Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 288
O twórczości Jacka
Ketchuma naczytałam się tyle pozytywnych opinii, że nie mogłam doczekać się
momentu, w którym wreszcie trafię do wykreowanego przez niego świata. Jako
miłośniczka wszelkich tekstów grozy czułam niemal wstyd, że ciągle odwlekam
sięgnięcie po prozę pisarza cenionego przez samego Stephena Kinga. Spodziewałam
się naprawdę mocnych wrażeń i ogromnej dawki przemocy. Po przeczytaniu książki
stwierdzam, że właściwie dostałam to, czego chciałam, a nawet nieco więcej, ale
nie obyło się też bez pewnych zgrzytów, które rzutują na ostateczną ocenę
powieści.
Emerytowany szeryf
miasteczka Dead River George Peters nie może zapomnieć o tym, co zdarzyło się
jedenaście lat temu. Makabryczne obrazy ciągle prześladują go w koszmarach, a
wspomnienia sprawiają, że przeszłość wciąż trzyma w szponach starego mężczyznę.
Pomimo tego, że po śmierci żony rozpił się i zaniedbał miejscowi policjanci
nadal darzą go szacunkiem. Pewnej nocy do Petersa przychodzi nowy szeryf,
prosząc go o pomoc przy śledztwie dotyczącym wyjątkowo bestialskiej zbrodni.
Zamordowano i okaleczono kilkumiesięczne dziecko oraz jego matkę i wynajętą
opiekunkę. Ślady pozostawione na miejscu zbrodni jednoznacznie wskazują, że
potwory w ludzkiej skórze powróciły i po raz kolejny polują na mieszkańców Dead
River. Czy tym razem uda się pokonać ich raz na zawsze?
Po przeczytaniu około
pięćdziesięciu stron byłam tą powieścią zawiedziona. Co prawda mocny jest już
sam początek i na brak akcji narzekać nie można, ale nie potrafiłam wciągnąć
się w wir wydarzeń na tyle, by z niecierpliwością przewracać kolejne kartki. W
pewnej chwili pomyślałam nawet, że pisarstwo Ketchuma jest przereklamowane, bo
wszelkie rozczłonkowywanie ciał i inne makabryczne operacje nie budzą we mnie
grozy, a jedynie obrzydzenie. Preferuję horrory, uruchamiające wyobraźnie i
podważające logiczny porządek rzeczy jedynie pewnymi sygnałami. Historie o
nadprzyrodzonych istotach wydają mi się znacznie bardziej przerażające niż
psychopaci biegający z siekierami. Na szczęście w pewnym momencie Ketchum
wprowadza genialny zabieg, sprawiający, że tuż po pięćdziesiątej stronie
czytelnikowi niemal serce zamiera ze strachu. Autor buduje atmosferę grozy na
kilka sposobów. Pierwszym jest szereg tortur, jakimi poddawani są bohaterowie
oraz okrutnych morderstw, których opisy z pewnością wzbudzą niesmak wśród
wrażliwszych odbiorców. Jak już wspomniałam horror spod znaku gore, także ten
literacki, nie należy do moich ulubionych odmian, więc to nie najbardziej
drastyczne momenty są odpowiedzialne za to, że Potomstwo uważam za udaną powieść grozy. Drugim sposobem pisarza na
wykreowanie odpowiedniego nastroju stała się znana metoda, polegająca na
wrzuceniu niczego nieświadomych bohaterów w centrum przerażających wydarzeń.
Odważny policjant czy młode, kochające się małżeństwo wzbudzają sympatię,
dzięki czemu czytelnik zaczyna interesować się ich losem i gorąco kibicować im
w walce o przeżycie. Im bardziej nieświadomi, uczciwi i dobrzy ludzie tym
lepiej. Spirala strachu w pewnym momencie nakręca się sama i ani się obejrzałam,
a zaczęłam nerwowo rozglądać się za siebie i nasłuchiwać czy nic niepokojącego
nie dzieje się za oknem. Jednak za najlepszy chwyt grozy uważam mistrzowskie
opisy pościgów niedoszłych ofiar, przypominających polowanie na dzikie
zwierzęta. Gęsty, mroczny las staje się jednocześnie wybawieniem i więzieniem.
Różnorodne krzaki oraz wysokie drzewa mogą dać schronienie, ale mogą też
zdradzić położenie osoby nieostrożnie stąpającej po poszyciu. Ketchum zadbał o
odpowiednią oprawę i przejmujące sceny, w których postaci myślą, że jeszcze
tylko kilka kroków dzieli ich od opuszczenia śmiertelnie niebezpiecznej
okolicy, a w rzeczywistości kierują się wprost na czekającego kata. Najbardziej
przeraża to, co niewidoczne, dlatego skóra cierpnie na samą myśl, że w
pobliskich zaroślach czai się zło w najczystszej postaci.
Pisarz wprowadził wielu
bohaterów, ale nie radzę przywiązywać się do nich, ponieważ większość szybko
traci życie. Za najważniejsze postaci uznaję byłego szeryfa, rodzinę Halbardów
oraz ich przyjaciółkę Claire, która przyjechała do tego, bądź co bądź,
malowniczego zakątka, by odzyskać siły po rozwodzie. W powieści występuje
jednoznacznie rozgraniczenie na dobrych ludzi i czarne charaktery. Jednych
natychmiast obdarza się sympatią, a innych odrzuca z przyklejoną łatką
szaleńca, okrutnika, potwora. Postaci nie posiadają skomplikowanych osobowości,
przez większą część powieści po prostu walczą o przetrwanie. W horrorach zawsze
zadziwia mnie fakt, że bohaterowie przyjmują do wiadomości nawet najbardziej
koszmarne przeżycia i znajdują siłę na ucieczkę lub wezwanie pomocy. Nie
inaczej jest w recenzowanej książce. Jack Ketchum nie precyzuje jak wygląda
późniejsze życie kogoś, kto widział jak jego bliscy zostają pozbawieni kończyn
i narządów wewnętrznych. Nie wyobrażam
sobie jak można dojść do siebie po tak tragicznych przeżyciach i żałuję, że
autor Potomstwa nie zadał sobie
trudu, żeby tę kwestię doprecyzować.
Najsłabszą stroną
powieści jest styl. Wulgaryzmy są usprawiedliwione i w przypadku takiej książki
nie mogę się ich czepiać, ale dosadne sformułowania, dotyczące zwłaszcza
erotyki uważam za żenujące. Ketchum nie bawi się w subtelności i to widać od
razu. Jest to zaletą w kreowaniu opowieści mrożącej krew w żyłach, ale wszelkie
niewybredne uwagi o częściach ciała lub aktualnych potrzebach bohaterów
działały na mnie odstraszająco. Później nieco przyzwyczaiłam się do takiej
stylistyki, ale i tak uważam, że to rynsztokowe słownictwo jest zupełnie
zbędne. Muszę też wspomnieć o słabej korekcie. Nie rozumiem, jakim cudem nikt z
wydawnictwa nie wyłapał błędów typu „13 maj 1992”. Oczywiście to nie ma żadnego
znaczenia przy ocenie książki, bo w końcu zła odmiana nie jest winą autora, ale
taka pomyłka od razu rzuca się w oczy.
Potomstwo
to
książka dla czytelników o mocnych nerwach. Pisarz zadbał o to, żeby każdy
znalazł w jego dziele coś, co porządnie go wystraszy. Dla jednych przerażające będą
opisy krwawych rytuałów, w innych największą grozę wzbudzi myśl, że człowiek
jest zdolny do okrucieństwa nawet wobec członków własnej rodziny. Recenzowana
powieść rozwija wątek z książki Poza sezonem,
w pewien sposób stanowiąc jej drugą część. Jednak znajomość wcześniejszej
pozycji nie jest konieczna do zrozumienia historii opisanej w Potomstwie. Pierwsze spotkanie z
twórczością Jacka Ketchuma uważam za udane. Mimo że nie obyło się bez
wytknięcia kilku wad, to opowieść odniosła zamierzony skutek – przestraszyła,
pochłonęła na kilka godzin i zachęciła do przeczytania innych dzieł pisarza.
Ocena: 4 / 6
Egzemplarz
recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa
Replika.