22 stycznia 2017

Carrie - Stephen King + film


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 208
Pierwsze wydanie: 1974
Polska premiera: 1990

Po przeczytaniu powieści Doktor Sen przekonałam się, że nawet książek Kinga mogę mieć dość na jakiś czas. Okazuje się, że kontynuacja Lśnienia nie podobała mi się bardziej niż początkowo sądziłam, bo przez kilka miesięcy absolutnie nie miałam ochoty na sięgnięcie po kolejny utwór Mistrza, mimo iż nie zrezygnowałam z zamiaru poznania całej jego twórczość. Z pomocą w zwalczeniu tej dziwnej niechęci przyszło wyzwanie organizowane przez autorkę bloga Przestrzenie tekstu. Dzięki styczniowej kategorii zmobilizowałam się do sięgnięcia po debiutanckie dzieło Kinga, które od dobrych kilku lat kurzyło się na mojej półce. Nie ukrywam, że obawiałam się jak odbiorę Carrie, ponieważ opowieść o dziewczynie wykazującej telekinetyczne zdolności, nie wydawała mi się specjalnie fascynująca. Miałam też wątpliwości związane z faktem, że to pierwsza książka autora, więc obarczona większym prawdopodobieństwem stylistycznych wpadek oraz błędów typowych dla początkujących pisarzy.

Do powieści podeszłam z mieszaniną ciekawości i obaw, ale dość szybko przekonałam się, że tym razem nie będę na Kinga narzekać, mimo że Carrie znacznie bliżej do dramatu psychologicznego niż horroru. Główną bohaterką jest nastoletnia dziewczyna, będąca od lat pośmiewiskiem wśród rówieśników. Niepopularna, nielubiana i bardzo samotna Carietta White codziennie doświadcza nieprzyjemności ze strony koleżanek i kolegów ze szkoły. Cierpliwie znosi wszelkie docinki oraz fizyczne ataki, ale pewnego dnia, w trakcie wyjątkowo nieprzyjemnego incydentu, nastolatka orientuje się, że posiada pewne zdolności. Coś, co można nazwać tajemniczą energią lub mocą niewiadomego pochodzenia nagle obudziło się w umyśle Carrie, stając się dla niej nadzieją na wyzwolenie z roli ofiary. W wyniku niespodziewanego splotu wydarzeń bohaterka zostaje zaproszona na szkolny bal. Ani Carrie, ani jej prześladowcy nie przypuszczają, że wyczekiwany przez uczniów wieczór, zamieni się w krwawą jatkę. 

Stephen King zaskoczył mnie zarówno tematyką podjętą w swoim debiucie, jak i wyczuciem w kreowaniu charakteru protagonistki. Zastanawiając się nad tym, jakie emocje towarzyszą wyszydzanym, wyalienowanym, odstającym od grona rówieśników nastolatkom, doszłam do wniosku, że reakcje Carrie były w pełni usprawiedliwione i zrozumiałe. Nawet nietuzinkowe zdolności dziewczyny zostały wytłumaczone w możliwie logiczny sposób, dzięki czemu w tej historii na pierwszy plan wysuwa się dramat prześladowanej uczennicy. Jestem również pod wrażeniem obrazowego i wiarygodnego przedstawienia wszystkich wątpliwości targających bohaterką. Dziewczyna nie jest jednowymiarową, czarno-białą postacią, którą można zaszufladkować w jakikolwiek sposób. Na jej zachowanie ogromny wpływ miało zarówno surowe wychowanie fundowane przez matkę-dewotkę, jak i pragnienie akceptacji ze strony koleżanek, przejawiające się buntem oraz próbą złagodzenia panującego w domu rygoru. W powieści dokładnie zobrazowano przełomowe momenty w życiu dziewczyny, dzięki czemu nie odniosłam wrażenia, że Carrie nagle przeszła jakąś niezrozumiałą metamorfozę, Śledziłam jej poczynania, znałam wątpliwości i doskonale widziałam jak chwilowy przebłysk szczęścia oraz nadzieja na lepsze jutro zamieniają się w gorycz porażki i nieposkromioną chęć zemsty.

Na osobny akapit zasługuje również wątek Margaret White, która swoją postawą ogromnie skrzywdziła córkę. King przedstawił kobietę o żelaznej woli, absolutnie oddaną Bogu, a raczej swojemu wyobrażeniu o tym, co oznacza chrześcijańska miłość. Je wypaczone, chore pojmowanie zasad wiary i słów zapisanych w Biblii jest wprost niepojęte. Nigdy dotąd nie spotkałam się z bohaterką, która prowadziłaby takie życie jak Margaret i w taki sposób interpretowałaby pojęcie grzechu. Ogromne brawa należą się autorowi za nakreślenie relacji pomiędzy matką i córką. W napięciu czytałam każdy fragment, w którym fanatyczne poglądy Margaret ścierały się z decyzjami rosnącej w siłę Carrie. Przerażenie budziły we mnie wspomnienia dziewczyny od dziecka zamykanej w komórce na wielogodzinne modlitwy oraz surowo karanej za najmniejsze przewinienie. W domu White’ów przemoc przejawiała się na wiele sposobów. Agresja słowna, kontrolowanie każdego poczynania, kłamstwa, izolacja, fizyczny ból – to wszystko składało się na codzienność nastoletniej protagonistki zmuszonej żyć pod dyktando matki. Chociażby dla tego wątku warto sięgnąć po debiut Kinga, w którym pojawiły się charakterystyczne, głęboko zapadające w pamięć postaci.

Doceniam także szereg zabiegów sprawiających, że na w gruncie rzeczy prostą i przewidywalną opowieść, czytelnik może spojrzeć z wielu perspektyw. King wzbogacił historię fragmentami artykułów naukowych poświęconych zjawisku telekinezy, wycinkami z gazet opisującymi zdarzenia z wczesnego dzieciństwa protagonistki, zapisami przesłuchań, relacjami świadków dramatycznego przebiegu szkolnego balu czy wreszcie wyznaniami Sue Snell – jednej z nielicznych osób, która chciała pomóc Carrie. Wprawdzie czasami wszystkie te dodatki wprowadzały do fabuły lekki chaos, ale jednak uważam je za potrzebne i atrakcyjne dla czytelnika. Podobało mi się również nakreślenie swego rodzaju łańcucha zdarzeń doprowadzającego do tragedii. To, co przyniósł mieszkańcom Chamberlain pewien majowy wieczór, nie wydarzyło się jedynie z winy jednej nastolatki. Wiele osób miało w tym swój mniej lub bardziej świadomy udział. Gdyby dyrektor szkoły nie był tak stanowczy, gdyby ojciec jednej z uczennic nie interweniował, gdyby koleżanki nie wyśmiały Carrie kolejny raz – sprawy mogłyby przyjąć zupełnie inny obrót. Co ciekawe, niektóre decyzje bohaterów były słuszne, ale mimo tego przyniosły fatalny skutek. Warto zastanowić się nad tym, zwłaszcza znając całą opowieść, ponieważ wówczas dokładnie widać, co przyczyniło się do katastrofy.

Książka może rozczarować czytelników nastawionych na spotkanie z typową powieścią grozy. W Carrie niewiele jest scen budujących atmosferę niepokoju w sposób charakterystyczny dla horrorów. Nie pojawiają się potwory inne niż te w ludzkiej skórze, nie ma nastrojowych opisów czy tajemniczych dźwięków prześladujących protagonistów. Jest za to krwawy finał, w którym ujawnia się kingowska skłonność do nieco przydługich, ale widowiskowych zakończeń. Samo zagadnienie telekinezy nadal uważam za niezbyt intrygujące, ale muszę przyznać, że Mistrz zadebiutował w dobrym stylu, tworząc przekonujące portrety psychologiczne oraz sięgając po dość kontrowersyjny temat związany z wypaczoną religijnością. Jedyna rzecz, która mi nie odpowiadała to brak elementu zaskoczenia. W zasadzie od pierwszych stron wiadomo jak ta opowieść się zakończy i co stanie się z większością bohaterów. Wolałabym, żeby pisarz trzymał mnie w niepewności, sugerował pewne zdarzenia, ale nie zdradzał ich wprost. Niestety z powodu przewidywalności, historia nie porwała mnie tak jakbym tego chciała. Czytałam ją z zainteresowaniem, ale bez pasji zmuszającej do rzucenia wszystkich obowiązków i zatopienia się w lekturze. Z tego względu nie mogę ocenić Carrie wyżej, mimo że w ogólnym rozrachunku niewiele mam jej do zarzucenia. 

Ocena: 4.5 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Klasyka Horroru 2

Inne przeczytane powieści Stephena Kinga:

Cmętarz zwieżąt
Lśnienie
Sklepik z marzeniami
Miasteczko Salem
Blaze 
Misery
Doktor Sen
 

Reżyseria: Brian De Palma
Scenariusz: Lawrence D. Cohen
Rok produkcji: 1976
Obsada: Sissy Spacek, Piper Laurie, Nancy Allen,
William Kat, Betty Buckley, John Travolta

Tuż po przeczytaniu książki nabrałam ochoty na obejrzenie ekranizacji. Postanowiłam zapoznać się z pierwszym filmem, wychodząc z założenia, że lepiej zacząć od dzieła uważanego przez niektórych za klasykę kina. Niestety utwór w reżyserii Briana De Palmy nie wywarł na mnie dużego wrażenia, chociaż niewątpliwie ma swoje mocne strony. Na pochwałę zasługuje przede wszystkim świetna rola Sissy Spacek, która w chwili wcielania się w nastolatkę, miała 27 lat! Jej naturalność, dziewczęcość i duży talent sprawiły, że wiek nie stanowił żadnej przeszkody w kreowaniu postaci Carrie White. Aktorka pokazała całą paletę emocji, idealnie oddając zarówno rozpacz bohaterki, jak i budzącą się stopniowo radość, a następnie głębokie rozczarowanie połączone z niepohamowanym gniewem. W filmie duży nacisk położono na zilustrowanie tego jak dręczona przez rówieśników i tłamszona przez matkę dziewczyna, zaczyna wierzyć, że jej los może odmienić się na lepsze. Mnóstwo scen pokazuje rodzącą się w Carrie nadzieję; budzącą kobiecość oraz coraz wyraźniej zaznaczającą chęć decydowania o sobie. W połączeniu z finałem obrazy te naprawdę dają do myślenia, sprawiając, że jako widz głęboko współczułam nastolatce doświadczającej tak wielkiego upokorzenia.

Margaret White.
Warto też zwrócić uwagę na przedstawienie rzeczywistości, w jakiej wówczas funkcjonowali młodzi ludzie. Z ciekawością patrzyłam na modę zwiastującą nadejście szalonych lat 80., powszechną swobodę obyczajową, stojącą w kontraście do poglądów Margaret White oraz szkolne problemy i rozterki, które pod pewnymi względami wciąż pozostają aktualne. Podobała mi się również kulminacyjna scena rozgrywającą się na balu. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale w tym fragmencie widać zarówno strach i dezorientację uczestników, jak i gorzki, tragiczny w skutkach triumf Carrie. Żałuję tylko, że ogólnie film nie wypada tak intrygująco jak powieść. Moim zdaniem zabrakło przedstawienia kilku ważnych szczegółów i kontekstów, jak chociażby postaci ojca Chris Hargenson czy rozbudowania roli Sue Snell. Nie rozumiem także, dlaczego zmieniono niektóre wątki oraz charaktery bohaterów. W książce nauczycielka wychowania fizycznego, Panna Desjardin, odznacza się dość dwuznacznym podejściem do szykanowanej uczennicy, co otwiera nowe pole do interpretacji problemu prześladowania dziewczyny. Natomiast w filmie nauczycielka (Panna Collins) została pokazana w dość konwencjonalny i mało zaskakujący sposób.

Pewnie narażę się fanom ekranizacji Briana De Palmy, ale jestem również rozczarowana przedstawieniem matki Carrie. Oczywiście kobieta została pokazana jako agresywna fanatyczka, ale mimo tego nie wydała mi się aż tak groźna i przerażająca. U Kinga jej postawa szokuje, niemal mrozi krew żyłach, w filmie zachowanie Margaret jest bulwersujące, ale jednak nosi znamiona źle pojętej troski o córkę. Nie mam nic do zarzucenia wcielającej się w rolę Piper Laurie, ale niestety jej gra aktorska nie wywołała we mnie spodziewanych emocji. Podobne odczucia mam także do postaci Billy’ego Nolana (w tej roli John Travolta), który w wersji kinowej wydaje się po prostu nieco niepokornym, zbuntowanym chłopakiem niezdającym sobie sprawy z tego, co robi. Taka charakterystyka znów kłóci się z oryginalną historią.
Sissy Spacek w słynnej scenie.
Mam wrażenie, że długo mogłabym wymieniać różnice między książką a filmem, ale nie w tym rzecz. Rozumiem, że ekranizacja rządzi się swoimi prawami i nie oczekuję, że wydarzenia z powieści zostaną przeniesione na ekran w stosunku jeden do jednego. Niemniej drażni mnie spłaszczenie wątków, okrojenie historii o istotne motywy oraz całkowita zmiana zakończenia. Obraz z 1976 roku uważam za średnio udany film i nie ukrywam, że spodziewałam się po nim czegoś więcej. Oczywiście moje odczucia nijak nie wpływają na fakt, że Carrie to ważne dzieło dla rozwoju kinowego horroru. Pojawia się w nim bowiem koncepcja tzw. zła wewnętrznego, czyli tego pochodzącego bezpośrednio od człowieka i bezkarnie panoszącego się m.in. po sielskich, amerykańskich miasteczkach. Z tego względu kinomanów i miłośników filmowej grozy mimo wszystko namawiam na seans.

Ocena: 6 / 10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz