek. Świadkiem tego jest doktor Hunter, który (SPOILER) nagle wykrzykuje do porywacza, żeby wziął jego na zakładnika zamiast młodej policjantki. Na te słowa natychmiast reaguje prowadząca śledztwo, która też zgłasza się na zakładniczkę-ochotniczkę, mimo że jest w zaawansowanej ciąży. Porywacz na to przystaje, a cała scena powstała pewnie po to, by autor mógł postraszyć czytelnika, że nadkomisarz Ward zginęła w momencie, kiedy mężczyzna odpalił ładunek. Oczywiście przeżyła, nic wielkiego jej się nie stało, ale dla mnie ten fragment jest kompletnie niewiarygodny. Serio bohaterowie są tak szlachetni, że dla obcej kobiety ryzykują własne bezpieczeństwo, a nawet narażają życie nienarodzonego dziecka? To jest w ogóle działanie zgodne z policyjnymi procedurami?
Drugi zgrzyt pojawił się w momencie, kiedy Hunter został obezwładniony przez (SPOILER)… staruszkę. Jasne, rozumiem, że ona go zaskoczyła, na dodatek użyła jakiegoś zmodyfikowanego paralizatora, ale mimo wszystko sposób w jaki to zostało przedstawione do mnie nie przemawia. Rozumiałabym, gdyby starsza pani udawała miłą i uśpiła czujność bohatera, a potem nagle poraziła go prądem, więc nie mógł nic zrobić, bo nie spodziewał się ataku. Natomiast autor od początku pokazuje, że relacja między Hunterem a Lolą jest dziwna. Seniorka została sportretowana jako wredna, agresywna, wulgarna kobieta, która nikogo nie obdarzy miłym słowem, a protagonista ciągle się koło niej kręci, a to przynosząc zakupy, a to chcąc poznać jej chorego syna. Po co? Nie rozumiałam motywacji Huntera, a ta wspomniana scena ataku w ogóle nie ma sensu. Oto schorowana, wątła siedemdziesięciolatka jest szybsza i zwinniejsza niż mężczyzna w sile wieku. Na dodatek bohater przecież orientuje się, że ona coś ukrywa, a mimo to, pozwala podejść się jak dziecko. Zdaję sobie sprawę, że znajdą się czytelnicy, którzy przymkną oko na te dwie sytuacje albo nie dostrzegą w nich problemu, ale niestety mnie one nie przekonały.
Rozwiązanie zagadki kryminalnej jest w porządku. Nie ma fajerwerków i efektu „wow”, ale Beckett trzyma poziom. W finale dzieje się tyle, że spokojnie można byłoby rozłożyć te akcenty inaczej, żeby środek powieści nie dłużył się tak niemiłosiernie. Czytelnik otrzymuje rozwiązanie sprawy z opuszczonego szpitala, zakończenie wątku prześladowczyni Huntera, która rzekomo od lat na niego poluje, a także ostateczne rozstrzygnięcie wątku miłosnego między bohaterem a jego nową partnerką. Nie jestem zadowolona z tego jak Beckett potraktował temat wspomnianej mścicielki podążającej śladami protagonisty. Jak dla mnie to było mało wiarygodne i mało ciekawe. Możliwe, że moje odczucia wynikają z faktu, że kompletnie nie pamiętam tej postaci, więc naprawdę nie interesowało mnie czy po iluś tam latach wciąż czai się w krzakach, żeby zamordować Huntera. Cieszę się natomiast, że (SPOILER)Rachel zniknęła z jego życia, ponieważ ten związek od początku nie miał przyszłości. Co ciekawe w dość dziwny sposób doszło do rozstania. W jednym momencie bohaterowie planują ślub, Rachel robi facetowi pogadankę, że powinien przestać myśleć o przeszłości, rozpamiętywać traumatyczne doświadczenia, iść do przodu. Jednak kiedy sama doświadcza ataku ze strony prześladowczyni Huntera, odsuwa się od partnera i ucieka, pośrednio obwiniając go o to doświadczenie. Przyznam, że nie mam poczucia, że Zapach śmierci to faktycznie ostatni tom serii. Może to dobrze, bo autor zostawił możliwość powrotu głównego bohatera, który po raz kolejny zaangażuje się w jakaś kryminalną sprawę.
Ocena: 4 / 6
Cykl dr David Hunter:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz