6 stycznia 2017

Księgarenka przy ulicy Wiśniowej


Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 424
Pierwsze wydanie: 2016

W okresie poprzedzającym Święta Bożego Narodzenia wydawnictwa prześcigają się w publikowaniu powieści o magii czasu spędzonego z bliskimi, o cudach zdarzających się w mroźne (koniecznie śnieżne!) grudniowe wieczory, kiedy nawet najbardziej zatwardziałe serca miękną, a samotni i cierpiący znajdują pocieszenie. Zazwyczaj ignoruję takie tytuły, wychodząc z założenia, że szkoda czasu na czytanie przesłodzonych, kompletnie niewiarygodnych historyjek, które zapewne dostarczą mi więcej irytacji niż przyjemności. Jednak w tym roku skusiłam się na „świąteczną” książkę w ramach eksperymentu. Chciałam sprawdzić czy rzeczywiście lektura wprowadzi mnie w błogi nastrój i sprawi, że chociaż przez chwilę uwierzę w możliwość bajkowej odmiany złego losu.

Zaskoczenia nie było. Spodziewałam się dość naiwnych opowiastek o niespodziewanie odnalezionej miłości, pojednaniu po latach czy sąsiedzkiej życzliwości i dokładnie to dostałam. Muszę się jednak przyznać, że nakarmiona barszczem czerwonym z uszkami, opita kompotem z suszu, a przede wszystkim otoczona przez ukochane osoby, odnalazłam w tych historiach szczyptę magii i przekonałam się, że czasem dobrze jest spojrzeć na pewne sprawy przez różowe okulary. Oczywiście nie zamierzam udawać, że Księgarenka przy ulicy Wiśniowej to publikacja bez wad. Nie sądzę też, bym sięgała po tego typu lektury częściej niż raz do roku, ale ostatecznie nie żałuję, że nie spędziłam świąt w towarzystwie mrocznego kryminału. Akcja wszystkich opowiadań toczy się wokół tytułowej księgarni prowadzonej przez pana Alojzego. Staruszek jest prawdziwym mistrzem w swej dziedzinie – kocha książki, zna się na ludziach, ma dobre serce i chętnie pomaga innym. Pan Alojzy uwielbia swoją pracę, a klientów traktuje jak gości. Niestety nadszedł moment, w którym mężczyzna postanawia zamknąć księgarenkę. Zanim na zawsze pożegna się ze stałymi bywalcami, tuż przed świętami każdemu wręcza podarunek. Kilka osób otrzymuje ozdobne paczuszki skrywające książki mające stać się dla nich nie tylko pocieszeniem, ale także życiowym drogowskazem, dzięki któremu odnajdą szczęście.

Pomimo moich obiekcji do tematyki zbioru, starałam się nie uprzedzać i optymistycznie podejść do każdego opowiadania. Zadanie ułatwił mi fakt, że twórczość większość autorów była mi kompletnie nieznana, więc z ciekawością czytałam kolejne historie stworzone przez poczytnych i powszechnie chwalonych rodzimych pisarzy. Zanim przejdę do bardziej szczegółowej charakterystyki, muszę zaznaczyć, że całą antologię uważam za przeciętną. Żadna opowieść nie wydała mi się na tyle wyjątkowa, żebym z zachwytem śledziła rozwój wydarzeń, ale też żadna nie zasłużyła na miażdżącą krytykę. Spodobała mi się natomiast ogólna koncepcja na powstanie zbioru. Może nie jest to specjalnie odkrywczy pomysł, ale w tym przypadku dobrze się sprawdził, ponieważ wspólny mianownik w postaci niecodziennej księgarni pozwolił lepiej poznać bohaterów. Oczywiście wszystkie teksty mają szczęśliwe zakończenia, pojawiające się dzięki niespodziewanym zbiegom okoliczności lub nagłym przemianom charakteru. Spodziewałam się takich rozwiązań, ale nie ukrywam, że chętnie przeczytałabym opowiadanie, w którym znalazłoby się miejsce i na magię świąt, i na nieco bardziej przyziemną, ale wiarygodną część ludzkiej egzystencji.

Najbardziej przypadła mi do gustu historia koncentrująca się na losach pana Alojzego, będącego dla mnie jednym z ciekawszych protagonistów. W opowieści zamykającej antologię odnalazłam przede wszystkim wyczekiwaną przeze mnie dawkę realizmu. Wprawdzie sama postać dobrotliwego staruszka pomagającego obcym ludziom w uporaniu się z różnego rodzaju problemami, jest dość bajkowa, jednak Lilianie Fabisińskiej udało się przekonująco nakreślić przeszłość bohatera, pokazując, że pogoda ducha połączona z prawdziwą pasją jest w stanie uleczyć cierpiące serce. Spodobał mi się także styl pisania autorki. Dotąd nie zwracałam uwagi na powieści Fabisińskiej, ale dzięki Książkom z ulicy Wiśniowej zapragnęłam bliżej poznać jej twórczość. Dobrze wypadł także Remigiusz Mróz w opowiadaniu Sędzia inspirowanym prawdziwymi zdarzeniami dotyczącymi rodziny walczącej o odzyskanie dziecka pochopnie umieszczonego w placówce opiekuńczej. Z zainteresowaniem śledziłam przebieg wypadków, obserwując jak główna bohaterka racjonalizuje zasądzony przez siebie wyrok, mierzy się z wątpliwościami, by ostatecznie przypomnieć sobie, co w jej pracy jest najważniejsze. Niestety u Mroza znalazłam opinię, z którą absolutnie się nie zgadzam. Konkretnie chodzi o stwierdzenie, że oglądanie filmów to bierna czynność, a czytanie książek jest bardziej wymagające, bo uruchamia wyobraźnię. Moim zdaniem to nie działa w ten sposób. Jako widzowie również jesteśmy aktywni, ponieważ podążamy za fabułą, wypełniamy w wyobraźni przestrzeń pozakadrową, nieustannie interpretujemy to, co widoczne na ekranie, dlatego nie podoba mi się takie uproszczenie i powielenie stereotypu.

Na wyróżnienie zasługuje również Marta Obuch, której opowiadanie Niezła szopka wywarło na mnie pozytywne wrażenie ze względu na lekkość stylu i sporą dawkę humoru umiejętnie wplecioną do historii teoretycznie niemającej wiele wspólnego z komedią. Naprawdę rzadko mam okazję stwierdzić, że coś mnie w książce rozbawiło, więc tym bardziej doceniam, że cięte riposty oraz bardzo trafne spostrzeżenia wygłaszane przez bohaterów, przypadły mi do gustu. Niestety pozostałe utwory oceniam jako przeciętne. Ani u Magdaleny Witkiewicz, ani u Alka Rogozińskiego nie odnalazłam elementu pozwalającego w jakiś sposób wyróżnić ich dzieła. Ot, proste i dość przyjemne opowiastki z przewidywalnym zakończeniem. Podobnie rzecz ma się z Malutkimi czarami autorstwa Agnieszki Krawczyk. Miałam okazję czytać jedną powieść pisarki, dlatego sądzę, że stać ją na więcej niż zaprezentowała w mało oryginalnym i niepotrzebnie rozciągniętym opowiadaniu o aktorce niedostrzegającej miłości znajdującej się na wyciągnięcie ręki. Natomiast tekst Gabrieli Gargaś uważam za zdecydowanie zbyt ckliwy. Zapewne niektórzy czytelnicy ocenią go po prostu jako wzruszający, ale dla mnie to irytujący wyciskacz łez. Rozumiem, co autorka chciała przekazać, tworząc postaci zmagające się z samotnością, ubóstwem oraz niezrozumieniem ze strony otoczenia, ale nagromadzenie nieszczęść, a potem cudownych zbiegów okoliczności zepsuło efekt.

Księgarenka przy ulicy Wiśniowej nie zaskoczyła mnie i nie sprawiła, że z wypiekami na twarzy śledziłam losy poznanych bohaterów. Niemniej cieszę się, że chcąc wprowadzić się w świąteczny nastrój, sięgnęłam po lekturę inną niż zwykle. Publikację mogę polecić osobom spragnionym nieco cukierkowych historii, w których pomimo przeróżnych przeciwności, protagoniści ostatecznie odnajdują szczęście, spokój i ukojenie. Jeśli o mnie chodzi, raczej nie stanę się fanką tego typu opowieści, ale raz do roku mogę przeczytać. 

Ocena: 3 / 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz