Stało się. Po raz pierwszy zawiodła mnie powieść napisana przez Yrsę Sigurðardóttir, którą włączam do grona moich ulubionych autorów kryminałów. Wiedziałam, że ten moment w końcu nadejdzie, bo przeczytałam już dziewięć książek sygnowanych jej nazwiskiem i domyślałam się, że kiedyś pisarka zaliczy spadek formy. Moim zdaniem przydarzyło się to właśnie w przypadku Porachunków, będących drugą częścią serii o Freyi i Huldarze. Po wydarzeniach z poprzedniego tomu Huldar został zdegradowany i z powrotem stał się szeregowym policjantem, do którego trafiają najmniej wymagające zadania. Na jego biurku ląduje sprawa dość niepoważna na pierwszy rzut oka, ponieważ dotyczy kapsuły czasu, którą odkopano w jednej ze szkół podstawowych. Kapsuła przeleżała w ziemi dziesięć lat, a kiedy sprawdzono jej zawartość okazało się, że jeden z listów zawiera… spis osób, które muszą zginąć. Nauczyciele potraktowali to jako uczniowski wybryk, zwłaszcza że na liście znajdują się jedynie inicjały, więc szukanie tych osób i sprawdzenie czy wszystko z nimi w porządku, wydaje się zadaniem niemożliwym do zrealizowania. Jednak to właśnie Huldar ma się tym zająć. Detektyw po raz kolejny potrzebuje pomocy psycholożki dziecięcej, dlatego Freyja również zostaje zaangażowana w tę osobliwą sprawę. W czasie, kiedy bohaterowie szukają autora listu, miastem wstrząsa makabryczne wydarzenie. W jednym z ogródków odkryte zostają fragmenty ludzkiego ciała. Właściciel posesji utrzymuje, że nic nie wie na ten temat, a wkrótce sam zostaje zamordowany. Czy sprawa kapsuły i przerażającego znaleziska jakoś się ze sobą łączą?
Zastanawiając się, co tym razem poszło nie tak, doszłam do wniosku, że kilka czynników sprawiło, iż Porachunki odbieram jako nieco słabszą powieść w dorobku autorki. Oczywiście to nadal jest porządnie napisany kryminał, który może się podobać, ale Yrsa przyzwyczaiła mnie do bardziej skomplikowanych oraz emocjonujących historii. Moim zdaniem zagadka kryminalna jest zdecydowanie zbyt prosta do rozwikłania, przynajmniej w kwestii tożsamości mordercy. Od połowy książki obstawiałam, że zabójcą musi być jedna z dwóch wytypowanych przeze mnie osób. Niestety nie pomyliłam się, ale nie dlatego, że tak sprytnie przewidziałam, co pisarka przygotowała tylko po prostu nie było nikogo innego, kto miałby motyw. Przez to nie potrafiłam wczuć się w tę historię tak jak zazwyczaj. Pojawiają się w książce makabryczne sceny oraz fragmenty, które teoretycznie powinny wywoływać spore emocje, a jakoś do mnie one nie docierały. Czytałam, ale jakby przez filtr, sprawiający, że nie przeżywałam losów bohaterów i nie poruszały mnie zbytnio momenty, w których zabójca szykował się do kolejnego ataku. Teoretycznie wszystko było tak jak zawsze u Yrsy, ale w praktyce tym razem ta intryga do mnie nie przemówiła w wystarczającym stopniu.
Nie podoba mi się również kierunek w jakim zmierza relacja między głównymi bohaterami. Freyja i Huldar nie zaczęli zbyt dobrze swojej znajomości, dlatego w całym pierwszym tomie atmosfera między nimi jest napięta, a przez to dla czytelnika trudna do zniesienia. W Porachunkach mamy powtórkę z rozrywki, która moim zdaniem jest wyrazem pójścia na łatwiznę przez autorkę. Freyja i Huldar znów się nie dogadują i to z podobnych powodów jak za pierwszym razem. Coś co niby zostało wyjaśnione w pierwszej części, bezsensownie ciągnie się dalej. Również zachowanie postaci jest nieco dziwne. Wszystko wskazuje na to, że oboje mają się ku sobie, ale oczywiście zamiast na poważnie porozmawiać to wolą analizować miny, półsłówka i zastanawiać się, co ta druga strona myśli. Huldar na dodatek zachowuje się kompletnie idiotycznie kiedy SPOILER wskakuje do łóżka swojej szefowej, chociaż deklaruje chęć powalczenia o względy Freyi. Odnoszę wrażenie, że autorka uparła się na konflikt głównych bohaterów, ale nie przemyślała do końca jak tę relację poprowadzić. Mam nadzieję, że w trzecim tomie w końcu podejmie ostateczną decyzję i albo tych dwoje zostanie kochankami, albo zapałają do siebie jednoznaczną niechęcią, żeby sprawa była jasna.
W książkach Yrsy Sigurðardóttir cenię mroczną, duszną, przytłaczającą atmosferę wykreowaną zarówno dzięki makabrycznym sprawom kryminalnym, jak i elementom grozy, które autorka sprawnie wplata do historii. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze opisy trudnych warunków wywołanych przez częste śnieżyce i wichury. W Porachunkach nadal czuć tę gęstą atmosferę oplatającą bohaterów, ale tym razem zabrakło horrorowych zabiegów, za które tak cenię pisarkę. W tej powieści nie ma miejsca na niepokojące dźwięki, przewidzenia czy nawet najmniejsze sugestie, że nie wszystko w życiu można racjonalnie wyjaśnić. Trochę brakowało mi tej dwuznaczności oraz zagrożenia wynikającego nie tylko z działań mordercy. Porachunki to przyzwoity kryminał, jednak wyjątkowo nie poruszył mnie tak jak zazwyczaj. Jeśli znacie już książki Yrsy to czytajcie śmiało, ale jeśli dopiero zaczynacie przygodę z jej twórczością, lepiej wybierzcie coś innego.
Cykl Freyja i Huldar:
Ocena: 3.5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz