26 lutego 2015

Instynkt śmierci - Bentley Little


Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 272
Rok pierwszego wydania: 1992
Rok polskiej premiery: 2008


Po przeczytaniu czwartej części kryminalnego cyklu Camilli Läckberg, będącej ciekawą, lecz bezkrwawą i raczej spokojną powieścią, zapragnęłam odmiany w postaci brutalnej historii dostarczającej naprawdę mocnych wrażeń. Przeszukałam swoje książkowe zbiory i wybrałam Instynkt śmierci w nadziei, że oto przede mną niesamowicie przerażająca lektura, o której szybko nie zapomnę. Oczekiwania podsyciły też reklamowe hasła z okładki, przekonujące, że sam Stephen King zachwyca się twórczością Bentleya Little’a. Nie mam pojęcia czy rzeczywiście król literackiego horroru jest fanem grozy w wydaniu swojego kolegi po fachu, ale wiem, że Little mojego serca nie zdobył i upłynie sporo czasu zanim znów zdecyduję się przeczytać powieść jego autorstwa.

Historia zaczyna się całkiem obiecująco i do pewnego momentu wszystko zmierza w dobrym kierunku. Autor wprowadza do fabuły najważniejszych bohaterów, sugerując od razu, że każda z postaci albo ma coś na sumieniu, albo zmaga się z jakaś traumą z przeszłości. Dzięki temu niemal od pierwszych stron pojawia się atmosfera zagrożenia i niepewności związana z niejasnym statusem protagonistów. Na początku nie wiedziałam czy powinnam im współczuć, czy raczej podejrzewać, że w ich duszach drzemie coś mrocznego, co lada chwila da o sobie znać. Dwudziestopięcioletnia Cathy wydaje się miłą, ale zamkniętą w sobie dziewczyną, której życie upływa pomiędzy pracą w księgarni, a opieką nad chorym, zgorzkniałym ojcem. Bohaterkę często prześladują obrazy z przeszłości związane z niepokojącymi zachowaniami brata, o których nigdy nikomu nie powiedziała. Cathy w zasadzie nie utrzymuje kontaktów z innymi, nie licząc kilkuletniego chłopca z sąsiedztwa, uciekającego do jej domu przed obojętnością i pijaństwem ojca. Monotonię życia bohaterki przerywają dwa, zbiegające się w czasie wydarzenia. Jednym jest pojawienie się nowych sąsiadów, którzy zamieszkują w domu cieszącym się powszechną opinią nawiedzonego i emanującego złą energią. Natomiast drugie zdarzenie powoduje wybuch paniki nie tylko u Cathy, ale niemal u każdego mieszkańca Phoenix, ponieważ miasto obiega wieść o grasującym w okolicy seryjnym mordercy, który z nadludzkim okrucieństwem zabija swoje ofiary.

Mam wrażenie, że Bentley Little zmienił koncepcję swojej historii w trakcie jej tworzenia. Pierwszych sto stron intryguje, niepokoi, prowokuje do stawiania wstępnych hipotez, przyciąga uwagę, a przede wszystkim, daje nadzieję na to, że Instynkt śmierci to powieść grozy. Niestety później wszystko się diametralnie zmienia i z ciekawej, obiecującej fabuły, robi się sztampowa papka, jaką można spotkać w każdej przeciętnej historii będącej połączeniem slashera i kryminału. W trakcie czytania nie mogłam pozbyć się myśli, że autor zasiadł do pisania z zamiarem stworzenia horroru, ale później zmienił zdanie i po prostu przestał skupiać się na motywach sugerujących ingerencję nadprzyrodzonych sił. Zamiast tego w połowie książki zaczął eksponować temat śledztwa prowadzonego przez policję oraz oczywiście bezradność funkcjonariuszy wobec geniuszu zabójcy. Bardzo mi się ta zmiana nie spodobała, ponieważ nie dość, że spowolniła akcję, to na dodatek niemal zupełnie odarła powieść z tajemniczości.

W pewnym momencie pisarz postawił na elementy gore i pojawiające się co kilkanaście stron nowe morderstwa. Lubię oglądać slashery, bardzo lubię w nie grać, ale ciągłe czytanie o tym, że któraś z kolei ofiara jeszcze przed śmiercią została obdarta ze skóry, oskalpowana czy w inny sposób torturowana, sprawiło, że po krótkim czasie przestałam w ogóle zwracać uwagę na opisy bestialskich mordów. Nie wiem nawet ile tych zabójstw było, bo Little nie potrafi nadać im właściwiej oprawy, ewidentnie przedkładając ilość nad jakość. W moim odczuciu nie wystarczy napchać historii fruwającymi kawałkami mózgu, odciętymi kończynami i wnętrznościami wystawionymi na publiczny widok, by móc nazywać ją horrorem. Kluczowy jest przecież wątek nadprzyrodzony; obecność bestii wymykającej się logicznemu pojmowaniu rzeczywistości. W Instynkcie śmierci tego zabrakło, mimo że autor stara się przekonać czytelników, że zbrodniarz nie jest zwykłym człowiekiem. Niemniej dla mnie to wciąż morderca o chorym umyśle, który nie ma żadnych związków z nadnaturalnymi, złymi mocami.

Muszę ponarzekać także na niewykorzystany potencjał wielu wątków. Wspomniałam już, że autor na początku wprowadza niejasności związane z bohaterami i ich przeżyciami, ale niestety pewnych tematów później nie kontynuuje. Nie rozumiem, jak Little mógł nie wyjaśnić, co stało się z bratem Cathy i dlaczego jej ojciec był tak okrutny dla własnej córki. To oczywiście nie jedyny porzucony wątek, ale o innych nie mogę napisać w obawie przed spoilerami. Zakończenie również nie spotkało się z moim uznaniem, ponieważ naszpikowane jest absurdalnymi wydarzeniami. Weźmy na warsztat ostateczne starcie z zabójcą. Wyobrażacie sobie, że policjanci nie byli w stanie obezwładnić przestępcy, ale udało się to rannej kobiecie i kilkuletniemu chłopcu, który w kluczowym momencie pociągnął za spust? Dla mnie takie rozwiązanie to ogromne nadużycie i kompletny brak logiki, bo nie uwierzę, że dziecko potrafi lepiej posługiwać się bronią niż wyszkoleni stróże prawa. Takich kwiatków jest niestety więcej, np. nie wiadomo jakim cudem morderca dowiaduje się, gdzie przebywają jego niedoszłe ofiary. Książka nie zachwyca również warstwą językową. Niektóre fragmenty brzmią dość topornie, co niestety może być też winą tłumacza. Mam wrażenie, że pewne wyrażenia zostały przełożone zbyt dosłownie, przez co powstawały dziwne, niezbyt zgrabne połączenia słów. 

Dla porządku muszę napisać, że powieść Little’a ma też plusy. Niewątpliwie do zalet zaliczam ciekawy początek oraz utrzymaną do połowy powieści atmosferę grozy, wynikającą z wprowadzenia motywów nawiedzonego domu, przerażającego dziecka czy pierwotnego zła drzemiącego w człowieku. Niestety później wątki te schodzą na dalszy plan lub zostają porzucone, dlatego Instynkt śmierci nie zdobył mojego uznania. Nie żegnam się jeszcze z twórczością Bentleya Little’a ponieważ kupiłam pozostałe dwie książki przetłumaczone na język polski i kiedyś powinnam po nie sięgnąć. Możliwe też, że rozejrzę się za innymi powieściami lub opowiadaniami, które nie zostały u nas wydane, w nadziei, że trafię na coś lepszego niż Instynkt śmierci. 

Ocena: 3 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Czytam literaturę sprzed XXI wieku.

http://esperazna.blogspot.com/2015/02/wyzwanie-czytam-literature-sprzed-xxi.html

22 lutego 2015

Ofiara losu - Camilla Läckberg


Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 448

Gdyby ktoś zapytał mnie czy wolę czytać kryminały pełne krwawych, brutalnych zbrodni, psychopatycznych morderców oraz wydarzeń obnażających najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy, czy nieco łagodniejsze historie, w których zabójstwo jest wynikiem ludzkich dramatów i doznanych krzywd, bez wahania wskazałabym na pierwszy rodzaj powieści. Czasami jednak mam ochotę odpocząć od wszelkiego rodzaju szaleńców i zwyrodnialców, i przeczytać kryminał kładący nacisk na wątki obyczajowe. Wówczas w ciemno sięgam po kolejną książkę z dorobku Camilli Läckberg, wiedząc, że na kilka godzin przeniosę się do niewielkiego szwedzkiego miasteczka, którego spokój zakłóciło jakieś dramatyczne zdarzenie. Fabuła czwartej części serii zaczyna się dość niepozornie, ponieważ policjanci badają okoliczności wypadku samochodowego spowodowanego przez pijanego kierowcę. Jednak akcja szybko nabiera rumieńców, ponieważ okazuje się, że prowadząca auto kobieta, nie zginęła wskutek obrażeń odniesionych w wypadku, ale prawdopodobnie została zamordowana, a całe zdarzenie upozorowane. Oczywiście sprawę prowadzi sumienny i pracowity Patrik Hedström, który musi także zmierzyć się z zamieszaniem wywołanym przez członków kręconego w miasteczku reality show. Ani Patrick, ani jego koledzy nie wiedzą jeszcze, że dziwny wypadek i przyjazd rozkapryszonych celebrytów to dopiero początek kłopotów.

Zanim napiszę cokolwiek o swoich wrażeniach z lektury, muszę przestrzec przed sugerowaniem się okładkowym opisem fabuły. Wyjątkowo nie chodzi o zdradzenie zbyt wielu szczegółów, ale o błędy merytoryczne, mogące sprawić, że potencjalny czytelnik będzie spodziewał się nieco innej historii niż ta rzeczywiście zawarta w Ofierze losu. Otóż nieprawdą jest, że pomiędzy uczestnikami reality show a mieszkańcami Tanumshede dochodzi do konfliktu, ponieważ wszelkie kłótnie rozgrywają się wyłącznie pomiędzy „gwiazdami” tegoż programu. Po przeczytaniu książki mogę też z całą pewnością stwierdzić, że główny bohater nie mierzy się z żadnymi problemami osobistymi, nie mówiąc już o wspomnianej „bolesnej przeszłości”. Hedström to nieliczny przedstawiciel powieściowych policjantów prowadzących udane życie zawodowe oraz rodzinne i nie prześladują go żadne demony sprzed lat. Zresztą to jeden z elementów sprawiających, że tak lubię książki Läckberg i mam nadzieję, że pisarce nie przyjdzie do głowy przeobrażać Patrika w kolejnego zmęczonego życiem detektywa zmagającego się z nałogami, samotnością czy depresją. Jak więc widać streszczenie z okładki trochę mija się z prawdą, dlatego sądzę, że lepiej w ogóle nie zawracać sobie nim głowy i po prostu zabrać się za czytanie.

Powieść całkowicie spełniła moje oczekiwania, co jednak nie oznacza, że Ofiara losu to książka bez wad. Spodziewałam się kryminalno-obyczajowej historii, która wprawdzie nie sprawi, że będę drżeć z emocji i niecierpliwie wyczekiwać rozwiązania zagadki, ale zapewni mi rozrywkę i pozwoli wcielić się w rolę prowadzącego śledztwo policjanta. Muszę przyznać, że taką właśnie opowieść dostałam, więc kolejne spotkanie z prozą popularnej szwedzkiej pisarki uważam za udane. Läckberg zdążyła mnie przyzwyczaić do swojego stylu konstruowania intryg, polegającego na tym, że czytelnik wie zawsze nieco więcej niż bohaterowie. „Nieco” jest tu kluczowym określeniem, ponieważ cała sztuka polega na wybadaniu ile można odbiorcy zdradzić, by ten miał realną szansę na rozwiązanie zagadki kryminalnej, ale przy tym nie odkrył tożsamości mordercy zbyt szybko. Mam wrażenie, że autorka tego cyklu znalazła złoty środek, dzięki któremu pewne wnioski jestem w stanie wysnuć szybciej niż bohaterowie, lecz niektóre elementy wciąż pozostają dla mnie tajemnicą, więc nie muszę obawiać się nudy czy przewidywalnych rozwiązań. W tej książce odkryłam dość dużo powiązań między wydarzeniami, ale na szczęście autorka zaplanowała też istotne zwroty akcji, pobudzające do myślenia oraz formułowania własnych hipotez mających ułożyć wszystkie wątki w spójną całość. Cenię powieści Läckberg za tę możliwość zabawienia się w detektywa i odczucia satysfakcji, kiedy podejrzenia okazują się uzasadnione.

Autorce udało się też niezwykle zgrabnie połączyć wątek kryminalny z obyczajowymi motywami realizowanymi głównie poprzez dokładne charakterystyki niemal wszystkich pojawiających się w tej historii bohaterów. W Ofierze losu nie ma zbędnych dialogów czy niepotrzebnych, rozwlekłych opisów. Pojawiają się za to liczne postaci przeżywające swoje mniejsze lub większe dramaty, które zostają czytelnikowi ukazane za pomocą zwięzłych, celnych uwag oraz scen z życia protagonistów. Taką formę uważam za dobre rozwiązanie, ponieważ nie psuje dynamiki akcji, ale pozwala wyrobić opinię na temat bohaterów i zyskać lepszy ogląd całej sytuacji. W powieści nie brak zagadnień ważnych, a czasem kontrowersyjnych, które w pewien sposób łączą się ze sprawą upozorowanego wypadku. Bohaterowie zmagają się z kazirodczą miłością, brakiem akceptacji związków homoseksualnych, niemożnością posiadania dzieci, niezrozumieniem ze strony bliskich, samotnością i wieloma innymi trudnymi do rozwiązania kłopotami. Przeciwwagą dla tych wszystkich trosk jest szczęście głównego bohatera i jego partnerki Eriki, więc atmosfera historii nie sprawia wrażenie aż tak przygnębiającej, jak może to wynikać z opisu.

Wspomniałam wcześniej, że powieść nie jest pozbawiona wad, więc najwyższy czas wytłumaczyć się z tego stwierdzenia. W moim odczuciu rażącym minusem jest niewykorzystany potencjał kryjący się w postaci Eriki Falck, która była główną protagonistką w pierwszej części. Bardzo irytuje mnie to odstawienie Eriki na boczny tor i ukazywanie jej jedynie jako matki małego dziecka i partnerki Hedströma. Żal spowodowany marginalizacją jej roli potęguje fakt, że bohaterka jest pisarką kryminałów i naprawdę chciałabym znów poczytać o tym jak zbiera materiały do nowej książki czy usiłuje rozwiązać kryminalną zagadkę. Niestety zaczynam się poważnie obawiać, że autorka serii na dobre straciła zainteresowanie tą postacią. Wprawdzie zakończenie Ofiary losu sugeruje, że fabuła kolejnej części koncentruje się na mrocznej rodzinnej tajemnicy, którą Erika usiłuje odkryć, ale wolę nie robić sobie nadziei, bo jak dotąd spotkały mnie same rozczarowania w tej kwestii. Oprócz niewykorzystania potencjału wątku Eriki, nie mam Camilli Läckberg nic do zarzucenia. Pisarka stworzyła zajmującą, dobrze napisaną historię, mającą szansę przypaść do gustu zarówno amatorom kryminałów, jak i czytelnikom, którzy zazwyczaj sięgają po inne gatunki. 

Ocena: 4.5 / 6

Cykl z Eriką Falck i Patrikiem Hedströmem:

5. Niemiecki bękart
6. Syrenka
7. Latarnik
8. Fabrykantka aniołów 

19 lutego 2015

30 dni z książką - dzień 9

9. Książka, która miała ci się nie spodobać, a ostatecznie skradła twoje serce



Do dzisiaj śmieszy mnie upór, z jakim wiele lat temu broniłam się przed przeczytaniem pewnej książki. Twierdziłam, że skoro wszyscy tak zachwalają tę powieść, to na pewno nie jest fajna, więc nie będę jej czytać. Miałam wtedy mniej niż dziesięć lat, ale byłam przekonana, że Harry Potter i kamień filozoficzny to książka dla dzieci, więc absolutnie jestem na nią już za duża :P Zdanie zmieniłam, kiedy pewnego dnia mama przywiozła mi od razu trzy części, a ja przepadłam na kilka dni, pochłaniając jeden tom po drugim. Później niecierpliwie czekałam na premiery kolejnych tytułów z serii, a po lekturze przez kilka dni przeżywałam losy bohaterów, dlatego myślę, że to właśnie ta książka idealnie pasuje do hasła numer dziewięć :).


15 lutego 2015

MISSja survival - Libba Bray


Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 448

Obiegowa opinia na temat konkursów piękności nie jest zbyt pozytywna, ponieważ według stereotypowego przekonania, uczestniczki takiego show olśniewają urodą, ale nie grzeszą inteligencją, potrafiąc jedynie przechadzać się po wybiegu i głosić, że wierzą w pokój na świecie. Dziewczyny postrzegane są jako niezaradne, rozkapryszone i mało ambitne skoro ich celem jest przypodobanie się jurorom i publiczności. Na dodatek często pojawiają się głosy (słuszne!), że takie konkursy uprzedmiotawiają kobiety, sprowadzając je do poziomu atrakcji wizualnych. Libba Bray w swojej powieści MISSja survival drwi z tych stereotypów, pokazując, że nastoletnie królowe piękności potrafią wyjść cało z każdej opresji, ale bezlitośnie wyśmiewa również współczesną pogoń za doskonałością w każdej dziedzinie, kult ciała oraz miałkość celebryckiego życia. Historia zaczyna się w momencie katastrofy, gdy samolot z pięćdziesięcioma dziewczętami na pokładzie, ich osobistymi trenerami oraz ekipą telewizyjną, rozbija się na bezludnej wyspie. Większość uczestniczek zginęła, nie ocalał nikt z dorosłych, ale kilkunastu dziewczynom udało się przeżyć. Czy kandydatki do Miss Nastoletnich Marzeń dadzą sobie radę w dżungli pełnej jadowitych węży, halucynogennych owoców i mnóstwa innych niebezpieczeństw? Czy uda im się przetrwać zanim pojawi się ekipa ratunkowa? A co, jeśli nikt ich nie szuka?

MISSja survival to powieść, której w żadnym wypadku nie można traktować poważnie. Autorka stworzyła szaloną, zupełnie niewiarygodną historię, w której aż roi się od wszelkiego rodzaju klisz i schematycznych rozwiązań. Odradzam lekturę, jeśli nie jesteście w stanie zaakceptować bohaterek spuszczających łomot przestępcom przy pomocy lakieru do włosów, samoopalacza, kremu do depilacji oraz masy innych kosmetyków lub przewracacie oczami ze złości na samą myśl o przekształceniu grupki nastolatek w doświadczonych survivalowców zdolnych zbudować niemal całą wioskę dzięki temu, co mają pod ręką. Jeśli jednak możecie przymknąć oko na takie kwiatki i macie ochotę poznać zabawną, satyryczną historię, ukazującą współczesną popkulturę w krzywym (czy na pewno?) zwierciadle, to opowieść Libby Bray może być tym, czego wam trzeba. Sięgając po ten tytuł trzeba mieć świadomość, że to dość specyficzne, chociaż lekkie czytadło, mające za zadanie zrelaksować i odprężyć. Przed otwarciem książki, polecam przygotować się na dawkę absurdu, czarnego humoru, mnóstwa naciąganych wydarzeń oraz zaskakująco poręcznych zbiegów okoliczności.

Myślę, że to dobry moment, żeby wyjaśnić, dlaczego w ogóle ktokolwiek miałby ochotę poświęcać czas na czytanie historii, w której grupa kandydatek na miss piękności uczestniczy w dziwacznych zdarzeniach rozgrywających się na tajemniczej wyspie. Powieść Libby Bray z pewnością nie należy do najlepszych książek dla młodzieży, ale uważam, że ma szansę spodobać się czytelnikom chcącym poznać parodię współczesnego świata oraz wartości lansowanych przez popularne programy telewizyjne, magazyny poświęcone modzie i urodzie, a także wątpliwe autorytet w postaci różnej maści celebrytów oraz sezonowych gwiazdek. Autorka w humorystyczny, nieco przesadzony sposób ukazuje jak funkcjonuje dzisiejszy przemysł rozrywkowy, w którym produkuje się coraz głupsze reality shows, wymyśla dziwaczne trendy i wmawia kobietom, że w każdej chwili swojego życia muszą wyglądać perfekcyjnie. Satyra amerykańskiej pisarki sięga także głębiej, ponieważ Bray nie koncentruje się jedynie na wyśmianiu owczego pędu ku wszelkim nowinkom promowanym przez popularne marki, ale opisuje także poważniejsze problemy dotykające zwłaszcza młodych ludzi. Sama jestem zdziwiona, że w tej szalonej historii znalazło się miejsce na chwilę refleksji i morał, przypominający, że nie powinniśmy nikogo oceniać przez pryzmat jego koloru skóry, orientacji seksualnej oraz płci. Niby banały, a jednak wciąż zapominamy, żeby nie wtrącać się w cudze życie, a przede wszystkim, nie dzielić ludzi na lepszych i gorszych.

Powieść utrzymana jest w humorystycznym, lekkim tonie, więc nie ma mowy o żadnych dramatycznych scenach czy poważnych dialogach. Autorka postawiła na zabawę i prostotę przekazu, który ma trafić głównie do nastoletnich odbiorców. MISSja survival dość pozytywnie mnie zaskoczyła, ponieważ nie przewidziałam, że autorka ma tak lekkie pióro i głowę pełną pomysłów, ale też trochę zmęczyła, dlatego że momentami czułam już przesyt konwencją. Po pewnym czasie miałam dość czytania o super zaradnych, wojowniczych nastolatkach gotowych przetrwać w dżungli, przewartościować swoje życie, a na dodatek wyeliminować zagrożenie ze strony chciwych pracowników pewnej korporacji. Uważam, że spokojnie można byłoby nieco tę opowieść skrócić, a tym samym przyśpieszyć niektóre zdarzenia. Doceniam jednak pomysł autorki i ciekawe połączenie tradycyjnej narracji z fragmentami kwestionariuszy konkursowych oraz scenariuszami niesamowicie żenujących reklam, które pokazują, że rzeczywistość wcale tak bardzo nie różni się od realiów opisanych przez Libbę Bray. 

Na koniec wspomnę o bohaterkach, chociaż za tydzień zapewne nie będę już pamiętać ani ich imion, ani charakterów. Na początku nastolatki wydają się niczym nie wyróżniać. Ot, każda z nich marzy o tym, żeby wygrać konkurs, a przy okazji spełnić młodzieńcze pragnienie matki. Później okazuje się, że większość dziewczyn ukrywa coś przed resztą grupy i to właśnie te sekrety pozwalają odróżnić od siebie bohaterki. Libba Bray zadbała o to, żeby tajemnice uczestniczek nie były błahostkami, zatem czytelnik może liczyć na sporą dawkę zaskoczenia, kiedy wszystko wychodzi na jaw. Oczywiście autorka rozprawia się też ze stereotypem głupiutkiej miss, więc wyposażyła protagonistki w wiedzę i umiejętności, o jakich nie śniło się zwykłym nastolatkom. MISSja survival to typowo rozrywkowa, ale niepozbawiona morału powieść, w której jak na dłoni widać wszystkie absurdy i wypaczenia lansowane przez media, celebrytów oraz korporacje produkujące towary niezbędne do prowadzenia „modnego” życia. Książkę polecam głównie nastoletnim czytelnikom, ale starszych nie będę odwodzić od zamiaru przeczytania tej historii, bo sama całkiem nieźle się przy niej bawiłam. 

Ocena: 3.5 / 6

10 lutego 2015

Wiem o tobie wszystko - Claire Kendal


Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 416

Za sprawą akcji promocyjnej powieści Wiem o tobie wszystko przez sekundę czułam się jak ofiara stalkingu. Przesyłka zawierająca książkę została zapakowana w papier, na którym czarnym markerem napisano wiadomość, sugerującą, że ktoś obcy wie gdzie mieszkam, co lubię i czym zajmuję się na co dzień. Początkowa dezorientacja szybko przerodziła się w uznanie dla tego oryginalnego i robiącego wrażenie pomysłu na reklamę, ale długo nie zapomnę uczucia niepokoju na myśl, że paczka mogłaby pochodzić od kogoś owładniętego obsesyjnym pragnieniem kontrolowania mojego życia. Główna bohaterka powieści autorstwa Claire Kendal niestety nie ma tyle szczęścia, co ja, ponieważ regularnie otrzymuje niechciane przesyłki zawierające listy, zaproszenia, czekoladki, książki oraz setki innych drobiazgów od osoby, która w krótkim czasie stała się jej najgorszym koszmarem. Każdego ranka mężczyzna czeka na Clarissę przed domem, żeby pozornie banalnymi słowami sączyć jad wprost do jej ucha. Podąża za nią jak cień. Bohaterka nigdy nie może czuć się swobodnie, ponieważ ma świadomość, że jest nieustannie obserwowana, a Rafe szuka okazji, by znów znaleźć się blisko i uświadomić jej, że nigdy się go nie pozbędzie. Tak, Clarissa zna imię swojego prześladowcy, bo dobrze wie, kim on jest i czego chce. Ta świadomość jednak czyni walkę ze stalkerem jeszcze trudniejszą oraz bardziej niebezpieczną niż w przypadku anonimowego dręczyciela, ponieważ Rafe to prawdziwy psychopata i nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć cel. A celem jest Clarissa.

Do tematu stalkingu można podejść na różne sposoby. Olga Rudnicka w powieści Cichy wielbiciel skoncentrowała się na ukazaniu działań prześladowcy niezwiązanego w żaden sposób ze swoją ofiarą oraz zilustrowaniu jego natarczywości w próbach zwrócenia na siebie uwagi. Claire Kendal zbudowała zupełnie inną intrygę, mimo że również oparła ją o motyw uporczywego, niechcianego kontaktu. Od samego początku autorka daje czytelnikowi wyraźnie do zrozumienia, że coś złego spotka główną bohaterkę. Już pierwszy rozdział wprowadza do powieści gęstą atmosferę osaczenia, strachu, wręcz paniki odczuwanej na samą myśl o wyjściu z domu. Za ten duszny nastrój, budujący napięcie i utrzymujący uwagę odbiorcy należą się pisarce wyrazy uznania, zwłaszcza że to jej debiutancka powieść. Moim zdaniem taki efekt autorka osiągnęła dzięki mistrzowskiemu połączeniu trzecioosobowej narracji z fragmentami dziennika pisanego przez Clarissę. Zapiski protagonistki mają bardzo emocjonalny charakter i to głównie one tworzą atmosferę zagrożenia, bowiem kobieta nie tylko odnotowuje kolejne przejawy natarczywości Rafe’a, ale pozwala sobie także na rozbudowane, niezwykle celne uwagi odnoszące się do jej stanu psychicznego oraz zmian, jakie musiała wprowadzić do swojego trybu życia, żeby zminimalizować kontakt ze stalkerem.

Napięcie oraz widmo nadciągającej tragedii łagodzą fragmenty, w których wszechwiedzący narrator przejmuje kontrolę nad opowieścią, przez co czytelnik zyskuje chwilę na nabranie dystansu i spojrzenie na problemy bohaterki z innego punktu widzenia. Ponadto dzięki tej zmianie do historii wprowadzony zostaje drugi wątek związany z pewnym procesem, w którym Clarissa uczestniczy jako członkini ławy przysięgłych. Sprawa niedotycząca bezpośrednio protagonistki stanowi ciekawy dodatek, ukazujący jak zgodnie z prawem można manipulować dowodami i interpretować wydarzenia na korzyść jednej ze stron. Warunkiem takiej możliwości jest posiadanie dobrego prawnika oraz przeświadczenie o własnej nietykalności. W związku z tym niemal automatycznie na myśl przychodzi porównanie sytuacji Clarissy z trudnym położeniem ofiary brutalnego przestępstwa, zmuszonej w sądzie udowadniać, że to ona została pokrzywdzona. Wykorzystanie wątku procesu pozwoliło autorce dołączyć do historii nowych bohaterów, z których zwłaszcza jeden odgrywa istotną rolę. Moim zdaniem to bardzo dobry chwyt, wprowadzający kolejną dawkę niepokoju oraz niepewności związaną z podejrzeniami, że nowy znajomy Clarissy również nie ma wobec niej czystych intencji.

W drugim akapicie wspomniałam, że niemal od pierwszych stron czułam, iż bohaterka tej historii zostanie uwikłana w jakieś tragiczne zdarzenie. Mogę zdradzić, że rzeczywiście tak się dzieje w kulminacyjnym punkcie powieści, ale jak dla mnie budowane wcześniej napięcie sugerowało coś znacznie mocniejszego i bardziej skomplikowanego. Nie zrozumcie mnie źle, Clarissę spotyka coś naprawdę strasznego, jednak zbyt przewidywalnego i typowego dla tego rodzaju historii, żebym mogła zachwycić się pomysłem pisarki. Wcześniej Claire Kendal stworzyła tak gęstą atmosferę, że spodziewałam się jakiegoś rozwiązania zupełnie zmieniającego oblicze tej intrygi, burzącego wszystkie wnioski, które zdążyłam do tej pory wysnuć. Niestety nic takiego się nie stało i chociaż autorka dość dobrze poradziła sobie z finałem, to w moich oczach zaprzepaściła nieco potencjał na zapadający w pamięć, oryginalny thriller psychologiczny. Muszę też przyznać, że mniej więcej w połowie powieści zaczęłam odczuwać lekką monotonię, mimo że wcześniej połykałam wzrokiem kolejne strony, nie mogąc doczekać się dalszego ciągu historii. W pewnym momencie złapałam się na myśli, że od dłuższego czasu nic nowego się nie dzieje, a ja z coraz mniejszym zainteresowaniem czytam o tym jak bohaterka z duszą na ramieniu wychodzi z gmachu sądu, a po dotarciu do mieszkania widzi kolejne przeznaczone dla niej pakunki od stalkera. Na szczęście ten stan zawieszenia akcji nie trwa zbyt długo i dlatego nie uważam go za znaczący minus, ale w połączeniu z brakiem spektakularnego zakończenia sprawia, że książka nie jest tak świetna jak sądziłam na początku.

Nie chciałabym jednak, żebyście odrzucili Wiem o tobie wszystko, ponieważ w gruncie rzeczy jest to ciekawa i przede wszystkim dobrze napisana powieść. Autorka bardzo dokładnie przedstawiła charakterystykę głównej bohaterki, pozwalając czytelnikom poznać jej marzenia, obawy, a także najskrytsze tajemnice. Clarissa jest przeciwieństwem pewnej siebie, zdecydowanej i silnej kobiety. Nie ma wielu przyjaciół, właściwie prowadzi niemal samotnicze życie, dlatego w jej otoczeniu brakuje zaufanej osoby, której mogłaby zwierzyć się z kłopotów. Chore zainteresowanie Rafe’a wpędza bohaterkę w paranoję, co odbija się na jej zdrowiu fizycznym oraz psychicznym. Również postać stalkera została dość szczegółowo nakreślona. Aż ciarki przechodzą na myśl o tym, czego ten człowiek chce. Bardzo podobały mi się także nawiązania do literatury i wplecione do fabuły fragmenty analiz poszczególnych baśni, wynikające z tego, że bohaterowie związani są ze środowiskiem akademickim. Claire Kendal rozbudziła mój apetyt na przewrotny thriller psychologiczny i chociaż nie jestem do końca usatysfakcjonowana rozwiązaniem intrygi, uważam, że książkę warto przeczytać. 

Ocena: 4 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Akurat.

http://muza.com.pl/kryminal/1960-wiem-o-tobie-wszystko-9788377588062.html?dosiakksiazkowo

6 lutego 2015

Panowie Salem - Rob Zombie, B.K. Everson


Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 376

Rob Zombie jawi się jako człowiek posiadający niespożytą energię zawodową i tysiąc pomysłów na to jak zaistnieć. Od lat odnosi sukcesy jako muzyk heavymetalowy, ale oprócz tego dał się także poznać jako reżyser horrorów gore oraz autor popularnych komiksów. Nic więc dziwnego, że postanowił również spróbować swoich sił jako pisarz i razem z B.K. Evensonem stworzył powieść grozy zawierającą zarówno motywy charakterystyczne dla horrorów satanistycznych, jak i elementy kreujące sceny pełne przemocy oraz okrucieństwa. Fabuła tej opowieści koncentruje się na wątku odwiecznej walki dobra ze złem, o której współcześnie żyjący ludzie nie mają pojęcia. Akcja została umiejscowiona w Salem, będącym dziś jedynie miejscem atrakcji dla turystów spragnionych historii o kobietach uznanych niegdyś za wiedźmy nawiązujące kontakt z piekielnymi mocami. Obecnie raczej nikt nie bierze na poważnie oskarżeń o czary, więc nawet w Salem procesy sprzed kilku stuleci uznawane są za przejaw zbiorowej histerii ówczesnego społeczeństwa. Ale czy rzeczywiście można z całą pewnością stwierdzić, że czarownice nigdy nie istniały? Pracująca w miejscowej rozgłośni radiowej Heidi Hawthorne na własnej skórze przekonuje się, że w każdej plotce tkwi ziarno prawdy, a uśpione zło i tak w końcu powraca.

Historia opisana w tej książce skierowana jest głównie do miłośników horrorów i nie sądzę, żeby czytelnicy stroniący od makabrycznych, budzących strach powieści, mogli czerpać przyjemność z lektury. Autorzy nie bawią się w subtelności i już od samego początku wiadomo, że bohaterowie będą świadkami brutalnych zjawisk, których nie sposób logicznie wytłumaczyć. Panowie Salem to rasowy horror, odwołujący się do klasyki gatunku, więc jeśli lubicie motywy rodem z Dziecka Rosemary czy też popularnych powieści Stephena Kinga, z pewnością docenicie również tę książkę. Moim zdaniem największą zaletą recenzowanej powieści jest właśnie niesamowicie mocny początek przygotowujący czytelnika na to, co wydarzy się później. Część pierwsza zawiera wydarzenia jak z najgorszego koszmaru, które zostały opisane w tak sugestywny sposób, że w trakcie czytania naprawdę czułam się naprawdę nieswojo, mimo że jestem raczej odporna na literacką grozę. Druga część zawiera już więcej spokojnych momentów pozwalających nabrać oddechu i chwilowego dystansu, ale za to skontrastowanie tych pozornie zwyczajnych fragmentów z czysto horrorowymi scenami, wzbudziło we mnie ogromne emocje i udowodniło, że Rob Zombie i B.K. Evenson potrafią skutecznie przestraszyć czytelnika.

Znając filmy Roba Zombie obawiałam się, że książka będzie bazować na krwawych i brutalnych opisach, które w mojej opinii są bardziej odrażające niż przerażające, więc cieszę się, że autorzy zdecydowali się także wykorzystać inne sposoby na budowanie atmosfery grozy. Oczywiście elementów gore w książce nie brakuje, więc wszyscy fani takiego horroru powinni być usatysfakcjonowani, ponieważ pojawiają się strumienie krwi, rozczłonkowane ciała oraz piekielne istoty z owrzodzoną lub płonąca skórą. Na szczęście groza w powieści zostaje wprowadzona również poprzez bardziej subtelne zabiegi, pozwalające odbiorcy wczuć się w opisywaną historię i przejąć losami bohaterów. Jednym z takim chwytów jest kwestionowanie poczytalności głównej bohaterki oraz jej zdolności do trzeźwej oceny zdarzeń. Tak naprawdę przez większą część historii nie wiadomo czy Heidi rzeczywiście doświadcza wszystkich opisanych okropieństw, czy może są one wytworem jej wyobraźni, swoistym snem na jawie lub też oznaką problemów zdrowotnych. Bardzo podobała mi się ta niepewność pobudzana przez wydarzenia, które przez pewien czas można interpretować co najmniej dwojako. Z jednej strony wskazują one na ingerencje nieczystych, nadnaturalnych sił, ale z drugiej mogą być oznaką przewrażliwienia lub szaleństwa bohaterki. W ciekawy sposób wykorzystano także motyw muzyki mającej ogromny wpływ na słuchaczy. Nie mogę zdradzić jaką dokładnie rolę odegrało pewne nagranie, ale zapewniam, że ten zabieg bardzo przysłużył się książce.

Jedyną wadą, jaką dostrzegłam w Panach Salem jest przewidywalność pojawiająca się mniej więcej w połowie powieści. Opisywana w poprzednim akapicie dwuznaczność wydarzeń nie niestety nie trwa długo, dlatego dość wcześnie można się zorientować jaki będzie dalszy rozwój wypadków oraz, co stanie się w finałowej scenie. Zdaję sobie sprawę, że horror jest gatunkiem, w którym niezwykle trudno o oryginalność i odejście od stereotypów, ale niektórym pisarzom udaje się wprowadzić element zaskoczenia. W historii Roba Zombie i B.K. Eversona tego brakuje, przez co na końcu wkrada się nuda, mimo że jedno makabryczne wydarzenie goni drugie. To oczywiście nie jest powód, żeby zdecydowanie odrzucić tę powieść, dlatego ostatecznie nie waham się polecić jej wszystkim miłośnikom mocnych wrażeń. Jeśli nie boicie się stawić czoła historii, w której pierwsze skrzypce grają wiedźmy, demony, klątwy oraz przerażające zjawy i jesteście pewni, że zniesiecie sceny pełne bluźnierczych wyznań, orgii, rytualnych mordów oraz innych mrożących krew w żyłach zdarzeń, sięgnijcie po Panów Salem i przekonajcie się, co tym razem przygotował dla Was Rob Zombie.

Ocena: 4 / 6

Recenzja została wcześniej opublikowana w serwisie BiblioNETka.pl.

Tekst dodany na blogu w ramach wyzwania Modern Terror


1 lutego 2015

Drugie dziecko - Charlotte Link


Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 520

W trakcie lektury tej książki zaczęłam zastanawiać się nad tym jak cienka jest granica pomiędzy elementami uznawanymi za charakterystyczny styl danego autora, a wtórnymi rozwiązaniami, które pisarz zawarł we wcześniejszych powieściach. Charlotte Link należy do grona moich ulubionych pisarek, ale pomimo ogromnej sympatii do jej twórczości, z książki na książkę moje oczekiwania rosną. Link przyzwyczaiła mnie do skomplikowanych, wielowarstwowych opowieści, w których wraz z rozwojem fabuły czytelnik odkrywa drugie dno historii, a także poznaje nietuzinkowych bohaterów skrywających swoje namiętności, pragnienia oraz niespełnione nadzieje pod maską normalności i zwyczajności. Zdaję sobie sprawę, że autorka nie może być zawsze w formie i w końcu przyjdzie czas na zmierzenie się ze słabszą, mniej emocjonującą powieścią. Na szczęście to jeszcze nie ten moment i na razie nie muszę obawiać się o pisarstwo Charlotte Link, chociaż przyznaję, że przez chwilę rozważałam czy motywy charakterystyczne dla jej twórczości nie zmieniają się powoli w schematyczne chwyty znane już z wcześniejszych dzieł. 

Drugie dziecko to szósta powieść niemieckiej pisarki, jaką miałam okazję przeczytać i dlatego jestem w stanie wskazać elementy, które składają się na jej charakterystyczny styl tworzenia. Autorka zazwyczaj bierze na warsztat związki między członkami rodziny oraz przyjaciółmi, bezlitośnie ujawniając skrywane przez lata tajemnice, urazy oraz wzajemną niechęć pomiędzy teoretycznie najbliższymi sobie postaciami. Równie często główny wątek osadzony w teraźniejszości przeplata się z inną historią, sięgającą burzliwych czasów drugiej wojny światowej, która zostaje wprowadzona do fabuły poprzez tajemniczy dziennik lub skrywaną przez lata korespondencję bohaterów. Nie brakuje również wątku kryminalnego, stanowiącego punkt wyjścia do dalszych wydarzeń. Wszystko to pojawia się także w Drugim dziecku, ale Link nadal potrafi zaskakiwać, kreując nieprzewidywalne scenariusze oraz zachwycać doskonałą znajomością ludzkiej psychiki i dzięki temu udaje jej się uniknąć schematu oraz powtarzalnych rozwiązań fabularnych.

Bohaterowie tej historii związani są z zaniedbaną, położoną na odludziu farmą znajdującą się w północnej części Anglii. Początkowo dość trudno zorientować się jakie związki łączą protagonistów, ponieważ w pierwszej chwili ilość postaci nieco przytłacza, ale już po kilkunastu stronach wszystko staje się jasne i z każdym rozdziałem coraz bardziej intrygujące. Czytelnik obserwuje losy niespełna czterdziestoletniej Leslie Cramer, która tuż po rozwodzie postanawia wziąć krótki urlop i przez kilka dni zaszyć się w mieszkaniu dawno niewidzianej babci, Fiony Barnes. Staruszka od dzieciństwa przyjaźni się z Chadem Beckettem, właścicielem wspomnianej farmy, dlatego zarówno ona jak i Leslie zostają zaproszone na przyjęcie zaręczynowe córki pana Becketta. Gwen i Dave’a trudno nazwać dobraną parą, ale niemal wszyscy goście starają się zachowywać pozory i udawać, że nie zauważają różnic dzielących narzeczonych. Tylko jedna osoba pozwala sobie na dosadny komentarz w towarzystwie, który szybko przeradza się w ostrą wymianę zdań i niespodziewanie kończy przyjęcie. Kilka godzin później ta osoba zostaje brutalnie zamordowana, a wśród podejrzanych znajdują się członkowie jej rodziny, przyjaciele oraz znajomi.

Wątek kryminalny nie jest w centrum wydarzeń, mimo że to właśnie od momentu, gdy zabójstwo wychodzi na jaw, wszystko zaczyna się komplikować, a przez całą lekturę czytelnik zastanawia się, kto jest bestialskim mordercą. Od początku miałam swoje podejrzenia i konsekwentnie się ich trzymałam, mimo że pisarka wielokrotnie zmienia optykę, rzucając tropy w kierunku poszczególnych bohaterów, tak, iż właściwie nikogo nie można wykluczyć ze stuprocentową pewnością. Na nic jednak zdała się moja dedukcja, bo tożsamość mordercy niesamowicie mnie zaskoczyła. Oczywiście to działa na korzyść Link, która udowadnia, że pomimo kilku książek na koncie, wciąż jest w stanie kreować nieprzewidywalne zwroty akcji i beztrosko igrać z odbiorcą, wyciągając przysłowiowego asa z rękawa w finałowej scenie powieści. Pomimo tego, to nie zabójstwo wydaje się w tej historii najważniejsze, ponieważ główny wątek dotyczy relacji pomiędzy postaciami, ich przeżyć z przeszłości oraz obecnych problemów, od których żaden bohater nie jest wolny.

Wspomniałam już, że niemiecka pisarka z wyczuciem i dużą dozą prawdopodobieństwa kreśli portrety psychologiczne protagonistów. W Drugim dziecku praktycznie każda postać coś ukrywa i naprawdę trudno zorientować się, kto jest „jedynie” niespełniony życiowo, a kto w przeszłości dopuścił się haniebnego czynu, który ciągnie się za nim przez lata. Link doskonale podsyca zainteresowanie odbiorcy i buduje napięcie, sugerując w odpowiednich fragmentach, że bohaterowie nie są tak zwyczajni, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. W trakcie lektury dręczyły mnie pytania o te niewyjaśnione jeszcze, intrygujące kwestie. Zastanawiałam się, jaki sekret łączy Fionę Barnes i Chada Becketta oraz dlaczego przystojny i rozrywkowy Dave Tanner chce poślubić cichą i mało atrakcyjną Gwen Beckett. Z niepokojem obserwowałam również poczynania Jennifer i Colina Brankleyów, którzy jako wczasowicze spędzający urlop na farmie, zostali wmieszani w tę makabryczną sprawę. Im bliżej końca powieści, tym więcej elementów układanki wskakuje na swoje miejsce, tworząc szokującą historię o potędze ludzkiego egoizmu, niewrażliwości na krzywdę drugiego człowieka i zemsty, jaka dosięgnie każdego, kto ma coś na sumieniu. Poznając tę historię nie sposób nie zastanawiać się także nad tym czy istnieją okoliczności łagodzące, które w jakimś stopniu tłumaczyłyby niemoralne zachowania i samolubne decyzje postaci. Charlotte Link porusza także zupełnie odwrotny problem, czyli patologiczną wręcz troskę ze strony bliskich, uniemożliwiającą dorosłemu człowiekowi postępowanie zgodnie z własnymi życzeniami.

Drugie dziecko to świetnie napisana, wielowątkowa historia, w której teraźniejszość idealnie splata się z wydarzeniami rozgrywającymi się w czasie drugiej wojny światowej. Jestem pod dużym wrażeniem tego jak pisarka rewelacyjnie połączyła te dwie płaszczyzny czasowe, nadając swojej opowieści bardziej dynamiczny charakter oraz poruszając ciekawe tematy, jak chociażby wywóz londyńskich dzieci na wieś w celu ustrzeżenia ich przed śmiercionośnymi bombardowaniami. Z pewnością moja ocena tej książki byłaby jeszcze wyższa, gdyby autorka pamiętała, że ludzie, którzy słabo się znają, zazwyczaj nie dzielą się ze sobą intymnymi myślami. W chwalonej przeze mnie kreacji bohaterów tylko ten jeden element nie wypadł zbyt przekonująco, ponieważ trudno uwierzyć w to, że niemal obcy dla siebie bohaterowie będą udzielać sobie życiowych rady czy bez ogródek rozmawiać na prywatne tematy. Niemniej ten drobny minus nie psuje przyjemności z lektury, więc z czystym sumieniem polecam Drugie dziecko zarówno fanom twórczości Charlotte Link, jak i tym, którzy dopiero planują poznać jej powieści. 

Ocena: 5 / 6

Recenzje innych powieści Charlotte Link: