10 maja 2012

Zbyt piękna dziewczyna - Jan Seghers


Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 424

Ostatnio dałam się uwieść modzie na nordyckie kryminały i to one zdecydowanie zdominowały moje lektury z tego gatunku. Jednak w myśl powiedzenia, że „co za dużo to niezdrowo” postanowiłam chwilowo opuścić Szwecję i Islandię, i przenieść się w zupełnie inne miejsce. Mój wybór padł na powieść Jana Seghersa, która co najmniej od roku leżała zapomniana na półce, a obiecywała interesującą przygodę we Frankfurcie nad Menem. Niestety moja ucieczka od pisarstwa Mankella, Sigurđardóttir, Kallentofta i Läckberg nie do końca się powiodła, ponieważ na okładce znalazłam informacje, że autor Zbyt pięknej dziewczyny wzorował się m.in. na książkach tego pierwszego, co w trakcie lektury odczuwałam bardzo wyraźnie.

W Lesie Miejskim przypadkowy przechodzień odnajduje zmasakrowane zwłoki młodego mężczyzny. W przededniu wizyty amerykańskiego prezydenta policjanci mają pełne ręce roboty, jednak taka wiadomość wymaga natychmiastowej gotowości do działania. Komisarz Robert Marthaler wraz ze swoim zespołem musi ustalić, z jakiego powodu ktoś w tak brutalny sposób odebrał człowiekowi życie. Od samego początku wiadomo, że dochodzenie będzie wyjątkowo żmudne, a wtrącające się we wszystko media tylko je utrudnią. Szybko okazuje się, że zamordowany w lesie mężczyzna nie jest jedyną ofiarą, a krąg ludzi zamieszanych w tę sprawę ciągle się powiększa. Kim jest morderca? Dlaczego skazał mężczyznę na tyle cierpienia? Co z tym wszystkim ma wspólnego zagadkowy wypadek samochodowy sprzed roku? 

Na początku miałam spore trudności z zatopieniem się w lekturze i śledzeniem rozwoju wydarzeń. Pierwszych kilkadziesiąt stron autor poświęcił tytułowej dziewczynie, której roli w całej historii zdradzić nie mogę. Jednak uczynił z niej wyjątkowo drażniącą i niesympatyczną postać. Jej dziwne zachowanie, pewien osobliwy brak świadomości sytuacji w jakiej się znalazła oraz ignorowanie otoczenia, wzbudzały moją irytację i utrudniały zanurzenie się w opowiedzianej historii. Na dodatek Seghersowi często zdarzają się opisy, w których jedynie wymienia nazwy frankfurckich ulic lub podaje numery autostrad, którymi przemieszczają się bohaterowie, co nijak ma się do pobudzania czytelniczej wyobraźni. Umiejscowienie akcji w konkretnych punktach miasta jest ważne, ale mógł dodać, chociaż jedno charakteryzujące zdanie, które pozwoliłoby na dowiedzenie się czegoś więcej niż to, że bohater skręcił w Schweizer Strasse czy też Diesterwegstrasse.

Powieść jako całość jest poprawna. Zbyt piękna dziewczyna to taki średniak wśród kryminałów, niczym się nie wyróżnia, ale intryga jest spójna i dość interesująca. Po pierwszych trudnościach fabuła rozwinęła się i podążanie za kolejnymi wydarzeniami nie wymagało determinacji ani walki ze znużeniem. W trakcie lektury pojawiają się nowe poszlaki, czasami akcja trochę przyspiesza, policjantów, w zależności od sytuacji, ogarnia znużenie lub energia. Jan Seghers nie prezentuje nic nowego, ale jeżeli ktoś szuka kryminału bazującego na typowym schemacie to nie powinien być rozczarowany. Zakończenie całej historii jest w iście „mankellowskim” stylu – do końca nie wiadomo, co się wydarzyło, istnieją hipotezy i pewne dowody, ale czytelnik nie uzyskuje całkowitego wyjaśnienia. Tożsamość mordercy nie była dla mnie zaskoczeniem, autor właściwie od początku kieruje uwagę na tę postać. Niespodziewanych zwrotów akcji właściwie brak, ale mimo tego książkę czyta się z przyjemnością i nie trzeba niecierpliwie spoglądać ile stron pozostało do końca.

Podobieństwo do kryminałów Henninga Mankella uwidacznia się zwłaszcza w kreacji głównego bohatera. Robert Marthaler tak jak Kurt Wallander czuje się zmęczony zawodem i samotnym życiem. Jest zniechęcony, a może nawet trochę zgorzkniały, z nostalgią wspomina dawne czasy i żałuje, że nie układa mu się w prywatnych sprawach. Również uwielbia muzykę klasyczną, ma problemy ze zdrowiem i czasami bierze śledztwo we własne ręce, nie zważając na przełożonych i współpracowników. Cechą różniącą jest wprowadzenie Marthalera w dość niejasny związek z pewną młodą kobietą. Jednak autorowi średnio udał się ten wątek, ponieważ bohaterów niby nic nie łączy, znają się dzień lub dwa, a zamieszkują ze sobą. Ich relacje pozostają niejasne i nie do końca wiem, po co pojawił się taki motyw w powieści. Inne postaci nie wyróżniają się niczym szczególnym. Komisarz pracuje z dość bezbarwnymi osobami, o których naprawdę niewiele zostało napisane. Morderca natomiast do końca pozostaje zagadkową osobą, której charakter bardzo trudno rozgryźć.

Na okładce jeden z recenzentów napisał, że: „Wallander wreszcie ma niemieckiego brata”. Nie widzę nic złego w czerpaniu wzorca z dobrych pisarzy, ale czasami miałam wrażenie, że Marthaler nie jest bratem, a klonem Wallandera. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach serii o frankfurckim komisarzu Jan Seghers uniezależni się od wpływu innych autorów i zaprezentuje oryginalniejsze i bardziej wyraziste historie.

Ocena: 3,5 / 6