31 lipca 2014

Gra o tron - George R.R. Martin


Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 844

Świat wymyślony przez George’a R.R. Martina atakuje z każdej strony. Ze świecą szukać osoby, która nie kojarzy nazwiska pisarza, nie słyszała o serialu produkowanym na podstawie jego powieści czy nie była świadkiem rozmowy znajomych na temat wydarzeń opisanych w cyklu Pieśń lodu i ognia. Przez długi czas opierałam się pędowi do poznania tej serii, bo jednak literatura fantasy wciąż nie zaskarbiła sobie mojego uznania w takim stopniu jak kryminał czy horror. Poza tym chciałam trochę poczekać i na spokojnie zapoznać z kolejnymi tomami, gdy w sieci spoilery nie będą atakować na każdej stronie, a przyjaciele przestaną z błyskiem w oczach rozprawiać na temat losów kolejnych bohaterów. Jednak zmieniłam zdanie kiedy mój chłopak zaproponował, żebyśmy słuchowiskiem urozmaicili sobie kilkugodzinną podróż pociągiem. Zgodziłam się, a że pod ręką mieliśmy tylko powieść Martina w wersji audio, to wybór był oczywisty. Ostatecznie w ten sposób poznałam jedynie prolog i pierwszy rozdział Gry o tron, dlatego że historia spodobała mi się tak bardzo, iż postanowiłam najpierw sięgnąć po książkę, a dopiero później dokończyć słuchowisko. Jeśli jeszcze nie znacie tej powieści, nie zwlekajcie. Na własnym przykładzie wiem, że nie warto czekać, bo to naprawdę świetna lektura. Natomiast jeśli czytaliście Grę o tron, nie wahajcie się podzielić swoją opinią w komentarzach.

Jeszcze zanim pomyślałam o tym, żeby sięgnąć po powieść Martina, słyszałam od znajomych, że w tym dziele pojawia się zatrzęsienie bohaterów, a fabuła jest tak skomplikowana, że nie sposób jej streścić bez zdradzania istotnych wydarzeń. Rzeczywiście pisarz pofolgował sobie w tworzeniu postaci, ale nie ma sensu przerażać się ich ilością, bo jest prosty sposób, żeby nad wszystkimi zapanować. Do tej kwestii wrócę jeszcze w którymś z kolejnych akapitów, ponieważ teraz chcę zatrzymać się na moment na fabule. Nie będę zaprzeczać, że historia jest wielowątkowa i rozbudowana, ale tak naprawdę potencjalny czytelnik powinien wiedzieć tylko tyle, że zasiadający na Żelaznym Tronie Robert Baratheon z dnia na dzień czuje się coraz mniej pewnie. Król ma wrażenie, że władza wymyka mu się z rąk, choć często sam przed sobą woli udawać, że jest inaczej. W końcu postanawia udać się na daleką północ, by spotkać się ze swoim wiernym przyjacielem lordem Eddardem Starkiem, któremu składa propozycję nie do odrzucenia. Stark przeczuwa, że nadchodzą ciężkie czasy, a pokój w Siedmiu Królestwach ma kruche podstawy. Na dodatek zbliża się zima, chłód, jakiego ludzie jeszcze nie poznali. Ożywają stare legendy o istotach, które pewnego dnia opuszczą gęste lasy i zapragną odzyskać dawno utracone ziemie, a na królewskim dworze lordowie walczą między sobą o wpływy. Rozpoczyna się gra o tron.

Narracja prowadzona jest z perspektywy wielu postaci, wśród których dominują bohaterowie z rodu Starków. Zazwyczaj bardzo lubię jak pisarze stosują taki zabieg, ponieważ pozwala on dobrze poznać każdego protagonistę, a tym samym daje szerszy ogląd na całą historię. Oczywiście Martin również taki efekt uzyskał, ale akurat w przypadku jego książki oddanie głosu różnym bohaterom sprawiło też, że czasami poszczególne rozdziały tworzą niemal zamkniętą całość, więc nie zawsze czułam palącą potrzebę pochłonięcia kolejnych stron, mimo że fabuła mnie bardzo interesowała. Powstała dość dziwna sytuacja, bo z jednej strony zastanawiałam się, co też wydarzy się dalej, ale z drugiej nieco odwlekałam moment powrotu do lektury, dlatego że w poprzednich rozdziałach zabrakło cliffhangera. To się oczywiście zmienia w miarę rozwoju akcji i z czasem w książce pojawia się coraz więcej emocjonujących wydarzeń, niemniej wprowadzenie do historii jest stosunkowo długie. Możliwe, że z racji na objętość tego tomu jak i na rozmach całego cyklu nie powinnam się czepiać, ale musiałam o tym wspomnieć, zwłaszcza że jest to jedyny minus, jaki dostrzegłam w Grze o tron.

Jak już zasygnalizowałam wcześniej, nie przejmujcie się natłokiem bohaterów. Wprawdzie jest ich więcej niż w wielu innych powieściach, ale wszystkich da się zapamiętać już od początku, a im dalej, tym łatwiej, ponieważ z czasem poszczególne nazwiska oraz stopnie pokrewieństwa między postaciami układają się w spójną całość. Najważniejsze, żeby skupić się na rodzinie Starków i Lannisterów, a w dalszej kolejności Baratheonów oraz Tullych, na resztę przyjdzie czas później. Oczywiście każdy protagonista wyróżnia się na tle innych ze względu na specyficzne cechy charakteru. Mamy więc honorowego i lojalnego lorda Eddarda Starka, jego szlachetną i odważną żonę lady Catelyn, ich córki: wyniosłą i głupiutką Sansę oraz nieustraszoną Aryę. Pojawia się także dumna i nieprzejednana królowa Cersei, rozkapryszony książę Joffrey, karzeł Tyrion cechujący się przenikliwością oraz inteligencją. Jest też bękart Jon Snow i ostatnia z rodu zasiadającego niegdyś na tronie – księżniczka Daenerys Targaryen. Nie mogę odmówić Martinowi dbałości o wiarygodne przedstawienie bohaterów, co w moich oczach stanowi jedną z głównych zalet Gry o tron. W książce znalazło się miejsce dla niezwykle barwnych postaci i oryginalnie poprowadzonych wątków. Jak się domyślacie protagonistów jest znacznie więcej niż ci, których wymieniłam, dlatego jestem przekonana, że każdy czytelnik znajdzie swojego faworyta, ale ostrzegam, bądźcie przygotowani na to, że w kolejnej części może go zabraknąć. Autor bowiem nie wydaje się zbyt przywiązany do swoich literackich dzieci i nie waha się ich uśmiercać. Wprawdzie w tej części z większością obszedł się w miarę łagodnie, ale niestety nie wszyscy moi ulubieńcy przetrwali.

Mam wrażenie, że pierwszy tom cyklu to dopiero przedsmak tego, co serwuje później George Martin, bo skoro już pokazał czytelnikom swoich bohaterów w przeróżnych sytuacjach, pozwolił się z nimi zżyć oraz zaangażować w opisane wydarzenia, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w kolejnych częściach podkręcał atmosferę. Zresztą już w Grze o tron nie brakuje emocji, ponieważ trudno pozostać obojętnym, kiedy w fabule roi się od intryg, zdrad, nieprzewidywalnych decyzji postaci, niespełnionych miłości, turniejów rycerskich, a także prawdziwych walk na śmierć i życie. Finał tej części zwiastuje też większy nacisk na elementy fantasy w kolejnych tomach. Nie sposób pisać o cyklu Pieśń lodu i ognia bez wzmianki o serialu mającym rzesze fanów na całym świecie. Nie widziałam ani jednego odcinka i na razie nie mam zamiaru tego zmieniać, ponieważ najpierw chcę poznać wszystkie dostępne powieści. Przyznam jednak, że jestem trochę ciekawa jak wydarzenia zostały przedstawione na ekranie. Według mojego chłopaka serial powinien nosić tytuł „Cycki i smoki” ze względu na ilość scen erotycznych, co oznaczałoby, że pod tym względem telewizyjna adaptacja różni się od pierwszego tomu, ponieważ nie zauważyłam, żeby w Grze o tron erotyka była specjalnie wyeksponowana. Może kiedyś obejrzę kilka odcinków, wiem jednak na pewno, że po książki Martina sięgnę już bez wahania.

Ocena: 5 / 6

Cykl "Pieśń lodu i ognia"

2. Starcie królów
3.1 Nawałnica mieczy: Stal i śnieg
3.2. Nawałnica mieczy: Krew i złoto
4.1 Uczta dla wron: Cienie śmierci
4.2 Uczta dla wron: Sieć spisków
5.1 Taniec ze smokami: Część I
5.2. Taniec ze smokami: Część II

  Książka przeczytana w ramach wyzwań Klucznik oraz Z półki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz