6 marca 2023

Patriarchat rzeczy. Świat stworzony przez mężczyzn dla mężczyzn - Rebekka Endler

 

Wydawnictwo: Znak koncept
Liczba stron: 384
Pierwsze wydanie: 2021
Polska premiera: 2022

Książka Rebekki Endler interesowała mnie od dawna, jednak zwlekałam z lekturą w obawie, że przedstawione przez autorkę przykłady dyskryminacji kobiet w przestrzeni publicznej wywołają głównie frustrację, złość, niedowierzanie, ale też bezsilność i lęk, że patriarchalne struktury nigdy nie odejdą do lamusa. Częściowo miałam rację, bo wszystkie wymienione uczucia towarzyszyły mi w trakcie czytania. Na szczęście poczułam też dumę, determinację oraz nadzieję, że nie wszystko stracone i w końcu nadejdzie moment prawdziwej równości między ludźmi, bez oglądania się na płeć, kolor skóry czy orientację. Oczywiście samo nie zmieni się nic, więc cieszę się, że takie publikacje pojawiają się na rynku. Oby sprowokowały do merytorycznych dyskusji, przyjrzenia się wielu problemom oraz zmiany praw i regulacji, które powstały kilka dekad temu w oparciu o jeden przyjęty wzorzec normy, czyli mężczyznę. Autorka we wstępie wspomina, że „krótka historia patriarchalnego dizajnu brzmi tak: mężczyzna jest miarą wszechrzeczy. Dosłownie”. Myślicie, że to przesada albo clicbaitowe zdanie zachęcające do dalszej lektury? Przemyślcie sprawę jeszcze raz😉.

Przykładów udowadniających, że Endler nie przesadza, nie wymyśla i nie próbuje wybić się na kontrowersyjnym temacie jest mnóstwo. Zacznijmy od przyziemnego, ale jakże ważnego zagadnienia dostępności do toalet. Co trzecia kobieta i co trzecia dziewczynka na świecie zmaga się z brakiem bezpiecznego dostępu do toalety. To oznacza, że musi ona nie tylko szukać miejsca gdzie załatwi potrzeby fizjologiczne, ale też martwić się o swoje bezpieczeństwo, ponieważ w trakcie poszukiwań może zostać wykorzystana seksualnie. Nie mniej bulwersujący jest fakt, że kobiety są narażone w większym stopniu niż mężczyźni na urazy oraz śmierć w wyniku wypadku samochodowego, ponieważ to męska sylwetka stanowi wzorzec w testach zderzeniowych przeprowadzanych przez koncerny samochodowe. A jak słusznie zauważa autorka, kobieta to nie „mały mężczyzna” i różnice anatomiczne mają znaczenie w podatności na urazy, a także chociażby w sposobie przyswajania i metabolizowania leków. Jak możecie się domyślić, również kobiece dolegliwości oraz choroby nie są tak ważne, bo rzadko kiedy naukowcy zastanawiają się czy wprowadzone do obiegu leki w takim samym stopniu wpływają na organizmy kobiet i mężczyzn.

W każdym rozdziale Endler rozprawia się z innym zagadnieniem, rozpoczynając od konstrukcji językowych i tego jak głęboko zakorzenione są powiedzenia, zgodnie z którymi męskość to siła i autorytet, a kobiecość utożsamiana jest ze słabością i histerią. Mamy zatem stwierdzenia, że trzeba „mieć jaja”, „podjąć męską decyzję”, ale „nie mazać się jak baba” albo „robić coś jak dziewczyna”, czyli gorzej. Tę nierówność widać w wielu europejskich językach. Autorka przechodzi także do kwestii mody (dlaczego kobiece ubrania nie mają kieszeni?), biurowego dress code’u, podziału na tzw. power tools czyli elektronarzędzia, dzięki którym można coś stworzyć oraz assistants – sprzęt gospodarstwa domowego zaprojektowany po to, by ułatwić wykonywanie codziennych obowiązków. Oczywiście wiadomo, że to facet stwarza, majsterkuje i naprawia, a kobieta po prostu zajmuje się domem. W książce znajdują się też fragmenty poświęcone wizerunkom osób publicznych, podwójnym standardom oraz wciąż żywemu przekonaniu, że dobrze wychowana kobieta powinna kontrolować zarówno emocje, jak i fizjologię. Dlatego kobietom nie przystoi wpadać w gniew albo przeklinać, a na dodatek powinny perfekcyjnie kontrolować swoje ciało, znosząc niewygodę oraz ignorując naturalne potrzeby fizjologiczne.

Wielką zaletą tej publikacji jest obszerny research zrobiony przez autorkę. Endler jest dziennikarką i naprawdę widać, że przyłożyła się do swojej pracy, ponieważ wywód opiera o badania naukowe, publikacje, wypowiedzi naukowczyń, które poprosiła o komentarz w sprawach wymagających dodatkowego dookreślenia. Nie dopatrzyłam się błędów, nadmiernych uogólnień ani żadnych form manipulacji. Endler korzysta z naukowych źródeł, nie stroni od przypisów, wyjaśnień i zarysowania szerokiego kontekstu w przypadku zagadnień, które tego wymagają. Dzięki temu Patriarchat rzeczy to złożona publikacja, w której znajdziemy wyjaśnienie jak do tego doszło, że kobiety zostały zepchnięte na margines w tak wielu dziedzinach życia i dlaczego patriarchat wciąż ma się dobrze, mimo że w Europie tyle się mówi o równości. Nie będę natomiast ukrywać, że początkowo nieco drażnił mnie styl Rebekki Endler, bo autorka często wplata własne sarkastyczne albo prześmiewcze obserwacje, komentując opisywane zjawiska. Uważam, że w większości są niepotrzebne, bo jej merytoryczne treści bronią się same i nie potrzebują felietonowych ozdobników w postaci średnio udanych rysunków. Sądzę też, że to, co sprawdza się w krótkiej formie, bywa męczące w książce, więc nie jestem fanką tych wtrąceń. Niemniej po czasie przestałam zwracać na to uwagę, koncentrując się tylko na najważniejszej dla mnie treści.

Na koniec muszę zaznaczyć, że autorka pisze nie tylko o dyskryminacji kobiet, ale również osób czarnoskórych i LGBTQ+, więc jest to również lektura, która uwrażliwia na potrzeby mniejszości, pokazując przy okazji jak wiele jeszcze jest do zrobienia w kwestii powszechnej tolerancji. Endler ciekawie zmodyfikowała też podejście do domyślnej męskoosobowej formy stosowanej zarówno w języku niemieckim, jak i polskim. W tej książce odwróciła bowiem kolejność i zawsze forma żeńska postawiona jest na pierwszym miejscu, a na dodatek wprowadziła zapis uwzgledniający obie płcie. Dzięki temu możemy przeczytać, że „Sprawa Dutroux i jego wspólniczek:ków to niewyobrażalnie okrutna i przygnębiająca historia (…)”, albo „A twórczynie:cy filmów prawdopodobnie doskonale zdają sobie sprawę, że narracja o okrutnym boogeymanie (…)”. Jak zapatrujecie się na taki zabieg? Z jednej strony nie dziwię się, że autorka takiej książki próbuje znaleźć rozwiązanie obalające patriarchalne konwencje językowe, z drugiej jednak trochę wybijały mnie z lektury te konstrukcje i może lepiej byłoby pisać jednak o "wspólniczkach i wspólnikach” oraz „twórczyniach i twórcach”? Jestem bardzo ciekawa waszej opinii, a publikacje gorąco polecam, bo naprawdę otwiera oczy na wiele spraw dotyczących funkcjonowania we współczesnym europejskim społeczeństwie.

 Ocena: 5 / 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz