26 listopada 2014

Naucz ich, jak mają Cię traktować - Bartłomiej Stolarczyk


Wydawnictwo: Helion
Liczba stron: 248

Nie lubię moralizatorstwa i wciskania mi na siłę cudzych poglądów, a właśnie z tym kojarzę wszelkie poradniki, które mają nakłonić czytelnika do zmiany diety, stylu ubierania, sposobów podtrzymywania relacji z najbliższymi itd. Tego typu rady raczej mnie nie interesują, dlatego słynne poradniki mające uczyć jak powinno się w dzisiejszym świecie funkcjonować, omijam z daleka. Jeśli macie w tej kwestii podobne odczucia to śpieszę donieść, że książka Bartłomieja Stolarczyka poradnikiem na szczęście nie jest. Autor nie wmawia swoim czytelnikom, że coś robią źle, żyją nie tak jak powinni i w ogóle nie pasują do pędzącego świata, ale zamiast tego podpowiada, co mogą zrobić, żeby pewne sytuacje stały się mniej kłopotliwe i krępujące. Według autora publikacji zachowanie asertywnej postawy ułatwia radzenie sobie zarówno z codziennymi sprawami jak i nieprzewidzianymi zdarzeniami, które często zupełnie wytrącają ludzi z równowagi. Przyznam, że początkowo dość nieufnie podchodziłam do tej książki, ale szybko przekonałam się, że Stolarczyk wie, co mówi. 

Asertywność zawsze kojarzyła mi się z umiejętnością odmawiania, gdy ktoś próbuje wymusić spełnienie prośby, wykonanie jakiegoś zadania itd. Okazuje się jednak, że zachowywanie postawy asertywnej to coś znacznie więcej niż tylko jasne postawienie granic i powiedzenie „nie”, kiedy ktoś usiłuje narzucić własną wolę. Zaskoczyło mnie to, że Stolarczyk do zachowań asertywnych włącza między innymi przyjmowanie komplementów niemające nic wspólnego z fałszywą skromnością i chęcią „wyłudzenia” jeszcze kilku dodatkowych miłych słów, a także zmianę sposobu myślenia o swoich wadach tak, by nie biczować się nieustannie i przeżywać, że jest się takim i owakim, ale precyzyjnie określić swoje zachowanie w danej sytuacji, a potem wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość. Oczywiście w skład tego, co autor określa jako „postawę asertywną” wchodzi znacznie więcej elementów, ale do tego musicie dotrzeć już samodzielnie. Naturalnie informacje jak skutecznie, a przy tym kulturalnie odmawiać również w tej publikacji się pojawiają, niemniej Bartłomiej Stolarczyk zawarł także szereg innych, cennych porad związanych z asertywnością.

Sądzę, że każdy znajdzie w tej publikacji coś użytecznego i pomocnego, co będzie mógł później wykorzystać w praktyce. W książce opisano bowiem metody radzenia sobie z różnymi delikatnymi sprawami zarówno w pracy jak i w domu. Autor pokazuje jak powinno się negocjować z szefem w kwestii otrzymania podwyżki, jak reagować na różne prośby współpracowników, jak radzić sobie z trudnymi, agresywnymi klientami (zwłaszcza, gdy ktoś pracuje w infolinii i znacznie częściej jest narażony na wysłuchiwanie negatywnych komentarzy, narzekań, a nawet obelg) oraz, co mówić, gdy ktoś uparcie ignoruje naszą asertywną postawę i wciąż próbuje nas zdominować. Jak już wspomniałam autor koncentruje się także na przekazaniu wiedzy o asertywnym zachowaniu w stosunku do członków rodziny oraz przyjaciół. Podoba mi się także to, że Bartłomiej Stolarczyk nie ukrywa, że działania asertywne nie będą skuteczne absolutnie zawsze i podpowiada, co robić, kiedy ktoś zachowuje się zupełnie inaczej niż teoretycznie powinien.

Autor tej publikacji ma dość specyficzny styl, ponieważ do tekstu wplótł mnóstwo anegdot oraz tzw. sytuacji z życia wziętych, co moim zdaniem ubarwia przekaż, chociaż potrafię sobie wyobrazić, że dla kogoś będzie to raczej wprowadzanie chaosu niż jakiekolwiek urozmaicenie. Niemniej Stolarczyk nie sili się na naukowy język, ale lekko i z humorem podchodzi do większości przekazywanych wiadomości. Czasami miałam tylko wrażenie, że autor trochę zapędza się w tych przykładach „z życia” przekonując, że pewne tragiczne wydarzenia jak np. katastrofa lotnicza sprzed lat, zostały spowodowane brakiem asertywności ze strony pracowników czy szefów firm. Moim zdaniem takie wstawki są niepotrzebne skoro cała publikacja opiera się na radzeniu sobie ze zwykłymi, codziennymi sytuacjami. Mimo tej uwagi, polecam książkę Naucz ich, jak mają Cię traktować każdemu, kto czuje, że w pewnych sytuacjach nie wie jak się zachować, co powiedzieć oraz jak zareagować, gdy ktoś usiłuje coś wymusić. 

Ocena: 4,5 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.


23 listopada 2014

30 dni z książką - dzień 7

7. Książka, która cię rozśmiesza


Przeczytałam kilka książek promowanych jako lekkie, przyjemne i rozśmieszające do łez, ale nie potrafię wskazać takiej, która rzeczywiście spełnia te kryteria. Nie wiem czy problem tkwi w moich oczekiwaniach, czy może w specjalistach od marketingu przyklejających poszczególnym lekturom etykiety, ale prawda jest taka, że nie trafiłam jeszcze na książkę, którą z czystym sumieniem mogłabym nazwać zabawną i poprawiającą humor. Nie przepadam za twórczością Joanny Chmielewskiej, więc nie trafiają do mnie jej kryminały na wesoło zawierające te wszystkie szalone perypetie bohaterów oraz niespotykane zbiegi okoliczności. Irytują mnie także powieści mające łatkę "zabawnej historii dla kobiet", dlatego że w większości takich dzieł bohaterki zachowują się infantylnie i kompletnie nieracjonalnie, co w moich oczach je po prostu kompromituje, więc zamiast poprawy humoru czuję tylko irytację.

Zastanawiając się nad zagadnieniem z wyzwania, doszłam do wniosku, że znacznie bardziej lubię kiedy książki należące do innych gatunków zawierają elementy humorystyczne, które nie dominują, ale pozwalają na złapanie oddechu oraz nabranie lekkiego dystansu do mrocznego wydźwięku opowieści. Tego rodzaju komizm znajduję w twórczości Yrsy, potrafiącej rozbawić mnie opisem domowych perypetii głównej bohaterki oraz rozmowami prowadzonymi przez najbliższych Thory. Również świetnie pamiętam błyskotliwe fragmenty z Domofonu Zygmunta Miłoszewskiego. Powieść jest horrorem i to świetnym, więc przez większą część akcji w napięciu czekałam na to, co zdarzy się dalej, ale czasami śmiałam się na głos śledząc niektóre dialogi nasycone ciętymi ripostami oraz czytając opisy pełne czarnego, cynicznego humoru. Jednak chyba nie o taki rodzaj rozśmieszania chodzi w haśle na dziś, więc mimo wszystko muszę wybrać jakąś inną książkę. Zdecydowałam, że wskażę dzieło pt. Awantura na moście. Komedyja wieków minionych, mimo że nie jest to lektura, którą mogę uznać za szczególnie zabawną czy interesującą. Marcin Hybel postanowił połączyć średniowieczne realia ze współczesnymi zachowaniami, co czasami jest komiczne, a czasami sztuczne. Kilka razy uśmiechnęłam się pod nosem, ale to wszystko, więc na tę naprawdę zabawną książkę wciąż czekam. Jeśli macie swoje ulubione, sprawdzone, rozśmieszające tytuły, podzielcie się nimi komentarzach, a nuż i mnie wreszcie coś rozbawi do łez :)



17 listopada 2014

Beznadziejna sprawa - Mark Gimenez


Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 496

Wszystko wskazuje na to, że wreszcie przełamałam złą passę w doborze książek, ponieważ pierwszy raz od kilku tygodni mogę napisać, że ostatnio przeczytana powieść przypadła mi do gustu. Pokonanie czytelniczego kryzysu zawdzięczam Markowi Gimenezowi, który wprowadził mnie w świat zawładnięty przez skorumpowanego policjanta, pazernego potentata gazowego, nieprzebierającą w środkach ekolożkę, ekscentrycznego profesora prawa oraz grupę artystów oczekujących aż jakiś łowca talentów zwróci na nich uwagę. Na dodatek cała opowieść rozgrywa się w niewielkim teksańskim miasteczku, w którym nieustannie dochodzi do konfliktów na tle rasowym, płciowym lub światopoglądowym, co sprawia, że historia staje się jeszcze bardziej emocjonująca, skomplikowana i niejednoznaczna.

Głównym bohaterem powieści jest profesor John Bookman (dla przyjaciół po prostu Book) wykładający prawo konstytucyjne na Uniwersytecie Teksańskim. Mężczyzna słynie z niekonwencjonalnego podejścia do swoich obowiązków, a tym samym stanowi zaprzeczenie statecznego wykładowcy akademickiego. Book ma także w zwyczaju angażowanie się w sprawy teoretycznie beznadziejnie, od razu odrzucane przez każdego rozsądnego prawnika. Jego najnowszym zadaniem jest odkrycie prawdy o śmierci swojego byłego stażysty Nathana Jonesa. W tym celu bohater wyrusza do Marfy, będącej mieściną pełną kontrastów, absurdów oraz wspomnianych już konfliktów, by zbadać czy Nathan zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku, czy może nadepnął komuś ważnemu na odcisk i został brutalnie uciszony.

Mimo mojej ogromnej sympatii do kryminałów i thrillerów zazwyczaj unikam tych zawierających rozbudowany wątek prawniczy. Rozwlekłe opisy rozpraw sądowych oraz ciągnące się utarczki słowne przedstawicieli dwóch skonfliktowanych stron raczej nie wzbudzają mojego entuzjazmu. Jednak autor Beznadziejnej sprawy udowodnił, że akcja thrillera prawniczego nie musi rozgrywać się według tego samego schematu i co najważniejsze – może obyć się bez żmudnego opisywania kolejnych etapów procesu. W książce Gimeneza nie ma ani jednej sceny w sądzie, nie występuje także jawny podział na oskarżyciela i adwokata, ale mimo tego prawo (zwłaszcza konstytucyjne) jest wciąż obecne poprzez wątki związane z prowadzonym śledztwem oraz fenomenalne fragmenty ukazujące Bookmana w trakcie dyskusji ze studentami. Nie mam pojęcia o amerykańskim prawodawstwie, głośnych precedensach czy też wszelkich lukach i niedopowiedzeniach umożliwiających legalne dokonywanie przeróżnych przekrętów, ale przedstawione przez Gimeneza niebezpieczeństwa wynikające z wprowadzania do amerykańskiej konstytucji coraz to nowych zapisów, naprawdę mną wstrząsnęły. Przytoczone przez pisarza przypadki jasno pokazują jak Stany Zjednoczone krok po kroku sprzedają wolność swoich obywateli korporacjom, zgadzając się na to, aby firma z ogromnym kapitałem mogła poszczycić się posiadaniem większych praw niż zwykły obywatel. Ktoś może powiedzieć, że nie ma sensu się tym przejmować skoro to przecież dotyczy Amerykanów, a nie nas, ale uważam, że to marne pocieszenie, bo zapewne i w Europie jest podobnie, tylko mało kto zdaje sobie z tego sprawę.

Na początku wydaje się, że dyskusje protagonisty ze studentami nie mają związku z dalszą częścią historii, ale w zakończeniu okazuje się, że wszystko się ze sobą świetnie łączy. Mark Gimenez wplótł do fikcyjnej opowieści kilka jak najbardziej rzeczywistych i realnych problemów. Zastanawialiście się kiedyś czy wydobycie gazu łupkowego może negatywnie wpłynąć na środowisko? A może rozmyślaliście na temat wyczerpujących się paliw kopalnych i tego jak zmieniłoby się nasze życie, gdyby nagle zabrakło gazu, ropy, węgla? Jeśli nie, to jestem przekonana, że po lekturze tej książki zaczniecie te kwestie rozważać. Oczywiście Beznadziejna sprawa to nie tylko opowieść o wielkich korporacjach i dokonywanych przez nich oszustwach, ponieważ równie ważnym wątkiem jest śmierć młodego mężczyzny. Bookman wraz ze swoją stażystką Nadine nie prowadzą typowego śledztwa, ale rozmawiają z mieszkańcami Marfy, zasypują pytaniami osoby mogące skorzystać na śmierci Nathana i analizują wszystko, co się dokoła nich dzieje. Akcja nie rozwija się w szaleńczym tempie, ale w tym przypadku to dobrze, ponieważ razem z bohaterami krok po kroku przybliżałam się do odkrycia prawdy, zastanawiając się nieustannie, kto kłamie, a kto mówi prawdę. Autorowi udało się zaskoczyć mnie w kilku miejscach, co naturalnie uważam za duży plus tej książki.

Amerykański pisarz w ciekawy sposób sportretował mieszkańców miasteczka, zwracając uwagę na problemy pojawiające się w momencie, gdy niewielka społeczność składa się z ludzi różniących się niemal pod każdym względem. Marfa to specyficzne miejsce pełne kontrastów, ponieważ właśnie tam jednocześnie można spotkać artystów marzących o zaistnieniu jako twórcy sztuki współczesnej, jak i konserwatywnych, twardych ranczerów gardzących tymi, którzy nie hodują bydła lub nie pracują przy wydobyciu gazu. Na dodatek do głosu dochodzi brak tolerancji dla homoseksualistów, Latynosów oraz wszystkich w jakiś sposób wyróżniających się z tłumu, co sprawia, że Marfa jawi się jako tykająca bomba zegarowa, którą dla własnego bezpieczeństwa lepiej omijać. Jednak Bookmanowi nie straszne małomiasteczkowe uprzedzenia, dlatego uparcie dąży do poznania prawdy. Autorowi Beznadziejnej sprawy udało się wykreować głównego bohatera na postać ciekawą i zapadającą w pamięć. Nieco ekscentryczny profesor prawa zaskarbił sobie moje uznanie swoją bezkompromisowością i determinacją. Zresztą każda postać pojawiająca się w tej powieści posiada zestaw niepowtarzalnych cech charakteru, co świadczy o tym, że Gimenez dokładnie przemyślał i dopracował niemal każdy aspekt swojej historii.

Jedyne zastrzeżenie mam do zbyt spektakularnego finału, który trochę kłóci się z wcześniejszym spokojnym rytmem rozwoju akcji. Zakończenie czytało mi się wspaniale, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że pewne zdarzenia są niestety mało prawdopodobne, żeby nie powiedzieć zupełnie niewiarygodne. Szkoda, że końcówka trąci już hollywoodzkimi filmami akcji, ale niestety to przypadłość wielu thrillerów. Jednak w ogólnym rozrachunku Beznadziejna sprawa wypada dobrze głównie za sprawą rewelacyjnie scharakteryzowanych bohaterów oraz obecności wielu wątków mających ścisły związek z rzeczywistością i aktualnymi realiami. Intryga związana ze śmiercią Nathana Jonesa również nie rozczarowuje, więc uważam, że spokojnie możecie tej książce poświęcić kilka godzin wolnego czasu. 

Ocena: 4,5 / 6

Cykl John Bookman


Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

11 listopada 2014

Zaginięcie Ethana Cartera


Producent: The Astronauts
Wydawca: CD Projekt oraz Nordic Games Publishing
Gatunek: gra przygodowa, FPP
Data premiery: 24 września 2014


Stworzenie dobrej historii kryminalnej nie należy do łatwych zadań. Trzeba wymyślić emocjonującą i odpowiednio skomplikowaną intrygę; wykreować zapadających w pamięć bohaterów; zbudować odpowiednie tempo akcji, a także umiejętnie pokierować uwagą odbiorcy tak, by jednocześnie umożliwić mu samodzielne dojście do pewnych wniosków, ale też zaskoczyć w kulminacyjnym momencie. A jeśli na dodatek historia ta ma zostać przedstawiona w grze komputerowej, to robi się jeszcze trudniej, ponieważ interaktywne medium pozwala odbiorcy realnie wpływać na fikcyjny świat, co dla twórców oznacza szereg nowych wyzwań. Oczywiście istnieje kilka całkiem udanych produkcji, które ze względu na warstwę tematyczną można nazwać kryminałami, jednak takich tytułów jest wciąż stosunkowo niewiele. Na szczęście amatorzy gier zawierających wątek detektywistyczny od niedawna mogą cieszyć się doskonałą, dopracowaną w każdym szczególe produkcją przygotowaną przez studio The Astronauts.


 Tak pięknych widoków znajdziecie w tej grze wiele.

 Zaginięcie Ethana Cartera nie jest jednak grą, która można określić wyłącznie jako przygodówkę z wątkiem kryminalnym, ponieważ twórcy postarali się, by ich dzieło wyróżniało się na tle innych produkcji i pozostawało w pamięci graczy na dłużej. Głównym bohaterem jest posiadający nadprzyrodzone zdolności detektyw Paul Prospero. Mężczyzna potrafi zrekonstruować przebieg zdarzeń na podstawie przedmiotów znalezionych na miejscu zbrodni oraz swego rodzaju wizji umożliwiających mu wgląd w przeszłość. Detektyw przybywa do Red Creek Valley, by rozwikłać zagadkę zaginięcia kilkuletniego Ethana Cartera. Prospero ma świadomość, że jego misja będzie trudna i niebezpieczna, ponieważ już chwilę po przyjeździe na miejsce odczuwa niepokojącą, wrogą siłę, która najprawdopodobniej ma wiele wspólnego z zaginięciem chłopca. Jego potwierdzenia przypuszczają się, gdy znajduje pierwsze ciało i doświadcza retrospekcji wyjaśniającej okoliczności przestępstwa. 


 Kluczem do uruchomienia wizji jest odnalezienie wszystkich niezbędnych przedmiotów.


Wcielając się w postać detektywa gracz ma spore pole do popisu, ponieważ musi wykazać się spostrzegawczością, żeby odkryć nie tyle samo miejsce zbrodni, co wszystkie elementy niezbędne do uruchomienia wizji i odtworzenia rzeczywistego przebiegu zdarzeń. Gra nie prowadzi odbiorcy za rękę, więc na początku można poczuć się nieco zagubionym i zdezorientowanym. Przyznam, że przez pewien czas sama nie do końca wiedziałam, co powinnam zrobić, dokąd pójść i na co zwrócić uwagę dopóki metodą prób i błędów nie odkryłam w jaki sposób powinnam prowadzić to nietypowe śledztwo. Nie należę do cierpliwych osób, więc przez to gra nie zachwyciła mnie od samego początku i właściwie po pierwszych kilkunastu minutach byłam nieco zirytowana. Na szczęście dałam temu tytułowi drugą szansę i namawiam do tego wszystkich, którzy na początku odczuwają lekki chaos. Naprawdę warto, bo Zaginięcie Ethana Cartera to wyjątkowa gra łącząca w sobie detektywistyczną zagadkę, mroczną i niepokojącą atmosferę, ikonografię horroru oraz zachwycające lokacje wygenerowane na podstawie prawdziwych obiektów znajdujących się w południowej części Polski.


 Cisza i spokój panują niemal we wszystkich odwiedzanych miejscach. Jest w tym coś niepokojącego.


Twórcy z The Astronauts przygotowali dla graczy ciekawą opowieść, której kolejne fragmenty należy stopniowo odsłaniać i układać w spójną całość, co sprawia, że w zasadzie niezbyt skomplikowana historia jest w stanie dostarczyć wielu emocji. Gdy początkowa dezorientacja ustąpiła miejsca ciekawości, a poczucie zagubienia zmieniło się w naglącą potrzebę poznania losów Ethana, dałam się porwać rozgrywce bez reszty. Bardzo podobał mi się schemat działania obowiązujący w każdym miejscu zbrodni, ponieważ zmusza gracza do dokładnego przeszukania okolicy, zastanowienia się nad przyczyną śmierci danego bohatera, umieszczenia znalezionych przedmiotów w odpowiednim miejscu oraz odgadnięcia chronologii przebiegu poszczególnych zdarzeń. Sposób w jaki przedstawiane są retrospekcje tworzy aurę niesamowitości, a tym samym wzbudza niepokój i wrażenie, że jakaś nadprzyrodzona istota obserwuje wszystkie poczynania detektywa Prospero, a może nawet utrudnia odkrycie prawdy. Zaginięcie Ethana Cartera charakteryzuje się także praktycznie brakiem interfejsu typowego dla gier przygodowych. W trakcie rozgrywki nie znajdziecie żadnej informacji na temat stanu zdrowia bohatera czy ilości znalezionych artefaktów. Również nie będziecie mogli ponownie przeczytać zgromadzonych notatek czy wycinków z gazet. Moim zdaniem taki zabieg połączony z pierwszoosobową perspektywą sprawia, że wrażenie obecności w świecie gry jest niezwykle silne. 


Przed obejrzeniem retrospekcji należy wskazać chronologię wydarzeń.


Integralną częścią tej gry są także wszelkie zagadki i łamigłówki. Nie uważam, żeby były specjalnie wymagające, na szczęście do banalności też im daleko. Oprócz opisanej już konieczności znalezienia pewnych przedmiotów i ustalenia chronologii wydarzeń, gracz musi także zapamiętać układ pomieszczeń w pewnym domu, uruchomić kilka mechanizmów dzięki właściwym kombinacjom, a także odwiedzić opuszczoną kopalnię i zbadać porzucone w niej zwłoki. Tę sekwencję uważam za świetny ukłon w stronę horroru. Wprawdzie zwiedzanie kopalni nie trwa długo, ale zapewnia solidną dawkę mocnych wrażeń. Na uwagę zasługuje także piękno świata, po którym użytkownik musi się poruszać. Wspomniałam już, że prawie wszystkie charakterystyczne obiekty istnieją naprawdę, a swoją obecność w grze zawdzięczają użyciu techniki nazywanej fotogrametrią. W dużym uproszczeniu taki zabieg polega na fotografowaniu otoczenia z wielu stron i pod różnymi kątami, a następnie przekształcaniu go w trójwymiarowe modele oraz umieszczaniu w środowisku gry. Moim zdaniem to był strzał w dziesiątkę, ponieważ wszystko w tej produkcji wygląda naturalnie. Gęsty las, most, budynki, tama, rzeka, góry – każdy z tych elementów zachwyca i sprawia, że ma się ochotę przebywać w tych miejscach bez końca. 


 Jednym z trudniejszych zadań jest wskazanie właściwego rozmieszczenia pomieszczeń w opuszczonym domu.


Przed premierą Zaginięcia Ethana Cartera dużo mówiło się o otwartym świecie gry. Nie mogę zaprzeczyć, że twórcy zaoferowali odbiorcom rozległe lokacje, po których można dość długo spacerować, chłonąć śliczne widoki i zachwycać się oprawą graficzną gry, ale wbrew pozorom ten świat nie jest aż tak ogromny. W moim odczuciu nie jest to wadą, bo dostępny do eksploracji teren uważam za wystarczający, ale warto mieć świadomość, że po paru godzinach Red Creek Valley nie będzie miało przed wami tajemnic. Chaos na początku rozgrywki skutkuje tym, że można przegapić pewne zadania i nie rozwiązać zagadek koniecznych do poznania zakończenia, ale tym nie należy się martwić, bo w stosownym momencie gra przypomni o opuszczonych misjach. Do gustu przypadły mi też liczne interteksty, a szczególną sympatię wywołały nawiązania do twórczości H.P. Lovecrafta oraz gry Alan Wake będącej jednym z moich ulubionych survival horrorów


 Las kryje niejedną tajemnicę...


W trakcie rozgrywki testowałam zarówno angielską jak i polską wersję językową, i z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że do dubbingu nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Bez względu na to czy zdecydujecie się na słuchanie rozmów po polsku czy po angielsku, powinniście być usatysfakcjonowani pracą aktorów podkładających głos pod konkretnych bohaterów. Zresztą same dialogi zostały świetnie napisane, ponieważ charakteryzują się jednocześnie zwięzłością oraz celnością i w żadnym razie nie przedłużają niepotrzebnie rozgrywki. Jeszcze zanim zaczęłam grać w długo oczekiwany tytuł od The Astronauts, czytałam recenzje, których autorzy narzekali na to, że gra jest zdecydowanie zbyt krótka. Nie przeczę, że rozgrywka zajmuje zaledwie kilka godzin, ale nie uważam, żeby ta cecha zasługiwała na narzekania. Moim zdaniem historia przedstawiona w grze idealnie wybrzmiewa właśnie w tym określonym, krótkim czasie i naprawdę nie potrzeba jej dodatkowych godzin.


... podobnie jak rodzina Carterów.


Nie będę ukrywać, że recenzowana produkcja mnie oczarowała. Za jedyny minus uważam to, że na początku nie bardzo wiadomo, co trzeba zrobić i w jakim kierunku podążyć, ale zapewniam, że dezorientacja nie trwa długo i po kilkunastu minutach wszystko staje się jasne. Zaginięcia Ethana Cartera pozwoliło mi na wcielenie się w postać detektywa jednocześnie szukającego kilkuletniego chłopca i prowadzącego śledztwo w sprawie tajemniczych zabójstw. Ponadto przez całą rozgrywkę towarzyszyło mi poczucie nieuchwytnej grozy wiszącej nad Red Creek Valley oraz obecności nadprzyrodzonych sił we wszystkich odwiedzanych miejscach, co jak dla mnie stanowi dodatkowy, duży plus. Studiu The Astronauts należy się uznanie także za wykreowanie intrygującej i emocjonującej historii oraz połączenie jej z niesamowicie dopracowanymi lokacjami. Zachęcam wszystkich gorąco do sięgnięcia po tę grę.

Ocena: 9,5 / 10

Grę do recenzji otrzymałam dzięki uprzejmości portalu ŚwiatGry.pl

http://swiatgry.pl/



 Jeśli zaciekawiła was ta produkcja poniżej znajdziecie trailer, a tutaj możecie sprawdzić jak w rzeczywistości wyglądają obiekty pojawiające się w grze.




6 listopada 2014

30 dni z książką - dzień 6

6. Książka, która cię zasmuca


Jeśli jakaś powieść okaże się na tyle zajmująca, że nie mogę przestać myśleć o bohaterach i o poszczególnych zdarzeniach z nimi związanych nawet po odłożeniu książki na bok, to zasmucają mnie wszystkie nieszczęścia jakie dotykają postaci, które zdążyłam obdarzyć sympatią. Dotyczy to zwłaszcza wszelkich trylogii oraz wielotomowych serii, które aż roją się od tragicznych wydarzeń, a często charakteryzują się także niesatysfakcjonującym, irytującym zakończeniem. Mam jednak wrażenie, że nie o taki rodzaj smutku chodzi w tym pytaniu, bo przecież trudno przez długi czas przeżywać losy fikcyjnych postaci i emocjonować się tym, co nigdy się nie zdarzyło. O wiele bardziej zasmucają mnie wszelkie reportaże i artykuły zwracające uwagę na życie ludzi zmagających się z prawdziwymi nieszczęściami. Dobrze wiecie, że nie często sięgam po literaturę faktu, ale jeśli już zrobię wyjątek, to zazwyczaj poznaję historie osób, które doświadczyły czegoś przerażającego i w jakiś sposób próbują sobie z tą traumą poradzić. Ostatnio przeczytaną książką, która mnie mocno zasmuciła jest Masakra na wyspie Utøya. Jej autor zrelacjonował przebieg ataku terrorystycznego dokonanego przez Andersa Breivika. Adrian Pracoń był wówczas na wyspie, znał ludzi brutalnie zamordowanych przez zamachowca i doświadczył paraliżującego lęku o własne życie. Niewiarygodne ile zła jest w stanie wyrządzić jeden człowiek, dlatego książki poruszające ten temat zasmucają i szokują mnie najbardziej.  


1 listopada 2014

Bezcenny dar - Jim Stovall


Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 204

Nie widziałam filmu zrealizowanego na podstawie powieści Bezcenny dar, ale po przeczytaniu dzieła Jima Stovalla mam wrażenie, że ta historia należy do wąskiej grupy opowieści, które znacznie lepiej prezentują się na ekranie niż w książce. Autor miał bardzo ciekawy pomysł na historię z tak zwanym morałem, mającą skłonić czytelnika do zastanowienia się nad pewnymi sprawami, a może nawet do zmiany poglądów na kwestie najważniejszych wartości w życiu człowieka. Niestety Stovall nie do końca poradził sobie z wykonaniem, ponieważ jego opowieść jest moim zdaniem zbyt prosta i jednoznaczna. Ponadto Bezcenny dar to bardzo niewielka objętościowo książka z tekstem wydrukowanym ogromną czcionką, co sprawia, że mnóstwo wątków podjętych przez pisarza aż prosi się o rozwinięcie i pogłębienie. Poznając tę opowieść nie mogłam pozbyć się przeświadczenia, że powinnam obejrzeć film, żeby móc docenić przesłanie zawarte w historii i uzupełnić wszystkie luki, którymi Stovall postanowił nie zawracać sobie głowy. 

Głównym bohaterem jest dwudziestoczteroletni Jason Stevens, któremu od dziecka niczego nie brakowało. Mężczyzna urodził się w zamożnej i wpływowej rodzinie, dzięki czemu gładko prześlizgnął się przez wszystkie etapy edukacji i nie musiał martwić się o jakiekolwiek zajęcie, ponieważ w życiu nie przepracował ani jednego dnia. Sytuacja zmienia się w dniu odczytania testamentu pozostawionego przez seniora rodu – Reda Stevensa. Okazuje się, że staruszek postanowił niejako zza grobu nawrócić Jasona i pokazać młodemu milionerowi, czym powinien kierować się przez całe dorosłe życie. Red zostawił w testamencie szereg wskazówek dla Jasona, które ten musi wypełnić jeśli chce otrzymać swoją część spadku. Nadzorcami całego procesu są serdeczny przyjaciel zmarłego – Theodore Hamilton oraz jego asystentka Margaret Hastings. 

Pomysł na fabułę spodobał mi się od razu. Jak tylko przeczytałam kilka pierwszych stron i zaczęłam orientować się jaki był zamysł pisarza, pomyślałam, że czeka mnie naprawdę interesująca powieść. Nastawiłam się na wymyślne zadania, którym Jason będzie musiał podołać oraz na doskonale przedstawioną metamorfozę bohatera. Niestety zawiodłam się i to bardzo, ponieważ Jim Stovall maksymalnie spłycił proces przemiany Jasona, nie pozwalając odbiorcy poznać postaci młodego milionera, zrozumieć jego podejścia do życia i przede wszystkim obserwować z jakim nastawieniem mężczyzna podchodzi do kolejnych misji. Narracja toczy się wyłącznie z punktu widzenia starego prawnika Theodore’a Hamiltona, czuwającego nad tym, żeby najmłodszy z rodu Stevensów właściwie wykonał wszystkie zadania. Taki zabieg niesamowicie ogranicza możliwość utożsamienia się z postaciami i zrozumienia ich poczynań. Nie pojmuję, dlaczego autor nakazał czytelnikowi śledzenie opowieści z perspektywy bohatera, który w żaden sposób nie uczestniczy w życiu Jasona, nie jest świadkiem jak Stevens boryka się z kłopotami, a jedynie raz w miesiącu spotyka się z nim w kancelarii, by ocenić postępy i przydzielić następne zadanie. Przez to ani przez chwilę nie poczułam, że wiem, dlaczego Jason zachowuje się tak a nie inaczej, co poskutkowało tym, że uważam, tę opowieść za naiwną i nieprzekonującą.

W przedmowie autor stwierdził, że po przeczytaniu jego książki będę innym człowiekiem. No cóż, nie miał racji. Nie neguję nauki płynącej z tej powieści, ale jak dla mnie została ona nakreślona zbyt płytko, żeby rzeczywiście mogła wywołać jakiś wstrząs. Już po pierwszym rozdziale wiadomo, jak główny bohater będzie reagował na kolejne etapy swoistego eksperymentu, więc Bezcenny dar nie jest w stanie niczym zaskoczyć. Również poszczególne wartości, które poznaje Jason także nie są żadną tajemnicą, ponieważ, jak można się domyślić, rozpieszczonego milionera raczej nie trzeba nakłaniać do wydawania pieniędzy czy organizowania szalonych imprez, a zatem młody Stevens będzie musiał zrobić coś całkiem oderwanego od jego życia, ale zupełnie zwyczajnego i naturalnego dla większości ludzi. Przykro mi, że po raz kolejny muszę krytykować przeczytaną książkę, ale niestety dzieło Stovalla mnie rozczarowało. Wprawdzie z historii przebijają optymizm i ciepło, a także przeświadczenie, że każdy może zmienić swoje postępowanie, jeśli tego chce, ale autor to wszystko podał zbyt nachalnie i dosłownie. Na dodatek do minimum ograniczył nie tylko interakcje między bohaterami, ale także rolę Hamiltona i Margaret Hastings. Jeśli chodzi o tę ostatnią postać, to przyznam, że jest zupełnie, ale to zupełnie zbędna. Moim zdaniem bez większej szkody można sobie darować lekturę tej książki. 

Ocena: 2 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.