Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 488
Latem 1994 roku
policjanci z komendy w Ystad ujęli seryjnego zabójcę, który przez kilkanaście
tygodni siał postrach wśród mieszkańców Skanii. Śledztwo w tej sprawie było
wyjątkowo skomplikowane i wyczerpujące. Komisarz Kurt Wallander czuł się
zaskoczony rosnącą liczbą brutalnych przestępstw i zniechęcony zmieniającym się
obliczem szwedzkiego społeczeństwa. Miał nadzieję, że jesień będzie znacznie
spokojniejszym okresem, co pozwoliłoby na złapanie oddechu oraz zatopienie się
w rutynowych obowiązkach. Oczywiście życzenie Wallandera nie zostało spełnione,
ponieważ kilka tygodni później okolicą wstrząsnęła wieść, że popełniono
morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Emerytowany ornitolog został
znaleziony martwy na terenie swojej posesji. Sposób, w jaki zginął wskazuje na
zemstę, swego rodzaju demonstrację, a może nawet wyzwanie rzucone policjantom.
Nikt nie wie, z jakiego powodu starszego mężczyznę spotkała taka bolesna
śmierć. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy wkrótce giną kolejne osoby
i wszystko wskazuje na to, że sprawcą jest ten sam człowiek.
Henning Mankell po raz
drugi skonstruował intrygę, w której pojawia się seryjny morderca. Uważam, że
znów bardzo dobrze poradził sobie z takim rozwiązaniem, ponieważ dzięki
wprowadzeniu zabójcy, który igra z policją pozbawiając życia kilka osób, akcja
staje się bardziej dynamiczna i nieprzewidywalna. U tego pisarza wydarzenia rozgrywają
się raczej w wolnym tempie, praca policji nie obfituje w pościgi czy
strzelaniny. Zamiast tego Wallander i jego zespół metodycznie sprawdzają każdy
trop, przeglądają mnóstwo dokumentów i akt oraz rozmawiają ze świadkami.
Wszystko to wpływa na realizm historii i sprawia, że czytelnik wierzy w taką
pracę policjantów kryminalnych, ale dynamika powieści często na tym cierpi.
Wprowadzenie seryjnego zabójcy przyspiesza tempo, buduje większe napięcie i
pozwala snuć domysły, kto następny padnie ofiarą mordercy. Jak to zwykle u
Mankella bywa poszukiwany przez policję człowiek nie jest czytelnikowi zupełnie
obcy. Kiedyś na to narzekałam, ale chyba najwyższy czas pogodzić się z tym, że
szwedzki pisarz rzadko kiedy serwuje odbiorcom niespodziankę na zakończenie.
Zazwyczaj już w prologu otrzymujemy wskazówki, pozwalające zidentyfikować
mordercę. Tajemnicą natomiast pozostaje motyw oraz to, w jaki sposób główny
bohater wpadnie na trop przestępcy. Warto o tym schemacie pamiętać, ponieważ w Piątej kobiecie również został
zrealizowany. Co prawda tożsamość zabójcy nie jest dokładnie podana, ale szybko
można się domyślić, kto stoi za brutalnymi zbrodniami. Na szczęście nie sprawia
to, że opowieść przestaje interesować, dlatego nie uważam, żeby szybkie
ujawnienie, kto zabił, było wadą tej historii.
Kurta Wallandera raczej
nie można nazwać genialnym detektywem, ponieważ nie przejawia żadnych
niezwykłych zdolności, a także nie jest nieporównywalnie bystrzejszy od
współpracowników. Mimo tego to dobry policjant. Potrafi kierować się intuicją,
kojarzyć pewne rzeczy i wyciągać z nich wnioski nawet, jeśli od sprawy minęło
kilka tygodni lub miesięcy. Jest obowiązkowy i stara się wykonywać swoją pracę
jak najlepiej, ale nieobce są mu pomyłki, co sprawia, że detektyw przybiera
ludzką twarz. Jako ogromna fanka kryminałów i thrillerów lubię czytać o
odważnych, posiadających szósty zmysł policjantach, którzy ostatecznie zawsze
są sprytniejsi niż zabójca. Jednak czasami dobrze jest sięgnąć po nieco inną
historię o morderstwie i poznać bohatera zmagającego się ze strachem czy
zniechęceniem do swojego zawodu. W tej części pisarz położył nacisk na pracę
zespołową policjantów. Wallander kieruje dochodzeniem i nie ma wątpliwości, że
to on jest główną postacią, ale inni śledczy również mają niemały wkład w
ujęcie zbrodniarza. Dużą sympatią darzę Ann-Brit Höglund – niedawno przyjętą
policjantkę, która szybko stała się najbliższym współpracownikiem Wallandera.
Kobieta jest bystra, wykazuje się zdrowym rozsądkiem i nie pozwala, by emocje
wzięły nad nią górę. W tej powieści również Kurt da się lubić, ponieważ jego
zwyczajowe malkontenctwo zostało nieco zredukowane. Komisarz skupia się na
śledztwie i złapaniu mordercy, a nie na narzekaniu na rosnącą falę brutalnych
przestępstw.
Charakterystyczny dla
Henninga Mankella i dla kryminałów skandynawskich w ogóle, rys społeczny nie
wybija się w Piątej kobiecie na pierwszy
plan. Oczywiście jest obecny, ale nie dominuje, co akurat mnie odpowiadało.
Obawiam się, że raczej nie mogę zbyt wiele o tym wątku napisać, ponieważ
związany jest z motywem zabójcy, zdradzę jednak, że po raz kolejny obnaża
słabość szwedzkiego systemu, pokazując, że nawet w kraju dobrobytu i spokoju
wiele rzeczy nie funkcjonuje właściwie. Interesujący jest także wątek krytyki
pracy policji przez mieszkańców Ystad i okolic. Ludzie uważają, że służby są
opieszałe oraz nieskuteczne, dlatego postanawiają utworzyć specjalną sekcję i
na własną rękę wymierzać sprawiedliwość. Jak nietrudno się domyślić nic dobrego
z takiego postanowienia nie wynika, ale już sam fakt, że obywatele chcą
samodzielnie łapać przestępców jest dość znaczący. Z książki wyłania się także
obraz zmęczonego, źle opłacanego policjanta, od którego ludzie wymagają niemal
cudów. W związku z tym funkcjonariusze nierzadko poważnie zastanawiają się nad
zmianą zawodu, ponieważ bycie stróżem prawa w Szwecji nie zapewnia ani
szacunku, ani pieniędzy. Tłem wszystkich wydarzeń jest ponura, jesienna pogoda,
która idealnie współgra z opisanymi wydarzeniami i nastrojami bohaterów. Dzięki
temu bez trudu można przenieść się do Skanii i razem z Wallanderem odczuwać
skutki przejmującego wiatru, gęstej mgły oraz ulewnych deszczów
Myślę, że najwyższa
pora na zwrócenie uwagi na rzeczy, które drażniły mnie w szóstej części cyklu
Mankella. Najbardziej zirytowało mnie stereotypowe i seksistowskie postrzeganie
kobiet, przejawiające się w pewności, że kobieta nie mogłaby być seryjnym
zabójcą. Zastanawiając się nad osobowością mordercy zespół Wallandera z nim
samym na czele, jednogłośnie stwierdził, że poszukiwaną osobą w żadnym razie nie
może być kobieta, ponieważ tylko mężczyźni są w stanie zaplanować tak skuteczną
i brutalną intrygę. Kobiety, jeśli już zabijają, czynią to jedynie w obronie
siebie lub dzieci. Według nich wyrachowane i okrutne morderczynie w Szwecji nie
istnieją. Podobnie rzecz ma się ze stylem prowadzenia samochodu. Kiedy
podejrzane auto ruszyło z piskiem opon, śledczy natychmiast odnotowali, że za
kierownicą siedział mężczyzna, bo kobiety przecież nie jeżdżą w ten sposób.
Pomijając już kwestie staroświeckich poglądów, które w połowie lat 90. XX wieku
nie powinny się pojawiać, to naprawdę niemile zaskoczył mnie fakt, że policjanci
uznali mężczyznę za zabójcę na podstawie tak nikłych przesłanek. Nie zdradzę
czy mieli rację, czy musieli zrewidować swoje poglądy, ale już samo wysnuwanie
takich wniosków uważam za bezsensowne. Nie przepadam także za wątkiem „romansowym”. Cudzysłów wstawiam, dlatego że trudno mówić o jakimkolwiek uczuciu łączącym
Kurta z Łotyszką Bajbą, ponieważ bohaterowie od czterech części rozmawiają
głównie przez telefon i spotykają się od wielkiego dzwonu. Marzę, żeby Mankell
wreszcie zdecydował, co z tym zrobić i albo połączył Wallandera z Bajbą, albo
definitywnie zakończył ich znajomość. Takie przeciąganie niczemu nie służy. Piąta kobieta na pewno spodoba się
fanom twórczości szwedzkiego pisarza, ale myślę, że mogę polecić powieść także
osobom chcącym poznać realistyczną i refleksyjną historię kryminalną.
Ocena: 4,5 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytamy kryminały, Kryminalne wyzwanie
Cykl z Kurtem Wallanderem:
1. Morderca bez twarzy
2. Psy z Rygi
3. Biała lwica
7. O krok
8. Zapora
9. Niespokojny człowiek
10. Nim nadejdzie mróz
11. Ręka: Ostatnie śledztwo Kurta Wallandera
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz