29 października 2010

Aż po grób



Reżyseria: Aaron Schneider
Produkcja: Niemcy, Polska, USA

Stworzenie filmu o śmierci, który nie byłby głupawą komedyjką lub przytłaczającym obrazem końca jest bardzo trudne. Twórcom „Aż po grób" ta sztuka się udała.


Akcja rozgrywa się w małym, amerykańskim miasteczku, w którym lokalnym dziwakiem jest, mieszkający na odludziu Felix Bush. O mężczyźnie krążą przerażające plotki, a on sam przez ponad 40 lat nie wypowiedział się na ich temat. W obliczu zbliżającej się śmierci bohater zmienia swoje stanowisko i postanawia wyjawić mieszkańcom prawdę o wydarzeniach z przeszłości. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pomysł, że ma to nastąpić na urządzonym, jeszcze za życia Felixa, pogrzebie. 


Mimo iż film reklamowany jest jako komedia to moim zdaniem więcej w nim refleksji i dramatyzmu. Oczywiście zdarzają się dowcipne i humorystyczne dialogi, ale nie są one dominujące. Jestem przekonana, że zrobienie z niego typowej komedii tylko zepsułoby efekt lekkiego absurdu, pozbawiając film klimatu, odróżniającego go od innych dzieł.


Główny bohater niemal od razu wzbudził moją sympatię. Wydaje się ekscentryczny, aspołeczny i przerażający, ale tak naprawdę to ciężko doświadczony przez los mężczyzna, cierpiący od wielu lat w samotności. Trzeba dodać, iż ten ostracyzm po części narzucił sobie sam w ramach pokuty za to, co uczynił.


Najlepszą sceną filmu jest przemowa Felixa do zgromadzonych na niecodziennym przyjęciu mieszkańców. Przez dłuższy czas na ekranie widoczna jest tylko jego twarz w zbliżeniu. Słuchałam opowieści bohatera i ani przez chwilę nie wątpiłam w jego szczerość i autentyczność. Cieszę się, że twórcy nie zdecydowali się na ilustrowanie jego słów retrospekcjami, ponieważ ta scena została niesamowicie zagrana przez Roberta Duvall'a. Emocje, cierpienie bohatera i tragizm opowiadanych wydarzeń zostały bardzo sugestywnie przedstawione na ekranie.


Na wyróżnienie zasługuje także Bill Murray, wcielający się pogrzebowego rolę zachłannego i cynicznego przedsiębiorcy pogrzebowego.


W filmie zabrakło mi jedynie dynamiki i zaskoczenia. Obraz jest poruszający i wart obejrzenia, ale dość przewidywalny i przydałby się element komplikujący i utrudniający jednoznaczny odbiór.


W napisach końcowych pojawiło się nazwisko Tomasza Karolaka, ale nie dostrzegłam go w żadnej scenie. Najwyraźniej, więc jego rola została tak uszczuplona, że jakoś mi umknęła. Możliwe, że przez siedzącą przede mną kobietę, która przez cały seans bawiła się komórką. W kinie ludzie chrupią popcorn, piją colę, wiercą się i szepczą, i to mi nie przeszkadza. Niestety rozświetlony telefon w sali kinowej to coś strasznego. Rozumiem, że można wyjąć go na moment i zaraz schować, ale ta kobieta (nie przesadzam) przez  połowę filmu zajęta była komórką.

Ocena: 4,5 / 6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz