Pewnego marcowego dnia każdy dorosły człowiek znalazł na progu swojego domu niewielką drewnianą skrzyneczkę. Nikt nie spodziewał się tego osobliwego pakunku, nikt go nie zamawiał, a jednak w ciągu jednej nocy skrzynki pojawiły się na całym świecie. Śmiałkowie, którzy otworzyli przesyłki ujrzeli napis informujący, że oto trzymają w dłoniach miarę swojego życia, a następnie wyciągnęli różnej długości sznurki. Szybko ustalono, że sznurek faktycznie przewiduje długość życia jego właściciela, a materiał z jakiego został zrobiony uniemożliwia zniszczenie. Świat stanął w obliczu niespotykanego dotąd kryzysu. Jedni świętowali, bo okazało się, że dożyją późnej starości, inni rozpaczali z powodu wieszczonej im przedwczesnej śmierci. Jeszcze inni woleli nie otwierać pudełka i udawać, że nic się nie wydarzyło. Czytelnik poznaje losy różnych bohaterów zmagających się z nową rzeczywistością.
Pomysł na powieść uważam za świetny, bo już krótki opis budzi zaciekawienie. Kto zostawił pudełka? W jaki sposób przewidziano datę śmierci każdego człowieka? Jak teraz ma wyglądać normalne życie? Niestety dość szybko okazało się, że autorka nie udźwignęła tematu, przez co moje początkowe zainteresowanie, w krótkim czasie, przerodziło się w znużenie. Nikki Erlick teoretycznie pokazuje jak różni bohaterowie radzą sobie w tej dziwnej sytuacji, ale tak naprawdę żadna z postaci nie została odpowiednio rozwinięta. Autorka nie poświęca czasu na podbudowę psychologiczną swoich bohaterów, na dodatek bardzo krótkie rozdziały (dosłownie kilka stron na czytniku) i przeskakiwanie od jednej osoby do kolejnej nie sprzyjają zbudowaniu więzi z postaciami. Pomysłem napędzającym akcję jest rozróżnienie bohaterów na krótko i długosznurkowców. Ci pierwszy zakończą swoją życie przedwcześnie, a ci drudzy dożyją późnej starości.
Mamy zatem parę, w której dziennikarka Nina dowiaduje się, że odejdzie w wieku około osiemdziesięciu lat, ale jej partnerce Maurze zostało zaledwie kilka lat życia. Siostra Niny odmawia sprawdzenia swojego pudełka. Marzy o wielkiej miłości, ale obawia się poznawać nowe osoby, bo zdaje się, że teraz nie liczy się nic poza sznurkami. Mamy jeszcze architekta Bena, który zostaje porzucony przez dziewczynę, gdy ta odkrywa, że nie będzie im dane żyć długo i szczęśliwie. Młodych absolwentów akademii wojskowej, bezwzględnego polityka kandydującego na stanowisko prezydenta, chirurga czującego wypalenie zawodowe oraz wiele innych drugoplanowych postaci. W moim odczuciu autorka sygnalizuje ciekawe wątki, prowokuje do rozważań, ale nie potrafi tego pociągnąć na tyle, by stworzyć spójną i zajmującą historię. Czytelnik dostaje wgląd w migawki z życia protagonistów, widzi ich w trudnych sytuacjach, ale brakuje emocji sprawiających, że naprawdę mogłabym przejąć się tym, co ich spotyka.
Największy potencjał miały te polityczno-społeczne wątki pokazujące jak znajomość długości życia każdego obywatela wpływa na funkcjonowanie państwa. Niemal natychmiast politycy postanawiają wykorzystać to w kampanii prezydenckiej, przekonując, że krótkosznurkowcy są na pewno rozwścieczeni i zdesperowani, a tym samym gotowi na każdy akt przemocy wobec ludzi, którzy będą żyć długo. Pojawia się dyskryminacja, pomysły zaostrzania prawa i ograniczania wolności. Niestety autorka ślizga się po powierzchni, nie sięga głębiej, nie rozwija tych tematów, przez co czułam ogromny niedosyt, bo te kwestie interesowały mnie najbardziej. Zakończenie pokazuje, że Miara życia to dość naiwna historia. Autorka poszła w stronę hollywoodzkiego wyciskacza łez, stawiając nacisk głównie na wątki romantyczne i fakt, że nie wszystkim bohaterom będzie dane wieść szczęśliwe życie u boku kochanej osoby. Przewracałam też oczami na fragment, w którym jedna para wyjeżdża do Wenecji i tam odnajduje spokój, bo przecież Włosi od zawsze wiedzieli jak cieszyć się życiem. Czyli nadal amerykańscy autorzy romantyzują południe Europy na potęgę i wyjazd do pięknego miejsca jest lekiem na wszystko. Podsumowując, moich oczekiwań ta powieść nie spełniła, więc niestety nie mogę jej polecić.
Ocena: 3 /6
Mnie na pewno towarzyszyłoby podczas lektury tej książki pytanie o to, czy sama otworzyłabym taką skrzynkę. Podoba mi się sam pomysł na fabułę.
OdpowiedzUsuńTeż się zastanawiałam nad tym i doszłam do wniosku, że pewnie otworzyłabym to pudełko, a potem tego żałowała.
UsuńAż odruchowo zerknęłam na info, ile stron ma ta książka. Niby cienka nie jest, a jednak powierzchownie potraktowała te wątki... A opis naprawdę zachęca :/ I przypomniało mi się na sam koniec, że w serii "Equalizer" bohater grany przez Denzela Washingtona też znajduje szczęście w jakimś uroczym włoskim miasteczku. Tak to morduje (w ramach kary/zemsty) pół mafii tu i tam, w każdej części krew leje się suto, ale w tym włoskim miasteczku wszyscy bogobojni, cisi i uprzejmi, więc tu można przenieść się na emeryturę. Po wytłuczeniu lokalnej mafii ;)
OdpowiedzUsuńNo nic, taka dygresja. Ale opis tej książki naprawdę fajny, jak i sam pomysł. Można by zrobić naprawdę wciągającą fabułę.
Stron jest całkiem sporo, ale niewykorzystanych, że tak to ujmę. No właśnie, pojedź do Włoch albo Hiszpanii i wszystkie problemy znikną, bo tam ludzie żyją bliżej natury/Boga/bez konsumpcjonizmu/cokolwiek co pasuje autorowi :) Naprawdę ostatnio źle wybieram książki, bo to już któraś z kolei, która jest kiepska.
UsuńOby ta zła passa trwała w najgorszym wypadku do końca roku :)
UsuńPrzez to odechciewa mi się czytać, w listopadzie przeczytałam tylko dwie książki :( Praca pracą, ale gdybym trafiła na jakieś super wciągające powieści to na pewno wcisnęłabym jeszcze ze dwie.
UsuńSzkoda, że potencjał na ciekawą książkę nie został wykorzystany.
OdpowiedzUsuń