Wydaje się, że Clayton Riddell właśnie doświadcza jednego z najlepszych dni w swoim życiu. Podpisał lukratywny kontrakt na wydanie serii komiksów własnego autorstwa, który prawdopodobnie otworzy mu drzwi do kariery. Skończą się problemy finansowe, zniknie frustracja trapiąca niedocenianego artystę, być może znów zacznie mu się układać w małżeństwie. Clay musi tylko spędzić jeszcze jedną noc w Bostonie, a potem wróci do domu i rozpocznie życie człowieka sukcesu. Niestety ta wizja nigdy się nie ziści, ponieważ tego dnia bostońskie ulice zamieniają się w arenę krwawej walki. Tuż po godzinie piętnastej, gdy ludzi ogarnia niepohamowane i niewyjaśnione szaleństwo, świat się kończy. W jednej chwili Clay stoi w kolejce po lody, a w następnej widzi jak na ulicy wybuchają walki na śmierć i życie, a kierowcy pojazdów z premedytacją rozjeżdżają przechodniów albo doprowadzają do czołowych zderzeń z innymi samochodami. Wygląda na to, że wszyscy dotknięci tą dziwną furią korzystali z telefonów komórkowych. Cokolwiek zmieniło zwykłych ludzi w rozwścieczone bestie, zrobiło to za pomocą tego niepozornego urządzenia. Clay postanawia dotrzeć do domu za wszelką cenę. Czeka go wielodniowa, pełna niebezpieczeństw wędrówka, a jej koniec może przynieść bolesne rozczarowanie.
Powieść ukazała się w 2006 roku i pod pewnymi względami niezbyt dobrze się zestarzała. Pomysł na historię, w której upadek ludzkości zostaje wywołany przez coś na kształt impulsu telefonicznego zmieniającego ludzi w oszalałe potwory, uważam za całkiem niezły. W końcu komórki w dość krótkim czasie rozpanoszyły się po świecie, a ludzie szybko przyzwyczaili się do możliwości natychmiastowego kontaktu z innymi, nawet jeśli mieli do wyboru jedynie tradycyjną rozmowę telefoniczną lub wymianę krótkich wiadomości tekstowych. King postawił na opowieść, w której nie wiadomo co tak naprawdę się wydarzyło i kto jest za to odpowiedzialny. Czytelnik nie otrzymuje wyjaśnienia, mimo że bohaterowie podrzucają różne hipotezy. Pojawia się wzmianka o ataku terrorystycznym, o jakimś katastrofalnym w skutkach błędzie czy też szalejącym wirusie komputerowym, ale ta kwestia pozostaje w sferze domysłów. Nie jestem fanką takiego zabiegu, ponieważ mam wrażenie, że w ten sposób autor poszedł na łatwiznę. Nie musiał ani głowić się nad wiarygodnym wyjaśnieniem, ani wplatać do powieści fragmenty ukazujące perspektywę czarnego charakteru lub bohaterów w jakiś sposób odpowiedzialnych za wywołanie chaosu na świecie. Zamiast tego stworzył jednoznaczną, łatwą do rozszyfrowania fabułę, w której nie ma zaskoczenia ani potrzeby czytania między wierszami.
Oczywiście można przyjąć, że taki koncept ma sens, ponieważ głównym bohaterem jest zwyczajny mąż i ojciec, który chce wrócić do rodziny, a nie komandos mający uratować świat. Mnie jednak to nie satysfakcjonuje, bo wiem, że Kinga stać na więcej i gdyby wysilił się bardziej to Komórka byłaby dużo ciekawszą powieścią. Z dzisiejszego punktu widzenia dość zabawnie brzmią też tłumaczenia, że telefoniczni zombie, bo tak nazywają przemienionych ludzi bohaterowie, działają podobnie do komputera wczytującego program. King, ustami dwunastolatka, który po prostu lubi pograć w gry komputerowe, komentuje rozwój techniki oraz porównuje działanie ludzkiego mózgu do twardego dysku. Być może niektóre analogie są trafne, ale jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ten wątek został bardzo uproszczony i naiwnie poprowadzony. Zwyczajny nastolatek stał się specjalistą od nowych technologii, a inni niemalże bezkrytycznie przyjmowali jego opinie. Mojego entuzjazmu nie wzbudziło także powielenie mitu o tym, że człowiek na co dzień używa tylko około 10% procent swojego mózgu.
Mam wrażenie, że pisarzowi nie chciało się zgłębiać tematu i poszedł na łatwiznę wykorzystując popularność telefonów komórkowych oraz związanych z nią lęków przed uzależnieniem od urządzenia, a także wciąż żywy strach przed atakami terrorystycznymi. Wprost nie jest napisane, kto miałby tym terrorystą być, ale King w kilku miejscach pozwala sobie na niesmaczne żarty albo złośliwie przytyki w kierunku muzułmanów. Czytałam książkę w papierze, więc nie zaznaczyłam żadnego cytatu, ale w paru miejscach skrzywiłam się na te niewybredne wtrącenia, bo uważam je za krzywdzące i niesprawiedliwe. Z jednej strony rozumiem, że w 2006 roku wydarzenia związane z atakami na WTC wciąż były palącą zadrą w sercach wielu Amerykanów, ale z drugiej, od Kinga oczekiwałabym więcej klasy i polotu niż prymitywne żarty z wyznawców islamu. Czy w takim razie cokolwiek mi się w tej książce podobało? Tak, ponieważ pomimo wszystkich zarzutów powieści Kinga zawsze mnie angażują, sprawiając, że w mniejszym lub większym stopniu jestem zadowolona z lektury.
Podobała mi się realizacja motywu apokalipsy, który jest obarczony pewnym schematem, a mimo wszystko wciąż nie mam takich historii dość. W Komórce wszystko rozwija się w standardowy sposób. Nieznajome osoby łączą się w grupę, wierząc, że razem mają większe szanse na przeżycie. Wszyscy są obarczeni traumatycznymi doświadczeniami oraz strachem o bliskich, ale instynkt przetrwania okazuje się na tyle silny, że bohaterowie trwają w tej przerażającej rzeczywistości. Autor najwięcej miejsca poświęcił na kreację Claytona, więc to jego losem przejmowałam się najbardziej i jemu kibicowałam w dotarciu do domu. Szkoda, że towarzysze głównego bohatera nie doczekali się pogłębionych charakterystyk. Jestem zdziwiona, że w tym względzie King też odpuścił sobie dokładność, bo aż się prosi, by piętnastoletnia Alice czy ponad pięćdziesięcioletni Tom dostali swoją część historii. Na plus mogę za to policzyć sugestywne obrazy upadku cywilizacji. Mocno działały mi na wyobraźnię opisy wyludnionych miasteczek oraz domów, w których rozegrały się dantejskie sceny. Zachowanie telefonicznych zombie też uważam za ciekawe i z potencjałem, mimo że na zakończenie znów muszę ponarzekać.
Finał jest rozczarowujący, ponieważ zostawia czytelnika z wielką niewiadomą. Jak już wspomniałam, nie lubię takich rozwiązań, więc z przykrością odnotowałam, że nie poznam pewnych istotnych faktów z życia bohaterów. Czytając Komórkę, miałam wrażenie, że to książka zupełnie różna od innych dzieł Kinga, które miałam okazję poznać. Nie znalazłam w niej ciekawie przedstawionej, nieoczywistej grozy, rozbudowanej intrygi oraz gawędziarskiego stylu. Zamiast tego dostałam mocne opisy upadku ludzkości, sporo scen gore oraz niedosyt spowodowany wymienionymi mankamentami. Książkę mogę polecić tylko zagorzałym fanom autora. Na pewno nie wybierajcie jej na pierwsze spotkanie z twórczością Kinga, bo możecie zrazić się na dobre.
Ocena: 3 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz