Od lat sięgam po książki Yrsy Sigurđóttir i bez wahania przyznaję, że jest to jedna z moich ulubionych pisarek, ponieważ potrafi połączyć emocjonującą zagadkę kryminalną z ciekawie zarysowanym tłem społeczno-kulturowym. Można pomyśleć, że to żadna nowość, bo większość skandynawskich kryminałów cechuje się rozbudowaną charakterystyką postaci i analizą jakiegoś problemu trapiącego współczesne europejskie społeczeństwa. Jednak powieści Yrsy wyróżniają się większą dynamiką, a sprawy kryminalne nigdy nie schodzą na dalszy plan. Autorce nie zdarza się przynudzać czy moralizować, dzięki czemu sygnalizowane przez nią problemy czy obserwacje trafiają do mnie silniej niż wówczas, gdy pisarze wykładają przysłowiową kawę na ławę. Na dodatek w niektórych jej książkach wyraźnie przebija atmosfera grozy i bardzo delikatna sugestia, że pewne wydarzenia nie mają logicznego wyjaśnienia. Jak dotąd czytałam książki z cyklu o prawniczce Thorze oraz dwie samodzielne powieści, a teraz rozpoczęłam przygodę z nowym cyklem, w którym głównymi bohaterami są detektyw Huldar oraz psycholożka Freyja.
Zbrodnie opisane w tej powieści są naprawdę szokujące, mimo że pisarka nie epatuje drastycznymi szczegółami. Zamiast tego umiejętnie daje czytelnikowi do zrozumienia w jak tragicznym położeniu znajdują się ofiary. Do tej pory czuję niepokój i dyskomfort na myśl o tym w jaki sposób morderca zaskakiwał bohaterów, jak igrał z ich emocjami oraz jak bezlitośnie kończył ich życie. W trakcie lektury przerażała mnie też sugestia, że w zasadzie ofiary nie miały ze sobą nic wspólnego, ponieważ różniły ich płeć, wiek, stan cywilny, suma pieniędzy na koncie, charakter. Przez długi czas wspólny mianownik nie pojawiał się na horyzoncie i jedynie scena opisana w prologu pozwalała przypuszczać, że jednak istnieje jakiś punkt wspólny. Ostatecznie nie wpadłam na rozwiązanie intrygi, a tożsamość mordercy była dla mnie zaskoczeniem, mimo że kilkukrotnie zmieniałam zdanie, podejrzewając różne postaci i starając się wydedukować, kim jest oprawca. Jak zwykle w takich przypadkach cieszę się, że kryminał wciąż może mnie zaskoczyć, zwłaszcza że autorka całkiem dobrze przemyślała sprawę, dlatego zakończenie oceniam jako satysfakcjonujące.
Odziedziczone zło to kolejna książka Yrsy, która bardzo szybko zaczyna angażować i pochłaniać uwagę, sprawiając że czytelnik nie ma ochoty przerywać lektury dopóki nie dowie się wszystkiego. Bardzo lubię ten stan zaczytania i nie ukrywam, że od razu chciałabym sięgnąć po następną powieść z serii, żeby poznać kolejną zagadkę kryminalną, ale też przenieść się do Islandii, której surowy klimat tak dobrze współgra z opisami mrocznej strony ludzkiej natury. Muszę jednak dodać, że nie wszystko mi się w tej powieści podobało. Główne zastrzeżenie mam do nowych protagonistów, gdyż ani Huldar, ani Freyja nie wydają się specjalnie intrygującymi postaciami. Zwłaszcza Huldar nie zaskarbił sobie mojej sympatii, co może wynikać z faktu, że autorka trochę za mało miejsca poświęciła na opis pracy detektywa. Czasami miałam wrażenie, że brakuje wspomnienia o zbieraniu śladów, papierkowej robocie, burzliwych naradach mających wyznaczyć konkretny bieg śledztwu. Te elementy są w książce obecne, ale jak na mój gust niedostatecznie widocznie, przez co momentami policjant staje się nieco bezbarwną postacią. Freyja została lepiej scharakteryzowana, ale też nie mogę powiedzieć, że polubiłam ją na równi z nieustraszoną bohaterką poprzedniego cyklu. Pewnie nie powinnam porównywać postaci z dwóch serii, ale na razie nic nie poradzę na to, że moje myśli wędrują w tym kierunku. Mimo to polecam zarówno Odziedziczone zło, jak i wcześniejsze książki autorki. Jeśli szukacie mrocznej, wciągającej intrygi kryminalnej z zaskakującym finałem, jest to historia dla was.
Ocena: 4.5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz