31 grudnia 2010

Shantaram- Gregory David Roberts


Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 688

Fabuła tej książki jest tak niezwykła, a losy głównego bohatera tak skomplikowane i nieprzewidywalne, że niemal niemożliwe wydaje się by „Shantaram” był powieścią autobiograficzną. Gregory David Roberts został skazany na wiele lat za napady rabunkowe na banki i sklepy. Podejmując ogromne ryzyko uciekł z jednego z najcięższych więzień w Australii i przedostał się do Indii, aby uciec przed wymiarem sprawiedliwości. Niespodziewanie dla samego siebie w tym dalekim i bardzo egzotycznym kraju odnalazł swoje miejsce na Ziemi; miłość do zamieszkujących Bombaj hindusów i uwielbienie dla samej metropolii.

Roberts pokazuje, że nikogo i nic nie można oceniać jednoznacznie. Wydawałoby się, że skoro główny bohater (przez przyjaciół nazywany Linbabą) jest więziennym zbiegiem, bliskim współpracownikiem indyjskiego szefa mafii i handlarzem walutą to z pewnością jest zły do szpiku kości. Okazuje się jednak, że mężczyzna, który kradł i rabował potrafi także z poświęceniem nieść pomoc mieszkańcom najuboższych dzielnic, kochać i lojalnie wspierać swoich nowych przyjaciół. W miarę poznawania historii życia bohatera, docieramy także do jego najskrytszych myśli, obaw, wyrzutów sumienia i pragnień. A wtedy trudno już z taką samą surowością oceniać jego czyny.

Autor ma prawdziwy talent pisarski i już od pierwszej strony można wyczuć, że z łatwością przelewa swoje myśli na papier. Sposób, w jaki pisze o Indiach, o mieszkańcach Bombaju i wielu niezwykłych ludziach, których spotkał na swojej drodze sprawia, że czułam jakbym sama również ich znała. Indie to przedziwny kraj, w którym wielość różnych kultur, wierzeń i tradycji nieustannie miesza się z sobą. Mimo tego jakikolwiek spór między mieszkańcami zostaje szybko rozwiązany, a konflikt zażegnany. Trzeba jednak pamiętać, że ci sami ludzie, którzy chętnie pomagają nowym przybyszom zaaklimatyzować się w ich państwie i z prawdziwą życzliwością odnoszą się do siebie na co dzień, w sytuacjach poważnego zagrożenia nie zawahają się przed linczem i śmiertelnym pobiciem wroga. Tylko tam gangsterzy z własnym kodeksem etycznym są traktowani przez zwykłych ludzi, jako dobroczyńcy i opiekunowie, którzy pomagają ubogim mieszkańcom slumsów. Wpływowego i groźnego przywódcę mafii Kadirbaja połączyła z autorem silna więź. Często i długo dyskutowali na wiele filozoficznych tematów. Te dyskusje są prawdziwą perełką powieści- zajmujące i ciekawe, skłaniają do rozmyślań nad sensem życia, miejscem człowieka w świecie i jego skłonnościami do dobrych lub złych uczynków.
  
Tytułowy Shantaram to imię nadane autorowi przez mieszkańców jednej z indyjskich wiosek, oznaczające „ boży pokój”. Dla człowieka należącego do zachodniej cywilizacji nadanie imienia przez hindusów to wielkie wyróżnienie i całkowita akceptacja.                                                                          

Gorąco polecam tę powieść, bo każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Miłośnicy przygód i niebezpiecznych misji, amatorzy teologicznych i filozoficznych dysput, a także ci, którzy chcieliby poczytać o niezwykłej przyjaźni i oddaniu. Siłą opowieści Roberts’a jest jej autentyczność. W sieci można znaleźć zdjęcia, pokazujące autora z jego hinduskimi przyjaciółmi oraz miejsca opisane w książce, m.in. modny ówcześnie klub „Leopold”.  W 2007 roku powstał pomysł zekranizowania powieści, postać Lina miał zagrać Johnny Depp, ale dwa lata później wycofano się z realizacji tego projektu. Gregory David Roberts planuje spisać swoje dalsze losy, ponieważ „Shantaram” nie jest zamkniętą całością i nie wyjaśnia wielu kwestii, np., dlaczego autor dobrowolnie wrócił do więzienia, aby odbyć resztę kary. 

Ocena: 6 / 6

22 grudnia 2010

Zachowaj spokój- Harlan Coben




Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 448


Powieść opiera się głównie na dwóch wątkach. Pierwszym jest tajemnicze zaginięcie szesnastoletniego Adama- syna państwa Baye, a drugim bestialskie morderstwo kobiety. Jak się później okazuje wątki te łączą się z sobą w dość dziwny sposób. Głównych bohaterów nie kojarzę z poprzednich powieści Cobena, ale prokurator Paul Copeland i jego pracownica Loren Muse pojawili się już w świetnej książce tego autora pt. „W głębi lasu”.
  
Gdybym miała opisać właśnie przeczytaną pozycję jednym słowem, to określiłabym ją, jako poprawną.  Początek jest najlepszy, ponieważ fabuła zapowiada się ciekawie i wciąga od pierwszej strony. Prawie równocześnie poznajemy spokojną i kochającą rodzinę Baye, na którą nagle spada cios w postaci zaginięcia ich najstarszego dziecka oraz ofiarę bezwzględnego oprawcy. Jednak w miarę rozwoju akcji napięcie spada, pojawiają się drugoplanowi bohaterowie i dodatkowe wątki, które nie są tak interesujące jak oś historii.

Najbardziej poraził mnie brak komunikacji miedzy bohaterami i ich rodzinami. Ilu niebezpieczeństw, a nawet tragedii można by zapobiec, gdyby członkowie rodziny zostali o wszystkim poinformowani. Pisząc „o wszystkim” mam na myśli zarówno te poważne problemy, jak i z pozoru błahe, które odegrały ważną rolę w późniejszych zdarzeniach.  Nie mam wątpliwości, że każda postać z powieści zrobiłaby wszystko aby chronić swoich najbliższych, ale często drastyczne środki, do których uciekali się bohaterowie nie były koniecznie. Nie mogę zdradzić szczegółów żeby nie zepsuć frajdy z czytania, ale śmiem twierdzić, że gdyby nie nadgorliwość bohaterów (momentami nieuzasadniona logicznie) wydarzenia potoczyłyby się zupełnie inaczej.

Najwięcej zastrzeżeń mam do zakończenia powieści. Nagromadzenie mało prawdopodobnych, dramatycznych wydarzeń i rozwiązanie całej historii na ostatnich 10 stronach nie wypadło zbyt przekonująco. Niby nie ma się do czego przyczepić, bo zbiegi okoliczności i cudowne ocalenie bohaterów nie są niczym dziwnym w takich książkach, to jednak tym razem autor trochę przesadził. Każda z występujących osób, nawet ta ledwie kilka razy wspomniana ma istotny wkład w opowieść. Przypuszczam, że twórca chciał osiągnąć idealnie przemyślaną fabułę, której każdy element w jakiś sposób łączyłby się z sobą, ale w efekcie cała historia została zbyt udziwniona i przerysowana.

„Zachowaj spokój” nie jest arcydziełem, ale spełnia swoją funkcje i dobrze wpisuje się w nurt powieści sensacyjno- kryminalnej. Książka nie nudzi, czyta się ją dobrze i szybko. Niestety w pewnych momentach brak jej realizmu.

Ocena: 3 / 6

18 grudnia 2010

Autor Widmo



 Reżyseria: Roman Polański
Scenariusz: Roman Polański, Robert Harris
Muzyka: Alexandre Desplat

Tytułowy bohater (Ewan McGregor) jest pisarzem, ale jego utwory ukazują się pod nazwiskiem innych, najczęściej znanych osób.  Tym razem jego zadaniem jest napisanie wspomnień byłego premiera Adama Langa ( Pierce Brosnan).  Im bliżej mężczyzna poznaje wpływowego polityka, tym większych podejrzeń nabiera, co do jego przeszłości i początków kariery.  Zaskakujące odkrycie bohatera pociąga za sobą bardzo poważne konsekwencje.

Od samego początku w filmie panuje mroczna, ciężka atmosfera. Niby nic takiego się nie dzieje, ale można wyczuć rosnące napięcie wokół bohatera i czekać na niespodziewany obrót wydarzeń. Dodatkowo przytłaczający klimat stwarza ciągle padający deszcz i porywisty wiatr na wyspie, na której toczy się akcja.
  
Wszyscy, z którymi współpracuje „Ghostwriter” wydają się coś ukrywać i nie mieć dobrych intencji. Adam Lang jest wybuchowy i impulsywny, ale z trudem samodzielnie podejmuje decyzje. Mężczyzna potrzebuje szeregu doradców i współpracowników, którzy z łatwością mogą nim sterować. Bardzo ciekawą postacią jest także żona polityka- Ruth. Jest o wiele silniejsza psychicznie od męża i nie ma problemu z podejmowaniem decyzji. Sprawia wrażenie bezbronnej i zagubionej, ale to tylko pozory. Główny bohater jest traktowany przez zleceniodawców jak przedmiot, który ma wykonywać określone zadanie i wszystkie działania wykraczające poza to założenie są niemile widziane. Najlepiej tego dowodzi fakt, iż Lang nie był w stanie zapamiętać imienia i nazwiska swojego widmowego pisarza. Dlatego też w filmie nie pojawia się ono ani razu. Moim zdaniem ma to duże znaczenie w kontekście końcowej sceny, w której okazuje się jak niewiele może zrobić jeden, niemający układów i znajomości, człowiek w starciu z wpływowymi ludźmi. Zresztą zakończenie jest wieloznaczne i można je intepretować na kilka sposobów.  

Nie wszystkie motywacje bohatera są dla mnie jasne. Odniosłam także wrażenie, że czasami zachowuje się on bezsensownie i irracjonalnie, szukając kłopotów na własne życzenie. Z tego względu postać ta może trochę drażnić i irytować. Na plus muszę jednak zapisać dobrą grę aktorską McGregor’a, która łagodzi negatywny odbiór postaci. „Autor widmo” to film z pewnością wart uwagi. Interesująca i skomplikowana fabuła oraz niesamowity klimat, zwiastujący tragiczne wydarzenia to największe atuty tego obrazu.  

Ocena: 5 / 6 

11 grudnia 2010

Joanna Bator- Piaskowa Góra

Wydawnictwo: WAB
Liczba stron: 448

Akcja „Piaskowej Góry” rozpoczyna się w latach siedemdziesiątych XX wieku, kiedy to młoda Jadzia Maślak wyjeżdża z malutkiej wioski Zalesie do krewnych w Wałbrzychu, aby tam rozpocząć dorosłe życie. W wyniku zbiegu okoliczności poznaje górnika- Stefana Chmurę, który niemal natychmiast gotów jest dziewczynę poślubić. Młodzi dostają przydział do największego w okolicy bloku, nazywanego później przez jego mieszkańców Babelem.  Jadzia rodzi córkę Dominikę i tak zaczyna się pełna wzlotów, i upadków egzystencja państwa Chmura oraz szeregu innych, bardzo ciekawych postaci.


Zaczęłam czytać tę książkę z entuzjazmem, wywołanym wieloma pochlebnymi opiniami na jej temat. Słyszałam, że to jedna z ciekawszych polskich powieści, wydanych w ostatnim czasie, a Joanna Bator przejawia prawdziwy pisarski talent. Niestety na samym początku lekko się rozczarowałam, ponieważ miałam zupełnie inne wyobrażenia o tej książce. 


„Piaskowa góra” to nie jest klasyczna saga, opisująca dzieje danej rodziny. Chaotyczna narracja, przeskakująca swobodnie od czasów dzieciństwa Jadzi, aż do jej starości i liczne wtrącenia w trakcie snucia głównej historii irytowały i dezorientowały. Z tego względu uważam, że dość trudno przebrnąć przez kilkadziesiąt pierwszych stron. Warto jednak przemóc się i czytać dalej, bo historia dojrzewa, nabierając oryginalnego charakteru i wyrazistego smaku. Okazuje się, że bohaterowie nie są tak jednoznaczni i sztampowi, jak wydaje się na początku, a prawie każde wydarzenie posiada drugie dno. Również humorystyczno- ironiczny język, jakim posługuje się autorka zasługuje na pochwałę. Za jego pomocą możemy zachować, tak potrzebny w tej powieści, dystans do bohaterów. Mieszkańcy Babela są zgorzkniali, zawistni i zazdrośni o powodzenie zawodowe, i rodzinne sąsiadów. Ich niesympatyczność wynika głównie z zawiedzionych nadziei, niespełnionych marzeń i ponurej atmosfery komunistycznej Polski. Zarówno Jadzia Maślak jak i Stefan Chmura dostali od życia zupełnie coś innego niż oczekiwali.  Nie umieli okazywać uczuć, ani sobie ani swojej córce, nie potrafili także zmierzyć się z bolesnymi rozczarowaniami. Z zupełnie innej strony autorka pokazuje obie babcie Dominiki, które mimo traumatycznych wojennych doświadczeń, potrafiły wykrzesać z siebie miłość dla jedynej wnuczki.


Nie sposób wspomnieć o każdej postaci, pojawiającej się w książce, ale jestem pewna, że Bator nie stworzyła żadnego bohatera przypadkowo. Kompozycja jest doskonale przemyślana, ponieważ pomimo (zamierzonej) chaotyczności narracji to w końcowej fazie wszystko ładnie się zazębia, a to, co niedopowiedziane tylko zwiększa ciekawość. Kontynuacją „Piaskowej Góry” jest niedawno wydana powieść- „Chmurdalia”.

Ocena: 4,5 / 6

5 grudnia 2010

Miroslav Žamboch- Łowcy


Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 560


 Kontakt z literaturą fantastyczną zawdzięczam mojemu chłopakowi, który podsuwa mi, co ciekawsze książki z tego gatunku. Tym sposobem w moje ręce trafili „Łowcy”. Historia opowiada o młodym fizyku, Marku Twili, który odkrył możliwość jednorazowej podróży w czasie. Podróż ta odbędzie się do ery mezozoicznej, kiedy to Ziemię zamieszkiwały dinozaury. Grupa zamożnych miłośników polowania natychmiast postanawia udać się na taką wyprawę z zamiarem zdobycia jedynego w swoim rodzaju trofeum łowieckiego. Przewodnikiem i gwarantem bezpiecznego powrotu do naszych czasów staje się, oczywiście, główny bohater. Uczestnicy tej niecodziennej podróży przeżywają wiele niesamowitych przygód i muszą stawić czoła przeróżnym problemom i trudnościom.


Mark Twili to nieśmiały i nieporadny naukowiec, który raczej nie nadaje się na organizatora egzotycznych wypraw, jednak już od pierwszych stron wzbudził moją sympatię. W początkowej fazie ekspedycji jest raczej ciężarem dla innych uczestników, ale z czasem nabiera pewności siebie i umiejętności przetrwania w zupełnie dzikim świecie. Ostatecznie ktoś z pozoru słaby okazuje się najsilniejszym i najbardziej wytrzymałym członkiem grupy.    

Książka ta wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Jest dynamiczna, wciągająca i dobrze napisana. Łączy w sobie elementy powieści fantastycznej i przygodowej. W żadnym momencie nie nudzi, a wręcz przeciwnie z każdą stroną napięcie wzrasta. Pojawiające się metafizyczne zagadnienia, przeczące dotychczasowej wiedzy o stworzeniach żyjących w mezozoiku, dodatkowo uatrakcyjniają fabułę. Podobają mi się także bohaterowie wykreowani przez autora. Różni ich niemal wszystko- charakter, pochodzenie i maniery, ale w obliczu niebezpieczeństwa zmuszeni są ze sobą współpracować. Nie zabrakło także negatywnej postaci, której egoizm i zadufanie w sobie często sprowadzały kłopoty na całą grupę. Nakreślony został także wątek miłosny, zgrabnie wpleciony w ogólną fabułę powieści.


Zakończenie nie wyjaśnia wszystkiego, a właściwie piętrzy niedomówienia i podsyca ciekawość. Na ostatnich stronach pojawiają się kolejne tajemnice i dziwne wydarzenia. Nie pozostaje mi, więc nic innego, jak cierpliwie czekać na kolejną część „Łowców”.

Ocena: 5 / 6

28 listopada 2010

Guillermo Arriaga- Nocny bawół




 Wydawnictwo: Gruner + Jahr
Liczba stron: 244


 Niesamowicie zmęczyła mnie ta książka.  Mimo niewielkiej objętości czytałam ją przez kilka dni, za każdym razem zmuszając się do kontynuowania i nie zarzucenia jej w połowie.  Fabuła przedstawiona na okładce znacznie różni się od tej, którą odkryłam w powieści.

 Manuel i Tania to dwoje młodych ludzi, których łączyć miał skomplikowany związek, rozwijający się w cieniu śmierci ich wspólnego przyjaciela. W moim odczuciu bohaterowie na własne życzenie rujnowali relacje między sobą i zupełnie nie potrafię pojąć, dlaczego tak potwornie traktowali siebie nawzajem. Zamiast porozmawiać na spokojnie i wyjaśnić wszelkie niedomówienia to skupiali się tylko na wykrzykiwaniu pretensji i obrzucaniu się wyzwiskami lub w chwilach względnego spokoju zwyczajnie woleli przemilczeć temat. Właściwie to każda postać, pojawiająca się w „Nocnym bawole” jest niemalże identyczna. Nie potrafi odnaleźć swojego miejsca w świecie, nie dogaduje się z najbliższą rodziną i uciekając od kłopotów, wpada w jeszcze poważniejsze tarapaty.  

 Największy problem z odbiorem tej powieści miałam właśnie z powodu niemożność zrozumienia motywacji bohaterów. Tania i Manuel czasami postępowali w tak głupi i nierozważny sposób, że miałam ochotę potrząsnąć nimi i powiedzieć, co myślę o takim zachowaniu. Na dodatek wszystkie wydarzenia są otoczone aurą dojmującego smutku i depresji.  Jedyne, co mi się w książce podobało, to sposób, w jaki autor nakreślił problemy psychiczne jednej z postaci. Obłęd i szaleństwo nie spadają na człowieka nagle, ale powoli, metodycznie, krok po kroku zawłaszczają umysł, zupełnie zmieniając osobowość. To, co kiedyś było wygłupami i niewinną zabawą, staje się chore i nie do opanowania.

Poza tym aspektem nie znajduje u Arriagi nic interesującego. Mimo szczerych chęci nie zrozumiałam bohaterów, nie mówiąc o jakiejkolwiek identyfikacji z nimi.  Rozczarowałam się, bo okładka obiecywała coś innego, na dodatek Guillermo Arriaga jest cenionym meksykańskim pisarzem i twórcą scenariuszy do kilku znanych filmów, więc spodziewałam się po nim czegoś więcej. Na koniec muszę dodać, iż dopuszczam możliwość niezrozumienia geniuszu pisarza, nie wyłapania specyfiki jego pisarstwa itd., ale zdania nie zmienię, bo wybitnie mi ta powieść nie przypadła do gustu. 

Ocena: 1 / 6

24 listopada 2010

Philippa Gregory- Kochanek dziewicy



 Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 601

 Trzecia część cyklu, opisująca rządy dynastii Tudorów w Anglii, skupia się wokół postaci Elżbiety I, która obejmuje tron po śmierci swej przyrodniej siostry Marii. Młoda monarchini jest zagubiona i nie potrafi podjąć żadnej decyzji bez zaufanego doradcy Williama Cecila.  Jej myśli zaprząta także (znany już z książki „Błazen królowej”) ambitny i chciwy dworzanin Robert Dudley. Elżbieta po niespełna dwóch latach panowania staje się nielubianą i głośno krytykowaną w całej Europie władczynią.

Powieść ta bardzo dokładnie przedstawia realia życia na królewskim dworze. Przebywanie w pałacowych komnatach to nie tylko branie udziału w wystawnych ucztach i balach, spacerowanie po ogrodzie i oddawanie się wszelkim możliwym rozrywkom. Ci, którzy chcą być u władzy i mieć wpływ na sprawy państwa nieustannie spiskują, i wymyślają intrygi przeciwko sobie. Nie zawahają się przed opłaceniem szpiega, który będzie donosił o wszystkim, co dzieje się wokół. Nie obce są im także szantaże, a nawet skrytobójstwa. Każdy potężny ród pragnie uszczknąć coś dla siebie z blasku i chwały aktualnie panującej monarchini.

Bardzo lubię książki Gregory, ponieważ zawierają szczegółowy portret psychologiczny bohaterów i niezwykle wciągającą fabułę. Tak też jest w przypadku „Kochanka dziewicy”. Powieść jest bardzo wciągająca, z niecierpliwością przewracałam kolejne kartki, zastanawiając się, co dalej. Niestety mam pewne zastrzeżenia, co do postaci Elżbiety, która została przedstawiona jako nieporadna, a czasami nawet słaba władczyni. Dziwi mnie to, bo w poprzednim tomie była pewną siebie i zdecydowaną księżniczką, której największym marzeniem było zdobycie korony Anglii.  Kiedy wreszcie osiągnęła cel nagle zupełnie zmieniła swoje nastawienie, a jej determinacja i zdecydowanie ustąpiło pola licznym obawom. Momentami odnosiłam wrażenie, że królowa jest jedynie kukiełka w rękach sprytnego Roberta i nie mniej przebiegłego doradcy Cecila. Możliwe, iż taki zarys charakterologiczny to celowy zabieg i wszystko zostanie wyjaśnione w ostatniej powieści z cyklu „Tudorowie”, jednak na ten moment ta nieścisłość wydaje mi się irytująca i sprzeczna z wcześniejszym rysem charakterologicznym głównej bohaterki.

Philippa Gregory po raz kolejny wykorzystała fakty historyczne, a także ówczesne domysły, portretując Elżbietę I i jej dworzan. To, że pewne zdarzenia zostały przedstawione w określony sposób niemal zawsze ma wytłumaczenie w rzeczywistości. Nigdy nie potwierdzono czy królową Elżbietę i Dudleya łączył romans, jednak wiele przemawia za tym, iż tak było naprawdę. Na końcu książki autorka zamieściła także komentarz, wyjaśniający jej interpretację historii Anglii.
Ocena: 4,5 / 6

20 listopada 2010

Marzyciel




Reżyseria: Marc Forster
Scenariusz: David Magee
Obsada: Johnny Depp, Kate Winslet, Dustin Hoffman
Produkcja: USA, Wielka Brytania

 Film Marca Forstera jest bardzo swobodną opowieścią o słynnym twórcy "Piotrusia Pana" i okolicznościach, w jakich dzieło to powstało.
James Barrie to autor powieści i sztuk teatralnych. Obraca się w sferze konserwatywnej arystokracji i elity, która nie potrafi docenić jego twórczości. Podczas spaceru po parku spotyka Sylvię Llewelyn Davies i jej czterech synów. Kobieta niedawno owdowiała i całą uwagę skupia na odnalezieniu się w nowej sytuacji i zapewnieniu dzieciom utraconego poczucia bezpieczeństwa. Znajomość Jamesa z rodziną Llewelyn Davies przeradza się w głęboką przyjaźń, trwającą pomimo nieprzychylnych komentarzy ze strony otoczenia. Synowie Sylvii i ich przygody inspirują Barriego do napisania najsłynniejszego swojego dzieła- "Piotrusia Pana" .

Główny bohater, w którego wcielił się Johnny Depp jest niezwykłym człowiekiem. Dzięki jego bujnej wyobraźni i zdolności wykreowania najpiękniejszych historii, synowie Sylvii odzyskują radość i znów potrafią cieszyć się życiem. Mężczyzna uczestniczy w zabawach chłopców zupełnie tak, jakby był ich rówieśnikiem. Za jego pomocą zwykłe przedmioty codziennego użytku stają się zaczarowane, a przydomowy ogród zmienia się w fantastyczną scenerię. James posiada nieskończone pokłady cierpliwości i ma niezliczone pomysły na zabawę. Jego wiernym towarzyszem jest ogromny i bardzo sympatyczny pies Portos.

Depp stworzył przekonuącą kreację mężczyzny, który mimo dojrzałego wieku zachował dziecięcą wrażliwość. Natomiast Kate Winslet, wcielajaca się w postać Sylvii trochę mnie irytowała, ponieważ odniosłam wrażenie, że oparła swoją grę na jednej minie. Niemal w każdej scenie z jej twarzy bił smutek, zrezygnowanie i bezradność. I chociaż bohaterka Winslet nie miała łatwego życia i wiele wycierpiała, to jednak w filmie są momenty, w których powinna być radosna i uśmiechnięta. Jeśli chodzi o aktorów dziecięcych to największe wrażenie zrobił na mnie Freddie Highmore (jako Peter), który doskonale poradził sobie z trudną i skomplikowaną rolą. Na pochwałę zasługują także piękne kostiumy i scenografia oraz klimatyczna muzyka Jana Kaczmarka.

Możliwe, że niektórzy mogą odebrać "Marzyciela" jako film zbyt ckliwy i przewidywalny. Dla mnie jednak ma on w sobie coś magicznego i ponadczasowego. Na co dzień zapominamy jak przyjemny może być powrót do czasów dzieciństwa, kiedy wystarczyła chwila aby przenieść się w zupełnie inny świat. Warto czasami popuścić wodze fantazji, dzięki którym codzienne troski mogą stac się chociaż trochę łatwiejsze do zniesienia. W końowej scenie, moim zdaniem najpiękniejszej w całym filmie, Barrie tłumaczy Peterowi, że przy użyciu własnej wyobraźni będzie mógł w każdej chwili przywołać bliskie osoby nawet, jeśli one już odeszły. Mimo, iż jest to lekko banalne stwierdzenie, to trzeba przyznać, że niesie ze sobą tak potrzebną w najtrudniejszych chwilach, nutkę optymizmu. 

Ocena: 5 / 6

15 listopada 2010

Marek Krajewski- Śmierć w Breslau



Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 256

Według moich obserwacji policjanci w powieściach dzielą się zazwyczaj na dwa typy. Pierwszy to altruistyczny bohater, gotów poświęcić samego siebie by rozwiązać sprawę, ocalić niedoszłą ofiarę itp. Drugi typ to nieco zgorzkniały, cyniczny, ciężko doświadczony przez życie mężczyzna, ale w głębi serca wrażliwy i choć czasem łamie przepisy, to zawsze robi to w szczytnym celu.

Główny bohater powieści Marka Krajewskiego wymyka się tym uogólnieniom i zupełnie nie odpowiada wyobrażeniom o godnym podziwu stróżu prawa. Mock (bo o nim mowa) pozbawiony jest wszelkich skrupułów i zasad moralnych- hołduje metodzie zbierania „haków” na współpracowników i konsekwentnego „zaciskania imadła”, aby zmusić ich do wykonywania poleceń.

Akcja powieści rozgrywa się na początku lat trzydziestych XX wieku (choć nieliczne epizody maja miejsce w latach pięćdziesiątych) we Wrocławiu, a raczej w należącym ówcześnie do Niemiec Breslau. Radca kryminalny Eberhard Mock ma za zadanie odnaleźć sprawcę brutalnego mordu na młodej baronównie von der Malten. Pomaga mu tajemniczy policjant z Berlina Herbert Anwaldt. Sieć licznych zależności i układów w policji znacznie komplikuje śledztwo. Narastające poparcie dla Hitlera, aktywność gestapo i SS również zagęszczają atmosferę wokół osoby głównego bohatera.

Na pierwszy plan w książce Krajewskiego nie wysuwa się zbrodnia i toczące się śledztwo, ale brutalny opis miasta. Breslau to skupisko prostytutek, dewiantów seksualnych, morderców, sutenerów i wszelkich innych degeneratów. Zepsucie to dotyka także wysokich rangą urzędników policyjnych, polityczną elitę oraz arystokrację. Każda postać w tej książce coś ukrywa. Dodatkowo zostało to podkreślone przez liczne opisy pobić, tortur i wszechobecnego upału. Pot i gorąco stapiają się z bohaterami tak, jak każdy ich grzech i niemoralny występek. Powieść stwarza duszny i przygnębiający obraz rzeczywistości.

Zagadka morderstwa nie jest skomplikowana, zakończenie też zbytnio nie zaskakuje. Jest przyzwoicie, ale tylko tyle. Autor ciekawie skonstruował historię Anwaldta, ale trochę za wcześnie ujawnił pewne szczegóły. Odebrałam to tak, jakby chciał podsunąć czytelnikowi wskazówki, które mogą go naprowadzić na właściwy trop, ale zrobił to zbyt dosłownie. Końcowa ocena jest stosunkowo wysoka, ponieważ Krajewski świetnie opisał gęstniejącą atmosferę lat trzydziestych oraz stworzył nietypowego i wymykającego się schematom bohatera.

Ocena: 4 / 6

11 listopada 2010

Isabel Allende- Dom duchów


Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 528

Sięgając po „Dom duchów” byłam przekonana, iż jest to pierwsza części trzytomowego cyklu. Jak się jednak okazuje, mimo iż książka została napisana jako pierwsza, w warstwie fabularnej dopełnia dzieje opisywanej rodziny i jest właściwie ostatnią. Ten dość rzadko spotykany zabieg w niczym na szczęście nie przeszkadza, może nawet stać się dodatkową atrakcją dla czytelnika.


Autorka nie podaje dokładnego czasu akcji, jednak z opisywanych wydarzeń wynika, iż trwa ona od początku XX wieku aż do 1973 roku, kiedy to wybuchła w Chile rewolucja. Fabuła na początku koncentruje się wokół Estebana Trueby, który jest niezwykle porywczym i skłonnym do przemocy właścicielem ziemskim. W miarę rozwoju wypadków przekonałam się, że prawdziwymi bohaterkami są kobiety z jego rodziny. To one wykazują niezwykłą siłę, odwagę i poświęcenie, kiedy nadchodzą trudne, nieprzewidywalne czasy. Potrafią przetrwać zarówno gniew Trueby jak i brutalność rewolucji.


 „Dom duchów” został napisany specyficznym stylem, charakteryzującym się znikomą ilością dialogów oraz urywaniem wątków w niespodziewanym momencie, by na nową podjąć je znacznie później. Właściwie to czułam się bardziej jak słuchacz niż czytelnik, ponieważ już od pierwszych stron można zorientować się, że ktoś opowiada losy bohaterów. Czasami uprzedza fakty i zdradza, co z daną postacią stanie się w przyszłości, ale ku mojemu zdziwieniu to wcale nie utrudnia odbioru historii. Nie będę zdradzać, kto jest tym tajemniczym gawędziarzem, ponieważ ujawnia się dopiero w zakończeniu powieści.


Jestem zachwycona elementami magicznymi, które bardzo zgrabnie zostały wpasowane w klimat książki. Tytułowy dom to niezwykłe miejsce, w którym istoty nie z tego świata bez przeszkód komunikują się z żywymi, doradzając im lub ostrzegając przed niebezpieczeństwem. Po zmierzchu przezroczyste zjawy przechadzają się po korytarzach, ale dla mieszkańców jest to zupełnie naturalne zjawisko. Wszystko to za sprawą Clary (żony Estebana), która zyskała przydomek „Jasnowidząca” właśnie ze względu na swoje niecodzienne umiejętności. Clara to moja ulubiona postać występująca w tej powieści. Jest eteryczna i delikatna, ale jednocześnie odznacza się silnym charakterem i żelazną konsekwencją. Kobieta zawsze potrafi zachować zimną krew i nie łatwo wyprowadzić ją z równowagi, a gdy coś zdaje się być ponad jej siły, po prostu ucieka w swój uduchowiony świat.
Realizm magiczny objawia się nie tylko w postaci nadprzyrodzonych istot, ale także w nagromadzeniu niespodziewanych zbiegów okoliczności i zaskakujących spotkań bohaterów, których losy krzyżują się w dramatyczny sposób.


Na pewno przeczytam dwa kolejne (a może powinnam napisać wcześniejsze) tomy by na nowo zanurzyć się w niesamowitym świecie wykreowanym przez Isabel Allende.

Ocena: 6 / 6

31 października 2010

Dmitry Glukhovsky- Metro 2033





Wydawnictwo: Insignis Media
Liczba stron: 592

 Po powieści z gatunku science fiction sięgam dość rzadko, za namową mojego chłopaka postanowiłam zapoznać się z Metrem. Wzięłam książkę do ręki i nie mogłam się od niej oderwać przez pierwszych 250 stron! Dalej niestety napięcie nieco spada, ale o tym za chwilę.


Jest rok 2033, na ziemi kilkanaście lat temu wybuchła wojna nuklearna, wskutek której niemal cała ludzkość zginęła. Ocaleli jedynie ci, którzy zdążyli schronić się na stacjach moskiewskiego metra.
Głównym bohaterem jest Artem, nieznający realiów sprzed wojny młody mężczyzna. Zostaje on wysłany w niebezpieczną podróż przez całe metro, aby przekazać niezwykle ważną wiadomość, od której zależą losy ludzi mieszkających pod ziemią.


Wojna atomowa kojarzy mi się z całkowitą zagładą ludzkości. Jeśli już ktoś miałby szansę na przeżycie to tylko przedstawiciele najpotężniejszych państw lub multimilionerzy zgromadzeni w swych schronach. Glukhovsky przedstawia zupełnie inną wizję. Oto całkiem zwyczajni, przypadkowi ludzie wymykają się śmierci, stanowiąc ostatni bastion naszej cywilizacji.Podoba mi się taki zarys fabuły, jak również niecodzienne miejsce akcji.


Na początku chłonęłam każde słowo, opisujące tą nową, przerażającą rzeczywistość. Autor dość pobieżnie, ale przekonująco przedstawił panujące w metrze zwyczaje i prawa. Agresja, brutalność, walka o kawałek własnej przestrzeni, rozgoryczenie, żal, ogromna wola przetrwania, a także próba prowadzenia w miarę normalnego trybu życia, to główne motywy powieści. Razem z Artemem wędrowałam po mrocznych i dusznych tunelach, zastanawiając się czy czyha w nich jakieś niebezpieczeństwo czy to jedynie wybujała wyobraźnia. Chociaż Metro 2033 nie jest horrorem, to momentami przypomina książkę z tego gatunku. Autor bazuje na podsycaniu wyobrażeń czytelnika, podsuwając mu całą gamę podtekstów i strasznych skojarzeń. Oczywiście występują także potwory, mutanci i wiele innych tajemniczych istot, które wyewoluowały na Ziemi, zawłaszczając ją dla siebie.


Później niestety moje zainteresowanie książką trochę zmalało. Autor dość sztampowo przedstawił Artema, jako niedoświadczonego, ale dzielnego młodzieńca, mającego nadspodziewanie dużo szczęścia. Mężczyzna często popada w poważne tarapaty, ale jakimś cudem, udaje mu się opanować sytuację. Odniosłam także wrażenie, że niektóre wydarzenia zostały dopisane na siłę, ponieważ brakuje w nich logicznego wytłumaczenia. Zakończenie trochę mnie zdziwiło, właściwie nie można się do niego przyczepić, ale w kontekście całej powieści jest dość zaskakujące.

Ocena: 4,5 / 6

29 października 2010

Aż po grób



Reżyseria: Aaron Schneider
Produkcja: Niemcy, Polska, USA

Stworzenie filmu o śmierci, który nie byłby głupawą komedyjką lub przytłaczającym obrazem końca jest bardzo trudne. Twórcom „Aż po grób" ta sztuka się udała.


Akcja rozgrywa się w małym, amerykańskim miasteczku, w którym lokalnym dziwakiem jest, mieszkający na odludziu Felix Bush. O mężczyźnie krążą przerażające plotki, a on sam przez ponad 40 lat nie wypowiedział się na ich temat. W obliczu zbliżającej się śmierci bohater zmienia swoje stanowisko i postanawia wyjawić mieszkańcom prawdę o wydarzeniach z przeszłości. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pomysł, że ma to nastąpić na urządzonym, jeszcze za życia Felixa, pogrzebie. 


Mimo iż film reklamowany jest jako komedia to moim zdaniem więcej w nim refleksji i dramatyzmu. Oczywiście zdarzają się dowcipne i humorystyczne dialogi, ale nie są one dominujące. Jestem przekonana, że zrobienie z niego typowej komedii tylko zepsułoby efekt lekkiego absurdu, pozbawiając film klimatu, odróżniającego go od innych dzieł.


Główny bohater niemal od razu wzbudził moją sympatię. Wydaje się ekscentryczny, aspołeczny i przerażający, ale tak naprawdę to ciężko doświadczony przez los mężczyzna, cierpiący od wielu lat w samotności. Trzeba dodać, iż ten ostracyzm po części narzucił sobie sam w ramach pokuty za to, co uczynił.


Najlepszą sceną filmu jest przemowa Felixa do zgromadzonych na niecodziennym przyjęciu mieszkańców. Przez dłuższy czas na ekranie widoczna jest tylko jego twarz w zbliżeniu. Słuchałam opowieści bohatera i ani przez chwilę nie wątpiłam w jego szczerość i autentyczność. Cieszę się, że twórcy nie zdecydowali się na ilustrowanie jego słów retrospekcjami, ponieważ ta scena została niesamowicie zagrana przez Roberta Duvall'a. Emocje, cierpienie bohatera i tragizm opowiadanych wydarzeń zostały bardzo sugestywnie przedstawione na ekranie.


Na wyróżnienie zasługuje także Bill Murray, wcielający się pogrzebowego rolę zachłannego i cynicznego przedsiębiorcy pogrzebowego.


W filmie zabrakło mi jedynie dynamiki i zaskoczenia. Obraz jest poruszający i wart obejrzenia, ale dość przewidywalny i przydałby się element komplikujący i utrudniający jednoznaczny odbiór.


W napisach końcowych pojawiło się nazwisko Tomasza Karolaka, ale nie dostrzegłam go w żadnej scenie. Najwyraźniej, więc jego rola została tak uszczuplona, że jakoś mi umknęła. Możliwe, że przez siedzącą przede mną kobietę, która przez cały seans bawiła się komórką. W kinie ludzie chrupią popcorn, piją colę, wiercą się i szepczą, i to mi nie przeszkadza. Niestety rozświetlony telefon w sali kinowej to coś strasznego. Rozumiem, że można wyjąć go na moment i zaraz schować, ale ta kobieta (nie przesadzam) przez  połowę filmu zajęta była komórką.

Ocena: 4,5 / 6


19 października 2010

Jodi Picoult- Dziesiąty krąg




Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 367

To już trzecia książka Jodi Picolut, którą miałam przyjemność przeczytać. We wszystkich znanych mi powieściach autorka skupia się na opisie rodziny ciężko doświadczonej przez los, która stara się na nowo poukładać swoje życie. Nie inaczej jest w tym przypadku. Gdy Daniel Stone dowiaduje się, że jego ukochana córka, czternastoletnia Trixie padła ofiarą gwałtu, postanawia chronić ją za wszelką cenę i doprowadzić do skazania gwałciciela. Okazuje się jednak, że nie będzie to proste zadanie, ponieważ dziewczyna zataiła kilka istotnych faktów, rzucających zupełnie inne światło na sprawę.


Powieść w dużym stopniu nawiązuje do "Boskiej komedii" Dantego. Daniel jest rysownikiem, tworzącym komiks o mężczyźnie, który w poszukiwaniu uprowadzonej przez demona córki schodzi do piekła, przemierzając wszystkie jego kręgi. Tytułowy dziesiąty krąg to miejsce, którego nie przewidział w swoim dziele Dante. Przeznaczone jest dla największych grzeszników, czyli tych, którzy zdradzili samych siebie. Podobało mi się, że w książce zostały zamieszczone strony z komiksu Daniela, które idealnie uzupełniały akcję powieści. Picoult przygotowała też zabawę dla czytelników. Na każdej stronie komiksu ukrytych zostało kilka liter, której po odnalezieniu utworzą cytat, podsumowujący problematykę powieści.   


Podczas czytania wiele razy zmieniałam zdanie, co do bohaterów. W pewnym momencie zupełnie nie wiedziałam, kto kłamie, a kto mówi prawdę. Autorka stworzyła bardzo złożone postacie, nie odnalazłam nikogo, kto byłby tylko dobry lub zły, bez żadnych cech pomiędzy. "Dziesiąty krąg" podejmuje także problematykę dorastania. Rodzice Trixie pewnego dnia ze zdumieniem odkrywają, że nie jest ona już małą dziewczynką, ale nastolatką, z którą ciężko znaleźć wspólny język. Myślę, że niemal każdy rodzic doświadcza podobnego uczucia, gdy ich dziecko dorasta i zmienia się.
W miarę rozwoju akcji coraz wyraźniej dostrzegałam, jakie problemy, zwłaszcza te niewypowiedziane na głos dręczą, rodzinę Stone. Niegdyś zgodne małżeństwo coraz bardziej oddala się od siebie, zapominając, co ich połączyło. Dobre relacje córki z rodzicami również zostają zachwiane, gdyż ci nie potrafią bądź nie chcą dostrzec, że Trixie nie jest już małym dzieckiem. Ci ludzie po prostu stali się sobie obcy, nie wiedzieli już, co drugą osobę bawi, cieszy, czym się przejmuje i martwi.
Jodi Picolut stawia w książce bardzo trudne pytania, na które właściwie nie istnieje jednoznaczna odpowiedź, mimo tego warto je przemyśleć i wyciągnąć własne wnioski.

Ocena: 5,5 / 6

16 października 2010

K-PAX



Reżyseria: Iain Softley
Produkcja: Niemcy, USA 2001

 Rzadko zdarza się by filmy, których bohaterem jest kosmita lub osoba podejrzana o bycie istotą pozaziemską, miały głębsze przesłanie i służyły nie tylko rozrywce. K- PAX należy właśnie do takich wyjątkowych obrazów, zmuszających do chwili zastanowienia i zapadających głęboko w pamięć.
W pierwszych minutach filmu poznajemy niezwykle opanowanego i spokojnego mężczyznę, który utrzymuje, że przybył na Ziemię z planety K-PAX. Jego zadaniem jest sporządzenie raportu, dotyczącego ludzi i warunków, w jakich żyją. W wyniku niefortunnego zbiegu okoliczność trafia on w ręce policji, a następnie zostaje skierowany na oddział psychiatryczny. Doktor Powell na początku traktuje Prota jako kolejny przypadek obsesji lub innego zaburzenia psychicznego, jednak z czasem jego podejście ulega ogromnej zmianie.

W K-PAX czuć ten niesamowity klimat z pogranicza realizmu i fantastyki. W pewnych momentach nie wiedziałam czy to, co widać w danej chwili na ekranie to tylko gra światła i emocji bohaterów czy rzeczywiście jakaś niewytłumaczalna niezwykłość. Podobały mi się także dialogi- dowcipne, błyskotliwe riposty Prota i trudne, zmuszające do wysiłku pytania Powella to kwintesencja ich relacji.
Kevin Spacey i Jeff Bridges dali prawdziwy popis aktorskich umiejętności, bez trudu mogłam zidentyfikować się z każdym bohaterem. Nie wyobrażam sobie nikogo innego na ich miejscu.

Niżej pojawiają się elementy zdradzające szczegóły filmu.

Zakończenie filmu i wytłumaczenie, kim jest Prot może być interpretowane w przeróżny sposób. Dla mnie tajemniczy mężczyzna to głęboko skrzywdzony i doświadczony przez życie człowiek. Tragedia, która go dotknęła wywarła nieodwracalny wpływ na jego psychikę. Prot, a raczej Robert Porter odciął się od bólu, którego nie był w stanie udźwignąć, wymyślając alternatywne życie. W jego świecie nie istniały rodziny, których utrata byłaby cierpieniem, nie istniało zło, bo każdy mieszkaniec K- PAX wiedział, jak odróżnić je od dobra i nigdy nie postępował niewłaściwie. Niemniej jednak twórcy filmu pozostawili kilka niedopowiedzeń, które mnie nurtują: Skąd bohater czerpał taką wiedzę z zakresu fizyki i astronomii? Dlaczego, podczas gdy pogrążał się w katatonii kamery, obserwujące jego sale przestały nagle działać? Czy zniknięcie Bess miało jakiś związek z rzekomym powrotem Prota na K-PAX? Te i parę innych pytań przez moment zachwiało moją koncepcją. Po namyśle doszłam jednak do wniosku, że te nieścisłości pozostawiają widza w niepewności po to, żeby sam wypracował własne wnioski. Wielość interpretacji nie jest niczym ograniczona, podejrzewam, że ilu widzów tyle teorii o pochodzeniu i historii bohatera. Może dla niektórych te nieścisłości świadczą o tym, że Prot nie był człowiekiem i zgodnie z zapowiedzią wrócił na K-PAX 27 lipca, zabierając ze sobą Bess. Jednak ja odrzucam tę tezę, jako zbyt fantastyczną  dla takiego filmu. K-PAX  nie opowiada o pozaziemskiej istocie, która odwiedziła naszą planetę, ale o głęboko zranionym i skomplikowanym wewnętrznie człowieku, dla którego jedynym wyjściem jest ucieczka w bezpieczny, wymyślony świat.
 
Ocena: 5,5 / 6
 

10 października 2010

Henry James- Portret damy



Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 655

Główna bohaterka to młoda Amerykanka Isabel Archer, która dopiero po śmierci ojca, poznaje swoją ciotkę- Panią Touchett. Za jej namową wyrusza w podróż do Europy, mając nadzieję na przeżycie wielu przygód i wrażeń. Kobieta odznacza się nieprzeciętną inteligencją, ale przede wszyskim ogromną potrzebą niezależności. Wyjazd z ojczyzny zmienia całe życie Isabel, na zawsze rujnując jej młodzieńcze marzenia.

Panna Archer pragnie być prawdziwą damą, zdaje sobie sprawę ze swych zalet i bystrości umysłu, jednak nie wie jak spożytkować energię. Niestety niemal każda osoba z jej otoczenia ma swój plan, w którym bohaterka odgrywa ważną rolę. Ralph dostrzegłszy jej potencjał oraz, jak na ówczesne czasy śmiałe poglądy na temat małżeństwa i roli kobiety, nakłania ojca do zapisania jej znacznej sumy pieniędzy. Mężczyzna ma nadzieję, że dzięki finansowej niezależności jego kuzynka rozwinie się wewnętrznie, a on będzie mógł śledzić jej poczyniania. Nie mam wątpliwości, że Ralph chciał dla Isabel jak najlepiej i kierował się dobrą wolą, jednak to właśnie jego plan w dużej mierze przyczynił się do nieszczęścia kobiety. Również madame Merle pozyskawszy względy Isabel, miała duży wpływ na jej działanie. Stała się powierniczką i przyjaciółką Archer dzięki czemu mogła kształtować jej poglądy według własnej intrygi. Ten sam zarzut dotyczy jeszcze innych postaci, ale nie będę zdradzać zbyt wielu szczegółów.

Na uwagę zasługuje także Pansy Osmond. Moim zdaniem reprezentuje ona pewien model ówczesnej kobiety. Jest bezgranicznie posłuszna swojemu ojcu, i nigdy nie wyraża sprzeciwu wobec jego postanowień. Klasztorne wychowanie zaprocentowało niewinnością i dobrymi manierami. Można przypuszczać, że Pansy po wyjściu za mąż gorliwie przytakiwałaby mężowi, czerpiąc radość z wykonywania jego poleceń.

Powieść James'a w mniejszym stopniu skupia się na akcji, więcej wagi przykładając do motywów postępowania bohaterów i ich przemyśleń. Autor przyjmuje rolę kronikarza lub biernego obserwatora, który skrupulatnie przytacza dialogi lub najskrytsze myśli postaci. Wyraźnie można odczuć, że dużą sympatią darzy Isabel i możliwe, że właśnie z tego powodu zakończenie książki nie jest do końca jasne. Pozwala ono na pewną dowolność w interpretacji i snucie domysłów, co do dalszych losów głównej bohaterki. Co ciekawe nawet bohaterowie negatywni budzili u mnie współczucie i pewien rodzaj zrozumienia dla ich postępowania. Autor porusza także kwestie różnic kulturowych pomiędzy Amerykanami i Anglikami. Na wskroś nowoczesne poglądy Henrietty Stackpole to zwiastun nadchodzących zmian.

Portret damy to książka wyjątkowa. Nie mogłam czytać jej w pośpiechu lub mając myśli zajęte czymś innym. James po mistrzowsku poprowadził narrację, sprawiając, że bez trudu mogłam identyfikować się z każdą postacią. 


Ocena: 5 / 6

4 października 2010

Stieg Larsson- Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet


 Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 634


O książkach Larssona głośno jest już od dłuższego czasu. Podobno to jeden z lepszych debiutów, na dodatek autor wyrósł na króla powieści kryminalnej, zapoczątkowując tym samym modę na skandynawskich pisarzy. Tak pochlebne opinie o jego twórczości skusiły i mnie do sięgnięcia po pierwszy tom trylogii.
Dziennikarz Mikael Blomkvist zostaje skazany w procesie o pomówienie znanego potentata przemysłowego. Niemal w tym samym czasie podejmuje się on rozwikłania zagadki tajemniczego morderstwa z przeszłości w rodzinie Vangerów. Poznajemy także ekscentryczną Lisbeth Salander, zajmującą się wyszukiwaniem informacji na zlecenie.
Fabuła jest interesująca, ale książka wciąga dopiero od połowy. Na początku miałam wrażenie, że autor po prostu przegaduje wydarzenia i na siłę przeciąga akcję. Czułam, że zagadka będzie ciekawa i trudna do rozwikłania, ale bez problemu mogłam przerwać czytanie w dowolnym momencie, nie zastanawiając się, "Co dalej?". Na dodatek nie mogłam znieść Lisbeth Salander. Upośledzona emocjonalnie, zupełnie nieprzystosowana do funkcjonowania w społeczeństwie, okazuje się być geniuszem informatycznym z wybitną pamięcią.Kobieta nie stara się zdobyć niczyjej sympatii, a mimo tego, w zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób, wzbudza duże zainteresowanie innych bohaterów. Czasami jest to niezdrowe zainteresowanie, zapewne wynikające z tego, że Lisbeth jest odbierana przez innych jako ofiara, której trzeba pomóc lub wręcz przeciwnie - wykorzystać.
Podobnie denerwujące były angielskie wstawki w dialogach. Nie wiem czemu miało służyć przerzucanie się obcymi zwrotami lub co gorsza przeklinanie po angielsku. Nawet w dramatycznych momentach dawało to efekt komiczny i zwyczajnie mnie bawiło.
Powieść zawiera wiele elementów koniecznych dla udanego kryminału: niespodziewane zwroty akcji, zaskakujące zakończenie, dociekliwych i nieustraszonych bohaterów. Mimo tego cały czas czekałam na to "coś", co tłumaczyłoby taką popularność. To, że jestem lekko zawiedziona po przeczytaniu wynika głównie z nastawienia na nie wiadomo jaki cud. Książka Larssona jest dobra, tak jak wiele innych w swoim gatunku. Chętnie sięgnę po następne tomy, jednak z nieco innymi oczekiwaniami. 
  
Ocena: 4,5 / 6