4 lutego 2023

Ręka mistrza - Stephen King

 

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 640
Pierwsze wydanie: 2008
Polska premiera: 2008

Czytelniczo nowy rok zainaugurowałam powieścią Stephena Kinga, wychodząc z założenia, że książka lubianego pisarza zapewni mi dawkę emocji oraz satysfakcję z lektury, której ostatnio dotkliwie mi brakowało. Rękę mistrza wybrałam w ciemno. Nie czytałam opisu fabuły, nie sprawdzałam recenzji, uznając, że skoro chcę przeczytać wszystkie dzieła Kinga to nie ma znaczenia w jakiej kolejności to zrobię. Okazało się, że sięgnęłam po historię Edgara Freemantle’a, który przeżył okropny w skutkach wypadek. Mężczyzna był zamożnym właścicielem firmy budowlanej, miał kochającą rodzinę i wiele planów do zrealizowania, ale jedno nieszczęśliwe zdarzenie zupełnie zrujnowało mu życie. Edgar stracił prawą rękę, jego biodro zostało niemalże zmiażdżone, a na dodatek wskutek urazu zaczął cierpieć na zaniki pamięci oraz problemy z mową. Mylił znaczenie słów, nie potrafił wyartykułować tego, co myśli, codziennie zmagając się z fizycznym bólem. W mężczyźnie narodziły się trudny do opanowania gniew i nieznana wcześniej porywczość.

Kiedy Edgar zdał sobie sprawę, że już nigdy nie wróci do pełnej sprawności, a jego życie nie będzie takie jak przed wypadkiem, pogrążył się w głębokiej depresji. Ostatnią deską ratunku dla jego znękanego umysłu ma być zupełna zmiana otoczenia. Mężczyzna wyjeżdża na odludną wyspę na Florydzie, by dojść do zdrowia fizycznego i psychicznego. Pobyt na Duma Key faktycznie odmienia Edgara, który odkrywa w sobie talent malarski. Tworzy obrazy jak natchniony, czując, że z każdym dniem wraca do równowagi. Jednak na wyspie działają pewne mroczne siły, sprawiające, że artysta zaczyna tracić kontrolę nad swoimi dziełami. Gdy zorientuje się do czego prowadzi to nowe zainteresowanie, na ratunek może być już za późno.

Styl pisania Kinga i sposób w jaki przedstawia on kolejne fikcyjne światy zawsze na mnie działa. Niepostrzeżenie, bez wysiłku przenoszę się do kolejnych historii, uruchamiając wyobraźnię i przepadając na długie godziny. W przypadku Ręki mistrza stało się dokładnie tak samo, mimo że mam kilka zastrzeżeń do powieści i na pewno nie będzie to mój ulubiony utwór z dorobku pisarza. Niemniej ilekroć zaczynałam czytać, myślami byłam przy Edgarze Freemantle’u i jego trudnych przeżyciach. Bardzo cenię u Kinga to, że potrafi nakreślić opowieść, która wypełniona jest tak wieloma szczegółami, że wydaje się niemalże prawdziwa. Dzięki temu nie tylko bez trudu przenoszę się do świata bohaterów, obserwując ich losy, ale czasami wręcz towarzyszę im we wszystkich wydarzeniach. Nie przypuszczałabym, że potrafię utożsamić się z milionerem w średnim wieku, który zmaga się z szeregiem problemów zdrowotnych, później odkrywa uśpiony talent, by na końcu doświadczyć upiornego spotkania z nadprzyrodzonymi mocami. A jednak tak się stało i jestem wdzięczna Kingowi za to literackie doznanie oraz trening dla wyobraźni, która w trakcie lektury pracowała na pełnych obrotach.

Jak wiadomo pisarz nie przejmuje się rosnącą objętością swoich książek, ale czasami zdarza mu się przesadzić i zwyczajnie przegadać pewne sceny. W przypadku tej książki też tak jest, chociaż przyznam, że drażniło mnie to tylko do pewnego momentu. Zdaję sobie sprawę, że akcja mogłaby być bardziej wartka, a groza powinna pojawić się wcześniej, ale jak tylko zorientowałam się, że to kolejna historia, w której autor daje popis swojemu gawędziarstwu, przestałam czuć poirytowanie. Skąd ta zmiana? Chyba po prostu akceptuję pisarstwo Kinga z wszystkimi jego przywarami i wiem, że czasami musi on wszystko drobiazgowo opisać, przedstawić, powtórzyć, pokazać pewne schematy, żeby czytelnik zaangażował się w opowieść oraz zżył z jej bohaterami. Czuję się jednak w obowiązku przyznać, że Ręka mistrza mogłaby zostać odchudzona i rozumiem, że nie wszyscy czytelnicy mają cierpliwość, żeby spokojnie czekać aż coś konkretnego zacznie się dziać.

Skoro o tym mowa, zaznaczę, że efekty działania nadprzyrodzonych sił pojawiają się bardzo późno. Powieść liczy sobie ponad sześćset stron, a groza zaakcentowana zostaje dopiero w okolicach czwartej setki, ale tak naprawdę historia przeobraża się w pełnoprawny horror dopiero w finale. Nie jestem entuzjastką takiego rozwiązania, ponieważ nie do końca czuję spójność pomiędzy wydarzeniami rozgrywającymi się przed punktem kulminacyjnym i tuż po nim. Czytelnik wcześniej otrzymuje sygnały, że z malarstwem Edgara jest coś nie tak; wiadomo, że wydarzy się coś złego, ale moim zdaniem zbyt długo trzeba czekać na rozwiązanie sytuacji. Kiedy w końcu opowieść skręca w kierunku horroru, jest już zbyt późno, żeby przejąć się losami bohaterów tak jak na to zasługują. Przynajmniej dla mnie było, ponieważ kiedy wiedziałam, że historia zaraz (to znaczy za około sto stron) dobiegnie końca, z mniejszym napięciem śledziłam wydarzenia. Pomysł na mroczną istotę odradzającą się u wybrzeża samotnej wyspy uważam za udany, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że całość podziałałaby na mnie zdecydowanie intensywniej, gdyby King wcześniej wprowadził elementy grozy.

Jasne jest, że Ręka mistrza to kolejna powieść, w której autor eksploatuje motyw twórcy zmagającego się ze swoimi dziełami. Tym razem zamiast pisarza mamy do czynienia z artystą amatorem odkrywającym jak wielką siłę daje sztuka. Bardzo podobał mi się ten wątek, ponieważ z przyjemnością obserwowałam jak Edgar wraca do formy, odnajdując nowy sens życia. Nie będę również ukrywać, że z zachwytem czytałam o powstawaniu kolejnych obrazów. King bardzo sugestywnie opisał fale natchnienia dotykające bohatera, a także stan tuż po tym jak Edgar zapamiętale malował. Uważam, że cały ten proces został przedstawiony w przerażająco-fascynujący sposób. Równie ważny jest wątek powrotu do zdrowia głównego bohatera oraz jego znajomości z pewną starszą damą i jej opiekunem. Z przyjemnością śledziłam rozwijającą się między nimi relację, próbując rozwikłać czy panna Eastlake ma coś wspólnego z nadprzyrodzonymi mocami uaktywniającymi się na wyspie.

Aż do finału byłam przekonana, że dobrze poznałam wszystkie postaci, a zwłaszcza Edgara, który jest narratorem tej opowieści. Wspominałam, że autor dużo czasu poświęcił na przedstawienie protagonistów i pokazanie ich w różnych sytuacjach. Niestety zakończenie zepsuło to wrażenie bliskości, ponieważ Edgar reaguje w bardzo zaskakujący sposób. Nie rozumiem jakim cudem zniósł wszystko, co go spotkało; jak podniósł się po kolejnym, jeszcze brutalniejszym, ciosie od losu. King nie poświęca czasu na wyjaśnienie tej kwestii. Ot, na samym końcu zrzuca na czytelnika bombę i to wszystko. Nie jestem fanką tego zakończenia, bo czuję, że przez nie postać jest niespójna, a jej zachowanie niezrozumiałe. Podsumowując, Ręka mistrza nie wpisze się na listę moich ulubionych książek Stephena Kinga, ale nie żałuję czasu poświęconego na lekturę. Jednak jeśli szukacie bardziej przerażające historii to polecam Lśnienie albo Cmętarz zwieżąt

 
 Ocena: 4 / 6
 
Przeczytane książki Stephena Kinga:
 
Cmętarz zwieżąt
Lśnienie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz