22 marca 2011

Tony Takitani - reż. Jun Ichikawa

  
Reżyseria: Jun Ichikawa
Scenariusz: Jun Ichikawa, Haruki Murakami
Obsada: Issei Ogata, Rie Miyazawa
Produkcja: Japonia

Przed obejrzeniem filmu Tony Takitani w reżyserii Juna Ichikawy nie wyobrażałam sobie jak można pokazać na ekranie historię, która jednocześnie ukazuje codzienność zwykłego człowieka i podejmuje najważniejsze, egzystencjalne problemy, dręczące każdego z nas. Reżyser miał znacznie utrudnione zadanie, ponieważ jego dzieło jest adaptacją znakomitego opowiadania Harukiego Murakamiego. To, co piękne i wzruszające w dziele literackim, nie zawsze posiada te same cechy na ekranie. Jednak porównywanie filmu z opowiadaniem zupełnie mija się z celem, ponieważ obraz Ichikawy to wyjątkowe i niezwykle przejmujące kino.

Tytułowy bohater to typ wiecznego samotnika, który najlepiej czuje się w swoim własnym towarzystwie. Nie rozumie innych ludzi, nie pragnie nawiązania bliższych relacji z współpracownikami, nie posiada przyjaciół. Wydaje się, że otoczony pracą i własnymi zainteresowaniami jest szczęśliwy i spełniony. Dopiero pojawienie się atrakcyjnej Eiko gwałtownie zmienia uczucia mężczyzny. Po raz pierwszy Tony pragnie dzielić z kimś swoje życie, a nieodłączna samotność jawi mu się nie, jako oaza spokoju i ciszy, ale jako więzienie, z którego nie ma ucieczki. 

Tony Takitani to piękny i nostalgiczny film, opowiadający o pragnieniu bliskości, chwilach szczęścia i nieprzewidywalności losu, który potrafi brutalnie zadrwić z człowieka. To także doskonałe studium ludzkiej psychiki, pełnej niepokojących i gwałtownych emocji, z którymi bardzo trudno sobie poradzić w obliczu tragedii. Twórcom udało się pokazać rozpacz i ból bohaterów w sposób niezwykle prawdziwy i sugestywny, unikając przy tym zbędnego patosu czy sztucznego zadęcia. Na uwagę zasługuje także sama konstrukcja wątku miłosnego. Postaci nie czynią gorączkowych wyznań i zapewnień o miłości, a mimo tego, oglądając film nie miałam wątpliwości, że łączy ich szczera i prawdziwa więź. Wspomniana już wcześniej codzienność, pozwala zbudować bardzo realistyczny portret tego małżeństwa, zwykłe czynności i pozornie nic nieznaczące wydarzenia, sprawiają, że historia Tony’ego i Eiko jest tak boleśnie prawdziwa. Bez trudu mogłam zidentyfikować się z bohaterami, wyobrażając sobie, jakim skomplikowanym procesem jest godzenie się z utratą najbliższej osoby, a także jaki ból sprawiają przedmioty, przez nią pozostawione. Na ogromne emocje, które towarzyszyły mi w czasie projekcji wpływ miała także doskonała, mistrzowska gra aktorka. Zarówno Issei Ogata (jako Tony Takitani oraz Shozaburo Takitani), jak i Rie Miyazawa ( grająca Eiko Konumo i Hisako) wcielili się w podwójne role, dzięki czemu ich zdolności kreacyjne zostały uwidocznione i podkreślone. W każdej z ról stworzyli oni bardzo prawdziwą i wyjątkową postać. Dzięki takiemu zabiegowi świat głównego bohatera staje się bliski i bardziej zrozumiały. Podobny efekt daje także obecność narratora, który opowiadając historię bohaterów, przybliża ich najskrytsze myśli i lęki. 

Doskonałym dopełnieniem całości jest muzyka autorstwa Ryuichi Sakamoto, który napisał także ścieżki dźwiękowe to takich filmów jak: Ostatni cesarz Bertoluciego i Wysokie obcasy Almodovara. Tony Takitani urzeka doskonałą muzyką, idealnie odzwierciedlającą wydarzenia oraz emocje postaci. W najbardziej przełomowych momentach, dźwięk jest oszczędny i ascetyczny, co dodatkowo podkreśla wymowę filmu. Temat śmierci i przemijania podejmowany był już przez wielu twórców i wyrażany niemal w każdej możliwej konwencji. Jednak obraz Ichikawy udowadnia, że wciąż można w sposób prosty, a zarazem oryginalny mówić o tym, co dla każdego człowieka najtrudniejsze i najbardziej bolesne.

Ocena: 6 / 6

17 marca 2011

Przemów i Przeżyj - Sophie Hannah



Wydawnictwo: G+J
Liczba stron: 468


Przemów i Przeżyj to jeden z najlepszych kryminałów, jaki czytałam w ostatnim czasie. Fabuła jest skomplikowana, misternie skonstruowana i trzymająca w napięciu do samego końca. Główna bohaterka to Naomi Jenkins, która trzy lata temu padła ofiara brutalnego gwałtu. Nie opowiedziała o tym traumatycznym przeżyciu ani policji, ani nikomu innemu. Wyparła zbrodnię ze świadomości, mając nadzieję, że pomoże jej to zapomnieć i nigdy nie wracać do przeszłości. Po pewnym czasie poznaje szarmanckiego Roberta Hawortha, w którym zakochuje się bez pamięci. Gdy mężczyzna nie zjawia się na kolejne spotkanie Naomi jest przekonana, że stało mu się coś złego. Niestety policja nie zamierza wszcząć natychmiastowych poszukiwań, wówczas zrozpaczona Naomi podejmuje szaleńczą decyzję, mającą skłonić stróżów prawa do działania.
W tej książce nic nie jest takie, jakie się na początku wydaje. Zagmatwana, już na samym początku, historia staje się coraz bardziej trudna do rozwiązania. Tajemnicze zaginięcie jest tylko motorem, uruchamiającym przerażająca machinę zbrodni, a jedno odkrycie natychmiast powoduje lawinę nieprzewidywalnych zdarzeń. Akcja jest dynamiczna i interesująca od pierwszej do ostatniej strony, nawet przez moment nie poczułam się znudzona czy zirytowana. Co więcej, razem z konstablem Simonem Waterhousem i sierżant Charlie Zailer próbowałam zorientować się, kto w tym przypadku jest katem a kto ofiarą i o co tak naprawdę chodzi. Nie udało mi się rozwiązać zagadki ani przewidzieć zakończenia, ale moim zdaniem, to duży plus dla książki. Najlepiej czyta mi się kryminały i thrillery, które obfitują w zaskakujące zwroty akcji i trudne do odgadnięcia intrygi. 

Narracja prowadzona jest dwutorowo, jedne rozdziały stanowią pamiętnik ( lub po prostu niewyartykułowane myśli) głównej bohaterki, inne natomiast to zwyczajowy, wszechwiedzący narrator, opowiadający o przebiegu śledztwa i poczynaniach policjantów. Pamiętnik Naomi bardzo dużo wnosi do konstrukcji fabuły, jej tok rozumowania często mnie zadziwiał, a nawet szokował. Portret psychologiczny, który stworzyła jej autorka jest niezwykle interesujący. Kobieta, która tyle wycierpiała, jednocześnie unika nawiązywania bliskich relacji z innymi ludźmi i darzy obsesyjnym uczuciem Roberta Hawortha. Również jej poglądy na wiele spraw, także tych codziennych, zazwyczaj różnią się od sądów innych. Tematyka poruszona w powieści jest przerażająca i pełna okrucieństwa, mimo tego nie znajdziemy w niej drastycznych, naturalistycznych opisów. Relacja z gwałtu przedstawiona jest za pomocą suchego, urzędniczego języka. Uważam to za spory atut, ponieważ nie przepadam za przesadnym okrucieństwem i epatowaniem przemocą, dość często spotykanym w wielu kryminałach. 

Sophie Hannah napisała świetną, inteligentną powieść, która pochłonęła mnie bez reszty na wiele godzin. Konstabl Waterhouse i sierżant Zailer znani są już z pierwszej książki tej autorki pt. Twarzyczka. W drugiej części ich wątki zostały rozwinięte i nieco lepiej nakreślone. Przemów i przeżyj to obowiązkowa lektura dla każdego miłośnika gatunku.

Ocena: 6 / 6

13 marca 2011

Zapach cedru - Ann-Marie MacDonald

Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 558

Od razu muszę zaznaczyć, że sięgając po Zapach Cedru spodziewałam się zupełnie innej historii. Nie wiem czy lepszej i bardziej interesującej, ale po prostu innej. Akcja powieści rozgrywa się na wyspie Cape Breton w Kanadzie, u progu XX wieku. Poznajemy Jakuba Pipera, który żeni się z młodą Libanką Materią. Rodzina dziewczyny zrywa z nią kontakty po ślubie, uważając, że wybrała nieodpowiedniego kandydata na męża. W niedługim czasie Materia rodzi córkę Katarzynę, która staje się oczkiem w głowie Ojca. Jakub od dnia jej narodzin zaplanował, że córka zostanie światowej sławy śpiewaczką operową i zrobi ogromną karierę. Wysyła ją do Nowego Jorku na naukę śpiewu, jednak wyjazd ten bardzo skomplikuje relacje rodzinne i stanie się przyczyną ogromnej tragedii.

Bardzo trudno w kilku zdaniach ująć fabułę tej książki, nie zdradzając najistotniejszych szczegółów. Powieść koncentruje się na życiu pozornie zwyczajnej rodziny, zamieszkującej niewielkie górnicze miasteczko. Nikt z sąsiadów nie podejrzewa jednak, że rodzina ta skrywa wiele tajemnic, ukrytych żalów i pretensji oraz bardzo poważnych problemów, niepozwalających normalnie funkcjonować. Jakub Piper po kilku latach małżeństwa nie rozumie jak mógł ożenić się z kobietą taką, jak Materia. Uważa żonę za głupią i bezwartościową, izoluje ją także od córek, obawiając się, że może ona przeszkodzić im w rozwoju intelektualnym. Najważniejsza jest dla niego najstarsza Katarzyna, w której pokłada ogromne nadzieje, dba o jej wykształcenie i codziennie ćwiczy z nią śpiew, mając nadzieję, iż pewnego dnia talent córki doceni cały świat. Więź, która się między nimi wytwarza jest niezwykle silna, dziecko uzależnione od ojca nie potrafi dostrzec, że jego zamiary nie zawsze podszyte są czystymi intencjami. Jakub bowiem dostrzega w sobie wstydliwe skłonności i niezdrowe zainteresowanie własnymi córkami.

Autorce należą się ogromne brawa za konstrukcje psychologiczne bohaterów. Poznałam dobrze każdą postać, miałam możliwość wniknięcia w jej umysł i dostrzeżenia ukrytych pragnień i lęków. Ponadto powieść jest swego rodzaju sagą rodzinną, opowiadającą losy trzech pokoleń, dlatego mogłam obserwować jak bohaterowie zmieniają się pod wpływem przeżytych wydarzeń. Istotne jest także tło społeczne, zarysowane przez autorkę. Strajki górników, kryzys, wojny – wszystko to ma ogromny wpływ na zachowanie postaci. Szczegółowe opisy codziennych zajęć i zwyczajnych rozmów dobrze charakteryzują członków rodziny Piper, pozwalając przeniknąć do ich świata. Jednak w pewnych momentach stają się one zbyt długie, a przez to nużące i irytujące. Konstrukcja powieści nie pozwala na dynamiczną akcje czy zaskakujący splot wydarzeń. Wielu rzeczy można się także domyślić, ale nie odbiera to przyjemności z czytania.

W losy głównych bohaterów wpisane są przeróżne problemy osobiste i społeczne. Jednym z nich jest nietolerancja i konflikt na tle rasowym. Murzyni traktowani są jak ludzie drugiej kategorii, niemogący nawet spojrzeć na białego człowieka. Rodziny, które chcą być szanowane i poważane w miasteczku nie mogą utrzymywać żadnych towarzyskich kontaktów z ciemnoskórymi. Każda rasa ma odrębny świat i swoją kulturę, a wszelkie próby połączenia są ostro krytykowane i potępiane. Ogromną rolę w fabule odgrywa muzyka i religia. Pierwsza ma zapewnić sławę i rozgłos Katarzynie, stając się dla niej najważniejszą wartością w życiu. Religia natomiast towarzyszy bohaterom przez cały czas, dla jednych będąc źródłem pociechy i nadziei, dla innych udręki i nieustannych wyrzutów sumienia.

Ze względu na opis z okładki, sam jej wygląd, jak i tytuł spodziewałam się po tej książce opowieści o niespełnionej miłości czy też konflikcie rodzinnym. Owszem, te elementy są nieodłączną częścią fabuły, jednak w powieści chodzi o coś więcej. To nie banalna opowiastka, podobna do wielu innych, ale lektura wymagająca skupienia i refleksji. Uważam także, że oryginalny tytuł (Fall on your knees) znacznie lepiej pasuje do tej historii niż polski przekład. 

Ocena: 4,5 / 6

9 marca 2011

Zero

Reżyseria i scenariusz: Paweł Borowski
Muzyka: Adam Burzyński
Produkcja: Polska
Obsada: Robert Więckiewicz, Cezary Kosiński, Marian Dziędziel, Roma Gąsiorowska


Bohaterami Zera są mieszkańcy aglomeracji, wykonujący różne zawody i posiadający odmienny status majątkowy. Widz ma okazje śledzić zarówno losy zamożnego Prezesa, podejrzewającego żonę o romans, jak i ubogiego sprzedawcy gazet, którego sytuacja finansowa nie pozwala na przeprowadzenie operacji ciężko chorego syna. Twórcy nie próbują opowiadać jednej, spójnej historii, ale przedstawiają kilka epizodów, w których ukazane zostały problemy, z jakimi boryka się współczesny człowiek. Od samotności poprzez niewierność, brak spełnienia zawodowego, aż po najokrutniejsze formy przemocy.


Po obejrzeniu pierwszych kilkunastu minut filmu Borowskiego pojawia się skojarzenie z obrazem Paula Higgisa – Miasto gniewu. Ten sam natłok postaci, które pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, podobna plątanina ludzkich losów i niesamowitych przypadków, kierujących naszym życiem czy wreszcie brak głównego bohatera, który stanowiłby centrum wydarzeń. Niestety film jest nieco nieudolną kopią wspomnianego już Miasta gniewu. Wątki, które zapewne w zamyśle twórców miały zazębiać się w zaskakujący sposób, w większości są bardzo płytkie i naciągane. Okazuje się, bowiem, że każda, dosłownie każda postać, którą widzimy na ekranie dłużej niż pięć sekund okaże się w jakiś sposób związana z innymi bohaterami. Z tego względu większość fabuły można po prostu przewidzieć, domyślając się, jakie relacje zachodzą między poszczególnymi osobami. Odniosłam także wrażenie, że przynajmniej w części przypadków twórcy na siłę dopasowywali do siebie poszczególne zdarzenia, tak, aby zachować zasadę konstruującą fabułę. Przez co wiele wątków straciło na atrakcyjności i dramatycznym przesłaniu, wzbudzając śmiech zamiast refleksji. 

Mnogość bohaterów spowodowała, że niektórzy zostali przedstawieni płasko, jednoznacznie i stereotypowo ( np. Prezes i jego Żona, Lekarka).Nie wiadomo dlaczego bohaterowie postępują tak, a nie inaczej i jakie motywy działania nimi kierują. Zabrakło mi w tym filmie jakiegoś podsumowania, pokazania jak zakończą się losy bohaterów. Każda postać przeżyła moment przełomowy, nierzadko traumatyczny i właściwie nie wiadomo, jak wpłynął na ich dalsze życie. Można oczywiście wysnuć własne wnioski i stworzyć przeróżne koncepcje zakończenie, ale dla mnie film po prostu urywa się w pewnym momencie, jakby twórcy nie przemyśleli jego kompozycji.

Jednym z nielicznych plusów filmu Pawła Borowskiego jest obecność dobrych, zdecydowanie ponadprzeciętnych aktorów, którzy zostali idealnie dobrani do odgrywanych ról. Andrzej Mastalerz jako ubogi sprzedawca gazet, Marian Dziędziel wcielający się w postać nieprzyjemnego, prostackiego „typowego” kierowcy taksówki czy też Maria Maj jako nieprzychylna, zgorzkniała i samotna lekarka, stworzyli bardzo wyraziste postaci. Zawiodłam się jedynie, na Robercie Więckiewiczu, który kreując postać Prezesa ograniczył się do jednej, posępnej miny, przez co jego gra aktorska stała się niewidoczna i słaba na tle innych odtwórców. Muzyka napisana przez Adama Burzyńskiego również zasługuje na uwagę, jest dynamiczna i początkowo dobrze komponuje się z obrazem. Niestety po jakimś czasie motyw muzyczny zaczyna trochę nudzić, ponieważ te same dźwięki obecne są przy każdym bardziej znaczącym wydarzeniu. Zero oceniam jako przeciętny film, najbardziej interesujący jest na samym początku, kiedy dynamiczna kamera śledzi poszczególnych bohaterów, zmuszając do koncentracji i skupienia, później niestety robi się schematycznie i przewidywalnie. Dziwię, się, że obraz Borowskiego zdobył nominacje m. in. do Złotych Lwów czy też Złotych Kaczek. Wygląda na to, że w momencie, gdy polska kinematografia zdominowana jest przez żałosne filmy, szumnie określane mianem „komedii romantycznych”, każdy obraz prezentujący nieco wyższy poziom ma szansę na osiągnięcie sukcesu i zdobycie przychylnych recenzji krytyków.
Ocena: 2,5 / 6