23 listopada 2012

Dom sióstr - Charlotte Link


Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 640

Twórczość Charlotte Link do tej pory kojarzyła mi się z powieściami kryminalnymi, w których autorka w równym stopniu skupia się na dynamiczności akcji, intrygującej fabule i świetnie wykreowanych bohaterach. Dom sióstr nieco odbiega od tej charakterystyki, ponieważ z pewnością kryminałem nie jest. W powieści pojawia się wątek zabójstwa, ale stanowi on część znacznie obszerniejszej historii i mowa o nim dopiero na kilkunastu ostatnich stronach. Jednak, mimo tego że książka różni się od wcześniejszych dzieł Link, to uważam ją za równie zajmującą, intrygującą i świetnie napisaną. Dom sióstr ma więcej cech powieści psychologicznej i obyczajowej niż kryminalnej, ale nie powinno to nikogo odstraszyć, bo niemiecka pisarka po raz kolejny udowadnia, że jak nikt inny potrafi tworzyć dramatyczne, ale nieprzesadzone historie, w których los bezlitośnie igra sobie z uczuć i marzeń bohaterów.

Barbara i Ralph to niemieckie małżeństwo w średnim wieku, które przyjeżdża do Westhill House w Yorkshire, by spędzić Święta Bożego Narodzenia jedynie w swoim towarzystwie. Bohaterowie od dawna nie potrafią się porozumieć, ich związek wisi na włosku, a wyjazd do Anglii to ostatnia próba ratowania małżeństwa. Niestety od początku nic nie idzie zgodnie z planem. Niespodziewane, obfite opady śniegu sprawiają, że Barbara i Ralph zostają odcięci od świata i uwięzieni w ogromnym domu. Nie ma elektryczności, ogrzewanie również nie działa, a na domiar złego kurczą się skromne zapasy jedzenia. W takiej atmosferze trudno o spokojną i rzeczową rozmowę, więc napięcie między małżonkami nieustannie narasta. W trakcie poszukiwań czegokolwiek nadającego się do spalenia i ogrzania ogromnego domu, Barbara natrafia na ukryty pod podłogą manuskrypt. Jego autorką jest poprzednia właścicielka Westhill House Frances Gray, która przelała na papier historię swojego życia. Barbara pogrążając się w lekturze stopniowo poznaje burzliwe losy członków rodziny Gray, pełne tajemnic, rozczarowań i wzajemnych waśni. Kobiecie wydaje się, że historia sprzed kilkudziesięciu lat nie ma już dla nikogo z żyjących znaczenia, ale szybko okazuje się jak bardzo się myli. Poznanie sekretów mieszkańców Westhill House ściąga na Barbarę i jej męża śmiertelne niebezpieczeństwo.

Dość obszernie nakreśliłam fabułę powieści, ale tego wszystkiego czytelnik dowiaduje się już na kilku pierwszych stronach, więc nie zdradziłam żadnego szczegółu, mogącego zepsuć przyjemność płynącą z nagłych zwrotów akcji i zaskakujących koneksji między postaciami. Charlotte Link napisała historię pełną pasji, wielkich emocji, życiowych dramatów i trudnych wyborów. Co więcej udało jej się idealnie zbalansować proporcje między współczesnym wątkiem o Barbarze i Ralphie, a historią z przeszłości, skupiającą się na życiu Frances. Dom sióstr czytało mi się doskonale. Książka liczy sobie ponad sześćset stron, ale każda warta jest uwagi i skupienia. Ani przez chwilę nie odczułam, że akcja jest zbyt powolna, przegadana czy też nieprawdopodobna i to poczytuję za ogromną zaletę tej książki. Wydarzenia wykreowane na potrzeby powieści mogłyby zdarzyć się w rzeczywistości, co więcej jestem przekonana, że w wielu rodzinach dba się o to, by podobne historie nigdy nie wyszły na jaw.

Link jest prawdziwą mistrzynią w powoływaniu do literackiego życia postaci o skomplikowanej i złożonej psychice. W recenzowanej książce nie ma podziału na dobrych i złych, ponieważ każdy bohater w pewnych sytuacjach jest uczciwy i sprawiedliwy, ale w innych okolicznościach postępuje zupełnie odmiennie. W recenzji innej książki tej pisarki wspomniałam, że bierze ona na warsztat z pozoru zwyczajną rodzinę i krok po kroku pokazuje czytelnikowi, co sprawia, że relacje między ludźmi ulegają drastycznej zmianie. Z taką samą sytuacją mamy do czynienia w przypadku Domu sióstr. Barbara i Ralph wśród przyjaciół uchodzą za zgodną i dopasowaną parę, ale tylko oni wiedzą, że ich małżeństwo to fikcja. Powolny, ale bardzo dramatyczny rozpad więzi rodzinnych uderza również w przypadku Grayów. Niegdyś silna, mocno związana ze sobą rodzina nagle stanęła w obliczu problemów, powodujących rozłam i niepozwalających na odbudowanie dawnej bliskości. Bardzo podoba mi się rozmach, z jakim ta opowieść została napisana. Autorka porusza wiele istotnych tematów, począwszy od poszukiwania przez młodego człowieka swojego miejsca na ziemi, poprzez działalność w organizacji walczącej o prawa wyborcze dla kobie i ustanowienie życiowych priorytetów, wpływ doświadczeń wojennych na psychikę żołnierzy walczących na froncie, skończywszy na stawieniu czoła decyzjom podjętym w przeszłości i zmierzeniu się z bólem wynikającym z rozgoryczenia tym, co przyniósł los. Link rewelacyjnie ilustruje gęstniejącą atmosferę między domownikami, wynikającą z nagromadzenia wzajemnej niechęci i agresji. Często bohaterowie zupełnie nie rozumieją postępowania innych, nie potrafią wykazać się empatią, nie chcą przyjąć do wiadomości, że druga strona ma odmienny system wartości. Obdarowują się niechętnymi spojrzeniami, ironizują, wdają się w kłótnie, nie potrafią rozmawiać, co prowadzi do dramatów i nieodwracalnej tragedii.

Nie polubiłam żadnego bohatera, ale absolutnie nie wpłynęło to na przyjemność poznawania ich losów. Barbara to perfekcjonistka, która musi mieć wszystko pod kontrolą. Jest tak doskonała, że aż drażniąca. Prawniczka z sukcesami na koncie, która wielokrotnie zagłębiała się w życie swoich klientów, poznawała ich z tej drugiej, ukrywanej przed światem strony. Jednak ta opanowana i racjonalnie myśląca kobieta jeden raz daje się ponieść emocjom, co okazuje się dla niej brzemienne w skutki. Pod wieloma względami Barbara jest podobna do Frances, chociaż ta druga to uosobienie chłodu i praktyczności. Frances nie użala się nad sobą, przyjęła maskę twardej i zdecydowanej kobiety, która zniesie wszystko. Istotną postacią jest również obecna właścicielka Westhill House Laura Selley. Jej obsesyjne przywiązanie do posiadłości sprawiło, że bohaterka od lat skrywa pewną, bolesną tajemnicę. Oprócz tych trzech kobiet w powieści pojawia się mnóstwo innych postaci, odgrywających znaczącą dla całej historii rolę. Wśród nich można wymienić psychicznie okaleczonego przez wojnę George’a, sufrażystkę Alice, niesamodzielną i rozhisteryzowaną Victorię czy zgorzkniałego i rozczarowanego życiem Johna.

Charlotte Link posiada talent do pisania takich złożonych, wielowątkowych opowieści. Dom sióstr cechuje  akcja, która wciąga od pierwszej strony, a burzliwa historia postaci niemalże sama opowiada się czytelnikowi. Język, jakim posługuje się pisarka idealnie oddaje wszystkie emocje bohaterów, zarówno te dostrzegalne na pierwszy rzut oka, jak i te głęboko skrywane. Opisy wojennych realiów, krajobrazów Yorkshire czy brutalnego traktowania kobiet w więzieniu głęboko zapadają w pamięć, przywołując w myślach wyraźne obrazy nawet po ukończeniu lektury. Po raz kolejny powieść Link zapewniła mi godziny spędzone na poznawaniu niebanalnych bohaterów, śledzeniu dramatycznych wydarzeń i rozmyślaniu o tym, co ja zrobiłabym w sytuacji, w jakiej znalazła się Barbara, Frances, Victoria czy Laura. 

Ocena: 5,5 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik

21 listopada 2012

Relacja z pierwszego Grakademika

Pod nazwą Grakademik kryje się projekt, mający na celu stworzenie możliwości do swobodnej i żywej dyskusji na tematy związane z grami komputerowymi. 9 lutego w klubokawiarni La pies przy al. Kościuszki 49/51 w Łodzi odbyło się pierwsze spotkanie, podczas którego zaproszeni goście wraz ze zgromadzonymi w lokalu słuchaczami dyskutowali o miejscu gier w kulturze oraz zastanawiali się, jaki obecnie mają status wśród mediów powszechnie znanych i akceptowanych przez społeczeństwo. Moderatorem debaty był współtwórca projektu, student kulturoznawstwa i redaktor portalu ŚwiatGry.pl Marcin M. Chojnacki, który do inauguracyjnej debaty zaprosił przedstawicielkę Technopolis dr Sonię Fizek, mgr Marię Gardę z Uniwersytetu Łódzkiego, Piotra Spychałę reprezentującego Fantasmagierię, Piotra Siemaszko z firmy Checkpoint oraz Artura Jatczaka redaktora portalu Atom. Wprowadzeniem do dyskusji było pytanie o to, kiedy mamy okazje słyszeć w mediach niezwiązanych z branżą gier cokolwiek pozytywnego na temat graczy? Niestety odpowiedzi nie były zaskakujące, ponieważ okazuje się, że w prasie i telewizji wciąż dominuje dyskurs utożsamiający poświęcanie czasu na gry komputerowe lub konsolowe z prymitywną formą rozrywki, od której można bardzo szybko się uzależnić. W mainstreamowych mediach wciąż nie ma miejsca dla gier rozumianych jako teksty równie interesujące i warte uwagi, co filmy czy książki. Wciąż pokutuje stereotyp gracza jako potencjalnego mordercy, stając się chwytliwym tematem dla dziennikarzy chcących obarczać gry winą za to, że ktoś wykazuje skłonności do agresji. Obecnie większość stacji telewizyjnych bądź gazet wspomina o grach jedynie w aspekcie komercyjnym. Kiedy na rynku debiutuje wyczekiwana produkcja lub gdy jej twórcami są rodzimi projektanci, to wówczas możemy natknąć się na wzmiankę o sukcesie, jaki dany tytuł osiągnął. W innych wypadkach o grach mówi się źle lub nie mówi w ogóle, wychodząc z założenia, że nie mają nic interesującego i ważnego do przekazania.



Na spotkaniu zastanawiano się, co musiałoby się stać, żeby wreszcie gry zaczęły być traktowane przez większość ludzi jako pełnowartościowe medium, zasługujące na własne miejsce w kulturze. Wśród postulatów niezbędnych do zaistnienia nowego powszechnego spojrzenia na gry rozmówcy najczęściej wskazywali na konieczność uświadomienia ludziom, że o grach można też myśleć pozytywnie. Może potrzebna byłaby odpowiednia kampania społeczna? A może lekiem na istniejącą sytuację okazałaby się rzetelna edukacja growa w szkołach? Pojawił się również argument wskazujący na to, że gdy nastąpi zmiana pokoleniowa i znaczna większość ludzi będzie uważała gry za normalną formę spędzania wolnego czasu, problem automatycznie sam się rozwiąże. Z jednej strony trudno takiemu stanowisku odmówić racji, ale z drugiej słusznie zauważono w trakcie dyskusji, że przecież już dzisiaj niemal nie można wskazać osób, które nigdy nie miały styczności z grami. Więc skoro wszyscy jesteśmy graczami, to dlaczego ciągle to medium nie jest w pełni akceptowane? W tym momencie debatujący rozpoczęli interesujący wątek skupiający się na określeniu momentu, w którym człowiek zaczyna definiować siebie jako gracza. Zastanawiano się nad tym, czy każdy, kto kiedykolwiek grał może tak być określany. Poruszono także kwestię rozróżnienia na tzw. graczy zaangażowanych i okazjonalnych, jednocześnie dyskutując nad tym, czy klasyfikacja ta jest zasadna w momencie, gdy uświadomimy sobie, że nie trzeba być miłośnikiem popularnych produkcji z rozbudowaną fabułą, by „zasłużyć” na miano zaangażowanego użytkownika.



Uczestnicy Grakademika zwrócili również uwagę na to, że wykształcenie specjalistów w dziedzinie groznawstwa mogłoby znacznie przyspieszyć proces włączania tego medium do kultury. Okazuje się, że polskie szkoły wyższe zbytnio nie odbiegają od zachodnich uczelni, na których powstają kierunki poświęcone badaniu gier komputerowych. Do niedawna w Polsce zajmowanie się grami na poziomie akademickim oznaczało po prostu uczenie się projektowania gier, czyli poznawania ich z czysto technicznej strony. Aspekt humanistyczny był natomiast niemal zupełnie nieobecny. Goście biorący udział w debacie zauważyli, że znajdujemy się właśnie w momencie, w którym polskie uniwersytety oferują kierunki umożliwiające nabywanie kompetencji niezbędnych do badania gier w formie zbliżonej do studiowania zagadnień z zakresu kina bądź literatury.




Na koniec spotkania dyskutanci wyrazili nadzieję na to, że w końcu doczekamy się czasów, w których świadomość społeczeństwa wzrośnie na tyle, że będzie ono w stanie zaakceptować gry jako pełnoprawne medium, a samo obcowanie z takimi tekstami jako kolejną formę spędzania wolnego czasu, przeżywania emocji, pobudzania do podjęcia refleksji na wiele istotnych tematów czy wreszcie zdobywania kompetencji w różnych dziedzinach.