Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 844
Świat wymyślony przez George’a
R.R. Martina atakuje z każdej strony. Ze świecą szukać osoby, która nie kojarzy
nazwiska pisarza, nie słyszała o serialu produkowanym na podstawie jego
powieści czy nie była świadkiem rozmowy znajomych na temat wydarzeń opisanych w cyklu Pieśń lodu i ognia. Przez długi czas
opierałam się pędowi do poznania tej serii, bo jednak literatura fantasy wciąż
nie zaskarbiła sobie mojego uznania w takim stopniu jak kryminał czy horror.
Poza tym chciałam trochę poczekać i na spokojnie zapoznać z kolejnymi tomami,
gdy w sieci spoilery nie będą atakować na każdej stronie, a przyjaciele
przestaną z błyskiem w oczach rozprawiać na temat losów kolejnych bohaterów. Jednak
zmieniłam zdanie kiedy mój chłopak zaproponował, żebyśmy słuchowiskiem
urozmaicili sobie kilkugodzinną podróż pociągiem. Zgodziłam się, a że pod ręką mieliśmy
tylko powieść Martina w wersji audio, to wybór był oczywisty. Ostatecznie w ten
sposób poznałam jedynie prolog i pierwszy rozdział Gry o tron, dlatego że historia spodobała mi się tak bardzo, iż
postanowiłam najpierw sięgnąć po książkę, a dopiero później dokończyć
słuchowisko. Jeśli jeszcze nie znacie tej powieści, nie zwlekajcie. Na własnym
przykładzie wiem, że nie warto czekać, bo to naprawdę świetna lektura.
Natomiast jeśli czytaliście Grę o tron,
nie wahajcie się podzielić swoją opinią w komentarzach.
Jeszcze zanim pomyślałam o tym,
żeby sięgnąć po powieść Martina, słyszałam od znajomych, że w tym dziele
pojawia się zatrzęsienie bohaterów, a fabuła jest tak skomplikowana, że nie
sposób jej streścić bez zdradzania istotnych wydarzeń. Rzeczywiście pisarz
pofolgował sobie w tworzeniu postaci, ale nie ma sensu przerażać się ich
ilością, bo jest prosty sposób, żeby nad wszystkimi zapanować. Do tej kwestii
wrócę jeszcze w którymś z kolejnych akapitów, ponieważ teraz chcę zatrzymać się
na moment na fabule. Nie będę zaprzeczać, że historia jest wielowątkowa i
rozbudowana, ale tak naprawdę potencjalny czytelnik powinien wiedzieć tylko tyle,
że zasiadający na Żelaznym Tronie Robert Baratheon z dnia na dzień czuje się
coraz mniej pewnie. Król ma wrażenie, że władza wymyka mu się z rąk, choć
często sam przed sobą woli udawać, że jest inaczej. W końcu postanawia udać się
na daleką północ, by spotkać się ze swoim wiernym przyjacielem lordem Eddardem
Starkiem, któremu składa propozycję nie do odrzucenia. Stark przeczuwa, że
nadchodzą ciężkie czasy, a pokój w Siedmiu Królestwach ma kruche podstawy. Na
dodatek zbliża się zima, chłód, jakiego ludzie jeszcze nie poznali. Ożywają
stare legendy o istotach, które pewnego dnia opuszczą gęste lasy i zapragną
odzyskać dawno utracone ziemie, a na królewskim dworze lordowie walczą między
sobą o wpływy. Rozpoczyna się gra o tron.
Narracja prowadzona jest z perspektywy
wielu postaci, wśród których dominują bohaterowie z rodu Starków. Zazwyczaj
bardzo lubię jak pisarze stosują taki zabieg, ponieważ pozwala on dobrze poznać
każdego protagonistę, a tym samym daje szerszy ogląd na całą historię. Oczywiście
Martin również taki efekt uzyskał, ale akurat w przypadku jego książki oddanie
głosu różnym bohaterom sprawiło też, że czasami poszczególne rozdziały tworzą
niemal zamkniętą całość, więc nie zawsze czułam palącą potrzebę pochłonięcia
kolejnych stron, mimo że fabuła mnie bardzo interesowała. Powstała dość dziwna
sytuacja, bo z jednej strony zastanawiałam się, co też wydarzy się dalej, ale z
drugiej nieco odwlekałam moment powrotu do lektury, dlatego że w poprzednich
rozdziałach zabrakło cliffhangera. To
się oczywiście zmienia w miarę rozwoju akcji i z czasem w książce pojawia się
coraz więcej emocjonujących wydarzeń, niemniej wprowadzenie do historii jest
stosunkowo długie. Możliwe, że z racji na objętość tego tomu jak i na rozmach
całego cyklu nie powinnam się czepiać, ale musiałam o tym wspomnieć,
zwłaszcza że jest to jedyny minus, jaki dostrzegłam w Grze o tron.
Jak już zasygnalizowałam
wcześniej, nie przejmujcie się natłokiem bohaterów. Wprawdzie jest ich więcej
niż w wielu innych powieściach, ale wszystkich da się zapamiętać już od
początku, a im dalej, tym łatwiej, ponieważ z czasem poszczególne nazwiska oraz
stopnie pokrewieństwa między postaciami układają się w spójną całość.
Najważniejsze, żeby skupić się na rodzinie Starków i Lannisterów, a w dalszej
kolejności Baratheonów oraz Tullych, na resztę przyjdzie czas później. Oczywiście
każdy protagonista wyróżnia się na tle innych ze względu na specyficzne cechy
charakteru. Mamy więc honorowego i lojalnego lorda Eddarda Starka, jego szlachetną i
odważną żonę lady Catelyn, ich córki: wyniosłą i głupiutką Sansę oraz
nieustraszoną Aryę. Pojawia się także dumna i nieprzejednana królowa Cersei,
rozkapryszony książę Joffrey, karzeł Tyrion cechujący się przenikliwością oraz
inteligencją. Jest też bękart Jon Snow i ostatnia z rodu zasiadającego niegdyś
na tronie – księżniczka Daenerys Targaryen. Nie mogę odmówić Martinowi dbałości
o wiarygodne przedstawienie bohaterów, co w moich oczach stanowi jedną z
głównych zalet Gry o tron. W książce
znalazło się miejsce dla niezwykle barwnych postaci i oryginalnie
poprowadzonych wątków. Jak się domyślacie protagonistów jest znacznie więcej
niż ci, których wymieniłam, dlatego jestem przekonana, że każdy czytelnik
znajdzie swojego faworyta, ale ostrzegam, bądźcie przygotowani na to, że w kolejnej
części może go zabraknąć. Autor bowiem nie wydaje się zbyt przywiązany do
swoich literackich dzieci i nie waha się ich uśmiercać. Wprawdzie w tej części
z większością obszedł się w miarę łagodnie, ale niestety nie wszyscy moi
ulubieńcy przetrwali.
Mam wrażenie, że pierwszy tom
cyklu to dopiero przedsmak tego, co serwuje później George Martin, bo skoro już
pokazał czytelnikom swoich bohaterów w przeróżnych sytuacjach, pozwolił się z
nimi zżyć oraz zaangażować w opisane wydarzenia, to nic nie stoi na
przeszkodzie, żeby w kolejnych częściach podkręcał atmosferę. Zresztą już w Grze o tron nie brakuje emocji, ponieważ
trudno pozostać obojętnym, kiedy w fabule roi się od intryg, zdrad,
nieprzewidywalnych decyzji postaci, niespełnionych miłości, turniejów rycerskich,
a także prawdziwych walk na śmierć i życie. Finał tej części zwiastuje też
większy nacisk na elementy fantasy w kolejnych tomach. Nie sposób pisać o cyklu
Pieśń lodu i ognia bez wzmianki o
serialu mającym rzesze fanów na całym świecie. Nie widziałam ani jednego
odcinka i na razie nie mam zamiaru tego zmieniać, ponieważ najpierw chcę poznać
wszystkie dostępne powieści. Przyznam jednak, że jestem trochę ciekawa jak
wydarzenia zostały przedstawione na ekranie. Według mojego chłopaka serial
powinien nosić tytuł „Cycki i smoki” ze względu na ilość scen erotycznych, co
oznaczałoby, że pod tym względem telewizyjna adaptacja różni się od pierwszego tomu,
ponieważ nie zauważyłam, żeby w Grze o
tron erotyka była specjalnie wyeksponowana. Może kiedyś obejrzę kilka odcinków,
wiem jednak na pewno, że po książki Martina sięgnę już bez wahania.
Ocena: 5 / 6
Cykl "Pieśń lodu i ognia"
1. Gra o tron
2. Starcie królów
3.1 Nawałnica mieczy: Stal i śnieg
3.2. Nawałnica mieczy: Krew i złoto
4.1 Uczta dla wron: Cienie śmierci
4.2 Uczta dla wron: Sieć spisków
5.1 Taniec ze smokami: Część I
5.2. Taniec ze smokami: Część II
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz