28 sierpnia 2012

Myślę, więc nie jestem - Anna Pliszka


Wydawnictwo: Warszawska firma wydawnicza
Liczba stron: 168

Dwudziestoparoletnia Aśka zmaga się z depresją po śmierci partnera. Dziewczyna nie ma wsparcia w rodzinie, w której decydujący głos należy do despotycznego i nieprzychylnego jej ojca. Kolejne dni mijają, a Aśka jest przekonana, że nie chce dalej żyć. Codziennie z trudem wstaje, myje się, ubiera i rozmyśla. Wciąż roztrząsa swój ból, powtarza sobie, że jest nikim i powinna ze sobą skończyć, żeby nie być dla rodziny ciężarem i wreszcie uwolnić się od marnej egzystencji. Bohaterka wymienia maile z pewną kobietą, ukrywającą swoją tożsamość pod nickiem Synapsis. W tych wiadomościach Aśka szczerze pisze o swoich emocjach, obawach i traumatycznych przeżyciach. Może dzięki nim znajdzie motywacje do dalszego życia? Może po prostu potrzebuje kogoś, kto wysłucha i pocieszy, by uporać się z tragedią?

Myślę, więc nie jestem to dość osobliwa książka. Sięgając po nią nie wiedziałam czego się spodziewać, nie czytałam opisu z okładki, więc nie domyślałam się jak poważny temat autorka podjęła w swoim debiutanckim dziele. Uważam, że trudno tę książkę ocenić i zaklasyfikować do konkretnego gatunku.  Niewielka objętość skrywa ogromny ładunek emocjonalny i niestety nie są to odczucia przyjemne i pożądane. Na raz nie byłam w stanie przeczytać więcej niż kilkunastu stron, ponieważ przytłaczało mnie cierpienie głównej bohaterki. Jej rozmyślania nad sensem życia i zmagania ze zwyczajnymi czynnościami w jednej chwili sprawiały, że sama zaczynałam snuć niewesołe refleksje i powoli poddawać się melancholii. Dzieło Anny Pliszki nazwałabym swoistym pożeraczem energii i złodziejem dobrego humoru, co oczywiście nie oznacza, że należy od niego stronić. Historia Aśki poraża realizmem, ponieważ może być historią każdego człowieka, który w obliczu tragedii został zupełnie sam. Pisarka pokazuje nam świat widziany oczami głównej bohaterki i nie jest to miły widok.

Największą zaletą recenzowanej powieści jest bardzo szczegółowa analiza uczuć Aśki. Jej myśli, emocje, spostrzeżenia dotyczące rodziny i znajomych zostały bardzo wyraźnie zaakcentowane. Niestety z dopracowanym portretem psychologicznym nie idzie w parze drobiazgowość w kreowaniu innych elementów świata, w którym żyje bohaterka. Aśka i tajemnicza Synapsis wymieniają mnóstwo maili i to dzięki tym wiadomościom czytelnik poznaje charakter bohaterki i dowiaduje się z jakim bólem się zmaga. Nieliczne fragmenty, niebędące listami, moim zdaniem niczego istotnego do powieści nie wnoszą. Irytowało mnie to, że autorka skupiła się jedynie na tym, co czuje Aśka, a tak mało napisała o tym co robi, jakie są jej relacje z rodziną i kim właściwie jest jej korespondencyjna powiernica. Wiadomo tylko, że z ojcem ma złe kontakty, ponieważ postąpiła wbrew jego woli, wiążąc się ze starszym mężczyzną. Siostra i brat bohaterki pojawiają się może raz czy dwa i prowadzą z nią bzdurne, nic nieznaczące rozmowy. Nawet matka, która jest dla Aśki najbliższą osobą z rodziny nie robi nic, by wyrwać dziewczynę z odrętwienia i wiecznej apatii. Nikt, dosłownie nikt się nią nie interesuje. Możliwe, że te powierzchowne relacje między członkami rodziny mają z całą mocą uświadomić czytelnikowi, że niektórzy ludzie nie mogą liczyć na bliskich i u nich szukać pomocy, ale mam wrażenie, że pewne sytuacje są przerysowane. Wstrząsnęły mną banalne rozmowy i oskarżenia kierowane w stronę pogrążonej w żałobie bohaterki. Nie rozumiem jak teoretycznie najbliżsi ludzie mogą być tak nieczuli i pozbawieni jakiejkolwiek wrażliwości. Zamiast Aśkę pocieszyć, wysłuchać, potrafią tylko narzekać, że jest leniwa i tak długo rozpamiętuje śmierć partnera.

Anna Pliszka dotyka bardzo drażliwego i niechętnie podejmowanego publicznie tematu, ale pokazuje też, co czuje człowiek pozostawiony zupełnie sam, w głębokiej depresji i bez nadziei na lepszą przyszłość. Myśli samobójcze wydają się naturalną konsekwencją takiego nastroju i tak ogromnych problemów. Na początku pisałam o ogromnym pesymizmie jaki bije z tej książki, więc muszę dodać, że nie jest tak przez całą lekturę. Zakończenie ma zdecydowanie pozytywny przekaz i sprawia wrażenie, jakby autorka chciała dodać otuchy i nadziei wszystkim, którzy przeżywają trudne chwile, zmagają się depresją i bólem po stracie ukochanej osoby. Myślę, więc nie jestem to powieść napisana prostym językiem, bez patosu czy pseudofilozoficznych stwierdzeń. Anna Pliszka skupiła się wokół psychiki głównej bohaterki, co zaowocowało świetną charakterystyką postaci, ale sprawiło też, że brakuje mi kontekstów pewnych wydarzeń. Nie odradzam, ale też nie zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. Każdy indywidualnie powinien rozważyć czy jest w stanie zatopić się w rzeczywistości Aśki i zaznajomić z wszystkimi jej problemami. 

Ocena: 3 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz Warszawskiej firmy wydawniczej.

26 sierpnia 2012

Merida waleczna - reż. Mark Andrews, Brenda Chapman


Reżyseria: Mark Andrews, Brenda Chapman
Scenariusz: Brenda Chapman, Irene Mecchi
Produkcja: USA

W kinach w najlepsze trwa sezon ogórkowy, niby oferta filmowa bogata, ale jak przychodzi czas wyboru to okazuje się, że właściwie nic ciekawego nie ma. Na szczęście udało mi się dostrzec jeden wyjątek i dzięki niemu bardzo przyjemnie spędzić nieco ponad półtorej godziny w kinowej sali. Mowa oczywiście o animacji, której bohaterką jest pewna krnąbrna, ale bardzo dzielna królewna Merida. Dziewczyna od najmłodszych lat wolała strzelać z łuku, jeździć konno i dokazywać na świeżym powietrzu niż w zaciszu swojej komnaty zdobywać wiedzę niezbędną do rozważnego kierowania królestwem. Gdy nadchodzi dzień, w którym na zamek przybywają synowie lordów z możnych klanów, by stoczyć walkę o rękę przyszłej królowej Merida jest wściekła, że tradycyjne obyczaje mają zdecydować o jej życiu. Postanawia wziąć los we własne ręce i zmienić przeznaczenie. Szybko okazuje się, że za upragnioną wolność trzeba zapłacić bardzo wysoką cenę, a nie do końca przemyślane życzenie może narobić wielu szkód.

Film przypadł mi do gustu od pierwszej minuty, w której na ekranie zobaczyłam przepiękny, górzysty krajobraz oraz rezolutną dziewczynkę z burzą rudych loków. Animacje tak bardzo zmieniły się od czasów mojego dzieciństwa, że za każdym razem jestem pod wrażeniem bogactwa kolorów, pięknych pejzaży i naturalności bohaterów.  Zachwycił mnie widok bujnej zieleni dawnych szkockich lasów, nieprzystępnych gór oraz krystalicznie czystych wodospadów.  Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na widok nieco nieokrzesanej Meridy i jej trzech niesfornych braci z płomiennymi włosami, których wprost nie da się nie lubić. Postaci małych urwisów zostały stworzone do tego, by swoimi zachowaniem rozśmieszać najmłodszych widzów.  Ich gesty i mimika, a przede wszystkim zwinność i zdolność do płatana figli z pewnością spodobają się wszystkim dzieciom. Jednak Merida waleczna ma też wiele do zaoferowania dorosłym, ponieważ fabuła wydaje mi się nieco zbyt poważna i dramatyczna żeby zaklasyfikować ją jako rozrywkową opowiastkę dla kilkulatków. W filmie można wyróżnić dwa poziomy, odpowiadające na potrzeby widzów w każdym wieku. Dla dzieci przygotowano kilka zabawnych gagów opierających się głównie na komizmie sytuacyjnym, natomiast starsi odbiorcy mają okazję do obserwacji bohaterów zmuszonych do odnalezienia się w nowej sytuacji.

Merida dorasta i jak większość nastolatek buntuje się przeciwko tradycji i rodzicielskim nakazom. Dziewczyna jest typem wojowniczki, która woli przedzierać się przez niedostępne knieje niż w eleganckiej sukni witać kolejnych zalotników. Jej matka królowa Elinor próbuje za wszelką cenę dopasować dziewczynę do wzorca eterycznej królewny i złamać jej młodzieńczy upór. Matka i córka. Dwie silne osobowości niegdyś tak bliskie sobie po raz pierwszy nie potrafią się porozumieć. Konflikt międzypokoleniowy nie jest niczym nowym w kinie, ale drastyczny rozpad więzi i późniejsza próba ich naprawy w Meridzie walecznej nabierają innego znaczenia. Dla mnie to opowieść o bliskich osobach, które uczą się słuchać siebie nawzajem, próbują zrozumieć potrzeby drugiej strony, ale przede wszystkim pragną odbudować bliskość, zerwaną przez słowa wypowiedziane w gniewie i niepotrzebny upór. Powagę tego wątku równoważy nieco rubaszna postać ojca Meridy, po którym królewna odziedziczyła większość cech charakteru. Król Fergus odznacza się męstwem, odwagą i porywczością, ale ma też dobre serce i bardzo kocha swoją jedyną córkę. Nie mogę pominąć także rewelacyjnej postaci czarownicy, która choć pojawia się właściwie tylko raz to jest bardzo ważną i charakterystyczną bohaterką.

Animacje postaci i otoczenia uważam za duży plus najnowszej produkcji stworzonej przez studia Pixar i Disney. Ogniste włosy Meridy niejako żyją własnym życiem, podkreślając temperament bohaterki. Postaciom nie można odmówić także naturalnej i ekspresyjnej mimiki. Twórcom udało się też idealnie odwzorować mroczny, nieprzyjazny las oraz imponujących rozmiarów zamek, pełen tajemniczych korytarzy i sekretnych przejść. W filmie nie zabrakło kilku dość dramatycznych scen, które w moim odczuciu mogą przerażać najmłodszych widzów. Wydaje mi się, że to jedyna wada tej produkcji i wybierając się do kina z kilkuletnimi brzdącami trzeba mieć na uwadze to, że niektóre mogą zwyczajnie przestraszyć się groźnie wyglądających scen walki. Poza tym nie mam do Meridy walecznej żadnych zastrzeżeń. W oryginale bohaterów dubbingują Kelly Macdonald (Merida), Emma Thompson (Elinor) oraz Billy Connolly (Fergus), a w polskiej wersji odpowiednio: Dominika Kluźniak, Dorota Segda oraz Andrzej Grabowski. Nasi aktorzy spisali się doskonale, ich głosy idealnie pasują do wybranych postaci i dodatkowo uwypuklają temperament bohaterów. Zachęcam do obejrzenia Meridy walecznej i poznania historii pozwalającej na chwilę śmiechu, ale tez wyciskającej kilka łez w kulminacyjnej scenie.

Ocena: 9 / 10